Kto jest Kto - Jakub Radziejowski

Tym razem w cyklu "Kto jest Kto?" przestawiamy Kubę Radziejowskiego, wielkiego pasjonata klasyki zimowej w Tatrach i nie tylko. Zapraszamy serdecznie do lektury!

Pod szczytem Kościelca po zimowo-klasycznym przejściu drogi Jasiński-Kowalczyk na wschodniej ścianie, luty 2010 fot. Krzysztof Goździewicz

Pod szczytem Kościelca po zimowo-klasycznym przejściu drogi Jasiński-Kowalczyk na wschodniej ścianie, luty 2010 Fot. Krzysztof Goździewicz

Data ur. i staż wspinaczkowy?

Rocznik: zima 1976; wspinam się bodajże 16 lat, choć pierwsze wyjazdy w skały olsztyńskie pod Częstochową zawdzięczam Tacie, który kiedyś, jako częstochowski speleolog eksplorował jurajskie jaskinie. Stąd też pierwsze drogi w okolicach Ganku Ewy, związany skrajnym tatrzańskim pod pachami (co za koszmar, pamiętam głownie fakt duszenia się podczas opuszczania na linie :)), robiłem w wieku kilku lat. Ale tak naprawdę zacząłem się wspinać w roku, w którym zrobiłem kurs tatrzański. Pierwsze ruchy zimą zacząłem wykonywać (bezskutecznie) w lutym 1996. Zima 1996/1997 to pierwszy pełny sezon zimowy.

Najlepszy OS w drytoolingu, oraz lodzie (Klasycznie-zimowo)?

Najlepsze RP w drytoolu, oraz lodzie?

Te dwa pytania potraktuję jako jedno. Niestety obszernie :)

Po pierwsze dlatego, że w obu przypadkach (OS i RP zimą) są to okolice tatrzańskiej ósemki (mikst) i pewnie piątki (lód).

Po drugie dlatego, że chciałbym odnieść się do kwestii terminologiczno-technicznych. Niestety, nie lubię określenia drytooling, bo nie oddaje ono tego, czym jest klasyka zimowa, czy też wspinaczka mikstowa. Kiedy używamy określenia drytooling, strasznie łatwo możemy popaść w aberracje, jakie niekiedy czytamy na forach, iż „narzędziowanie” niczym się nie różni od hakówki. Nie będę się do tego odnosił, ale poniekąd, rzeczywiście - uważam, że określenie drytooling wypacza sens tego, czym jest zimowa wspinaczka klasyczna. A jest to (według mnie) strona techniczna zimowej wspinaczki, jedna z okołotechnik wspinaczkowych używana zimą, i z pewnością nie oddaje w pełni tego, co składa się na wspinanie zimowo klasyczne – od logistyki, przez kwestie skomplikowanej asekuracji, po najróżniejsze triki techniczne. Przecież zimą, kiedy tylko możemy łapiemy się ręką, a wspinając się w terenie mikstowym, „dziabiemy” gdzie się da (trawy, lód, firn), a nie podhaczamy dziab na siłę, na małych krawądkach. To ostatnie stosujemy w terenie praktycznie czysto skalnym, kiedy złapać się nie da, a dziabnąć nie ma gdzie…

Stąd zaryzykowałbym, tezę, że klasyka zimowa to pewna filozofia, wspinanie mikstowe to esencja tego, co robimy zimą, szczególnie w górach, a drytooling to jedna z technik wspinaczkowych – coś takiego jak robinhoodek, czwórka, czy monostrzał. Wiem, że nieco przesadziłem, ale to po to, żeby wyraźnie odróżnić te kwestie. Zresztą warto chyba przypomnieć, że są ogródki toolowe na świecie, gdzie używa się skali D zamiast M.

Trzecia kwestia, dla której potraktowałem te pytania jako jedno, to problem wycen, a właściwie skali. Ja nie potrafię wyceniać w skali M. Nie wspinałem się w żadnym z zachodnich ogródków mikstowych, nie wspinałem się na Zakrzówku. Ze trzy razy w życiu byłem w dolinkach reglowych, dwa razy na Snozce, raz w Tatrzańskiej Kotlinie. Jestem wspinaczem przede wszystkim tatrzańskim i jako taki, w Tatrach preferuję skalę zimowo tatrzańską (czyli zapis: czysta cyfra arabska bez literki M przed, ale za to z dodaniem na końcu literki oznaczającej powagę drogi: W, R, X), najpewniej zbliżoną do skali szkockiej - myślę, że nie bez powodu, choćby z racji na podobny rodzaj wspinania. Uważam, że trochę na siłę próbuje się w Tatrach wdrażać skalę M (sam nie jestem bez winy). A sami wspinacze jej używający różnią się mocno w wycenach w zależności od doświadczeń - od podejścia kanadyjskiego, które jest dużo bardziej surowe od europejskiego, przez podejście, wskazujące na większą surowość wycen w Austrii czy Szwajcarii; dalej, przez podejście typu „zrobiłem jedno M6 w Alpach, niczym się nie różni od naszej szóstki”, po podejście „odZakrzówkowe”.

