Tatry zimową porą

W zimowym wspinaniu motywacja to podstawa. Po półrocznej wspinaczkowej absencji wynikającej z podróży po Ameryce Południowej zachciało mi się wspinania jak nigdy dotąd. W Polsce ląduję w lipcu i z miejsca rzucam się na skały. Pod znakiem skałkowego wspinania mijają kolejne miesiące, aż  przychodzą mrozy, a w górach spada śnieg. Telefon do Marcina Księżaka i już jesteśmy umówieni na wspinanie na Słowacji od razu na drogę, której nie zdążyliśmy zrobić w poprzednim sezonie.

Jan Kuczra i Marcin Księżak na Superparanoi

Szpejenie się na Superparanoi. Fot. Marcin Księżak

Direttissima Kopy Kieżmarskiej, M7 (os czy rp?), 16.5h do głównego szczytu Kopy Kieżmarskiej

16 grudnia 2010r.

Jest 16 grudnia, mróz jest masywny, pod ścianę Kopy Kieżmarskiej brniemy w głąbokim śniegu. O dziwo w ścianie warunki okazują się być nawet dobre, dzięki czemu wspinaczka idzie sprawnie. Ze wspinaczkowego rytmu wybija nas jedynie moment, w którym Marcin schodzi z linii drogi i zapycha się w płyty. Lot wystarcza aby zreflektował się, że coś jest nie tak i wraca na właściwą drogę. Od Niemieckiej Drabiny (zachodu przecinającego ściane Kopy Kieżmarskiej i Małego Kieżmarskiego) przejmuję prowadzenie. Ściana staje dęba. Dwa krótkie wyciągi wycenione na A1, które łączę w jedną długośc liny, puszczają na dziabach. Trudności  porównywalne z tymi, które zastaniemy na kluczowym wyciągu na Sprężynie na Kotle. Asekuracja na drodze jest dobra, skała lita, a samo wspinanie pierwszorzędne, po prostu sam miód.
Po zrobieniu 600m. ściany pozostaje nam jeszcze przejście ok 200m grani i dojście do głównego wierzchołka Kopy. Po 16.5h jesteśmy na szczycie, jednak zabawa jeszcze się nie skończyła, trzeba jeszcze zejść, a jest lawiniaście. Wyciągamy jeszcze pożyczonego jetboila i ... coś się spieprzyło bo nie jesteśmy w stanie go odpalić. Amerykański szajs, musiał się zapchac. O suchym pysku rozpoczynamy zejście asekurując się na stokach, aż w końcu dochodzimy do strefy kosówek. Tutaj jest jakaś masakra, zapadamy się momentami po pachy, k...waaaa mam tego już dość. Czuję się tak jakbym uprawiał zapasy z dużo większym od siebie przeciwnikiem. W końcu w męczarniach dochodzimy do ścieżki turystycznej. Słońce już świta, a my pojawiamy się w schronisku.
30min drzemka musi wystarczyć, bo tego dnia muszę się zjawić w Białej Wodzie na egzamin na Instruktora Wspinaczki Wysokogórskiej.

Motyka na pd-wsch ścianie Łomnicy, M5 os, 10.5h

Niecały tydzień po Direttissimie, wraz z Rafałem Pietrasiakiem, podjeżdżam kolejką na Łomnickie Pleso. Jest około godziny 11 przed południem, a my dopiero teraz wbijamy się w południowo-wschodnią ścianę Łomnicy. Jak na drogę lodową, lodu w ścianie jest niewiele bo jakieś 15m:) i to cienkiego, bez możliwości sensownej asekuracji. Tempo wspinaczki znacząco spowalnia duża ilośc świeżego, kopnego śniegu. Zresztą śnieg bez przerwy pruszy. Ścianą schodzą całkiem sporej ilości pyłówy, a momentami małe lawinki. Jedną z takich lawinek obrywa Rafał idący na drugiego. Aż dziw mnie bierze, że ta masa śniegu go nie zrzuca.  
Po pokonaniu kluczowego wyciągu, jakim jest komin za około M5/M5+, oferującego delikatne wspinanie, resztę drogi pokonujemy w większości z lotną asekuracją.  Nad nami wyjściowy kuluar cały zawalony śniegiem. Idziemy jego lewym  skrajem. Niby jest już łatwo, ale nie banalnie. Ze względu na płytowy charakter tego odcinka, asekuracja jest słaba, a wspinanie czujne. W niektórych miejscach wystają stare kable kolejki, z których zakładam asekurację przy pomocy prusika. Ostatnie metry wyjątkowo się dłużą. Już od jakiegoś czasu widzimy światło w budynku kolejki, które pomimo naszych usilnych starań, nie chce się do nas zbyt szybko przybliżyć.

