Żleb Marcinowskich

Tatry bywają okrutne. Nikt nie doświadczył tego bardziej niż ród Marcinowskich. "Dnia 28 Lutego 1856 r. zasypał pięciu górników śnieg. Ci nieszczęśliwi powracali z bani Ornak w Dolinie Kościeliskiej i idąc zapewne żlebem, trafili na moment, kiedy właśnie uwiózł się śnieg z szczytów Dziewiątej i Ornackich...

 

 

Między nimi był Ojciec z dwoma małoletnimi synami - oprócz tego zostawił w domu sześcioro dzieci prawie niemowląt - prawdziwych sierot - nazywał się Wojciech Gąsienica.

 

Drugi - Jan Gąsienica zostawił dwa małoletnie dziewczęta.

 

Ci 4 byli od Kasprusia. Piąty był Józef Pawełko, syn Hutmana z Morawy rodem, liczył lat 16".

 

Tak wspomina ksiądz Stolarczyk tragedię, jaka zdarzyła się w rodzinie "hamerników", czyli górników tatrzańskich. Dokładnie, w sto lat później w tym samym rodzie podobne nieszczęście powtórzyło się w Dolinie Goryczkowej.

 

Zachowało się to zdarzenie w moich wspomnieniach z lat dziecinnych. Ciotka Zofia Gąsienica Marcinowska schodziła z przysiółka Gładkie z plecakiem i bambusowymi kijami narciarskimi.

 

Zatrzymała się i jak zwykle ukochała mnie, pucyła ku sercu, całowała, o coś pytała i obdzieliła słodkimi miętusami. Lubiłem te powtarzane ukochiwania, po czym do wieczora jeździłem na sankach.

 

Na drugi dzień wczesnym rankiem ojciec podniesionym głosem oznajmił mamie:- Jezus Maryjo, babo, Morcinowscy nie zyjom. Zosie, Władka i granicnyk zabrała lawina.

 

Słowo "lawina", którego znaczenia nie rozumiałem, wyzwoliło we mnie lęk.

 

Tata zaopatrzony w jedzenie i łopatę ruszył, jak wielu zakopiańczyków, szukać swoich najbliższych krewnych i pozostałych.

 

Z końcem dnia powracał zmęczonym krokiem. Oto strzęp przekazywanych matce wrażeń: - Nie zyjom syćka. Kie by ik tam nie było. Lawina!

 

Uciec przed niom nie było jako. Schronisko zdrzyzdzone het. Coz tyz to z tymi Morcinowskiemi?

 

Ujek Jan zginon na austryjackiej wojnie, Wojtek na Zamarłej Turni, a Władek ze Zosiom w Goryckowej.

 

Modlenie rodziców i siódemki dzieci na nic się zdało. Strach przed lawiną pozostał. W rodzinnych zbiorach zachował się wiersz ojca, Stanisława Gąsienicy Byrcyna. Poznajmy jego fragment:

 

Lawina wiecór z turni runyna,
Z posumem wiatru i groźnyk chmur,
A przed niom z gwizdem sunyna
Płania powietrza i śniegu mur...

 

I śmierzć, wśród trzasku łomanyk smrekow,
Gasieła ludzkie zywoty,
Na Goryckowej, wśród nocy cienia
I zimnej śnieznej psoty....

 

Historię tego zdarzenia można odtworzyć w oparciu o materiały rodzinne córki Marcinowskich, Marii Gąsienicy Jaszewskiej.

 

O północy z 2 na 3 marca 1956 r. placówka WOP ogłosiła alarm, gdyż trzej żołnierze nie powrócili z patrolu.

 

Poszukująca ich kolejna trójka trafiła w śnieżycy na Halę Goryczkową i stwierdziła w świetle wystrzelonej rakiety rozległe lawinisko w miejscu znanych im schronisk: Polaka i Króla.

 

Ponadto zwały śniegu pochłonęły dwa szałasy, stojące tu od niepamiętnych czasów.

 

Z Kondratowego Wierchu, obecnie nazywanym Żlebem Marcinowskich, spadła potężna lawina.

 

Zmieniła odwieczny swój tor i wydzierając całe płaty kosówkowej zapory oraz starego drzewostanu, zniszczyła wszystko na swojej drodze.

 

Plątanina połamanych czy wyrwanych z korzeniami smreków, skał oraz rozwalonych schronisk i szałasów sięgała poza Goryczkowy Potok.

 

Zmiana pogody, odwilż i silne wichury, tworzące wielkie śnieżne nawisy, umożliwiły powstanie śmiertelnego niebezpieczeństwa.

 

Tadeusz Pawłowski, ówczesny naczelnik GOPR-u, sprawnie zorganizował akcję ratowania, którą bezpośrednio kierował Ludwik Ziemblic przy wsparciu WOP.

 

Już od godziny 5.30, jak zanotowano w księdze z przebiegu akcji, w poszukiwaniach na Goryczkowej brali udział: Józef Gąsienica Gładczan, Szymon Gąsienica Wawrytko, Stanisław Gąsienica Roj I, Stanisław Marusarz, Adam Gąsienica Sieczka i Józef Gąsienica Janik Firek.

