Heinrich Harrer - alpinista, podróżnik i odkrywca

Heinrich Harrer - austriacki wspinacz, himalaista, pisarz i nauczyciel Dalajlamy XIV. Wraz z Heckmairem, Kasparkiem i Vörgiem dokonał pierwszego przejścia północnej ściany Eigeru (to przejście opisał w książce Biały Pająk). W późniejszych latach zoorganizował wyprawę na Nową Gwineę, gdzie zdobyto m. in. Piramidę Cartesza.

Data i miejsce urodzenia: 1912, 6 lipca , Hüttenberg

Data i miejsce śmierci: 2006, 7 stycznia, Friesach

Biografia

Heinrich Harrer urodził się 6 lipca w Hüttenbergu. Jego ojciec był pracownikiem pocztowym. Od 1933 do 1938 roku Heinrich Harrer studiował geografię i sport na uniwersytecie w Grazu. Uprawiał również narciarstwo zjazdowe i slalom. Wziął udział w zimowej olimpiadzie w 1936, niestety z powodu konfliktu z instruktorem, zrezygnował z udziału w zawodach. Prawdziwą pasją jednak było wspinanie.

Eiger

Zdecydowanie największym sukcesem Heinricha Harrera było pierwsze przejście "Mordwand", czyli północnej ściany Eigeru, w zespole z: Andreasem Heckmairem, Fritzem Kasparkiem i Ludwigiem Vörgiem . Przejście miało miejsce w terminie 21-24 lipca 1938 roku i uczyniło ich sławnymi w Niemczech.

Harrer, Kasparek, Heckmair, Vorg

Zwycięski zespół. Fot. sudeckikw.pl

Po tym sukcesie wykorzystanym przez niemiecką propagandę otrzymał stopień oberscharführera (odpowiednik "sierżanta " - Harrer był członkiem SS od 1 kwietnia, a w NSDAP od 1 maja 1938. Po wojnie Harrer musiał się tłumaczyć z powiązań z Nazistami.

Wspinacze na pamiątkowym zdjęciu z Adolfem Hitlerem. Fot. sudeckikw.pl

Heinrich przejście północnej Eigeru opisał w książce Biały Pająk. Polecamy krótki artykuł o Eigerze w którym znajdziecie m. in. szczegóły zdobywania północnej ściany. (Patrz tutaj: Eiger).

Nanga Parbat

W 1939 wziął udział w czteroosobowej niemieckiej wyprawie na Nanga Parbat pod kierownictwem Petera Aufschnaitera próbowali wytyczyć drogę na ścianie Diamir. Niestety szczytu nie udało się im zdobyć.

II Wojna Światowa

Pod koniec sierpnia Niemcy czekali na opóźniony statek do Niemiec. Harrer, Ludwig Chicken i Hans Lobenhoffer próbowali złapać inny statek do Persji. Kilkaset kilometrów dalej zostali zatrzymani przez Brytyjczyków i odeskortowani do Karachi. Dwa dni później wybuchła wojna i Niemcy zostali internowani do obozu jenieckiego niedaleko Bombaju.

Harrer i Aufschnaiter próbowali kilka razy uciec z obozu. Dopiero w 1944 roku udało się im uciec. Pieszo wędrowali przez 21 miesięcy zanim dotarli do stolicy Tybetu, Lhassy.

Siedem lat w Tybecie

15 stycznia 1946 dotarli do Tybetu, gdzie Harrer przebywał 7 lat. Początkowo Harrer pracuje jako ogrodnik. W 1948 został pracownikiem tybetańskiego rządu, tłumacząc zagraniczne wiadomości i działając jako fotograf. Miał też okazje poznać 14 Dalai Lamę, gdy został wezwany do pałacu Potala. Austriak miał nakręcić film o łyżwiarstwie (swoją drogą, sam Harrer sprowadził ten sport do Tybetu). Wkrótce zbudował kino dla Dalai Lamy. Jako napęd używany był silnik Jeepa. Wkrótce Heinrich został nauczycielem nauk ścisłych i języka angielskiego Dalai Lamy. Pomiędzy nauczycielem, a uczniem nawiązała się przyjaźć, która trwała do śmierci Harrera.

W grudniu 1952 roku Harrer opuścił Tybet, gdy chińska armia wkroczyła do Lhasy. W końcu wrócił do Austrii.  Heinrich napisał książkę "Siedem lat w Tybecie. Moje życie na dworze Dalajlamy". Bestseller przetłumaczona na 53 języki i w samych Stanach Zjednoczonych sprzedano 3 miliony kopii. W 1997 roku nakręcono na jej podstawie film w której młodego Heinricha Harrera zagrał Brad Pitt. Film okazał się wielkim hitem kinowym i ponownie "Siedem lat w Tybecie" stało się bestsellerem.

Heinrich Harrer i Dalajlama

Lata powojenne

Myliłby się ten, kto myśli, że Harrerowi pozostało tylko odcinanie kuponów od sprzedaży książki. Bierze udział w wielu etnograficznych i górskich wyprawach. Wraz z byłym królem Belgi Leopoldem III eksplorował Amazonię. W 1953 wchodzi na Ausangate w Cordillera Vicanota w Andach. W 1954 roku wraz z Fredem Beckey dokonał pierwszego wejścia na Mount Deborah i Mount Hunter na Alasce.

W 1962 roku organizuje wyprawę na Papua Nowa Gwinea, gdzie zdobywają szereg szczytów na czele z Piramidą Carstensza (najwyższy szczyt Oceanii, zdobywany w ramach Korony Ziemi).  Tam miał też miejsce wypadek Harrera, który poślizgnął się i spadł około 40 metrów, szczęśliwie spadając do małej niecki skalnej, która zatrzymała dalszy upadek. Mocno połamany przetrwał ciężki transport przez dżunglę i po paru tygodniach wrócił do eksploracji. Podczas tej półrocznej wyprawy udało się im też odkryć kamieniołomy, gdzie tubylcy wydobywali budulec na ich kamienne siekiery. Z tej wyprawy powstaje książka "Wracam z Epoki Kamiennej".

Na początku lat 80-tych Harrer wrócił do Tybetu. W późniejszej książce "Powrót do Tybetu" opisał zmiany w tym kraju pod panowaniem chińskim.

Heinrich Harrer zmarł 7 stycznia 2006 roku w Friesach

Dokonania górskie

Alpy

1938, 21-24 lipca - Pierwsze przejście północnej ściany Eigeru, 3 dni. Zespół: Anderl Heckmair, Heinrich Harrer, Fritz Kasparek, Ludwig Vörg

HImalaje i Karakorum

Inne

1953 - pierwsze wejście na Ausangate w Cordillera Vilcanota
1954 - pierwsze wejścia na Mount Deborrah i Mount Hunter na Alasce
1962 - pierwsze wejście na najwyższy szczyt Oceanii, Carstensz Pyramid.

Wiesz o przejściach danej osoby? Podziel się swoją wiedzą z nami. Dodaj przejście na dole w komentarzu!

Ciekawostki

W 1997 roku Heinrich Harrer przyznał, że był członkiem SS i partii narodowosocjalistycznej NSDAP

 Heinrich napisał książkę "Siedem lat w Tybecie. Moje życie na dworze Dalajlamy". W 1997 roku nakręcono na jej podstawie film.

Łącznie napisał 20 książek o swoich przygodach i nakręcił 40 filmów dokumentalnych.

Na swoich wyprawach zgromadził wiele cennych eksponatów, znajdują się one w założonym przez Harrera muzeum w Hüttenbergu.

Był też doskonałym golfistą - zdobył mistrzostwo Austrii w 1958 i 1970 roku.

Znasz ciekawostki o tej osobie? Podziel się z nami nimi ;)

Cytaty

Musisz być bardzo samotny, skoro zazdrościsz przyjacielowi. Powodzenie przyjaciela to przecież wielkie szczęście. Heinrich Harrer

"Człowiek poznaje siebie w ciągu życia. Myślę, że na razie wybiorę jeszcze przeżywanie zamiast czytania. Najczęściej jest tak: podejmujemy się czegoś, a kiedy to osiągamy, okazuje się, że wcale nie było ostatecznym celem, lecz tylko koniecznym przystankiem. Wyruszamy z niego w innym kierunku, o którym od dawna w głębi ducha myślimy". Heinrich Harrer (książka "Wracam z epoki kamiennej")

Dorzuć cytaty tej osoby w komentarzach ;)

Zdjęcia

Podrzuć linki do zdjęć tej osoby, a z chęcią zamieścimy

Filmy

Nie ma jeszcze filmów o tej osobie. Możesz dorzucić linki w komentarzach, a zamieścimy!

Napisz komentarz (0 Komentarzy)

Noc odkrywców w Gorges du Verdon

12 września rusza The North Face® Night Ray Outdoor Festival presented by Jeep®. W jednym z najpiękniejszych zakątków Europy spotkają się miłośnicy biegania, wspinaczki, pieszych wędrówek i wszelkiego rodzaju aktywności na świeżym powietrzu.

