40 lat temu Polacy zdobyli Mount Everest zimą

40 lat temu Polacy zdobyli Mount Everest zimą

Nagranie tej radiotelefonicznej rozmowy przeszło do historii polskiego himalaizmu. Jest niedziela 17 lutego 1980 r. Godz. 14.25. - Halo, baza! Czy nas słyszycie? - to głos Krzysztofa Wielickiego. - Tak, gdzie jesteście? Halo, halo! - odpowiada baza. - A zgadnijcie?! - Halo! Halo! - Na szczycie. Jesteśmy na szczycie!!!

Po blisko półtoramiesięcznym oblężeniu Mount Everestu wydaje się, że zorganizowana z wielkim trudem i rozmachem pierwsza w historii światowej wspinaczki zimowa ekspedycja na najwyższą górę świata - 8850 m n.p.m. - zakończy się porażką.

Pomysłodawca Andrzej Zawada już w 1977 r. namawiał urzędników ministerstwa turystyki Nepalu do zgody na wpuszczenie wspinaczy zimą pod Everest. A teraz - w sobotę 9 lutego 1980 r. - siedząc w bazie na lodowcu Khumbu (5350 m), czuje, że cały wysiłek idzie na marne.

Początek był fantastyczny. Już po dziesięciu dniach od przyjazdu w góry trzej zakopiańczycy, na co dzień ratownicy TOPR, Ryszard Gajewski, Maciej Pawlikowski i Krzysztof Żurek rozstawiają namioty obozu III (7150 m). Sądzą, że tylko krok dzieli ich od Przełęczy Południowej (7986 m) i ataku na szczyt.

I wtedy załamuje się pogoda. Kolejne zespoły najlepszych polskich wspinaczy wycofują się z wyższych obozów złamane odmrożeniami, wyczerpane nadludzkim wysiłkiem czy zniechęcone wiatrem, który przez prawie miesiąc uniemożliwia dotarcie na przełęcz. Huragan wyrywa z rąk namioty, przewraca ludzi. Żurek poderwany i rzucony o lodową ścianę musi wracać do kraju.

Everest z lodowca Khumbu. Fot. Agnieszka Kiela-Pałys.

Widok z lodowca Khumbu. Na pierwszym planie Pumori, Szczyt Everestu lekko wystaje znad Pumori, a w prawym górnym rogu Lhotse. Fot. Agnieszka Kiela-Pałys.

W "Rozmowach o Evereście" Jacka Żakowskiego Wielicki wspomni: "Wiało tak, że jak szło się przodem do wiatru, to bił po twarzy grudkami lodu niesionego z Lhotse [szczyt blisko Mount Everest - 8516 m]. Tyłem też nie było można, bo akurat przed twarzą powstaje próżnia. Na dodatek powietrze jest rozrzedzone i się dusisz".

Uczestnicy pierwszej zimowej wyprawy na Everest

W wyprawie uczestniczyli Andrzej Zawada (kierownik), Józef Bakalarski (film), Leszek Cichy, Krzysztof Cielecki, Ryszard Dmoch, Walenty Fiut, Ryszard Gajewski, Zygmunt A. Heinrich, Jan Holnicki-Szulc, Robert Janik (lekarz), Bogdan Jankowski, Stanisław Jaworski (film), Janusz Mączka, Aleksander Lwow, Kazimierz W. Olech, Maciej Pawlikowski, Marian Piekutowski, Ryszard Szafirski, Krzysztof Wielicki, Krzysztof Żurek. oraz pięciu Szerpów, którymi kierował sirdar Pemba Norbu. (fot. Bogdan Jankowski)



W poniedziałek 11 lutego Leszek Cichy, Walenty Fiut i Krzysztof Wielicki z trudem rozbijają malutki, jednomasztowy namiocik, zwany "szmatą kierownika", na Przełęczy Południowej. To klucz do szturmu na szczyt. Jednak próby wyjścia wyżej załamują się.

Gdy wieczorami obozy łączą się przez radiotelefon, coraz częściej słychać głosy zwątpienia. Zawada, genialny lider, wie, że nadszedł moment, w którym dowódca musi opuścić sztab i poderwać pierwszą linię do boju. Mimo słabej aklimatyzacji i osłabienia po grypie rusza do góry.

Ku zaskoczeniu wszystkich w środę 13 lutego wychodzi wprost na Przełęcz Południową z obozu II (6500 m). Przy wietrze o sile 200 km na godz. wraz z towarzyszącym mu Ryszardem Szafirskim stawiają luksusowy namiot z goreteksu.