Po 10.5h wspinaczki kończymy drogę. Czeka nas jeszcze zejście, które w zastałych warunkach nie jest dla nas oczywiste. Noc jest czarna jak atrament, nie mam pewności, którędy biegnie droga zejściowa. Jest z -20 i duje wiatr. Nie zamierzamy ryzykować biwaku w zejściu w sytuacji, gdy możemy przespać się w hotelowym przedsionku. Za zgodą barmana rozkładamy się na wykładzinie i zapadamy w drzemkę.
Rano ciacho, herbata, zdjęcia Tatr o poranku, a następnie jak się już okazuje za jasności, bardzo proste zejście na dół.

Jan Kuczera i Rafał Pietrasik na Łomnicy

Jan Kuczera i Rafał Pietrasik na "zimowym biwaku" w hotelu na Łomnicy. Fot. Rafał Pietrasik

W królestwie trawy

23 grudnia 2010r.

Jest halny i temperatura wynosi z +7 stopni celsjusza. W takich warunkach największe polskie, zatrawione urwisko ocieka wodą. Czteroosobową ekipą wybieramy (tzn. za mnie wybierają, bo ja najchętniej w tych warunkach wrócił bym prosto do domu) formację przypominającą wąski komin. Na szczęście trawy jeszcze trzymają. Wspinamy się na dwa zespoły. Mój partner od liny, Kordian co jakiś czas robi skręta na stanowisku, jednocześnie mnie asekurując. Jak on wykonuje te dwie czynności na raz? Czy dobrze mnie asekuruje? W sumie te pytania nie mają większego znaczenia, bo asekuracja generalnie i tak jest do dupy.
Po dojściu do grani wiatr uderza w nas z furią. Samą grań przechodzimy miejscami na czworaka.  Nie mam wątpliwości, trzeba byc zdrowo jebniętym aby wspinac się w takich warunkach. Odnoszę wrażenie, że Kordian jest wniebowzięty, generalnie bardzo mu się ta cała sytuacja podoba. Chowamy się przed wiatrem za skalną ścianką w oczekiwaniu na naszych kolegów Wojtka i Tadka. Natomiast Kordian skręca kolejnego lolka, teraz i dla mnie nadszedł czas na relaks.

