Prawdziwa historia wyprawy na NAGÓŚ

Dziś coś ekstra. W dzisiejszych czasach, gdy cały światek wspinaczkowy wstrząsany jest aferami medialnymi, warto podejść z dystansem w opisywaniu swoich osiągnięć. Tym wszystkim dedykujemy ten doskonały tekst :)

Prawdziwa historia
WYPRAWY NA NAGÓŚ

czyli NAjtrudniejszą Świata
sponsorowanej przez koncern POLO-COCTA- MAX i holding SŁONIOWY BAJER

Cerro Torre

Cerro Torre. Fot. www.eternalgloriouslight.com

Występują:

Ekipa CNN:

Alpiniści

oraz w epizodach:

1.
Wszystko zaczęło się od tajemniczej choroby Pogromcy. Nie spał po nocach, moczył się, a seks z kobietami zaczął go nudzić. Nawet perspektywa nadciągającego sezonu i ponurych połajanek na piwnicznych zerwach Mównicy nie mogła go wyrwać z marazmu. Wreszcie, po długich dniach męki, gdy przeglądał w otępieniu górski Album wzrok jego spoczął na wysmukłym profilu Nagósia. W tej jednej chwili życie Pogromcy uległo diametralnej metamorfozie. Ogarnęła go fala marzeń i majaków, utajone pragnienia znalazły raptem ucieleśnienie i Pogromca zapałał żądzą pogromu, jakiej nie czuł już od lat. Toteż nawet oportunizm i opozycja przyjaciela jego (ale nie jego żony) Pryszczaka, nie mogła wytrącić go z kursu na Fatalgonię. Uparcie i konsekwentnie Pogromca począł wdrażać swój przerażający plan w życie.

2.
Idea Pogromcy lotem błyskawicy obiegła kraj. Natychmiast akces swój zgłosili najlepsi z najlepszych, zdobywcy straszliwej drogi „Sukiennice” na północnej ścianie Zerwy Ponurych Krasnali - Kopciuch, Świder i Żuraw. Stanęli w gotowości bojowej i w miarę upływu alkoholu plan podboju Nagósia zaczął się krystalizować. Nieważne kto rzucił szaleńczy pomysł - ale zastygła w niemej grozie granitowa płyta wschodniej ściany (która według planów Perona miała zostać wykorzystana jako pas startowy supernowoczesnego terminalu dla Concordów w Rio Gazikos) stała się celem wyprawy.

3.
Ten niebywały cel przywiódł ku Pogromcy setki petycji o sponsoring. Wspólnie z Pryszczakiem analizowali solennie każdą ofertę (w myśl zasady każdy ma swoją szansę) aby wreszcie zwyciężył najlepszy. Znany koncern Polo-Cocta w kooperacji z holdingiem Słoniowy Bajer uzyskali przywilej opłacenia wyprawy. Deszcz pieniędzy sypnął w przygotowane już wory transportowe.

4.
Nieoczekiwanie udział Pryszczaka  w wyprawie stanął pod znakiem zapytania. Koleżeński donos złożony przez alpinistkę Zadbalską poddał w wątpliwość jego profesjonalne kwalifikacje.
Kierownik nie mógł tak poważnej kwestii zignorować. Postanowił więc zwołać konsylium złożone ze wszystkich członków wyprawy oraz przedstawiciela Organizacji, aby stworzyć Pryszczakowi możliwość odparcia zarzutów.
Strwożony pozwany stanął przed ławą przysięgłych i rozpoczęło się przesłuchanie.
Z pierwszym punktem oskarżenia poradził sobie z zaskakującą łatwością. Dobitnie i przekonywująco udowodnił, że haki na kolegów z pracy nie są jedynymi rodzajami haków jakie zna.
Również drugi nie sprawił mu problemu. Wśród niekłamanego aplauzu kolegów dokonał pełnego podciągnięcia na drążku, dorzucając ekstra jeszcze połowę drugiego.
Trzeci punkt spowodował wszak niejaką trudność. W pierwszym podejściu nie udało mu się prawidłowo wskazać - spośród dwóch przedmiotów leżących na stole - który z nich jest czekanem.
- Nie denerwuj się - uspokoił go po ojcowsku Pogromca - dajemy ci jeszcze jedną szansę. No, spróbuj!
I Pryszczak nie zawiódł. Nie dając się nabrać zwodniczemu podobieństwu zakopiańskiej ciupagi z termometrem, bezbłędnie wskazał czekan Mount Killerest.
Tę odpowiedź uznano.
Po krótkiej naradzie konsylium jednomyślnie zadecydowało o oddaleniu zarzutów. Jednocześnie powołało Pogromcę na stanowisko kuratora pozwanego. Kierownik wezwał spoconego z niepokoju Pryszczaka przed oblicze komisji i uroczystym głosem oznajmił:
- Jedziesz! Ale chuju pamiętaj: na moją odpowiedzialność.