TNF NightRay Verdon caroline ciavialdi

Przełom rzeki Verdon we Francji nazywany jest europejskim Wielkim Kanionem. Wapienne ściany 21 – kilometrowej doliny sięgają nawet 700 metrów wysokości. Cały obszar, znajdujący się pod ochroną Parc Naturel Regional du Verdon, to ostoja natury i prawdziwy raj dla miłośników wszelkiego rodzaju aktywności outdoorowej.

W nocy z 12 na 13 września odbędzie się tam The North Face® Night Ray Outdoor Festival presented by Jeep®. Wyjątkowe wydarzenie zgromadzi w jednym miejscu biegaczy, wspinaczy, miłośników wędrówek, treningu na świeżym powietrzu i jogi.
Niezwykłe okolice Gorges du Verdon będą oni eksplorować przy świetle księżyca, a w rolę przewodników wcielą się sportowcy wspierani przez markę The North Face. Jedni z najwybitniejszych biegaczy górskich i wspinaczy podzielą się ponadto z uczestnikami swoimi historiami związanymi z wyprawami, a w namiotowej bazie festiwalu nie zabraknie także podróżniczego kina pod gwiazdami i muzyki na żywo.

TNF Nightray Poster kopia

Do 10 lipca trwa sprzedaż biletów, które gwarantują miejsce w namiocie zapewnionym przez organizatorów. Kupując bilet po tej dacie, trzeba będzie we własnym zakresie zadbać o odpowiedni ekwipunek.

DODATKOWE INFORMACJE DLA PODRÓŻNIKÓW Z POLSKI:
Do Gorges du Verdon najłatwiej dostać się z lotnisk w Marsylii i Nicei.
W tej chwili, w zależności od miejsca wylotu i portu docelowego, ceny biletów w obie strony zaczynają od ok. 700 zł (wylot z Katowic, Krakowa lub Warszawy w piątek 11 września, powrót w poniedziałek 14 września).

Więcej informacji i sprzedaż biletów: www.thenorthfacejournal.com/nightray

Noc odkrywców w Gorges du Verdon

 

12 września rusza The North Face® Night Ray Outdoor Festival presented by Jeep®. W jednym z najpiękniejszych zakątków Europy spotkają się miłośnicy biegania, wspinaczki, pieszych wędrówek i wszelkiego rodzaju aktywności na świeżym
powietrzu.

 

Przełom rzeki Verdon we Francji nazywany jest europejskim Wielkim Kanionem.
Wapienne ściany 21 – kilometrowej doliny sięgają nawet 700 metrów wysokości. Cały obszar, znajdujący się pod ochroną Parc Naturel Regional du Verdon, to ostoja natury
i prawdziwy raj dla miłośników wszelkiego rodzaju aktywności outdoorowej. 

 

W nocy z 12 na 13 września odbędzie się tam The North Face® Night Ray Outdoor
Festival presented by Jeep®. Wyjątkowe wydarzenie zgromadzi w jednym miejscu biegaczy, wspinaczy, miłośników wędrówek, treningu na świeżym powietrzu i jogi.
Niezwykłe okolice Gorges du Verdon będą oni eksplorować przy świetle księżyca, a w rolę przewodników wcielą się sportowcy wspierani przez markę The North Face. Jedni z najwybitniejszych biegaczy górskich i wspinaczy podzielą się ponadto z uczestnikami swoimi historiami związanymi z wyprawami, a w namiotowej bazie festiwalu nie zabraknie także podróżniczego kina pod gwiazdami i muzyki na żywo.

 

Do 10 lipca trwa sprzedaż biletów, które gwarantują miejsce w namiocie zapewnionym przez organizatorów. Kupując bilet po tej dacie, trzeba będzie we własnym zakresie zadbać o odpowiedni ekwipunek.

 

Więcej informacji i sprzedaż biletów: www.thenorthfacejournal.com/nightray

Napisz komentarz (0 Komentarzy)

Z namiotami Rockland na łonie natury i szlaku przygody

Każdy z nas od czasu do czasu potrzebuje odetchnąć na łonie natury. Pomaga w tym marka Rockland znana z produkcji sprzętu i akcesoriów kempingowych, które uprzyjemnią każdy wyjazd poza miasto. W tym sezonie Rockland wprowadza do sprzedaży nowe serie namiotów: Trails i Hiker, które uczynią wyjazdy łatwymi i pełnymi wrażeń. Cechuje te produkty funkcjonalność oraz przemyślana konstrukcja.

namiot rockland soloist

Namiot Rockland Soloist

namiot rockland trail i spiwor never winter marmot

Przekazany do testów redakcji drytoling.com.pl namiot Rocklan i śpiwór Marmot Never Winter przez firmę Raven. Dziękujemy i wkrótce opiszemy pierwsze wrażenia z korzystania :-)

Seria Trails

Seria namiotów turystycznych Trails posiada stelaż wewnętrzny - pałąki mocowane są do sypialni. Po przełożeniu pałąków i postawieniu sypialni, naciągamy tropik i przypinamy lub przywiązujemy do stelaża. Plusem tej konstrukcji jest możliwość używania samej sypialni bez tropiku jako moskitiery. To rozwiązanie może okazać się przydatne podczas ciepłych bezdeszczowych nocy, jako samo zabezpieczenie przez owadami.

namiot rockland trail 2

Namiot Trails 2

Dużą zaletą modeli z tej serii są dwa osobne wejścia i dwa przedsionki zlokalizowane po dwóch stronach namiotu. Dzięki temu wchodzenie i wychodzenie z namiotu jest dużo łatwiejsze oraz w przypadku upalnych dni można szybko wywietrzyć namiot. Dwa przedsionki powiększają przestrzeń bagażową naszego namiotu.

Seria Trails charakteryzuje się niską wagą, co jest niezwykle istotne podczas przemieszczania się razem z namiotem.

Produkty tej serii to:

Namiot Rockland Trails 2

- namiot dwuosobowy

- waga: 3,2 kg

- maszty: włókno szklane

- materiał:

tropik: 68D 190T poliester, podklejone szwy (wodoodporność: 2000 mm)

sypialnia: 68D 190T (oddychający poliester)

podłoga: PE 120 g/ m2

- wymiary:

szerokość: 140 cm

długość: 210 cm

wysokość: 105 cm

dwa przedsionki: dł. 50 cm

namiot trail rockland schemat

Namiot Rockland Trails 3

- namiot trzyosobowy

- waga: 3,8 kg

- maszty: włókno szklane

- materiał:

tropik:68D 190T poliester, podklejone szwy (wodoodporność: 2000 mm)

sypialnia: 68D 190T (oddychający poliester)

podłoga: PE 120 g/m2

- wymiary:

szerokość: 180 cm

długość: 210 cm

wysokość: 130 cm

dwa przedsionki: dł. 50 cm

Namiot Rockland Trails 3

- namiot czteroosobowy

- waga: 4,4 kg

- maszty: włókno szklane

- materiał:

tropik: 68D 190T poliester, podklejone szwy (wodoodporność: 2000 mm)

sypialnia: 68D 190T (oddychający poliester)

podłoga: PE 120 g/ m2

- wymiary:

szerokość: 240 cm

długość: 210 cm

wysokość: 135 cm

dwa przedsionki: dł. 50 cm

Seria Hiker

Seria namiotów turystycznych Hiker posiada stelaż zewnętrzny - pałąki mocowane są na zewnątrz tropiku. W tym rozwiązaniu na początku rozbijamy tropik, a później podczepiamy sypialnię. Jedną z wielu zalet tej konstrukcji jest to, że możemy rozbić namiot podczas deszczu - bez obaw o zamoknięcie sypialni. Możemy też używać samego tropiku jako płachty biwakowej, np. podczas długiego marszu w deszczu, możemy rozbić sam tropik, np. po to, by odpalić kuchenkę turystyczną i zagotować wodę.

namiot hiker rockland

Dużą zaletą są dwa osobne wejścia i dwa przedsionki zlokalizowane po dwóch stronach namiotu. Dzięki temu wchodzenie i wychodzenie z namiotu jest dużo łatwiejsze oraz można szybko wywietrzyć namiot. Dwa przedsionki powiększają przestrzeń bagażową naszego namiotu.

Seria Hiker charakteryzuje się krótkim czasem składania i rozkładania, co jest niezwykle istotne podczas przemieszczania się z namiotem oraz bardzo wydajną wentylacją, przydatną podczas użytkowania latem.