Hobrzański-Sułowski war. Stefki (oryg. za A2), Styl M8-/M8 1xAF, 15h

24 stycznia 2011r

Rafał (Pietrasiak) koniecznie chce coś zrobić na Kotle. Może by tak Hobrzańskiego spróbowac?Podrzucam pomysł. W końcu nie ma jeszcze przejścia w całości na dziabach. Pierwszy prostujący wyciąg war. Stefki za A2 był już poporowadzony przez Księżaka na dziabach, ale później ze względu na kaprawe warunki pogodowe droga nie została dokończona. Marcin mówił, że w jego odczuciu to raczej M8-, a nawet M8, a nie M7+ jak co niektórzy sugerowali.
Na początku forsuję lekko przewieszającą się rysę, wpinam się w stałego haka i wychodzę na pułkę. Czuję nabrzmiałe przedramiona. Zakładam asekurację, chwilę odpoczywam i napieram dalej. Wchodzę w pionową płytę, a dziabki utykam w efemerycznej rysce. Konieczne jest czyszczenie skały ze śniegu w poszukiwaniu stopni i chwytów, których za wiele nie znajduję. Robię jeszcze kilka czujnych ruchów. Staram się wyszukac czegoś do asekuracji. Koniecznie muszę coś założyc przed następnymi metrami, ale o asekurację nie łatwo. Jedyne co mogę założyc to hak. Przykładam lost arrowa do ryski ale spada na dół. Próbuję z pekerem (taka jedynka BD), przykładam i wbijam. Chyba siedzi. Nic więcej nie założe, zresztą w tej pozycji długo nie wytrzymam. Zahaczam prawą dziabkę w rysce o ząbek, mówię do Rafała aby uważał, a do siebie a muerte. Robię daleki ruch z nadzieją, że coś znajdę i lecę... Niestety chwyt na prawą dziabkę wykruszył się, na szczęście peker trzyma. 60 zeta wydane na ten hak opłaciło się. Dociągam się do kochanego pekera, poniżej dobijam jeszcze jedynkę i bez większych już przygód, ale nie bez walki, pokonuję resztę wyciągu.
Zakładam stan i ściągam Rafała. Niestety trochę to trwa, bo małp ze sobą nie wzięliśmy i drugi w zespole z worem też się wspina.
Kolejne 1.5 wyciągu prowadzi Rafał. Wspinaczka na tym odcinku to spionowane trawy z czujną asekuracją. Następnie zmieniam go i wbijam się w kolejny wyciąg biegnący ukośnie do góry. Wyciąg biegnie częściowo zacięciami i stromymi płytami, które pokryte są śniegiem. Koncepcyjnie wyciąg ten jest trudny. Jest kilka miejsc, w których muszę się długo nastać aby wymyślic co począć dalej. Wspinając się w stylu A0 wystarczyło by wziąć ze dwa wahadła i było by po sprawie. Robię masę czujnych ruchów i  kończę wyciąg. W tych warunkach ten fragment drogi wyceniam na M7 może M7+.
Przede mną super wyglądająca rysa, z której na starcie wylatuję przez niechlujnie wbite dziaby. Ląduję przy stanowisku i rozpoczynam wspinaczkę na nowo już bez problemów wspinając się głównie w rękawiczkach. Łączę się ze Sprężyną. Reszta drogi powinna pójśc gładko w końcu pozostało już tylko półtoraj wyciągu (łączę w jeden wyciąg) za M6, które zresztą znam sprzed kilku lat. Okazuje się, że jestem już mocno spompowany, a wyciąg kończę wspinając się dosłowanie na łokciach, walcząc przy tym z przegięciem liny. Po 15h kończymy wspinaczkę i zjeżdżamy w dół.
W porównaniu do Momy na Kazalnicy Cubryńskiej, Hobrzanski war. Stefki wydaje mi się na dziaby zdecydowanie trudniejszy. Mimo zrobienia drogi w stylu 1xAF wiem, że zawalczyłem i to daje mi tak naprawdę największa satysfakcję.

Dag oryginalnie, 2 wyc A1/A2, reszta do M6, 12.5h

10 luty 2011

Jan Kuczera na 4 wyciągu Daga

Jan Kuczera na 4 wyciągu Dagu. Fot. Marcin Księżak

Wraz z Marcinem Księżakiem zjawiam się pod Dagiem na Kazalnicy. Warunki na wspinanie są wyśmienite. Niestety już od pierwszych metrów mój but cholernie mnie w kostkę uwiera. Trudno, muszę to jakoś wytrzymać. Prowadzę pierwsze sześć wyciągów o trudnościach do M6, które podprowadzają pod główne spiętrzenie. Następnie Marcin przejmuje pałeczkę i w stylu zimowo-klasycznym napiera na przewieszające się zacięcie. Prosto to nie wygląda. Zdajemy sobie sprawę, że jest mała szansa aby bez patentowania zrobić ten i kolejny wyciąg. Po wymianie zdań Marcin wskakuje w ławy i zaczyna haczyć. Przed zachodem słońca po 10h od wbicia się w ścianę lądujemy w miejscu gdzie większość zespół kończy drogę zjazdem do Sanktuarium. Po lustracji piętrzącej się nad naszymi głowami dalszej części ściany oraz obejrzeniu master topo, kontynujemy wspinaczkę do załupy Daga. Wyciąg, który prowadzi Marcin o niezbyt wygórowanych trudnościach technicznych ok. M4+, może M5 ma dość wymagającą asekurację. Reszta drogi biegnąca załupą okazuje się być banalnie prosta. Po 12.5h kończymy Daga w wersji oryginalnej.
Plan na dzień dzisiejszy mamy dość ambitny chcemy jeszcze wbić się w Świerza na Wschodniej Mięgusza. Jednak kopny, cukrowaty śnieg przy podejściu na szczyt Kazalnicy, moja boląca kostka oraz brak gazu skutecznie zniechęca nas do tego. Schodzimy do schroniska.