5.
Telewizja, radio, prasa oraz przedstawiciele Internetu i CNN żegnali wyprawę na lotnisku Obłędzie. Ekipa, wzmocniona siwiejącym - acz czerstwym z wyglądu -  weteranem himalajskich wypraw i kamerzystą w jednej osobie Brudakiem i jego młodym kolegą - reżyserem Camerunem, imponująco prezentowała się w hallu lotniska.
Rozpoczeła się przygotowana naprędce konferencja prasowa.
- Pamiętajcie - pouczał alpinistów menedżer Polo-Cocty - macie często używać słów ekstremalny i maksymalny. Pamiętajcie!
Na początek, przed kamerami dziennika TV wystapił przedstawiciel koncernu Słoniowy Bajer, kolega Bajzer (na codzień wzorowy mąż i ojciec rodziny). Dysząc ciężko i wodząc dokoła rozszalałym wzrokiem ryknął:
- Dziennikarze chcą liczb, a te liczby są takie - 2 tysiące metrów żywego pionu, 17 w skali Bofourta, bo to przylądek Horn, i -30 stopni Celsjusza, bo to za kołem podbiegunowym. Wszystko!
- O Boże, to jak oni przeżyją w takich warunkach?!
- Nie no - wtrącił się Pogromca - tam to teraz jest lato, słoneczko świeci i jest bardzo przyjemnie.
- No tak, ha, ha - zadowcipkował przedstawiciel Polo-Cocty - nasi bohaterowie są skromni, ale nie zapominajmy, że będą musieli kopać sobie śnieżne jamy, aby przetrwać mróz i nawałnice!
- Coś podobnego! Co za wyczyn!
- Nie no, żaden wyczyn - odparował niezrażony Pogromca - w takiej jamie jest komfortowo i cieplutko, rozebrać się można...
- No, ale szczyt jest tak niedostępny..
- A gdzie tam, jest na niego całkiem łatwa droga, która można sobie wejść.
W tym momencie menedżer Polo-Cocty zasłabł (z gorąca) i ewakuowano go na świeże powietrze. Konferencja natomiast gładko szła dalej:
- Panie Żuraw, jakie jest pańskie credo życiowe?
- Mam tylko jedno: łatwe dupy - trudne ściany! A w ogóle...
-...dziękujemy Państwu za przybycie - przerwał mu pobladły rzecznik prasowy Polo-Cocty - nasi alpiniści muszą już udać się na samolot! Do widzenia!
- Ja jeszcze chciałem dodać - wysunął się Pogromca - że my jedziemy na Nagósia bo tam jest maksymalnie daleko, ekstremalnie trudno i pięknie na maksa!
Rzecznik osunął się na krześle i jęknął:
- Weźcie go, kurwa mać...
- ...Kurwa max! - poprawił go Kopciuch.
Nieoczekiwanie zgasło światło i konferencja musiała się zakończyć. Dziennikarze z wrzaskiem rzucili się na przygotowane żarcie, natomiast wyprawa sprawnie udała się do wyjścia. Tam dogonił ich jeszcze rozdygotany menedżer Polo-Cocty:
- Panowie, ja was błagam: wejdźcie na cokolwiek!

6.
Przed ostatnią bramką zebrał się jeszcze tłumek żon, przyjaciółek, znajomych i przedstawicieli Organizacji.
Pożegnaniom nie było końca. Pojawiły się nawet półoficjalne wystąpienia.
- Zobaczycie - przemawiał Pogromca - wrócimy okryci sławą. Ku chwale Organizacji!
- Pamiętajcie - odrzekł na to emisariusz Organizacji - z niej wyrośliście i jej zawdzięczacie ten moment! Nie zawiedźcie jej.
- Nie zawiedziemy - gorąco zapewnił Pryszczak - Przy tej okazji chciałbym jeszcze raz podziękować Organizacji, a zwłaszcza naszemu nieocenionemu kierownikowi Pogromcy, za umożliwienie mi udziału w tym wspaniałym przedsięwzięciu. Zrobię wszystko, przyjaciele,  aby was nie zawieść.
Szczerość tego wyznania prawdziwie wzruszyła wszystkich zebranych tak, że ręce same złożyły im się do hucznych oklasków. Tej i owemu skrywana, nieśmiała łza spłynęła po policzku.
I nawet koleżanka Donoszko, do tej pory dzierżąca wytrwale wielki transparent z napisem „PRYSZCZAK WON Z WYPRAWY!!!” ukradkiem zmieniła go na inny, na którym szczerzyły się drapieżne litery: „SZCZOTA TO CHUJ!!!”

7.
-Kurwa - powiedział Pryszczak i zbladł.
Pogromca gładko przemknął przez manowce angielskiej biurokracji i uszczęśliwiony stanął po drugiej stronie barierki. Dla niego przesiadka na lotnisku Hivroł przechodziła już do historii.
- O kurwa, kurwa max - załkał ponownie Pryszczak
-Co jest? - zainteresował się Pogromca.
-Mój paszport, zgubiłem paszport. Ukradli, chuje. Oddajcie mój paszport!!!
Zaskoczony Pogromca przez moment stał bezradnie. Wahał się chwilę, jednak odpowiedzialność i poczucie obowiązku wzięły górę:
- No dobra Pryszczak, trzymaj się. Oglądaj nas w telewizji - i pognał do kończącego już odprawę samolotu.
Zdesperowany Pryszczak rzucił się naprzód podejmując próbę przedarcia się szarżą, ale żelazne ramię stróża porządku powstrzymało go wpół drogi.
- No passport, no going - wycedził strażnik.
Wtedy los uśmiechnął się do Pryszczaka po raz pierwszy. W całkowicie niewyjaśniony sposób paszport zmaterializował się nagle w jego kieszeni i już po chwili holem Hivroł wstrząsnął straszliwy ryk:
- Jest kurwa, jest!!!!
Czerwony z podniecenia Pryszczak runął przez bramki z paszportem niby krucyfiksem wzniesionym przed sobą i znalazł się wśród swych wypróbowanych przyjaciół.
- Jestem - oznajmił ze wzruszeniem
- No i chuj - skomentował któryś z nich - kasa znowu jest na pięciu!

8.
Podróż upływała bezstresowo. Nie licząc zagubionych worów i problemów z półtonowym nadbagażem wszystko szło jak z płatka. Polococtowcy sprawnie przerzucili ekipę z lotniska na lotnisko. Kilometry umykały z szybkością myśli. 
Brudak tymczasem szalał między alpinistami - filmował z góry i z dołu, ustawiał w rządki, razem i osobno, a nade wszystko ignorował obecność reżysera Cameruna.
- Ja bym chciał...- wtrącał się Camerun
- Nie przeszkadzaj, kurwa - strofował go kamerzysta
- Moja wizja artystyczna... - zaczynał reżyser
- Spierdalaj mi z wizji - odpowiadał grzecznie Brudak i rozdzierał się wniebogłosy - Akcja!!! - przyczym nieodmiennie łapał go atak kokluszu i astmy.
Posłuszni rygorom filmowego planu bohaterowie maszerowali z budynku do budynku dumnie wypinając cherlawe piersi, stawali, pochylali się, patrzyli dumnie w niebo, spoglądali z troską w horyzont i ściskali sobie dłonie.
-Bomba chłopcy - zachwycał się Brudak - jesteście wspaniali.
Camerun poprzestawał na trzymaniu statywu i nienachalnych sugestiach:
- Może podać ci coś do picia, Brudziu?
Profesjonalizm operatora budził głęboki podziw (zwłaszcza filmowca - amatora Pryszczaka), ale na tym nie kończyły się talenta Brudaka. Parę łyków Jasia Wędrowniczka ośmieliło go do wygłoszenia oświadczenia:
-Wy jesteście całkiem nieźli, chłopcy, ale i ja niezgorszy!
Żuraw akurat zakrztusił się nieco napojem na wyboju drogi, co skłoniło Brudaka do postawienia wyzywającej tezy:
-Zobaczycie mnie w akcji, na ścianie!
Mocno zaniepokojeni tym uczestnicy utopili swe obawy w Jasiu.