Produkty tej serii to:

Namiot Rockland Hiker 2

- namiot dwuosobowy

- waga: 3,4 kg

- maszty: włókno szklane

- materiał:

tropik: 70D/190T poliester, podklejone szwy (wodoodporność: 3000 mm)

sypialnia: 70D/190T W/R (oddychający poliester)

podłoga: PE 120g/ m2

- wymiary:

szerokość: 140 cm

długość: 210 cm

wysokość: 120 cm

dwa przedsionki: dł. 60 cm

 

Namiot Rockland Hiker 3

- namiot trzyosobowy

- waga: 4 kg

- maszty: włókno szklane

- materiał:

tropik: 70D/190T poliester, podklejone szwy (wodoodporność: 3000 mm)

sypialnia: 70D/190T W/R (oddychający poliester)

podłoga: PE 120 g/ m2

- wymiary:

szerokość: 180 cm

długość: 210 cm

wysokość: 130 cm

dwa przedsionki: dł. 65 cm

Poza tym polecamy znany z zeszłego roku jednoosobowy namiot - Soloist.

Przeznaczony dla tych, którzy samotnie wędrują po górach, przemierzają szlaki na rowerze lub motorze, albo po prostu są zwolennikami lekkości i wygody. Jego waga to jedynie 1,65 kg.

Namiot Rockland Soloist

- namiot jednoosobowy

- waga: 1,65 kg

- maszty: Aluminium Ø 7,9x2

- materiał:

tropik: 210T 75D Poliester Rip-Stop, podklejone szwy

wodoodporność: 2000 mm

sypialnia: 68D 190T oddychający poliester

podłoga: 210T Poliester Rip-Stop

- wymiary:

szerokość: 85 cm

długość: 225 cm

wysokość: 75/80 cm

przedsionek: dł. 50 cm

Wieloletnie doświadczenie marki Rockland w projektowaniu akcesoriów turystycznych umożliwiło stworzenie nowoczesnej i innowacyjnej kolekcji, która sprosta oczekiwaniom najbardziej wymagających odbiorców. Polecamy namioty Rockland, które cechuje pasja życia i głód przygody.

O marce:

Asortyment polskiej marki Rockland obejmuje akcesoria niezbędne w podróży oraz sprzęt kempingowy, jak: naczynia i sztućce, meble kempingowe, maty, akcesoria biwakowe i wiele innych. Wszystkie produkty Rockland wykonane są z najwyższej jakości materiałów i charakteryzują się precyzją wykonania i dużą trwałością.

Ofertę marki można przeglądać na www.ceneria.pl

Napisz komentarz (0 Komentarzy)

Nanda Devi East (7434 m n.p.m.) - pierwszy himalajski sukces Polaków

Nanda Devi East to boczny wierzchołek Nanda Devi, który został zdobyty przez polską wyprawę w 1939 roku. Zapraszamy do lektury historii pierwszego zdobycia.

nanda devi east

Masyw Nanda Devi. Fot. ach. Jana Kazimierza Dorawskiego

Wysokość:  7434 m

Lokacja:  Indie Himalaje Garhwalu

Pierwsze wejście: 1939, 2 lipca - Jakub Bujak i Janusz Klarner

Historia zdobywania

Fragment "Polskich Himalajów" z opisem wyprawy (źródło: polskie himalaje fb)

"Polacy a Himalaje"

Fascynacja najwyższymi górami świata, wywołana brytyjskimi bojami o Everest, nie ominęła i Polski. Prekursorem polskiej wyprawy w Himalaje był warszawski alpinista Adam Karpiński. Będąc pod świeżym wrażeniem epopei Mallory'ego i Irvine'a, już w 1924 roku wystąpił z projektem zaatakowania Everestu. Był już przygotowany skład ekspedycji i nawet znaleziono fundatora. Pomysły Karpińskiego spotykały się początkowo z niezrozumieniem w kręgach taternickich, a nawet podkpiwano sobie z nich. Fanatyk gór - tak koledzy klubowi mówili o Adamie i w tym określeniu nie było ani odrobiny przesady.

Zresztą wkrótce stało się jasne, że dopóki Everest jest jeszcze nie zdobyty, Anglicy, od których w dużym stopniu zależało pozwolenie na wyprawę, nie dopuszczą, aby jakakolwiek inna nacja podejmowała próbę ataku. Wtedy Karpiński wyznacza polskiemu alpinizmowi nowy, równie ambitny cel: „Namawiam na K2: góra olbrzymia, obronna, więc tym większa chwała dla narodu, który na niej walczy. Nawet po osiągnięciu wierzchołka Everestu będzie pierwsze wejście na K2 zaliczone do wielkich czynów… Namawiam z całym rozmysłem. Wiem, że Polacy mogą robić wielkie rzeczy - tylko musi przed nimi stać wielki cel” - pisał zabierając głos w toczącej się w Klubie Wysokogórskim Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego dyskusji nad wyborem przyszłej ekspansji polskiego alpinizmu egzotycznego.

Wiosną 1936 roku powołany został Komitet Himalajski Klubu Wysokogórskiego, na czele z Adamem Karpińskim. W skład jego weszli jeszcze Stefan Bernadzikiewicz i Jakub Bujak, również wielcy entuzjaści wyprawy w Himalaje. Komitet opracował długofalowy program przygotowań do wyprawy na K2. Obejmował on:
1) treningowy wyjazd w Alpy;
2) trzyosobową wyprawę rekonesansową na lodowiec Baltoro w Karakorum;
3) sześcioosobową wyprawę treningową w Centralny Kaukaz;
4) cztero-lub sześcioosobową wyprawę w Himalaje Garhwalu. Dopiero potem miano wysłać właściwą wielką wyprawę na K2.

Rozpoczęto starania w brytyjskim Foreign Office, organizatorów spotykały jednak kolejne niepowodzenia. Jesienią 1937 roku nadeszła wiadomość, że spomiędzy kilku państw występujących z projektem ekspedycji w rejon lodowca Baltoro, pozwolenie otrzymał jedynie American Alpine Club. W 1938 roku załamał się amerykański atak na K2. Znów odżyły dawne nadzieje. Po poprzednich przykrych doświadczeniach, teraz plany były ostrożniejsze, przewidujące kilka alternatyw. Komitet Organizacyjny Polskiej Wyprawy w Himalaje otrzymał zadanie przygotowania ekspedycji w trzech wariantach: na K2 w Karakorum, albo w Himalaje Garhwalu oraz do Tybetu na Gurla Mandhata (7728 m), wreszcie - tylko w Himalaje Garhwalu. W końcu lutego 1939 roku nadeszła niecierpliwie oczekiwana odpowiedź z Londynu. Anglicy zgodzili się tylko na wariant trzeci - wyprawę do Garhwalu. Nieudzielenie pozwolenia na K2 motywowali wcześniejszą prośbą drugiej wyprawy amerykańskiej.

"Wyprawa na Nanda Devi East"

Dwuwierzchołkowy masyw Nanda Devi jest najwyższym wzniesieniem Himalajów Garhwalu, a jednocześnie całych Indii w jej obecnych granicach terytorialnych. Obydwa wierzchołki są właściwie samodzielnymi szczytami, połączonymi trzykilometrowej długości wyniosłą granią. Główny szczyt (7816 m) wznosi się we wnętrzu trudno dostępnego ogromnego kotła górskiego, zwanego Sanktuarium Nanda Devi, zamkniętego ze wszystkich stron ścianami o wysokości paru tysięcy metrów. Zdobycie go w 1936 roku przez wyprawę brytyjsko-amerykańską przyniosło rekord wysokości, poprawiony dopiero po 14 latach przez Francuzów na Annapurnie.

Wybór Polaków padł na dziewiczą Nanda Devi East (7434 m). Na kierownika wyprawy został powołany jej największy entuzjasta - Adam Karpiński (Akar), a w jej skład weszli ponadto Stefan Bernadzikiewicz (Siam) i Jakub Bujak (Kuba) - doświadczeni alpiniści i podróżnicy. Czwartym uczestnikiem został Janusz Klarner, młody i sprawny sportowiec, ale raczej narciarz i żeglarz niż taternik. Ta kandydatura wywołała początkowo sprzeciw gdyż Klarner uważany był za taternickiego nowicjusza. O jego udziale zadecydowały głównie względy finansowe. Klarner pochodził z zamożnej rodziny i wniósł sporą kwotę, umożliwiając w ten sposób w ogóle dojście wyprawy do skutku.

Skład wyprawy w 100% tworzyli ludzie o wykształceniu technicznym. Cały sprzęt wyprawy, z wyjątkiem butów zakupionych w Austrii, został zaprojektowany przez Karpińskiego. Rozterki organizatorów przy wyborze celu i opóźnienie w nadejściu pozwolenia sprawiły, że działalność wyprawy przypadła na okres monsunu, który, na szczęście, w Garhwalu ma przebieg dość łagodny. Z końcem kwietnia 1939 roku uczestnicy opuścili kraj, udając się morską drogą do Indii. Z Bombaju Polaków czekała 40-godzinna, wyczerpująca z powodu upału i dokuczliwego kurzu, podróż koleją do podnóża gór. Po dalszych 8 godzinach spędzonych w autobusie, wyprawa dotarła do stolicy dystryktu Almora, leżącej już w górach na wysokości 1800 m. Do szczupłego składu dołączyło tu 6 Szerpów z Dardżylingu oraz oficer łącznikowy mjr J. R. Foy, który łączył swoje normalne obowiązki ze sprawowaniem funkcji lekarza.