Jak wiadomo niedawno Dag do przełamania ściany doczekał się prowadzenia zimowo-klasycznego w wykonaniu Staszka Piecucha i Tomka Lewandowskiego. Brawo chłopaki!!

Obóz KW Katowice, Hala Gąsienicowa

11-17 luty 2011

Dzień po zrobieniu Daga udaję się do Zakopanego, biorę dodatkową ilość sprzętu wspinaczkowego, jedzenia na tydzień, a nawet komputer, zarzucam dwa plecaki na siebie i z Ronda Kuźnickiego idę na Halę.
Z pomocą moich kolegów Marcina Zembala, Pawła Palusa i Piotrka Xsięskiego, a także prezesa Piotrka i wice prezesa Adama udaje mi się zrealizować pierwszy od wielu lat obóz zimowy KW.
Pogoda dopisuje, humory też. Poza tym, że wspinamy się codziennie, odbywają się wykłady na tematy wspinaczkowe, zajecia z lawin i turystyki zimowej, a także nocne slajdowiska o tematyce podróżniczo-wspinaczkowej.
W trakcie tych dni uświadamiam sobie jak ważne jest dla początkujących wspinaczy organizowanie takich obozów, które poza samym wspinaniem, mają na celu szeroko pojętą unifikację.
Tak naprawdę potencjał wspinania u młodych ludzi jest taki sam jaki był w latach 70' czy 80' XXw., nic pod tym względem się nie zmieniło. Trzeba jedynie u “młodych gniewnych” tę pasję rozbudzać oraz przypilnować aby sobie krzywdy nie zrobili w pierwszych momentach pobierania wspinaczkowej nauki.

Szerzej o obozie KW Katowice:
http://www.kw.katowice.pl/node/328

Superparanoja, M7+ os, VIII UIAA 2xAF, 20h

3-4 marca 2011

Niestety wyjazd w Alpy po raz kolejny nie wypala. W zamian tego jadę z Marcinem do MOKa, które wita nas cudowną pogodą.
O 5 nad ranem wychodzimy ze schroniska i stajemy jak wryci. Sypie śniegiem. Tego w planach nie było. Co teraz? Mamy wątpliwości czy w zastałych warunkach wbijac się w tę drogę, czy przejść się jedynie na sąsiedniego Długosza. Dochodzimy do wniosku, że najlepiej będzie decyzję podjąc pod ścianą. Śnieg przestaje pruszyć i pojawia się błękitne niebo. Ścianą schodzą pyłówki. Zakładam sprzęt na siebie i zaczynam prowadzić pierwsze wyciągi Superparanoi. Ta część ostrogi jest znacznie trudniejsza od tej, która jest poniżej Filara Kazalnicy. Asekuracja jest nawet dobra ale trzeba się nieco narobić aby ją pozakładać. Podobnie jest z kolejnym wyciągiem, który pomimo, że jest mniej ciągowy to posiada miejsce bulderowe. W tym miejscu o mały włos nie odpadam, gdy nogi mi wyjeżdżają i przywisam na jednej dziabce.
Kolejny wyciąg to subtelna płyta z pozostawionym hakiem jedynką z 2002r. Następnie jest kominek i wielka szpara, która przysparza sporo problemów. Uff, łatwo nie jest.
Marcin mnie zmienia na kolejnym jakżeby inaczej, wspinaczkowym wyciągu, który wyprowadzający nas na Długosza. Wyciąg z Długosza prowadzi Marcin. Przed nami ścianka z nitami o trudnościach letniego VIII UIAA. Zakładam Five Teny i wbijam się w niego. Skała miejscami jest konsystencji gliny. Zadaję z łuszczących się odciągów stawiając nogi na wymycia. Marcin mnie dopinguje. Wklinowywuję się w zacięcie i łapię no handa. Biorę kilka głębszych oddechów i wracam do tańca. Chwytam się wielkiego odciągu i ...odpadam z nim w ręce. O rzesz... a było tak pięknie! Wracam do pozycji odpoczynkowej I robię te miejsce korzystając z chwytu po urwanym odciągu. Robię jeszcze kilka ruchów. Stoję przez chwilę w niewygodnej pozycji, koncepcja mi się kończy na przejście miejsca i biorę blok na linie. Obmacuję chwyty, obniżam się ciutkę i robię resztę wyciągu już czysto do końca. Coś mi się zdaje, że na Mnichu ten wyciąg miałby więcej. Śnieg na co niektórych stopniach i marznące kończyny to inna sprawa.