9.
Późną nocą, w wynajętym przez Polo-Coctę minibusie, wyprawa osiągnęła Pięć Chaten. W powietrzu czuło się spirytualno - transcendentną obecność Obieraja, Maestra i Porsche’a. W pierwszym ataku rozpoznany został w stylu RP bz pub wspinaczkowy. Wyprawa śmiało wkroczyła do wnętrza.
- Buenas noches - powiedział barman.
- Nie, nie - poprawił go Pogromca - My z Buenos Aires.
- A!
Żuraw tymczasem już zapuścił gołębia w zdjęcia i czasopisma.
-Patrzcie - zapiszczał - Salatera na południowej ścianie!
-Tu był, tu jadł - westchnął Kopciuch z uczuciem głaszcząc fotografię.
- Droga Kniazia i Dzwonka - ciągnął Żuraw - droga Marsjanina i Szparkina - „Lost Times” - spójrzcie!
- Co za piękne nawiązanie do dróg Wiertelisa i Szprota na Chudzielcu „In search for the lost time” i „Time found” - cmoknął Pryszczak
- Tak, Szparkin nie wypiera się swej fascynacji awangardowymi osiągnięciami tatrzańskiej grupy „Free Drill is Thrill”. Choć osobiście mało spituje, bo brak mu psychy...
- Co za fajny gość...
W dusznej atmosferze pubu zapał wzrastał wykładniczo (względem cerwezzy). Toteż niepewny głos Pryszczaka z trudem utorował sobie drogę do świadomości kolegów:
- Ja to bym chociaż drogę Maestra chciał...
Cztery oburzone spojrzenia wbiły się w jego mizerną fizjonomię niczym dziaby w miękki lód:
- Co ty, kurwa, turystyczną drogą będziesz wchodził?
- Drogą dla bab?
- W pół dnia robioną?
- Solo koszoną?
Zapanowała pogardliwa cisza, w której jak wizg bicza zabrzmiał głos Żurawia:
-Nieważny jest szczyt, ale droga, która do niego wiedzie. O Maestrze nie ma mowy!!!
Nie było o tym mowy. W drzwiach natomiast ukazał się Brudak:
- Chłopcy, macie dla mnie śpiwór?

10.
Następny dzień wstał pogodny. Wyprawa rzuciła się do lustracji dwóch szczytów, które niepewnie wyjrzały spod powały chmur. Swe powaby odsłoniły nieśmiało Rob Roy i Aguja Aceton. Woalka mgły okrywała Termos i Gilaniet, natomiast Nagóś pozostawał ukryty.
Uzbrojony w lornetę Żuraw lustrował filar Kasalotto:
- Widzę łestmenów! - poinformował rzeczowo - Są powiązani w pęczki. Prowadzi ich Zapał!
- No popatrz - westchnął Szczota - W radiu mówili, że tu jedzie. Znowu nas wyprzedził.
Wszyscy zamilkli w ponurej kontemplacji. Melancholię przerwał dopiero głos Brudaka:
- Chłopcy, macie coś na usta?

11.
Rozpoczęły się przygotowania do karawany. Prymitywni Indianie ze szczepu Tehujejelcze przyprowadzili schwytane przez siebie na pampach mustangi i rozpoczął się załadunek.
Pomimo czynnej pomocy ze strony wyprawowiczów wszystko odbyło się szczęśliwie i  już po paru godzinach prymitywny Indianin wskoczył na swego wierzchowca i pomknął w górę. Za nim podążył na butach rządek objuczonych pogromców Nagósia.
Już za pierwszym zakrętem zabezpieczający tyły Pryszczak i Świder natknęli się na galopującą w dół tubylkę.
- Ola! - przedstawiła się
- Pryszczak - odpowiedział Pryszczak, a Świder nie zdążył zareagować, bo akurat pił Polo-Coctę.
Pryszczak oburzył się niezmiernie:
- Zachowałeś się jak cham! Jakie ty świadectwo wystawiasz naszemu krajowi! Taki piękny zwyczaj, a ty go pogwałciłeś. Niech tylko Świętoszek się o tym dowie, to koniec z dofinansowaniem.
Zawstydzony Świder następnym dwóm autochtonkom przedstawił się pierwszy:
- Świder!
- Ola!
- Ola!
- Pryszczak!
- Dobrze poszło! - ucieszył się Świder.
Następny szedł facet.
- Ola! - zakrzyknął.
Obaj wyprawowicze skrzywili się z niesmakiem. Pryszczak porozumiewawczo spojrzał na Szczotę:
- Ani chybi - pedał!