Czas 10-dniowej karawany był wytchnieniem od upałów i dawał możliwość treningu po długiej podróży. Trasa wiodła wygodnymi ścieżkami przez szereg dolin i grzbietów, to zniżając się do poziomu 1000 m, to znów wspinając się na wysokość ponad 3000 m. 25 maja założona została baza (4050 m) w dolinie Lawan, u podnóży wysokiej na 3000 m wschodniej ściany Nanda Devi East.

Już następnego dnia zaczęto akcję zakładania obozów i transportu ekwipunku i żywności. Na wysokości 4900 m stanął obóz I. Podczas gdy tragarze nosili do niego ładunki, Karpiński i Klarner weszli 28 maja na przełęcz Nanda Devi Khal (dawniej Longstaffs Pass, 5910 m), gdzie znaleźli dobre miejsce na obóz II.

Tymczasem nastąpiło osłabienie wyprawy: ciężko zachorował Bujak. Z objawami zatrucia pokarmowego i temperaturą ponad 39 stopni na szereg dni został wyłączony z akcji. Unieruchomiony był też jeden z Szerpów, który poważnie zakaził zwykłe otarcie stopy od buta. Na dodatek Bernadzikiewicz i Klarner cierpieli na silne bóle głowy a Karpiński miał dolegliwości żołądkowe. Mimo to już 31 maja akcja została wznowiona. Alpiniści pokonali i zaporęczowali trzy trudne turnie skalne wznoszące się nad przełęczą. Następnie sforsowali stromy uskok lodowy, by po przebyciu Śnieżnej Kopy i łatwiejszej lecz długiej partii grani, założyć obóz III (6250 m). Karpiński z Szerpą Dawą Tseringiem zrobili jeszcze wypad rekonesansowy do wysokości 6350 m. Trafili na olbrzymie nawisy śnieżne, grożące oberwaniem. Pogoda zaczęła się psuć, wreszcie nadszedł typowy monsunowy opad śniegu, trwający nieprzerwanie przez ponad dwie doby. Po ponad tygodniu stan zdrowia Bujaka poprawił się na tyle, że mógł wziąć udział w akcji górskiej. To znacznie poprawiło szanse wyprawy. Polacy mogli odtąd działać dwoma samodzielnymi zespołami i szybciej założyć górne obozy. Pogoda poprawiła się i 12 czerwca można było wyruszyć w górę.

Warunki na grani okazały się bardzo niekorzystne. Masy świeżego śniegu wymagały wyczerpującego torowania szlaku, na ostrzu grani wisiały wielkie groźne nawisy, gdy natomiast obniżali się na zbocze - ryzykowali wywołanie lawiny. Szczególnie ryzykowna była droga powyżej Śnieżnej Kopy. Masy świeżego śniegu zakrywały szczelinę, biegnącą tuż pod granią po stronie Sanktuarium. Wybór rodzaju ryzyka był trudny: albo wpadnięcie w szczelinę, albo lot z oberwanym nawisem… Tu właśnie 14 czerwca przeżył przygodę Janusz Klarner:

„Zbliżam się na dwa metry do krawędzi. Pomimo to zapadam się znowu. Klnę szczelinę. Lecz nie… lecę! Wpadam w kozły. Otaczają mnie wirujące zwały zlodzonego śniegu i nieprzenikniony tuman puchu. Przez głowę przebiegają myśli szybkie jak błyski. Muszę przeciwdziałać, lecz nie wiem, gdzie jest ziemia, gdzie niebo ani gdzie ściana, po której spadam. Wściekłe uczucie absolutnej bezradności. Nagle ostre, bolesne szarpnięcie w piersiach. Spokój. Zasłona śnieżna rozpływa się. Przez chwilę obserwuję lecące w dół bryły, za którymi gonią moje rękawice. Mija długie kilkadziesiąt sekund, a potem słyszę stłumiony łoskot, gdzieś spod progu lodowca leżącego dwa tysiące metrów pod mymi stopami - kurzy się tam niewielki tuman śnieżny, znaczący drogę niedoszłego przeznaczenia.

Wyrąbuję w ścianie stopnie. Staję. Luzuję zaciśniętą na piersiach linę. Nareszcie mogę swobodnie odetchnąć. Ze zdziwieniem i radością widzę, że nie straciłem czekana ani plecaka. Jedynie rękawice zatknięte za linę nie okazały przywiązania do mnie. Wiszę około dwunastu metrów poniżej grani. Ściana jest nieomal pionowa. Gdy tak deliberuję nad niewesołą robotą, jaka mnie czeka, lina wypręża się. Towarzysze powoli wyciągają mnie. Dojeżdżam w ten sposób pod grań. Lecz tu poważna przeszkoda. Pozostały szczątek nawisu tworzy potężną przewieszkę - jak gdyby dach, do którego dociśnięto mnie liną głęboko w śnieg werżniętą. - Poluzować - krzyczę. Opuszczają mnie cokolwiek. Zyskuję swobodę ruchów. Zaczynam ponad sobą przerąbywać szczątkowy nawis. Powstaje nowe poważne niebezpieczeństwo. Ciężkie bloki zlodowaciałego śniegu zaczynają się obrywać i zwalają mi się na głowę i ramiona. Grozę sytuacji odczuwam obecnie silniej niż w czasie upadku. Obawiam się, czy lina wytrzyma. Wreszcie, po wielu wysiłkach i rąbaniu czekanem przejście jest wolne. Wyciągają mnie. Gdy głowa moja wyjeżdża ponad grań, widzę trzy zwarte postacie w skupieniu ciągnące linę. Siam podniecony opowiada, że w momencie oberwania się nawisu Dawa, idący za mną, znalazł się na samej krawędzi obrywu. Przytomnie uskoczył w dół na stronę basenu, zapewniając sobie w ten sposób wytrzymanie szarpnięcia. Poklepuję przyjacielsko Dawę, wyrażając mu po polsku słowa uznania. Śmieje się radośnie całą gębą, odpowiadając coś w swoim narzeczu, co, jak rozumiem z jego miny, miało znaczyć: a to był dobry kawał.”

Mimo tej przygody i ciężkich warunków akcja posuwała się naprzód a nawet uległa przyśpieszeniu. 17 czerwca na wysokości 6250 m stanęły namioty obozu III. Już w dwa dni później czterej Polacy założyli na polu śnieżnym u stóp tzw. Wielkiego Uskoku obóz IV (6400 m). 20 czerwca Bernadzikiewicz i Bujak pokonali i ubezpieczyli dwie trzecie uskoku, w tym pionowy próg skalny. Osiągnięta wysokość - 6700 m - napawała optymizmem i dawała nadzieję na bliski już moment ostatecznego szturmu.

oboz pod nanda devi

Obóz IV (6400 m) i główny szczyt Nanda Devi. Fot. arch. Jana Kazimierza Dorawskiego

 Następnego dnia Bernadzikiewicz i Klarner z Szerpami Dawą Tseringiem i Indżungiem wyruszyli z obozu IV do ataku szczytowego. W świeżym śniegu, przy sporych trudnościach technicznych, pokonali resztę Wielkiego Uskoku, po czym ostrą granią z nawisami dotarli do wysokości 6950 m. W czasie przygotowań do rozbicia namiotów obozu V, pod Inżungiem urwał się olbrzymi nawis śnieżny. I znów szarpnięcie poszło na związanego z nim Dawę Tseringa. Ten klęcząc nad samym brzegiem obrywu czynił rozpaczliwe wysiłki, by utrzymać towarzysza, który wisiał 15 m niżej. Klamer rzucił się ku Tseringowi i gwałtownymi szarpnięciami pomógł mu utrzymać równowagę. Zszokowany Indżung nie potrafił pomóc towarzyszom, toteż wyciąganie go na grań trwało blisko pół godziny. Załamany psychicznie Indżung nie był zdolny do samodzielnego zejścia, wspinacze musieli odłożyć szturm i zająć się sprowadzeniem Szerpy na przełęcz.
Atak próbowali teraz podjąć Bujak i Karpiński. 23 czerwca śnieżyca przeszkodziła im nawet w dotarciu do miejsca planowanego obozu V. Karpiński, który od dawna już odczuwał dolegliwości przewodu pokarmowego, zrezygnował ostatecznie z wierzchołka i zszedł do bazy.