Skalny wyciąg VIII na Superparanoji

Skalny wyciąg VIII na Superparanoi. Fot. Marcin Księżak

Ostatecznie wyciąg przechądzę 2xAF.
Marcin na drugiego walczy na trawersie z zacinającym się crolem. Dochodzi do mnie, a następnie przenosi stanowisko do tzw. półki z krzakiem. Z tego miejsca Długosz odbija w prawo, a my w lewo. Zapada noc. Kolejny wyciąg, rozpoczyna się idącym nieco w lewo zacięciem, które Marcin pokonuje w lekkich drgawkach. Później znika mi z oczu. Okazuje się, że wyżej jest dużo trudniej. Słyszę tylko głośne sapanie Marcina. Jestem gotowy na wyłapanie lotu. Mimo, że nie widzę co się dzieje, jest to najbardziej emocjonująca asekuracja jaką miałem okazję doświadczyć w moim życiu. Na szczęscie po jakimś czasie, sapanie milknie i słysze upragnione “auuutooo”. W trakcie małpowania widzę, że ten odcinek przewiesza się. Trudności muszą byc duże, na szczęście asekuracja jest dobra, wycena M7+ powinna być trafna. Zmieniam niewyraźnie wyglądającego Marcina. Kolejną długością liny łaczę dwa wyciągi. Łapię mały zapych ale z pomocą partnera szybko odnajduję się w terenie. Ten odcinek jest najłatwiejszy na całej drodze, jakieś M5 ale z wymagająca asekuracją. Zmieniamy się na prowadzeniu. Wg topo to ostatni wyciąg przed załupą Daga. Ten wyciąg okazuje się mało ewidentny i tracimy na niego masę czasu. Do tego, asekuracja jest wymagająca, a trudności spore. Ze względu na układ skały ten wyciąg jest jakiś “krzywy”. Przegięcie na linie robi się duże i Marcin zakłada pośrednie stanowisko na półce. Podchodząc do góry już wiem, że będę go musiał zmienic. Ostatnie metry to siłowe wspinanie z bardzo dobrą asekuracją z friendów. Wychodząc z trudności czuję masywny ból w przedramionach. Najwyższy pora wracać do domu. Pozostaje nam jeszcze do zrobienia załupa Daga, którą kończymy całą drogę. Podczas wspinaczki wypiliśmy we dwóch 1litr herbaty. Czas coś  ugotować. Usadawiamy się na śniegu i wyciągamy sprzęt do gotowania. Mamy wszystko co potrzebne do tej operacji. W trakcie nakręcania maszynki na butlę coś przeskakuje, gwint się jebie. Tym samym całe gotowanie bierze w łeb. Przeklinam siarczyście.
O suchych pyskach wychodzimy na szczyt Kazalnicy by następnie zejść na dół.

Prostownie Koryta Rumanowego, M6+, 6+? (oryg. 5+, A1), 11.5h

13 marca 2011

Wraz z Marcinem Księżakiem, Kubą Radziejowskim i Wojtkiem Romanem podjeżdżamy samochodem pod Popradzkie Pleso. Naszym celem jest północna ściana Rumanowego, której topografię lustrujemy sącząc tmave piwo.
Pobudka o 3.00 rano. Wstajemy tak wcześnie bo pod ścianę jest daleko. Kuba nadaje mocne tempo, dzięki czemu po trochę ponad 3h przechodzimy przez przełęcz Zachodnich Żelaznych Wrót na 2250 m.n.p.m. i lądujemy w Dolinie Kaczej. Rumanowy z bliska robi na mnie duże wrażenie, na Marcinie chyba także. Jest to bez wątpienia kawał ściany. Jeszcze nie zdążyliśmy odpocząć po ostatniej wycieczce po Kazalnicy (tym bardziej Marcin, który do swego wykazu dorzucił jeszcze Prawego Dziadka na Czołówce Mięgusza) i obaj czujemy się niezbyt świeżo, tym bardziej gdy spoglądamy do góry.
Kuba z Wojtkiem idą na Koryto wersją oryginalna (końcówkę kończą Prawym Filarem), a ja z Marcinem na Koryto wariantem prostującym u dołu. Po toalecie, która przy porywistym wietrze jest nie lada wyczynem, wbijam się w prostowanie. Już na starcie wspinaczka jest wymagająca. Ze schematu pamiętam, że przed górną częścią komina, która teraz majaczy mi nad głową, muszę odbić w prawo. Widzę stanowisko, to musi być tu! Muszę tylko wykonać kilkunastometrowy trawers do zacięcia i nim do góry.