12.
Karawana trwała dwie godziny (choć po prawdzie Szczocie i Pryszczakowi zajęła trzy - tłumaczyli, że się wolniej aklimatyzują). Gdy wyczerpani i odwodnieni uczestnicy dotarli na Kamp Obrzydłel ujrzeli namiotowe miasteczko z gośćmi z całego świata.
Polscy wyprawowicze, w strugach lekkiego deszczyku i przy akompaniamencie zefirka, dumnie przemaszerowali przez sam środek obozowiska.
Był to moment największej ich chwały.
Powinniście ich widzieć - dumnych, nieulękłych, z odważnym spojrzeniem w oczach - gdy tak szli wśród pełnych podziwu spojrzeń kwiatu światowego wspinania. Jak prężyli żelazne mięśnie, potrząsali nowiutkim szpejem, jak prezentowali naszywki Polo-cocty na nowiutkich poreteksach firmy Słoniowy Bajer.
I jak w chwilę później, wśród skamieniałego z zachwytu tłumu, wydobyli i w rekordowym tempie rozbili swe najnowszej generacji namioty Zalewa, wyjęli maszynki Połamana i grzmotnęli o ziemię worami wypełnionymi haczywem (kupionym od kolegi Mięguszowieckiego) i linami Dinozaura.
Nikt nie mógł mieć wątpliwości - profesjonalizm w każdym calu określał nawet ich papier toaletowy.
Lecz jęk zachwytu wyrwał z zaschniętych gardeł tłumu dopiero ich satelitarny telefon podłączony do kieszonkowego generatora prądu i wanny z ciepłą wodą.
Jakby zgadując cisnące się wszystkim na usta pytania kierownik Pogromca oświadczył:
- Tylko ci, co wejdą na szczyt Nagósia będą mogli używać naszego telefonu. Reszta ma spierdalać! - poczym tupnął gniewnie nogą i tłum rozpierzchnął się po namiotach.
Następnie Pogromca nakazał Pryszczakowi schwytanie języka. Już za chwilę Pryszczak i Kopciuch wywlekali z namiotu obok wierzgającego autochtona.
Wzięty w krzyżowy ogień pytań tubylec bez wahania wszystko wypucował: że od 60 dni nie łoi, bo się boi, że albo pada albo wieje, że tylko mu się sprzęt udało wynieść i więcej nic.
- Patałach - pogardliwie wydął wargi Żuraw.
- My - oświadczył mu Pogromca - wyruszamy jutro rano.
Autochton rzucił się z krzykiem w ciemność. Podobno widziano go później wałęsającego się w okolicach Nagósia ze zdjęciem Mae West w rękach.

13.
- No, to którędy?
Kopciuch, Pryszczak, Świder i Żuraw stali na morenie jeziora Laguna Nagóś. Pryszczak wyjął plan natarcia i pokazał:
- Tam!
Wszystko było opracowane w najmniejszych szczegółach. Zebrane wiadomości pochodziły z najlepszych źródeł. Nie musieli się nawet nikogo na kampie pytać (zresztą kogo tam pytać?) tylko popędzili wprost do celu. Od podstawy ściany dzieliło ich 6 godzin marszu.
Po 3 godzinach zaczęli niejasno podejrzewać, że coś jest nie tak.
- Miała być 1 godzina do tego miejsca - oskarżycielsko rzucił Świder.
- To nie moja wina, że tak się pieprzycie - odparował Pryszczak.
- Godzina, ładna mi godzina, co ma 3 godziny! Patrzcie tam, po drugiej stronie lodowca; jacyś goście zapychają jak się patrzy! A my tu wpieprzyliśmy się w te piargi...
- No ale w Climbingu...- nieśmiało oponował Pryszczak - no sam widziałeś...
- Ja pieprzę Climbinga! Ja prenumeruję High’a!
Kopciuch tymczasem obserwował zmagającego się z lodowcem Żurawia i jego beznadziejnie strzepiące się adidasy:
- Ten to będzie do domu w Koflachach wracał - zawyrokował - albo, he he, w skarpetkach. O, coś wiać zaczyna...
Następne 3 godziny przedzierali się po lodowcu w wietrze, który  regularnymi, przyjacielskimi klapsami obalał ich raz po raz na ziemię. Gdy wreszcie dotarli do zacisznego kątka i zwalili z pleców przebrzydłe wory, mogli już tylko wracać do domu. Wiatr jakby przybierał na sile.
- Chyba dobrze, że nie wziąłeś glajta - powiedział do Pryszczaka Świder.

14.
Po 3 dniach zmagań polska flaga (wraz z flagą Polo-Cocty-Max) załopotała u podnóża Nagósia. Moment odśpiewania hymnu narodowego uwieczniony został na kasecie wideo i przesłany do kraju, gdzie wyemitowały go dzienniki TV. Zaraz potem pogoda poprawiła się i rozpoczął się łój.
Pogromca z Żurawiem przeparli pierwsze 300 metrów. Zapanowała euforia.
- Szczyt zdobędziemy za 4 dni - komunikował do radia i TV w kraju Pogromca - ściana ma bowiem 1200 metrów, a my robimy 300 na dzień. Jest max!
Niestety, następnego dnia Pryszczak i Świder spaprali sprawę, bo zrobili tylko dwieście. Spotkało się to ze zrozumiałą krytyką kierownictwa:
- Co wyście tam się tak pierdolili, co?
- Ja tylko asekurowałem - zastrzegł Świder - na drugiego szedłem szybko.
Wszystkie reflektory skierowały się więc na Pryszczaka:
- Trudno było - mamrotał coś bez sensu - rysy lodem zalane, ściana przewieszona, trudne haczenie.
- Co to za pierdolenie - zdenerwował się Żuraw - w klasykę trzeba było wyskoczyć w kominku po prawej!
- Ale tam lód się przewieszał i urywał jak go udziabać...
- Nie zalewaj, nie takie lody my z Pogromcą siekaliśmy poniżej!
- Ale to było 2 dni temu, teraz woda się leje.
- A nam to się nie lała? Jeszcze jak się lała, nie Pogromca?
- Wodospady były, pamiętam. Nie ma co - Pryszczak karcer i zakaz prowadzeń na tydzień.
Tylko sprzęt donosić na małpach - podwójne przydziały!
Niestety następnego dnia było jeszcze gorzej. Gdy Pryszczak docierał do połowy poręczówek na głowę zjechał mu Szczota:
- Wali się, wali się - powtarzał - Lód, woda się leje. Zagłada, śmierć! Uciekam!
- Szczota, Szczota, poczekaj, nie zostawiaj mnie tu!
- Poradzisz sobie!
Przerażony Pryszczak już zapinał przyrządy do zjazdu gdy na stanowisko wpadł żujący gumę (od frikszynów) Kopciuch.
- Wiem, wszystko wiem - gorączkował się Pryszczak - Zagłada, śmierć! Uciekamy!
- Bryły lecą, fakt - uspokoił go Kopciuch - ale nie śmiertelne. Tylko takie na połamanie. Ja bym napierał dalej, ale Szczota speniał! Biznesmen - za dużo ma do stracenia! Trzymaj się!
Zostawiony sam sobie Pryszczak - w obawie przed kolejnym karcerem i wizją cięć po racjach żywnościowych - jednak poszedł dalej. Wyniósł sprzęt do góry i zadowolony z siebie udał się w dół. Z plecaka dobiegał go niewyraźny chrobot radia:
- Chłopcy, macie zapasowe baterie?