Pozostała trójka rozpoczęła od nowa upartą walkę z niepogodą i ciężkim śniegiem na grani. 30 czerwca wraz z Szerpami Dawą Tseringiem, Boktejem i Nyimą założyli oni obóz V. Stanął on zaledwie 50 m wyżej od miejsca wypadku Indżunga, na skalnej platformie na grani (7000 m). W obozie razem z alpinistami został Dawa Tsering, zaś pozostała dwójka Szerpów odeszła dół.

l lipca szalała nad Nanda Devi huraganowa wichura przy temperaturze -14°C. Zmusiła ona wszystkich do przeczekania w szarpanych wiatrem namiotach. 2 lipca o 5 rano wiał znów silny wiatr, ale niebo było bezchmurne. Było jeszcze zimniej niż poprzedniego dnia, wkrótce jednak słońce zalało grań i temperatura szybko się podniosła. To pomogło podjąć decyzję. Cała czwórka wyruszyła do ataku szczytowego. Prowadzili Bujak z Dawą Tseringiem, rąbiąc stopnie w zlodowaciałym śniegu. W pewnym momencie Bujak stracił czucie w stopach, musiał zdjąć buty i długo nacierać palce aż do przywrócenia normalnego krążenia krwi.

Bujak odzyskał ochotę do wspinaczki, jednak Bernadzikiewicz był w bardzo złej formie. O godzinie 11, u stóp Środkowego Uskoku (7200 m) był już tak wyczerpany, że postanowił zawrócić. Wraz z nim zszedł Dawa Tsering.

Bujak i Klamer pokonali Środkowy Uskok w trudnej wspinaczce po niekorzystnie uwarstwionych zaśnieżonych płytach skalnych. Dalsza część grani wymagała pracowitego rąbania i wybijania stopni w firnie o zmiennej konsystencji. Zaczął się wyścig z uciekającym szybko czasem. Późnym już popołudniem stanęli pod skałami uskoku szczytowego. Z dołu wyglądał on bardzo groźnie, teraz okazał się dosyć łatwy, ze względu na dobre uwarstwienie skał. Prowadzący Klamer po dwóch długościach liny niespodziewanie wynurzył się ze stromizn uskoku na olbrzymią śnieżną rówień. To był szczyt Nanda Devi East!

Obaj wspinacze brnęli teraz zataczając się w głębokim nierównym śniegu i walcząc z silnym wichrem. O godzinie 17 doszli do kulminacyjnego punktu. Przenikliwy wiatr skłonił ich do szybkiego odwrotu. Zrobili zdjęcia panoramy i przemarznięci ruszyli w dół. 20 m poniżej kopuły szczytowej, wśród wystających ze śniegu skałek zostawili metalową puszkę z notatką stwierdzającą wejście. Wkrótce zaskoczyła ich ciemność. Posrebrzoną światłem księżyca granią dwójka zdobywców dotarła o godzinie 21 do namiotów obozu V.

Tak został osiągnięty cel wyprawy i na długie lata największy sukces polskiego alpinizmu oraz polski rekord wysokości. Niestety radość z tego sukcesu szybko uległa przyćmieniu. W czasie próby zdobycia szczytu Tirsuli (7074 m), w nocy z 18 na 19 lipca, pod zwałami lawiny, która zasypała obóz III (6150 m), zginęli Bernadzikiewicz i Karpiński. Ciała ich nie zostały odnalezione.

Taki był - triumfalny i tragiczny - początek polskiego himalaizmu, o którego sukcesach głośno potem było w świecie. Drogo okupione zdobycie Nanda Devi Wschodniej - podówczas szóstego co do wysokości ze zdobytych szczytów - miało być początkiem serii wielkich wypraw. Tymczasem wojna zaprzepaściła na długo wszelkie szanse nowych zdobyczy, a powojenne pokolenia polskich alpinistów musiały od nowa zdobywać doświadczenia na drodze ku wysokim szczytom.

Drugiego przejścia polskiej drogi południową granią Nanda Devi East dokonał w 1951 roku nie kto inny jak późniejszy zdobywca Everestu Tenzing Norgay. Był on uczestnikiem francuskiej wyprawy zamierzającej dokonać trawersowania obydwu szczytów Nanda Devi. Dwójkę szturmową tworzyli świetni wspinacze skalni Roger Duplat i Gilbert Vignes. Weszli oni na główny wierzchołek Nanda Devi i rozpoczęli zuchwały kilkukilometrowy trawers urwistej grani w kierunku Nanda Devi East. Od kilku dni jednak Duplat i Vignes nie dawali znaku życia. Podejrzewano najgorsze. Zadaniem Tenzinga i jego towarzysza Luisa Dubosta było wyjście im naprzeciw poprzez wejście na wschodni wierzchołek.

Wspinaczkę tę wspominał Tenzing Norgay w swojej książce: „Po większej części szliśmy granią - przeciwległą do tej, którą trawersować mieli Duplat i Vignes. W miarę jak posuwaliśmy się naprzód, grań stawała się coraz to węższa i bardziej eksponowana, oblodzona lub też pokryta sypkim, niezwiązanym śniegiem. Nie byliśmy pierwsi na tej drodze. Dwanaście lat temu robili ją alpiniści polscy zdobywając szczyt. Kilkakrotnie napotkaliśmy pozostawione przez nich liny i haki tkwiące jeszcze w lodzie, jednak zbyt już stare i zniszczone, aby można im było zawierzyć. Musieliśmy więc iść własną drogą - poprzez ogromne uskoki i turnie, to znów wąską krawędzią nad 3 kilometrową przepaścią, a przez cały czas po stopniach tak niepewnych, iż w każdej chwili groziły obsunięciem.

Ostatnimi laty zapytywano mnie nieraz, która z moich dróg była najtrudniejsza i najbardziej niebezpieczna. Spodziewano się usłyszeć, że Everest. Ale to nie był Everest. To Nanda Devi East.”

"Klątwa bogini Nanda?"

Dramatyzm losów pozostałych przy życiu uczestników wyprawy sprawił, że zaczęto mówić o fatum prześladującym tych, którzy naruszyli spokój straszliwej bogini Kali. Bowiem Nanda to jedno z imion, a właściwie przydomek bogini śmierci i zniszczenia Kali, małżonki Śiwy.

Początkowo Bujak i Klarner wracają razem do kraju. W Bombaju dotarła do nich wiadomość o napiętej sytuacji w Polsce i przygotowaniach do wojny. 23 sierpnia odpłynęli z Bombaju statkiem „Victoria”, pozostawiając część ekwipunku wyprawy pod opieką polskiego konsulatu. Na Morzu Czerwonym doszła ich wieść o wybuchu wojny. 4 września zeszli na ląd w Port Saidzie, skąd przez Aleksandrię, Constanzę i Bukareszt dotarli 11 września do Lwowa.

Jakub Bujak ruszył ponownie przez Rumunię, a następnie przez Francję trafił do Anglii, gdzie wpierw był mechanikiem w zgrupowaniu lotniczym w Blackpool, a później jako ceniony specjalista od budowy samolotów został przeniesiony do brytyjskiego przemysłu lotniczego. Pracował początkowo w Laleham pod Londynem, następnie w oddziale doświadczalnym zakładów Rolls Royce'a w Derby. W czasie pobytu w Anglii nie zapominał o górach, został nawet członkiem Alpine Clubu. Jednak tutejsze górki nie dają zbyt wielu okazji do bardziej ambitnych dokonań. W pierwszych dniach lipca wyruszył na kolejną wycieczkę w góry Kornwalii.

Ostatni ślad po nim - to opuszczony namiot między osiedlem Zennor a brzegiem morskim, około 5 km na południowy zachód od St. Ives. Nigdy nie znaleziono ciała i władze w końcu przyjęły wersję, że utopił się 5 lipca podczas kąpieli morskiej (te góry były położone przy brzegu morza). Inni mówią, że Jakub Bujak, który pojechał na wycieczkę prawie w przeddzień powrotu do kraju, gdzie pozostała żona, Maria Łomnicka-Bujakowa, również taterniczka, po prostu wiedział zbyt wiele o tajemnicach brytyjskiego przemysłu lotniczego…

Jakub Klarner dotarł do Warszawy, działał w podziemiu, walczył w Powstaniu Warszawskim, w którym był ranny w ramię. Po wojnie mieszkał w Warszawie i jeździł po kraju z odczytami o wyprawie na Nanda Devi. Napisał również książkę o wyprawie. Zimą 1947 roku wspinał się w Tatrach w towarzystwie Bolesława Chwaścińskiego. 17 września 1949 roku wyszedł ze swego mieszkania w Warszawie i wszelki ślad po nim zaginął.

Krótko po upływie 10 lat od zdobycia szczytu żaden z uczestników wyprawy już nie żył. Wtedy zaczęła urastać legenda o zemście krwawej bogini Kali. Gdy niemal dokładnie w 18 lat po tragicznej lawinie na Tirsuli, 17 lipca 1957 roku w Tatrach zginął Marek Karpiński, syn Adama, niektórzy twierdzili, że to kolejna ofiary klątwy góry.