Szafirski zapamięta: „Jeszcze z Przełęczy przez radio nadaliśmy: »Czujemy się świetnie, jutro próbujemy dalej... «. A przecież myśmy nie mieli szans iść dalej. Zawada leżał w namiocie oklapnięty jak dętka. Ja następnego dnia wyszedłem sto pięćdziesiąt metrów wyżej, z tlenem i zawróciłem! Ale blef się udał. Wiara się ruszyła!”.

Wielicki: - Gdy usłyszeliśmy Zawadę żartującego przez radio z namiotu na przełęczy, zrobił się w obozach popłoch. Stary wejdzie na szczyt i będzie wstyd.

Jednak wiele gwiazd wyprawy - m.in. Ryszard Gajewski, Maciej Pawlikowski - jest wyłączonych z akcji z powodu kontuzji, chorób i odmrożeń. Ruszyć dalej mogą tylko doświadczony Andrzej Heinrich, towarzyszący mu Szerpa Passang Norbu oraz dwójka żółtodziobów - Leszek Cichy i Krzysztof Wielicki.

Cichy i Wielicki mają skromny jak na himalaistów dziesięcioletni staż wspinaczkowy, małe doświadczenie w górach najwyższych, nigdy wcześniej nie tworzyli zespołu (przyp. red - Wielicki ma w tym czasie na koncie nową drogę na Kohe Shahaur (7084m),  nową drogą na Annapurnę Południową [Midi Peak] (7219m). Leszek Cichy w 1974 roku zdobył dziewiczy Shispare (7611m), rok później nową drogą wszedł na ośmiotysięczny Gasherbrum II, brał udział w nieudanych wyprawach na K2 i Makalu). Wielicki wspina się w okularach spawalniczych, bo zabrakło dla niego wyprawowego sprzętu: - W 1980 r. byłem tylko małym pionkiem na tej wyprawie. Trafiłem tam z listy rezerwowej.

Niestety i on zmaga się z bólem: - Miałem palce w fatalnym stanie, puściły mi przeszczepy po poprzednich odmrożeniach.

"Prace inżynieryjne" przy lodospadzie Khumbu - Icefall Fot. Stanisław Jaworski

"Prace inżynieryjne" przy lodospadzie Khumbu - Icefall. Fot. Stanisław Jaworski

Tymczasem czas ucieka.

W piątek 15 lutego skończy się zgoda władz Nepalu na atak szczytu.

Nikt nie liczy na młodychParadoksalnie, jedyne, czego zimą w Himalajach jest mniej, to śnieg. Ale temperatura spada do minus 50 stopni Celsjusza, a wiatr wieje z siłą ponad 100 km na godz. Zwiewa jesienny śnieg, odsłania skały i lód. To dodatkowe utrudnienie. Co to za pomysł, by o tej porze roku iść w góry?

Nikt przed Polakami się na to nie zdecydował. W 1973 r. Zawada wraz z Tadeuszem Piotrowskim weszli zimą na Noszak (7492 m). Jednak temu szczytowi w Hindukuszu Afgańskim daleko do ośmiotysięczników.

Wielicki: - Mimo sukcesów w Hindukuszu i tradycji wspinania się zimą w Tatrach, gdyby nie udało się nam wejść na Everest, to nie wiem, czy szybko wrócilibyśmy w Himalaje zimą.

Na razie do sukcesu brakuje jeszcze kilometra.

Zachęceni przykładem Zawady w czwartek Cichy i Wielicki podczas odprawy przez radiostację zawiadamiają, że wrócą do obozu III (7150 m), wejdą na Przełęcz Południową i zaatakują Everest. W tym czasie w obozie powyżej są jeszcze Heinrich i Passang. Dla wielu w bazie są ostatnią nadzieją na sukces wyprawy.

Jednak w piątek ok. godz. 14 Heinrich zawiadamia przez radiotelefon, że dotarli na wysokość 8350 m i wracają. Ustanowili rekord świata, ale w himalaizmie takie rekordy - bez wejścia na szczyt - liczą się mało. Do szczęścia zabrakło 500 m!

Wielicki oceni po latach, że Henrichowi nie starczyło wiary w sukces, bo umiejętności, zdrowie i pogodę miał.

Zawada prosi ministerstwo turystyki Nepalu, by przedłużyło zgodę na wyprawę. Decyzja nadchodzi 15 lutego po godz. 17. Nepalczycy dają Polakom dodatkowe dwa dni. Tylko dwa dni.