15.
W śnieżnej jamie panował marazm i defetyzm.
- Nie ma lornetki do wypatrywania drogi, wspinać się nie da! - zadecydował Szczota.
- To ja idę na Maestra - oświadczył znienacka Kopciuch - Pryszczak, idziesz?
Pryszczak, który już z przerażeniem odliczał dni do wyjazdu, uznał to za świetny pomysł.
„W końcu kogo to obchodzi, jaką my tam drogą wejdziemy” - kombinował - „A pik jest pik!”
- Idę! A ty Szczota?
- Nie idę! I tak nic z tego nie będzie. Nie macie lornetki!
- No to tu sobie siedź! A my idziemy. Ale przedtem zadzwońmy do Pogromcy.
Rozmowa z Pogromcą była nadzwyczaj rzeczowa:
- Nie da się wspinać? Na Maestra idziecie? No to idźcie!
Jednak zaraz po urwaniu łączności, gdy konsekwencje tego dotarły do mózgu Pogromcy, cała sprawa ukazała mu się inaczej.
- A to chuje! - powiedział do Żurawia.
Twarz Cieńciały wydłużyła się jeszcze bardziej niż zwykle:
- Chuje na max! Sławy im się zachciało. Z naszego szczytu nas wyciućkają.
- Przepieprzą wschodnią ścianę!
- Jeszcze kurwa wlezą i pójdzie w Polskę, że Pryszczak to najlepszy alpinista w kraju!
- O, żesz bym pierwej sczezł!
- I to mają być koledzy...
- Może nie wejdą, co? Chmurzy się coś jakby...
- Bądźmy dobrej myśli. Sprawiedliwość musi być.

16.
Ranek wstał pochmurny. Nagóś był jeszcze widoczny, ale ze wschodu już nadciągały poduszki chmur.
- Łoją, kurwa - niepokoił się wpatrzony w lornetkę Żuraw - wysoko są! No zobacz!
Pogromca był jednak optymistą:
- Zadupia się jak nic. Muszą zlanować.
Tymczasem Pryszczak z Kopciuchem uparcie parli w górę filara.
- Kurwa, już nie mogę tego wora! - stękał Pryszczak.
- Jak chciałeś łozować, to trzeba było wcześniej - gromił go Kopciuch.
- No wór mi tylko ciąży!
- No to wywalamy, co tam mamy!
Odciążeni, nabrali nieco szybkości. Perspektywa szczytu, pomimo chmur, wydawała się nieodległa.
-”Chyba włoimy” - cieszył się już w duchu Pryszczak - „W dzienniku o nas powiedzą”
Na kampie z kolei napięcie sięgało zenitu.
- Włoją, kurwa, i w dzienniku o nich powiedzą - desperował Żuraw.
Nawet Pogromca zaczynał tracić wiarę:
- Co oni, w dupę, oślepli czy co? Tumana nie widzą? Burej suki nie widzą?
Ale godzina prawdy jednak nadeszła. Sypnął śnieg i szturmowa dwójka zaczęła się szybko przesuwać w dół.
- Wracamy - zachrobotało radio.
- Uważajcie na siebie - rozczulił się Pogromca
- Czekamy z herbatą - dorzucił Żuraw.
W drzwiach kantyny zmaterializował się Brudak:
- A co chłopcy, jest herbatka?

17.
- Powinniśmy was wypierdolić z wyprawy - Pogromca spoglądał groźnie na kończącego właśnie posiłek Pryszczaka, który z poczuciem winy wbijał wzrok w ziemię.
- Jesteście chuje, a nie koledzy - pastwił się Żuraw.
- Rozpierdoliliście mi wyprawę - dodał Pogromca.
- I mi - przytaknął Żuraw.
- Koledzy, przepraszam - kajał się Pryszczak - to nasza wina. Wybaczcie!
Żujący w milczeniu soję Kopciuch ze stukiem odstawił menażkę:
- Co tu kurwa wybaczać! Ścianą się lało, lornetki nie było, trzeba było czas wykorzystać. Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby wschodnią kosić dalej.
- Ha, gadaj tu z takimi - huknął Żuraw - we dwóch z Pogromcą tą ścianę wkosimy!
- A jak! - zgodził się Pogromca
- A wy na dół, do wiochy, po zapasy!
- Noga mnie rozbolała - zaprotestował Kopciuch - coś mi kolano wysiada.
- No nie, kurwa - wziął się pod boki kierownik - to już jest jawny sabotaż!