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

--- Adam Karpiński (1897–1939) z zawodu był inżynierem mechanikiem i konstruktorem lotniczym. W czasie I wojny światowej służył w lotnictwie jako obserwator. Później ukończył studia na Politechnice Warszawskiej i stał się jednym z pionierów polskiego lotnictwa sportowego i szybownictwa (m. in. badał możliwości zakładania lotnisk szybowcowych pod Tatrami i w Beskidach). W 1930 roku brał udział w Międzynarodowym Rajdzie Lotniczym dookoła Europy. Taternictwo zaczął uprawiać w 1922 roku. Szczególnie upodobał sobie Tatry zimą. Najbardziej odpowiadały mu przejścia długie, wielodniowe, pionierskie w tych górach.

W zimie 1925 przeszedł samotnie grań Tatr Zachodnich od Bobrowca do Tomanowego Wierchu Polskiego, z czterema biwakami w namiocie. Były to pierwsze noclegi w Tatrach w zimie na tak dużej wysokości. W zimie 1928 wraz z Konstantym Narkiewiczem-Jodką przeszedł jednym ciągiem główna grań Tatr Wysokich od Przełęczy pod Kopą do Białej Ławki z 11 biwakami w namiocie.

W roku 1925 odbył szereg wypraw w Alpy, także w zimie, a w 1933–34 uczestniczył w I Polskiej Wyprawie w Andy, gdzie dokonał m. in. I wejścia na Mercedario (6720 m).

Karpiński był też zapalonym konstruktorem nowych modeli sprzętu alpinistycznego, m. in. świetnego namiotu wysokogórskiego Akar-Ramada, śpiwora oraz nieco mniej udanej konstrukcji - tzw. rako-butów.

Adam Karpiński ożenił się z lekarką, narciarką i taterniczką Wandą Czarnocką (1894–1971), która towarzyszyła mu w wielu zimowych wejściach tatrzańskich. Z tego związku urodziło się dwóch synów, Jacek i Marek. Obydwaj zostali bardzo wcześnie wprowadzeni przez rodziców w góry. Na przełomie lat 40. i 50. bracia ukończyli kurs taternicki i odbywali wspólnie swoje pierwsze samodzielne wspinaczki. Przy taternictwie dłużej pozostał tylko młodszy z nich - Marek, przechodząc w latach 1952–56 szereg poważnych i długich dróg tatrzańskich. Zginął 17 lipca 1957 roku wskutek obrażeń odniesionych w lawinie kamiennej pod Młynarzową Przełęczą.


--- Stefan Bernadzikiewicz (1907–1939) był inżynierem mechanikiem, asystentem na Politechnice Warszawskiej. Trzykrotnie brał udział w wyprawach na Spitsbergen, w tym dwukrotnie jako kierownik, uczestniczył także w wyprawie na Grenlandię i na Kaukaz, gdzie brał udział w trawersowaniu Burdżuli i wejściu na Szcharę.

Poważniejszą działalność tatrzańską rozpoczął w 1929 roku, a w następnych dwóch latach powtórzył liczne wielkie nadzwyczaj trudne tury tatrzańskie. M. in. jest współautorem nowej drogi na pn.-zach. ścianie Niżniej Wysokiej Gierlachowskiej. Intensywnie uprawiał też taternictwo zimowe. Brał udział w pierwszych wejściach zimowych na Żabi Szczyt Wyżni (1930), Pośrednią Śnieżną Turnię (1935) oraz przez Śnieżną Dolinę na Lodowy Szczyt (1935).

Brał żywy udział w pracy organizacyjnej polskiego taternictwa i polarystyki. Od 1930 r. był pierwszym przewodniczącym Koła Wysokogórskiego Oddziału Warszawskiego PTT, a po zjednoczeniu polskiego ruchu wysokogórskiego, w latach 1936–37 był prezesem Klubu Wysokogórskiego PTT. Był współzałożycielem i wiceprezesem (1936) Polskiego Koła Polarnego w Warszawie. Za zasługi w badaniu Spitsbergenu został udekorowany norweskim Krzyżem Kawalerskim św. Olafa I klasy.


--- Jakub Bujak (1905–1945) również z zawodu był inżynierem mechanikiem. W 1930 r. ukończył Politechnikę Lwowską i w tej samej uczelni w 1937 r. uzyskał tytuł doktora nauk technicznych. Był wybitnym specjalistą - konstruktorem silników spalinowych, współautorem (wraz z Adamem Wicińskim) metody doładowania silników spalinowych i jednym z konstruktorów silnika, który zamierzano wprowadzić w kolejnictwie. Bujak miał na swoim koncie wiele nowych, wspaniałych dróg w Tatrach i Alpach, wspinał się w górach Skandynawii i na Kaukazie.

W Tatrach działał głównie w zimie, dokonując m. in. pierwszych wejść zimowych: z Dzikiej Doliny na Durną Przełęcz (1934) i wprost z Suchej Doliny na Lodowy Szczyt (1939). W 1931 roku wszedł samotnie na nartach na dwa najwyższe szczyty Skandynawii: Galdhöppingen (2468 m) i Glittertind (2481 m).

Jakub Bujak odznaczał się wielką erudycją i świetnym teoretycznym przygotowaniem do każdej wyprawy. Mówiono o nim „chodząca encyklopedia”, gdy zaskakiwał kolegów znajomością gór Kaukazu, w których, podobnie jak oni, był po raz pierwszy.


--- Janusz Klarner (1910–1949?), także inżynier mechanik, młody i sprawny sportowiec, ale raczej narciarz i żeglarz niż taternik. Ta kandydatura wywołała początkowo sprzeciw gdyż Klarner uważany był za taternickiego nowicjusza. O jego udziale zadecydowały głównie względy finansowe. Klarner pochodził z zamożnej rodziny i wniósł sporą kwotę, umożliwiając w ten sposób w ogóle dojście wyprawy do skutku. Próbą dla Klarnera była zimowa wspinaczka z Doliny Suchej północno-zachodnią ścianą na Lodowy Szczyt, na którą zabrali go Bujak i Karpiński. Spisał się dobrze, wspinaczka trwała tylko jeden dzień. Karpiński zaufał mu i nie popełnił błędu. Na wyprawie Klarner okazał się nie tylko doskonałym towarzyszem, ale wykazał ogromną determinację i wolę zwycięstwa.

Janusz Kurczab

Napisz komentarz (1 Komentarz)

Pierwsze wrażenia z użytkowania śpiwora Never Winter firmy Marmot

Na początku maja otrzymałem do testów puchowy śpiwór Never Winter Long firmy Marmot. Śpiwór ten jest trzysezonowy. Wypełniony puchem kaczym 650 CUI. Dedykowany jest dla temperatur od  3,1 / -2,2 / -18 °C.

spiwor marmot never winter long

Śpiwór Marmot Never Winter w pokrowcu. Fot. Damian Granowski

Spędziłem w nim kilka nocy pod namiotem w Sokołach, trochę też był używany w podróży. Jest to jednak jeszcze za mało, abym mógł napisać o nim konkretniej, więc stąd forma „pierwsze wrażenia”. Opis producenta poniżej, a na końcu zamieszczam moje spostrzeżenia.

Opis producenta

Śpiwór puchowy Marmot Never Winter to idealny wybór na wyprawy, wspinaczki i trekking w obszary, w których temperatura nie wzrasta powyżej zera.

Komory w śpiworze Marmota Never Winter wykonane zostały z elastycznego trykotu - śpiwór można chować i wyciągać bez obaw o powstanie zaciągnięć po zewnętrznej stronie tkaniny. Ściągany na obwodzie kaptur chroni głowę przed szybkim wychłodzeniem i zapewnia wysoki komfort podczas snu.

spiwor marmot never winter long

Śpiwór został wyposażony w specjalny kołnierz wypełniony puchem. Występuje w dwóch konfiguracjach: lewy, prawy zamek co pozwala na ich łączenie. Śpiwór Marmota Never Winter jest przystosowany do ekstremalnych warunków pogodowych, wypełniony został puchem kaczym 650 Fill.