 

Później dotarło wielu innych. Wymieńmy chociaż niektórych, w podzięce za ich ofiarność: Stanisława Skupnia, Stanisława Grandysa, Jana Spławińskiego, Antoniego Krzyżaka, Józefa Bukowskiego, Stanisława Gąsienicę Giewonta, Eugeniusza Strzebońskiego, Jakuba Gąsienicę Wawrytko, Artura Prosałowskiego, Stanisława Urbańskiego, Władysława Gąsienicę, Józefa Krzeptowskiego oraz Józefa Zubka.

 

Właściwie całe Zakopane ruszyło, aby pomagać. Łącznie przekopywało lawinisko ponad 800 osób.

 

W ciągu kilku godzin odnaleziono ciała Władysława i Zofii Gąsieniców Marcinowskich oraz żołnierzy WOP: Józefa Tomińskiego, Tadeusz Rutkowskiego i Eugeniusza Żerańskiego.

 

Zapowiadana wycieczka na skutek wichury i śnieżycy nie dotarła w góry, zatrzymała się szczęśliwie w Zakopanem.

 

Przebieg całego zdarzenia przedstawiał się następująco. Władysław Marcinowski przebywał 2 marca na Hali Goryczkowej jako gospodarz tzw. schroniska Polaka.

 

Jego żona tego dnia, po odwiedzeniu domu na Gładkiem, późno skończyła zakupy w Zakopanem.

 

O zmierzchu z koniecznym prowiantem zjawiła się w Kuźnicach. Nie zdążyła na ostatni kurs kolejki, jednak okazało się, że będzie jeszcze jazda na Myślenickie Turnie i z niej skorzystała.

 

Nie była świadoma, że wtedy ważył się prawdopodobnie los jej żywota. Utartą perć od stacji kolejki ku schronisku nawet z ciężarem przemierzała w kilkanaście minut.

 

O podobnej porze trzej żołnierze, patrolujący wówczas granicę państwową, ruszyli z Kasprowego Wierchu w kierunku Hali Goryczkowej.

 

Przy schronisku, osłaniającym przed wiejącym wiatrem i śniegiem, spoczęli na ławce. Tutaj dopadł ich biały żywioł.

 

Odnaleziona Zofia miała na ręku zegarek, który wskazywał godzinę 19.30. Jeśli ten czas wskazywał na zejście lawiny, to zapewne droga z Kuźnic na piechotę uratowałaby jej życie.

 

Władysław przygnieciony został belkami stropu. Żołnierze byli przysypani zwałami śniegu.

 

Zofia ze Stopków Olesioków i Władysław Gąsienicowie Marcinowscy pochodzili ze starych, podhalańskich rodów, zasiedziałych w Zakopanem.

 

Marcinowscy dziedziczyli spore współwłasności w Hali Kasprowej i Hali Goryczkowej.

 

Na tej ostatniej odkupili od rodziny Polaków z Poronina niewielkie schronisko i tu zajęli się gospodarzeniem. Ich działalność była bardzo chwalona przez turystów, a najbardziej przez narciarzy.

 

Przypomnijmy tych ciekawych ludzi.

 

Władysław (ur. w 1913 r.) był po kądzieli potomkiem sławnego przewodnika Tytusa Chałubińskiego, Wojciecha Gąsienicy Roja.

 

Obok prowadzonej na dawnej Polanie Gładkie dużej gazdówki, podejmował się on różnych prac w Tatrach.

 

Był ratownikiem tatrzańskim, członkiem TOPR od 1950 r. i uczestniczył w kilkunastu wyprawach ratunkowych.

 

Jeszcze w okresie międzywojennym uprawiał turystykę, taternictwo oraz narciarstwo. Jego bardzo zdolny brat Wojciech, student prawa UJ, zginął podczas wspinaczki w południowym urwisku Zamarłej Turni.

 

Władysław należał do operatywnych przedsiębiorców.

 

Zofia (ur. w 1910 r.) należała do pokolenia, które przynosiło chlubę polskiemu narciarstwu obok Stanisława Marusarza, Bronisława Czecha czy Bronisławy Staszel Polankowej.

 

Ta niezwykła dziewczyna swoją karierę narciarską rozpoczynała w latach 20. XX w., startując jeszcze w spódnicy góralskiej.

 

Była świetną zawodniczką Sekcji Narciarskiej PTT. W zawodach o mistrzostwo Polski w 1932 r. zdobyła I miejsce w biegu kobiet, a w 1935 r. w kombinacji alpejskiej.

więcej czytaj na stronach tygodnika podhalańskiego

Powiązane artykuły

Podsumowanie sezonu letniego 2023 w Tatrach

Podsumowanie sezonu letniego 2023 w Tatrach

Podsumowanie sezonu zimowego 2022/23 w Tatrach

Podsumowanie sezonu zimowego 2022/23 w Tatrach

Wielka Korona Tatr