18.
Następnego dnia, w zawziętych nastrojach, Żuraw i Pogromca wyszli w kierunku śnieżnej jamy pod ścianą. Nazajutrz mieli runąć do ataku.
Tymczasem na kampie Obrzydłell panował bojowy nastrój.
- Chłopcy wyłoją do Ogródka - perorował Pryszczak - a potem my wykosimy do wież lodowych, tam dołączymy się do Maestra i pik jest nasz! Pikuś!
- No fakt - rozmarzył się Kopciuch - to jest możliwe. Żeby tylko dupy nie dali.
- Nie, no co ty. Nie widziałeś jacy byli napaleni?
Zapadał wieczór. Na kampie załoga szykowała się do snu, w przeciwieństwie do ekipy w śnieżnej jamie:
- Nie za dobrze ta wschodnia wygląda - westchnął Pogromca.
- Mokra - przytaknął Żuraw - widać, że lodem wali.
- Niebezpiecznie...
- Komin u góry - widać wyraźnie - niewkaszalny!
- Tarcza nad Ogródkiem lita, spitować będzie trzeba.
- My nie spitujemy, zapomniałeś?
- No, to włoić się nie da.
- No, to trzeba cel zmienić.
- Ktoś na ten pik wejść musi. A wiesz co oni zrobią, jak tu przyjdą...
- Myślisz?
- Mhm. Sławy im się zachciało. Tylko o to im chodzi. Wschodnią mają w dupie.
- Pryszczakowi urlop się kończy, będzie parł na Maestra. Tym razem Szczota nie odmówi...
- Sam widzisz.
- To co? Na Maestra?
- Nie mamy wyboru!
Dwie postaci w milczeniu udały się w kierunku Przełęczy Niecierpliwości.

19.
Dzień wstał rześki i pogodny.
- No - cieszył się Pryszczak - chłopcy mają pogodę!
- Pewnie ładnie załoją - przemyśliwał Kopciuch - żeby im tylko poręczówek nie zabrakło.
Około pierwszej pojawił się Ponury Marsjanin.
- To wasi tam, na Maestrze?
- Nie - odparł Pryszczak - to Amerykanie
- Zaraz, zaraz - zaniepokoił się Szczota - jacy Amerykanie?
- Doninozaur i Sfaulowany napierają dzisiaj filarem.
Marsjanin pokręcił głową:
- Ale tam są dwa zespoły...
Zapadła złowroga cisza. Szczota podniósł się i otrzepał dupę z kurzu:
- Mi wszystko pasuje. Prą filarem. Dlatego nie ma z nimi łączności.
- Niemożliwe - zaprotestował Pryszczak - absolutnie wykluczone!
- A mi wszystko pasuje. Wywołuj ich.
Niestety radio milczało. Pozostawało jedynie lornetkować ścianę. Dwa malutkie punkciki konsekwentnie zbliżały się do końca ściany.
- Są już pod kompresorem - powiedział Marsjanin
- „To koniec” - przemknęło wszystkim przez głowę.
Ale stało się inaczej. Raptem, zupełnie bez powodu, przecinki zaczęły przemieszczać się w dół. Godzinę później odezwało się radio:
- Halo baza! Co tam u was?
- Powiedz lepiej, kurwa, co tam u was - syknął Szczota
- Jesteśmy chuje. Zjeżdżamy z headwallu! Wieje!
- Stary - rozgorączkował się Pryszczak - byliście 50 metrów od piku!
- O, kurwa - chrobotnęło z bólem radio - Naprawdę? Tak blisko?

20.
- Trzeba sobie powiedzieć jasno - teraz musimy zdobyć pik za wszelką cenę.
Pogromca powiódł wzrokiem po zebranych. Siedzieli i w milczeniu wypijali zapasy Jasia Walkera. Na zewnątrz łamiąc gałęzie hulał wiatr, a z odległego o kilometr jeziora siekło wodą niczym podczas ulewnego deszczu.
Pogromca podjął przerwaną myśl:
- Ponieważ tak spieprzyliście sprawę ze wschodnią ścianą, choć spokojnie można było załoić...
- Zaraz, zaraz - przewał Kopciuch - kto tu co spieprzył...
- Nie spierajmy się teraz! Nie czas na swary, gdy płoną dolary! Wiecie jak się nam do dupy dobiorą, jak nie wejdziemy...
- A i w Organizacji suchej nitki nie zostawią. Głośny zrobi pokazówkę, jeszcze Szczotę z Komisji wywalą...
- Niedobrze...
- Trudno. Jest jak jest. Jutro grupa Świdra do ataku.
- No, ale pada!
- Dzisiaj pada, jutro może nie padać. Bez dyskusji!
A Żuraw dorzucił:
- I napierajcie na lekko - bez czekolad!

21.
W mroku śnieżnej jamy tłoczyli się Szczota i Pryszczak. Nagle wejście odsłoniło się i do środka wraz ze światłem dnia wtoczył się ośnieżony Kopciuch. Z namaszczeniem zamknął pokrowiec radia i odłożył je na półeczkę.
- Kurwa, ale dupówa. Już czwarty dzień.
- Co tam w bazie? - ziewnął Świder
- Chyba się nudzą. Kierownik bajeruje laski przez „Radio X”
- A co z nami, możemy wracać?
- Żadne , kurwa, wracać! - wtrącił się Pryszczak, któremu pozostały jeszcze 2 dni pobytu - Czekamy. Czuję, że jutro lampa!
Kopciuch pokręcił głową:
- I tak mamy wyczekiwać...I śmiało atakować przy pierwszej sposobności.
- No to max..
- Aha, i mamy ściągnąć szpej ze wschodniej ściany. Bez względu na straty w ludziach.
Szczota westchnął ciężko:
- To ściągajcie. Ja popilnuję jamy.

22.
- Chuje w bazie, zgłoście się!
Rozwścieczony Świder walił radiem o zamarznięty śnieg. Radio jednak milczało uparcie.
- Kurwa, znowu ta lampka miga!
- Powiedz tylko, że wracamy. Chyba usłyszą...
- Wracamy do bazy. Tu dupówa, a poza tym Pryszczakowi urlop się kończy!
Z radia wydobył się bełkotliwy szum i słowo:
- Odbiór!
- Znaczy, że chyba okey - domyślił się Szczota i ekipa dziarsko wyruszyła w dół.
Droga przez lodowiec ciągnęła się niemiłosiernie. Szczególnie ponury nastrój opanował Pryszczaka.
- Kurwa żesz go max! - klął szpetnie - W życiu się tyle nie nałaziłem. 3 tygodnie bez sensu zasuwania z worem w dół i w górę! To już za wiele!
- Nie narzekaj, przynajmniej jedziesz do domu - pocieszył go Świder.
- Moja noga tu nie postanie nigdy więcej. Tu tylko, w mordę, wieje i pada, w tym kraju.
- Fakt - zgodził się Szczota - tak chujowej pogody to w żadnych górach nie widziałem. Nawet w Tatrach.