Właściwości:

Waga: Regular - 900 g, Long - 960 g
Waga wypełnienia: Regular - 360 g, Long - 420 g
Wzrost użytkownika: Regular - 183 cm, Long - 198 cm
Wypełnienie: Puch Kaczy 650+
Materiał: 100% Nylon Ripstop
Podszewka: 100% Nylon
Zamek: Lewostronny, Prawostronny
Zakres temperatur: 3,1 / -2,2 / -18 °C
Obwód: Regular - 160 cm, Long - 165 cm
Długość śpiwora: Regular - 216 cm, Long - 231 cm
Szerokość w biodrach: Regular - 145 cm, Long - 150 cm
Szerokość w stopach: Regular - 104 cm, Long - 109 cm
Wymiary po spakowaniu: Regular - 40 x 19 cm, Long - 40 x 19 cm
Dostępne kolory: zielony
Rodzaj: Kolekcja Męska
Gwarancja: 2 lata
Cena: 559 zł (w E-moko)

Opis:

• komory wykonane z elastycznego trykotu - śpiwór można chować i wyciągać bez obaw o powstanie zaciągnięć po zewnętrznej stronie tkaniny.
• sekcja stóp w kształcie trapezu - sekcja stóp śpiwora jest dopasowana do kształtu ludzkich stóp.
• kieszonka na grzałkę do stóp Foot Box Heater Pocket- mała kieszonka na ogniwa grzewcze.
• szwy na poziomie gruntu - Ground Level Seams - górne warstwy śpiwora w nieprzerwany sposób otaczają ciało, tworząc ciepłą warstwę izolacyjną puchu.
• kaptur Nautilus - wykorzystuje taką samą konstrukcję jak kaptur z kurtki 8000 m; trójwymiarowy kaptur, który szczelnie otacza głowę i zapobiega utracie ciepła.
• listwa kaptura Hood Muff - tworzy ciepły, puchowy kołnierz wokół twojej twarzy, utrzymując ściągacz z dala od twarzy.
• szeroka, wypełniona puchem listwa uszczelniająca suwak - eliminuje zimne punkty.
• listwa chroniąca suwak - zapobiega wcinaniu się w suwak materiału śpiwora.
• dwustronny zamek
• ściągacz przy kapturze łatwo dostępny
• worek kompresyjny w komplecie
• zamek na całej długości
• brak rzepów w okolicy twarzy - wyeliminowane ryzyko podrażnień

spiwor marmot never winter long

Informacja o materiale:

Puch kaczy - zapewnia najlepszą możliwą izolację termiczną na świecie spośród materiałów izolacyjnych używanych w turystyce. Odzież puchowa jest niezwykle lekka i da się skompresować przy pakowaniu do małych rozmiarów. Współczynnik rozprężania jest miarą zdolności puchu do magazynowania powietrza. Wskaźnik ten wykorzystywany jest do określenia zdolności izolacyjnych puchu oraz odporności na zbijanie.

Normy EN - skrót EN oznacza Normę Europejską (European Norm), a 13537 oznacza oficjalną normę dla testu śpiworów. Całość naszej kolekcji śpiworów posiada europejskie normy termiczne EN - dzięki czemu masz pewność, że parametry naszych produktów są obiektywne.

Zakres temperatur:

komfort - to temperatura, przy której przeciętna osoba (o standardowym wzroście, wadze, przy normalnym stopniu zmęczenia i po posiłku), prześpi komfortowo w śpiworze całą noc.
Limit - to najniższa temperatura, przy której przeciętna osoba, o standardowym wzroście, wadze, przy normalnym stopniu zmęczenia i po posiłku) prześpi całą noc.
Extrem - temperatura graniczna, przy której przeciętna osoba nie będzie mogła zasnąć, obszar ekstremalny nigdy nie powinien być brany pod uwagę.

Pierwsze wrażenia

Po wyciągnięcu go z pudełka od razu czuć go nowością… i to dosłownie. Do dziś po kilkunastu nocach użytkowania nadal czuję jeszcze specyficzny zapach. Zobaczymy kiedy to zniknie. Never Winter produkowany jest w miłym dla oka zielonym kolorze.

Do śpiwora dołączony jest duży siateczkowy worek do jego przechowywania, oraz worek kompresyjny umożliwiający jego spakowanie do mniejszych wymiarów.

spiwor marmot never winter long

Spakowany Never Winter w worek kompresyjny. Fot. Damian Granowski

Budowa

Śpiwór w wersji Long jest dość obszerny, co zapewnia wygodny nocleg i dość dobre ułożenie ciała w śpiworze.
Śpiwór posiada kaptur ze ściągaczem, który to znajduje się na zewnątrz śpiwora. Wystarczy sięgnąć ręką z boku i już możemy go wyregulować. Jest to dość wygodne, a sznurek nie przeszkadza podczas spania. W moich poprzednich śpiworach sznurek był na krawędzi kaptura i w nocy często lądował mi gdzieś na twarzy. Ogólnie prosty patent, ułatwiający życie.

Śpiwór posiada zamek firmy YKK, który przesuwa się dość sprawnie. Zabezpieczony jest listwą ocieplającą. Dodatkowo w środku mamy małą kieszonkę na komórkę, zamykaną na zamek.

spiwor marmot never winter long

Brakuje mi w nim wewnętrznej listwy, w okolicach szyi, która zapobiegałaby utracie ciepła. W sumie jest to drobny szczegół, a na pewno podniosłoby to komfort cieplny w zimne noce.

Zakres temperatur

Producent podaje zakres temperatur 3,1 / -2,2 / -18 °C. Co ciekawe na śpiworze dodane są znaczki dla płci – i tak 3,1 to raczej komfort dla kobiet, a -2,2 to dla mężczyzn . Wiadomo, że ostatnia wartość to raczej ma znikome znaczenie. Dla typowych użytkowników przyjmijmy, że śpiwór będzie zachowywał się komfortowo przy temperaturach 0-3 °C i wyżej. Wydaje mi się, że najniższa temperatura w jakiej w nim spałem to 5 °C i komfort cieplny był w zupełności wystarczający (spokojnie przespana noc).

spiwor marmot never winter long

W śpiworze zastosowano technologię Down Defender. Poniżej trochę informacji producenta:

Marmot Down Defender to sposób zabezpieczenia odzieży puchowej. Jest to puch pokryty powłoką odpierającą wodę, zapewniający ochronę odzieży puchowej przed wilgocią. Zapobiega zbijaniu się puchu w grudki i utracie wysokiego stosunku ciepła do masy w czasie kontaktu z wodą, w ten sposób zwiększając zdolność do utrzymania ciepła i komfortu.
 
Cechy Down Defender:
Pozostaje suchy 10 razy dłużej niż puch bez powłoki ochronnej
Zachowuje o 150% wyższy stosunek ciepła do wagi w wilgotnych warunkach niż zwykły puch
Schnie o 30% szybciej niż puch bez powłoki ochronnej
Technologia zatwierdzona przez Bluesign
 
Jak to działa?
Powłoka pokrywa poszczególne pióra zbitek puchu hydrofobowym wykończeniem DWR na poziomie molekularnym. Powłokę nanosi się podczas procesu czyszczenia puchu. Wykończenie jest bardzo trwałe, zapewniając odporność na wilgoć przez ponad 20 prań. Ponadto powłoka zwiększa integralność puchu oraz trwałość i długowieczność jego zbitek.

 spiwor never winter long marmot


Podsumowując, według mnie Marmot Never Winter to godny polecenia śpiwór dla osób, które chcą mieć trzysezonowy (wiosna, lato i jesień) śpiwór za rozsądne pieniądze, który będzie sprawdzał się w różnorakich warunkach i terenie. Campingi, schroniska, biwakowanie pod namiotem (lub gołym niebem), podróże to sytuacje w których sprawdzi się dobrze.

Gdyby w miarę użytkowania coś się zmieniło to dodam stosowne adnotacje do tego tekstu.

Damian Granowski

Napisz komentarz (0 Komentarzy)

La Belle Helene na Grandes Jorasses dla KW Trójmiasto

Drogę La Belle Helene (TD+, WI5, M5 800 m) na Grandes Jorasses otworzył solo w 1999 roku słynny Andy Parkin. Kluczowy wyciąg WI5 w słabych warunkach (brak lodu) jest wyceniany wg różnych źródeł na A1-A2. Rzadko powtarzana, choć w przewodniku opisana jako nowoczesna, logiczna linia. Do ogólnej wyceny dodano znaczek X, widniejący również przy wielu innych propozycjach Grandes Jorasses – śmiertelnie niebezpieczna. Jak mieliśmy się przekonać – zasłużenie.

zachód słońca w scianie grandes jorasses

Zachód słońca w ścianie Grandes Jorasses

Obserwacja masywu Grandes Jorasses ze schroniska Leschaux potwierdziła nasze wcześniejsze przypuszczenia, że po zimnej, deszczowej wiośnie, warunki lodowe na tym północnym urwisku mogą być dość dobre i pozwolą nam wkosić Piękną Helenę w miarę komfortowo.

Przebieg drogi La Belle Helene

 

Przebieg La Belle Helene (TD+, WI5, M5 800m) na Grandes Jorasses

Wyruszyliśmy o 2:30 w nocy, obserwując (ze zdziwieniem – o tej porze roku Ściana Ścian zazwyczaj jest pusta) światełka czołówek innego zespołu, który już zbliżał się do szczeliny brzeżnej i zaatakował Kuluar Centralny (Colton-McIntyre) 3 godziny przed nami.