Cichy i Wielicki ruszają do góry. Najpierw jednak długo zbierają się do wyjścia z obozu III. Kilka godzin gotują, sprawdzają butle z tlenem, wyrzucają z plecaków to, co niepotrzebne. Podczas zapinania pasków do raków Cichy, który grzebie się dłużej niż Wielicki, odmraża sobie końce palców u rąk. Przygotowaniom przygląda się Zawada. Patrzy na młodych z coraz mniejszą wiarą w sukces.Ci jednak szybko, w niespełna cztery godziny, podchodzą na Przełęcz Południową. Po drodze zatrzymują się tylko raz, żeby się napić herbaty. Takie tempo to rekord.

Temperatura spada poniżej 40 stopni, wiatr wieje coraz silniej. Himalaiści wczołgują się do rozbitego przez Zawadę namiotu, podgrzewają galaretki, liofilizowany kotlet cielęcy, zagryzają chrupkim chlebem. Znaleźli ten chleb na przełęczy, leżał tam od kilku lat. Wiatr odsłonił spod śniegu składowisko butli i plecaków pozostawionych przez wcześniejsze wyprawy.

Na zmianę ucztując i przysypiając, dotrwają do rana. Jest niedziela 17 lutego.

Gdyby to nie był Everest, chybabyśmy nie weszli

O godz. 4 zaczynają się szykować do wyjścia. O 6.20 łączą się z bazą: - Pogoda jest dobra, idziemy.

Ruszają o 6.50, gdy pierwsze promienie słońca docierają na Przełęcz. Zabierają ze sobą tylko po jednej but-li tlenu, co przy oszczędnym przepływie może starczyć na pięć godzin wspinaczki. Muszą często kontrolować zużycie. Gdyby coś im się stało, koledzy nie zdążą z pomocą. Są 2,5 km niżej, co najmniej dwa dni wspinania.

Wybierają trudniejszą, ale krótszą trasę - wyprowadzi ich na południową grań Everestu na wysokości 8400 m. Dalej, aż do wierzchołka południowego, wspinają się po prawej stronie grani - osłoniętej od wiatru. Wyżej, niestety, muszą znowu iść lewą flanką, choć wiatr zacina potwornie. W rozrzedzonym powietrzu z trudem łapią oddech, puchowe ubranie ogranicza ruchy. Nad głowami widzą wielkie śnieżne nawisy - oby tylko się nie oberwały!O godz. 14.25 stają na szczycie. Są pierwszymi ludźmi na świecie, którzy weszli tu zimą.

- Halo, baza! Halo, Andrzej! Czy nas słyszycie? - to głos Wielickiego. Nagranie tej radiotelefonicznej rozmowy przejdzie do historii.

- Tak, gdzie jesteście? Halo, halo! - odpowiada baza.

-...(cisza). - A zgadnijcie?!

- Halo! Halo!

- Na szczycie. Jesteśmy na szczycie!!!

- Zwycięstwo, rekord pobity! Gratuluję wam!

- To dzięki wam wszystkim w bazie, w Katmandu, w kraju.
Włącza się Cichy: - Strasznie tu zimno, trudno... Gdyby to nie był Everest, chybabyśmy nie weszli.

Krzysztof Wielicki na szczycie Everestu

Krzysztof Wielicki na szczycie Everestu podczas pierwszego zimowego wejścia. fot. Leszek Cichy

I znów Wielicki: - Bardzo się boimy zejścia, straszne nawisy. Będziemy uważać...

Po rozmowie z bazą Wielicki robi zdjęcia Cichemu. Migawki enerdowskiego aparaciku Certo zamarzły. Udaje się tylko jedna fotografia.

Polacy zostawiają na czubku świata różaniec - poświęcony przez Jana Pawła II - oraz krzyżyk, pamiątkę rodzinną od matki Stanisława Latałły. Ten młody filmowiec zginął w 1974 r. podczas wyprawy na Lhotse.

Cichy zbiera kilka kamyków. Wielicki zawiesza na metalowym trójnogu, ustawionym tu wcześniej przez Chińczyków, termometr do pomiaru minimalnej temperatury. Potem wkłada do torebki garść śniegu - to dla naukowców w Polsce.Królewskość człowieka

Według himalaistów zejście jest o wiele bardziej niebezpieczne niż wejście. Wycieńczeni wysiłkiem i brakiem tlenu, a jednocześnie odprężeni zwycięstwem wspinacze popełniają wtedy najwięcej błędów.