23.
Pod prowizorycznym namiotem tłoczyła się cała wyprawa. Żuraw wyciągnął wino w kartoniku:
- Macie chłopcy. Specjalnie dla was przynieśliśmy.
- Też coś - obruszył się Świder - My dla was też przynosiliśmy.
- Niby tak, ale to zawiera większy ładunek emocjonalny niż normalnie, bo intencja była większa.
- Coś ci chyba ten pobyt tu zaszkodził. Na pewno wszystko dobrze?
Żuraw westchnął ciężko.
- Marsjanin nas wyśmiał. Od zaciężnych stylów nawymyślał.
- A to cholerny Żabojad. A jego to co? Nie helikopterem pod ścianę wożą?
- Co ty, powaga?
- A jak! Sam by się pod ścianę nie dowlókł. Popatrz na niego. Ma platfusa i szpotawe kolana!
- Fakt. Krzywy jakiś taki...
- No widzisz.
Podniesiony na duchu Żuraw wychylił toast.
Winko szybko rozlało się po gardłach. Rozochocony Pryszczak zaproponował:
- No to dawajmy tego Jasia, co tam w bębnie wietrzeje. Dziś moja zielona noc!
- Tak jest! - zaintonował Żuraw.
Ale Pogromca był innego zdania.
- Nie ma chlania u mnie na wyprawie. Poza tym Jaś jest na opicie szczytu!
- Nie pierdol, - zarechotał Pryszczak - polewaj!
- Nie ma, kurwa, mówiłem - zaperzył się kierownik, czym z lekka zaskoczył swoich oponentów.
Pryszczak spróbował więc z innej strony:
- Pogromco, nasz wodzu, daj się napić. Tylko po łyczku i idziemy spać.
- Tylko po łyczku - przytaknął Żuraw.
- Nie ma! - padła uparta odpowiedź.
Tego było dla Pryszczaka za wiele.
- O żesz ty chuju, co cię miałem za kolegę - ryknął powstawszy - wódy mi odmawiasz? Co w niej mam swój udział?
- A odmawiam, przyjemniaczku pierdolony!
- A to pierdol się!
- A proszę bardzo!
- Dwie ci, kurwa, takie jutro przyniosę, żebyś se w dupę wsadził!
- To przynieś!
- Z chujami nie gadam! - zakończył Pryszczak i demonstracyjnie opuścił zebranie.

24.
Następny dzień nie przyniósł nic nowego. Wyprawowicze z wolna gramolili się z namiotów.
- Kurwa, ale zimno w tych śpiworach - wystękał Pogromca - dwa składam  i dalej nic.
- Wydaje ci się - uspokoił go Szczota - dwa to już kilo sześćset puchu, dojedziesz do minus
  pięćdziesiąt!
- Szczota, opanuj się. Jakie kilo sześćset? Te dwa piórka co w środku były to już mi dawno wyfrunęły!
- To jest puch najnowszej generacji, wystarczy go bardzo mało, a i tak grzeje.
Z namiotu wychynął Kopciuch:
- Macie jakieś kombinerki? Te patenty w stoptutach mi nie działają.
- Bo, kurwa, obchodzisz się z nimi jak z podkowami.
- Tylko pociągnąłem i przeskoczyło.
- Spróbuj przyszyć...
- Nie mogę, pożyczyłem przybory Żurawiowi i wszystko zużył. Poreteks sobie reperował.
- Spodenki?
- Tak, to samo co u ciebie.
- Ja tam zostawiłem. Wentylacja się poprawiła. Ale jak chcesz to Pryszczak ma kupę nici, bo mu z polara wylazły, to ci pewnie da.
- A właściwie to gdzie on jest?
Rozejrzeli się dokoła. Namiot Pryszczaka stał pusty.
- Dziwne - powiedział Pogromca - czyżby...
W tym momencie na kamp przyciężkawym truchtem wbiegł rzeczony. Podszedł do Pogromcy i niedbale postawił przed nim dwie butelki łyski.
- Masz!
Pogromca wziął do ręki pękatą butelkę i spojrzał na nią z nieukrywaną troską:
- Cholera, mogłeś kupić węższą. Taką w dupę wsadzić to nie będzie przyjemność...
Pryszczak spojrzał nań z ukosa. Nie odpowiedział jednak, w zamian wyciągając jakiś ostemplowany dokument.
- A jednak i ja mam coś z tej wyprawy - rzekł z dumą - absolutny rekord trasy Obrzydłel - Pięć Chaten. Komisyjnie potwierdzony!
Szmer podziwu przebiegł wśród kolegów.
- Fantastycznie stary - ucieszył się Szczota - wreszcie jakiś sukces!
- Jakby co, jest z czym do kraju wracać - zauważył kierownik.
- Nie byle co - poklepywali go Żuraw i Kopciuch - dokopałeś łestmenom!
Wzruszony Pryszczak stał pośrodku wciąż jeszcze ocierając pot z czoła.
- Byłoby jeszcze lepiej, ale - bezradnie rozłożył ręce prezentując dowód - no patrzcie, jaki pech. Poszło mi ramiączko od plecaka!