Podejście pod prawą część Jorassów wymagało wyszukania drogi pomiędzy szczelinami i torowania w stromym stożku śniegu, usypanego pod wejściem w drogę, o rozmiarach przekraczających zdrowy rozsądek i wszelki umiar.

poczatek kuluaru lodowego la belle helene grandes jorasses

Początek kuluaru lodowego

O 7 zaczęliśmy się wspinać. Rozległy kuluar o nachyleniu wg przewodnika 60-65 st. miejscami 70, którym posuwaliśmy się na lotnej asekuracji, wypełniał gruby, solidny i twardy lód. Asekuracja ze śrub wyśmienita, natomiast raki, opierając się jedynie na przednim zębie, zmuszały nasze łydki do katorżniczego wysiłku. W połączeniu z monotonnym waleniem dziabami w tę hartowaną taflę i wyrywaniem ich po chwili tylko po to, aby wrąbać je wyżej, nasza praca przypominała syberyjski łagier. Po 8 śrubach co 15 metrów, stanowisko z 2 pozostałych, zmiana na prowadzeniu i tak w kółko kilka razy. 500 m w górę, czyli jakieś 600 wspinaczki. Zaraz na początku przez nieuwagę upuściłem moją ulubioną kurtkę primaloft, więc ewentualny biwak zapowiadał się na chłodny.

O 15 zaczęliśmy robić w kopule szczytowej pierwszy wyciąg na sztywno. W przewodniku opisany jako „thin ice 80 st.” był pięknie, grubo wylany i dawał nadzieję na dobre warunki lodowe w końcówce. Następny – „niewidoczna z dołu, wywieszona rampa 80 m –  cienki lód lub slaby” zastaliśmy w takim stanie, że można było wkręcić śrubę 22 cm. Wyszliśmy dodatkowo na słoneczko, nabraliśmy świetnego humoru i nadziei na szybkie dokończenie drogi jeszcze przed nocą. Zostało raptem 5 wyciągów.

Tymczasem M5, który zaatakowałem, okazał się kruchy, mokry i słabo asekurowalny. Bryły lodu i kamienie regularnie latały spod dziab w kuluar pod nami (dobrze, że poprzednie stanowisko założyliśmy po małym trawersie), a na koniec miałem problem z solidnym stanem. „Pancernie osadzone” dziaby odegrały tutaj jedną z głównych ról i tak już miało pozostać do końca. Na wyciągu znalazłem 2 haki pamiętające pierwsze przejście; jeden wypadł całkiem z kruszyzny i leżał w głębi szczeliny, a drugiego nawet nie próbowałem użyć.

Kolejne M4 jeszcze gorsze; solidnie dobiłem znaleziony stary hak, który trzymał się w rysce na słowo honoru, wytrawersowałem 5 m z linii drogi w prawo, gdzie znalazłem jako takie rysy na 2 friendy i to by było na tyle jeśli chodzi o asekurację w kruszynie i mokrym śniegu tego wyciągu. Tymczasem na miejsce naszego poprzedniego stanowiska ze ściany po prawej z wysokości około 50 m runęła jedna z kurtyn lodowych.

trawers grandes jorasses

Trawers w kierunku rampy

No dobra ale zostały tylko 3 wyciągi. Po łatwym podejściu (70 st. cienki lód bez asekuracji) przede mną kolejne spiętrzenie. Na stanowisku 3 krótkie słabe śruby i „pancerne” dziaby, rękawice mokre, kurtyna lodowa na wprost cieknie, a tymczasem słoneczko właśnie chowa się za grań. Od razu wionęło chłodem północnej ściany. Gosia 20 metrów niżej:

– Co robimy, masz jakąś półkę?
– Popatrz po twojej lewej ręce.
– To?
– To.
– Chyba jaja sobie robisz!

Zjechaliśmy ze stanowiska te 20 metrów i wisząc w uprzężach oparliśmy tyłki o wybrzuszenie w ścianie. Uratował nas dwuosobowy śpiwór ze zintegrowaną w swojej konstrukcji karimatą. O spaniu nie było mowy, ale jakoś dotrwaliśmy do rana. Pomimo dziwnego bólu kolan, o świcie Gosia zaatakowała lekko z prawej system lodowych półeczek ze zwisającymi soplami. Okazało się jednak, że lód jest słabo związany, a pod spodem kruszyzna – ani wspinania ani asekuracji. Zupełnie po lewej znajdowało się dość głębokie komino-zacięcie z nitką lodu, którym wiodła nasza droga, ale uznaliśmy je przez pomyłkę za końcówkę Polskich Wariantów, a chcieliśmy kontynuować naszą linię.

Spróbowałem środkiem uskoku. Po czujnym starcie doszedłem do pionującego się lodowego smarku. Odspojona polewa nie dawała żadnych szans na utrzymanie ciężaru ciała, więc używając czekana w charakterze kilofa, zacząłem ją pracowicie skuwać, dokopując się do parchu pod spodem. Przy okazji wysyłałem do podstawy ściany wiadra lodu i skały. Dramatycznie długo przedzierałem się przez te kilka metrów pionu, podhaczając na dziabach, tudzież różnej jakości przelotach. Kontrfifki zabrane „na wszelki wypadek” okazały się bezcenne. Wreszcie wszedłem w cienki ale solidny i połogi lód.  Późniejsza analiza zdjęć z innych przejść ujawniła, że w ten sposób prawdopodobnie zostaliśmy autorami nowego, 2-wyciągowego wariantu, osiągając grań Grandes Jorasses po prawej stronie wybitnego pipanta skalnego, podczas gdy oryginalnie droga kończy się po jego lewej. Mała rzecz, a cieszy.

Gosia dokończyła drogę łatwiejszym, ale równie ryzykownym terenem i znaleźliśmy się w innym, słonecznym świecie – po południowej stronie grani. Trawersem i pięcioma zjazdami ze skalnych pipantów dostaliśmy się na rozmiękły lodowiec. Na szczęście zespół z Coltona zszedł przed nami, więc poruszając się po jego śladach mieliśmy większą szansę uniknąć wpadnięcia do licznych szczelin.

na grani szczytowej grandes jorasses

Na grani szczytowej

Po kilku godzinach zejścia, które na szczęście znaliśmy z poprzedniej wspinaczki Kuluarem Centralnym, znaleźliśmy się w schronisku Boccalate. Tutaj okazało się, że ból kolan mojej partnerki jest spowodowany odmrożeniami. Odpoczywając na stanowiskach w dolnej części drogi, opierała je o lód. Następnego dnia rano zdecydowaliśmy się wezwać śmigłowiec. W dolinę prowadzi co prawda turystyczna ścieżka, ale obawialiśmy się pogorszenia stanu stawów kolanowych i uznaliśmy dalsze schodzenie za niepotrzebne kozakowanie, które może się źle skończyć dla zdrowia Małgosi.

Podsumowując: w dniach 25-26 czerwca przeszliśmy na Grandes Jorasses drogę La Belle Helene TD+, M5, A1+, X, 800 m, wytyczając prawdopodobnie nowy, 100-metrowy wariant na końcówce. Wspinanie zajęło nam około 16 godzin netto, warunki w dolnej części drogi były dobre, natomiast w górnej słabe i ryzykowne, co zmusiło nas do biwaku niedaleko grani. Było to prawdopodobnie 1. polskie przejście tej drogi.

Józek Soszyński
Gosia Jurewicz

Napisz komentarz (0 Komentarzy)

Akademia Górska TOPR: Zimowa, piesza turystyka wysokogórska

Niedawno w sieci ukazał się kolejny odcinek Akademi Górskiej TOPR. "Zimowa, piesza turystyka górska" to zbiór porad na temat zimowego poruszania się po górach, różnych porad sprzętowych i odzieżowych. W filmie występują: Maciej Ciesielski, Paweł Kopta, Jan Krzysztof i Adam Pieprzycki.

piesza turystyka wysokogorska

Napisz komentarz (0 Komentarzy)

Damian Granowski instruktor taternictwa PZACześć! Jestem Damian – założyciel bloga drytooling.com.pl . Na mojej stronie znajdziesz opisy czy schematy dróg wspinaczkowych oraz artykuły poradnikowe. Teksty są tworzone z myślą o początkujących, jak i bardziej zaawansowanych wspinaczach. Mam nadzieję, że i Ty znajdziesz coś dla siebie.
Jeśli potrzebujesz dodatkowego szkolenia z operacji sprzętowych, technik wspinaczkowych czy umiejętności orientacji w górach, zapraszam na moje kursy.

Używamy ciasteczek

Na naszej stronie internetowej używamy plików cookie. Niektóre z nich są niezbędne dla funkcjonowania strony, inne pomagają nam w ulepszaniu tej strony i doświadczeń użytkownika (Tracking Cookies). Możesz sam zdecydować, czy chcesz zezwolić na pliki cookie. Należy pamiętać, że w przypadku odrzucenia, nie wszystkie funkcje strony mogą być dostępne.