Zimowe wspinanie w korycie Rumanowego Szczytu

W środkowej części Koryta. Fot. Marcin Księżak

Pierwsze metry trawersu są w miarę łatwe, a asekuracja dobra, nastepnie zakładam ostatniego na tym odcinku frienda i haka. Chwyty robią się naprawdę małe. Ściągam rękawiczki i wchodzę w pionową płytę z mikro krawądkami. Stopnie to ukośnie nachylony gzyms. Zadaję od krawądki do krawądki zapinając łuczki. Tu robinhoodek, tam odciąg  następnie podchwyt - sekwencja ruchów jak na koroniarskich obwodach. O mało nie spadam, gdy palce ześlizgują się z zalodzonej krawądki. Perspektywa lotu jest mało zachęcająca. Nie mam wyjścia, muszę ten odcinek zrobic on sight. Wyjąc niczym Chris Charma na filmie, dochodzę do miejsca gdzie wrzucam frienda. Pokonuję jeszcze kilka metrów nie banalnego zacięcia i dochodzę do stanu. Stan jest nowy (C3 i kośc BD) i świadczy o wycofie, zatem ten trawers to jakaś pomyłka.  Przypuszczalnie trochę za wcześnie odbiłem w prawo niż to było na schemacie. Urabiam jeszcze kilkanaście metrów terenu i ściągam Marcina, który na wahadle sobie tyłek obija mimo, że jedna z żył liny wisząca z góry znacząco te wahadło zmniejsza. Kolejne wyciągi biegną po śniegu z jednym małym lodowym prożkiem. Następnie środkowa częśc koryta pionuje się oferując 1.5 wyciągu przepięknego lodowego wspinania. Asekuracja miejscami jest słaba. Nawet śruby nie sposób wkręcić. Przed nami jeszcze kilka wspinaczkowych progów i w końcu dochodzimy do headwalla Rumanowego. Podchodzimy w prawo do góry a następnie wbijamy się w ścianę.
Pierwszy trudny wyciąg kopuły szczytowej wyceniony jest na V+. Skała pokryta jest bukietami porostów, do tego jest krucho jak cholera. Urabiam trudno asekurowany parch i ściągam Marcina.
Ok Marcin, teraz twoja kolej.
Zaczyna się ściemniać i wyciągamy czołówki. Ja biorę Marcinową, bo trochę szwankuje, a on moją, tę sprawną, bo będzie prowadził.  
Przed Marcinem wyciąg IV-kowy, który nie puszcza bez walki. Nie dość, że trudny (jak na IV) to połowa chwytów się rusza. Marcin wychodzi nieco wyżej niż jest na schemacie i zakłada stan.
Nastała już noc, włączam czołówkę, a ona nie świeci. Wygląda na to, że kabel do końca się popsuł. Świecąc sobie oczami w ciemnościach, jakoś dochodzę do górnego stanowiska.
Następnie jest krótki odcinek V,A1 , który puszcza Marcinowi na dziabkach, średnia asekuracja wymaga skupienia. Lina przesuwa się coraz szybciej w przyrządzie, znaczy się, że jest łatwiej. Nastaje kilku minutowy bezruch.  Przez noc przebija się komenda “auuutooo”. Likwiduję stan i zaczynam małpować. Dochodzę do wniosku, że na drugiego bez czołówki, nawet w ciemną noc, “da się”.    
Ostatnie pół wyciągu wyprowadza nas bezpośrednio na szczyt.
Sprzętu do gotowania tym razem ze sobą nie wzięliśmy, aby nie było znowu wtopy :)
Zejście do doliny Złomisk jest już proste.

Jan Kuczera (KW Katowice, KS Korona, www.hardrock-wspinanie.pl)

Powiązane artykuły

Górska deklaracja etyczna UIAA

Górska deklaracja etyczna UIAA

Atrakcje turystyczne na Podhalu