Na szczycie Wielicki i Cichy znajdują kartkę - memento: "For a good time call Pat Rucker 274-2602 Anchorage, Alaska, USA" ("Jeśli chcesz się dobrze zabawić, zadzwoń..."). Zdaniem Cichego to telefon do prostytutki. Zostawił go tu w październiku - dla żartu - Ray Genet, ostatni zdobywca Everestu w sezonie jesiennym. Amerykanin nigdy nie dotarł do bazy zmarł, z wycieńczenia w nocy po zdobyciu góry.

Polacy też byli o krok od tragedii. Wiatr, koniec tlenu, odmrożone stopy Wielickiego. Schodzą wolno, za wolno. Po drodze mijają zamarznięte zwłoki Hannelore Schmatz, partnerki Geneta. Towarzyszyła mu do końca.

Gdy w końcu Leszek Cichy odnajdzie namiot na Przełęczy Południowej i wczołga się do niego. Nie myśli o Wielickim, który z powodu odmrożeń idzie wolniej i teraz resztką sił zmaga się z wichurą i ciemnościami, szukając namiotu. Znajduje go godzinę później. Następnie pół nocy Wielicki spędza, ratując palce przed amputacją. Następnego dnia obaj są kompletnie wycieńczeni. Zejście do obozu III zajmie im znacznie dłużej niż wejście. Czekają tam już na nich koledzy z ciepłą herbatą. Do bazy dotrą we wtorek 19 lutego.

Krzysztof Wielicki i Leszek Cichy fetują zdobycie Mount Everestu w Zimie

Krzysztof Wielicki i Leszek Cichy fetują zdobycie Mount Everestu w zimie. fot. Bogdan Jankowski

W Polsce o sukcesie koledzy wspinacze dowiadują się błyskawicznie - podsłuchują fragmenty dialogu ze szczytem na amatorskiej radiostacji. Andrzej Skłodowski, taternik i dziennikarz PAP, potwierdza w bazie informację i nadaje ją w świat jako pierwszy.

Bezpośrednio do bazy w Himalajach oraz centrali Polskiego Związku Alpinizmu nadchodzą setki depesz z gratulacjami, między innymi i taka: „Cieszę się i gratuluję sukcesu moim Rodakom, pierwszym zdobywcom najwyższego szczytu świata w historii zimowego himalaizmu. Życzę Panu Andrzejowi Zawadzie i wszystkim uczestnikom dalszych sukcesów w tym wspaniałym sporcie, który tak bardzo ujawnia »królewskość « człowieka, jego zdolność poznawczą i wolę panowania nad światem stworzonym. Niech ten sport, wymagający tak wielkiej siły ducha, stanie się wspaniałą szkołą życia, rozwijającą w Was wszystkie wartości ludzkie i otwierającą pełne horyzonty powołania człowieka. Na każdą wspinaczkę, także tę codzienną, z serca Wam błogosławię”.

Podpisane: Jan Paweł II.



Podobno ten list staje się pretekstem do tego, by w kraju nie fetowano oficjalnie wracających himalaistów - albo papież, albo I sekretarz KC PZPR. Edward Gierek nie poda Zawadzie ręki.

Wolna Europa podaje, że na szczyt wniesiono różaniec i krzyż - w "głuchym telefonie" krzyżyk Latałłów urasta do metrowych rozmiarów.

"Ice warriors", "Lodowi wojownicy" - taki przydomek zachodnia prasa nadaje Polakom, pisząc o wejściu na pierwszych stronach gazet i czołówkach wiadomości telewizyjnych. Wyczyn wydaje się na miarę sukcesów zdobywców biegunów - Amundsena i Scotta. Choć Polacy nie mogli iść w góry najwyższe tuż po wojnie, gdy wejście na każdy szczyt było pierwszym, to pojawili się w Himalajach niczym zimowy huragan i przebili do czołówki, kompletując rekordy.
Z pasji nie trzeba się tłumaczyć

Od tego wejścia zaczęła się światowa kariera Krzysztofa Wielickiego, najbardziej znanego i najwybitniejszego obok Wandy Rutkiewicz, Jerzego Kukuczki i Wojciecha Kurtyki polskiego himalaisty.

Źródło: Gazeta Wyborcza

Powiązane artykuły

Górska deklaracja etyczna UIAA

Górska deklaracja etyczna UIAA

Atrakcje turystyczne na Podhalu