25.
Pryszczak opuścił obóz i życie potoczyło się dalej ustalonym trybem. Z lekka przejaśniło się, więc Pogromca i Żuraw wyszli do góry. Szczota tymczasem przygotowywał się do satelitarnej konferencji radiowej na antenie radia „X” z szefem Organizacji, Głośnym. Szybko nawiązał łączność i rozpoczęła się rozmowa:
- Czy zdobyliście już szczyt? - zapytała pani dziennikarka.
- Nie, zła pogoda - odparł Szczota - zwłaszcza w górze.
- Kto jest w górze?
- To znaczy wyszła dwójka, ale na razie nie ma pogody, więc...
- Czy są uwięzieni?!
- Są w śnieżnej jamie..
- Zasypało ich! Boże! - zawyła histerycznie dziennikarka.
- Nie, żyją.
- Nie żyją!!! Górska tragedia!!!
- Nie, jest w porządku!
- Z wami w porządku? Boże! Czy pójdziecie na szczyt?
- Zależy od pogody, jak mówiłem...
- Tu jest pan Głośny, razem z nami w studio! Panie Głośny, niech pan ich wesprze, niech pan się o coś zapyta, pan przecież wie lepiej, o co się w takich sytuacjach pyta...
- Hm, tak. Szczota? Tu Głośny. Jak tam u was?
- Obleci, jak nie wieje.
- To tak jak u nas. Samopoczucie dobre? Bo moje na ten przykład w porządku, chociaż nie jestem w Fatalgonii, tylko w tym cholernym banku...
- Moje też niezłe, dziękuję.
- Uda się wam?
- Chyba nie...
- Kiedy padnie szczyt? - przerwała mu roztrzęsiona dziennikarka - niech pan powie panie
  Świder, ludzie się pytają!
- No dobra - westchnął Szczota - to niech będzie, że pojutrze.

26.
- Dwadzieścia metrów od piku, kurwa, jeszcze w to nie wierzę - Pogromca tępo wpatrywał się w krwawiące ramię Żurawia.
- Grzejcie do szpitala - klepnął go Szczota - nie ma co deliberować. Dla was już jest po zawodach.
Podnieśli się ze śniegu i ruszyli stromym stokiem w dół. Nim zniknęli za krawędzią Pogromca zdążył jeszcze zakrzyknąć:
- Chłopaki, w was ostatnia nadzieja!
Kopciuch spojrzał na Szczotę.
- A mówią, że przy nadziei wspinać się nie wolno...

27.
Dwie ludzkie figurki dyndały na stanowisku w górnych partiach okrutnych zerw Nagósia.
- Potrzymaj, Świder - powiedział Kopciuch podając botek.
I Świder chciał potrzymać, ale jakoś nie potrzymał.
- O, kurwa - z ust wyrwało się tylko to jedno słowo, tymczasem botek poszybował w przestrzeń.
Kopciuch spojrzał na Szczotę oczami zwężonymi w cieniutkie szparki.
- Nic ci to nie pomoże - warknął - nie wyłozujesz mnie tak łatwo!
- No co ty, stary, mój ci oddam.
- Mocz sobie oddaj - odciął się i ruszył do góry.
Parę godzin później byli już na szczycie.

28.
Wielki Dumbo-Jet szybko przemykał nad Atlantykiem w kierunku Starego Lądu. Wewnątrz, rozłożeni na fotelach siedzieli w milczeniu niedoszli pogromcy wschodniej ściany Nagósia. Każdy z nich, zamknięty w świecie własnych przemyśleń, analizował przeszłość i - jak to zwykle bywa - zaczynał już wybiegać planami naprzód.
- A może by tak we wrześniu na Niezdar Dom jeszcze raz się wybrać - rozmarzył się Pogromca.
- Dobry pomysł - podchwycił Żuraw - ale tym razem w lepszym stylu.
- Wzięłoby się tragarzy wysokościowych...
- Co ty, kurwa, pierdolisz? Jakich tragarzy. Sami doniesiemy.
- Po co się mamy chrzanić z worami?
- Aklimatyzacja, stary.
- Dla aklimatyzacji, to się na górę wychodzi i śpi. A nie bez sensu łazi z tobołem!
- Mięguszowiecki się nie aklimatyzował i łoił! Żadnych tragarzy wysokościowych nie potrzebował!
- A ja będę potrzebował, i tobie wał do tego!
- No to spierdalaj - rozwścieczył się Żuraw - razem z tymi twoimi tragarzami!
Pogromca zerwał się z fotela.
- Nie siedzę z tym chujem! - ryknął i tratując stewardessę przeszarżował na drugą stronę samolotu.
Do samotnego Żurawia podszedł Kociuch. W jego oczach czaiło się przerażenie.
- Stary - wyszeptał zbielałymi usty - Szczota oszalał. Chce jechać na zachodnią A-2.
Żuraw w jednej chwili zapomniał o odbytej kłótni.
- O, kurwa - jęknął - wyglada na to, że chce w efektowny sposób zakończyć karierę.
- I to raz na zawsze - ze smutkiem przytaknął Kopciuch.

29.
Na Obłędziu wyprawę przywitał szpaler fotoreporterów i błyskające flesze. Wśród tłumu niósł się głos przemawiającego przez mikrofon rzecznika Polo-Cocty:
- Przekroczona została kolejna bariera ludzkich możliwości! Niemożliwe stało się faktem, dzięki Polo-Coccie- Max i jej wspaniałemu smakowi, który towarzyszył temu pasjonującemu i niebywałemu przedsięwzięciu!
Oszołomieni wyprawowicze rozpaczliwie przebijali się w kierunku wyjścia. Tłum wiwatował i rzucał kwiaty pod ich zwycięskie stopy.
Przed drzwiami zatrzymał ich jeszcze menedżer Polo-Cocty:
- Te oto pamiątkowe statuetki - rzekł wznosząc pośród eksplozji lamp błyskowych złote figurki - przekazujemy naszym bohaterom, jako wyraz naszej wdzięczności i podziwu dla ich nadludzkiego wysiłku! Brawo!
Owacje zagłuszyły dalsze słowa. Pogromca, Żuraw, Kopciuch i Świder ściskali w rękach podarowane statuetki niepewnie rozglądając się dokoła.
Rozpromieniony menedżer Polo-Cocty poklepywał ich radością i w kółko powtarzał:
- Chłopcy - jesteście sławni!
Pogromca spojrzał na niego, potem na swoich wypróbowanych kolegów i z ciężkim westchnieniem powiedział:
- Kurwa, i jak my się teraz z tego wykręcimy?

KONIEC

Wszystkie wydarzenia opisane powyżej są w całości fikcją literacką i wymysłem autora. Jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistych osób, wydarzeń czy miejsc jest absolutnie przypadkowe i niezamierzone,

za co ręczy osobiście,

Pryszczak
uczestnik wyprawy na Nagóś

Powiązane artykuły

Kawały wspinaczkowe

Wspinaczka na Marsa