Stąd, kiedy odpowiedziałem – okolice ósemki – miałem na myśli raczeh skalę tatrzańską, niż jakąkolwiek inną. Innych nie znam.

Zimowo-klasyczne wyjście z nyży na Kominie Drege’a na Granatach, styczeń 2011 fot. Jarosław Mazur

Zimowo-klasyczne wyjście z nyży na Kominie Drege’a na Granatach, styczeń 2011 Fot. Jarosław Mazur

Jakie dziaby i raki?

Nie jestem fetyszystą, przynajmniej, jeśli chodzi o sprzęt wspinaczkowy :). Od lutego 2006 roku używam sprawdzonych Taa-k-oonów i bodajże G14 starego typu, choć głowy nie dam, że tak się nazywają. Grunt, że są ustawione jako monopointy.
Do 2006 roku używałem Pulsara, The Fly’a DMM-a i jakiegoś prostego Stubaia plus na nogach charletów (nie pamiętam jakich). Ważniejsze od wymiany sprzętu było uwolnienie rąk ze smyczek (tzw. gumki zamiast pętli nadgarstkowych); to była rewolucja…
Nie mówię, że kiedyś nie sprawię sobie czegoś bardziej wymyślnego (jak choćby powszechnie zachwalanych Nomiców), ale do tego, co robię w górach, Taa-k-oon jak najbardziej wystarczy.

Sponsorzy?

Teraz? Hi, Hi…

Ale tak poważnie, nie powinienem się śmiać oczywiście, bo wiele zawdzięczam przed laty mateczce PZA, która dofinansowała sporo moich wyjazdów. Niektóre wyprawy były też przysponsorowane przez firmy outdoorowe i komercyjne, którym byłem i jestem bardzo wdzięczny.

Najlepsze miejsce na zawodach, meetingach drytoolowych?

Nigdy nie byłem na takich zawodach obecny, nawet jako widz.

Jak zacząłeś przygodę z dziabami? Czy najpierw wspinałeś się latem, czy zimą?

Oczywiście najpierw było lato. Ale zaraz po kursie tatrzańskim pojechałem w lutym do Moka i spędziłem 17h na Progu Mnichowym (zakończonych udanym wycofem), miałem wtedy stare kute przez kowala raki, należące niegdyś do mojego Taty, oraz czekan i jakąś samoróbkę pożyczoną od starszego kolegi. Na nogach miałem tzw. „osiołki” z grubego zamszu. To była zabawa. „Wesoła”.

W następnym roku powspinałem się najpierw w grudniu z Wieśkiem Ignatowskim, dzięki któremu nabrałem większej pewności siebie w poruszaniu się w terenie zimowym i ten sezon był już pełnoprawnym zimowym sezonem tatrzańskim. Wiesiu, dxiękuję!

K. Radziejowski podczas zimowo-klasycznego przejścia kombinacji Diretissimy Kazalnicy i Łapińskiego Paszuchy (Warianty klasyczne) w styczniu 2006 fot. Maciek Ciesielski

Kuba Radziejowski podczas zimowo-klasycznego przejścia kombinacji Diretissimy Kazalnicy i Łapińskiego Paszuchy (Warianvy klasyczne) w styczniu 2006 Fot. Maciek Ciesielski

Niektórzy zimą wspinają się z musu, bo jest to dla nich alternatywa od sklejki, inni po prostu to lubią. A jaki jest twój ulubiony rodzaj wspinu? Co cię przy nim trzyma?

Oj, niełatwe pytanie…
Lubię się po prostu wspinać, najchętniej w plenerze, jeszcze chętniej w górach. Zimą jest to naturalne, bo u nas w tym czasie w plenerze nie da się inaczej. Jednocześnie zimowe wspinanie ma to „coś”, czego nie ma lato. Z drugiej strony lato w górach ma to „coś”, czego nie ma zima. Chyba chodzi o inny rodzaj finezji :).
Jeszcze co innego mają w sobie skałki. Całe szczęście nie muszę wybierać.
Kiedyś na początku przygody z zimą, podchodziłem z Markiem Soszką w śniegu po pas i kląłem pod nosem. Po jakimś czasie zatrzymałem się, odwróciłem do Marka i mówię: „Jeszcze dwa, trzy lata powspinam się zimą, wyłoję to, na czym mi teraz zależy i rzucam to cholerne wspinanie zimowe”. Marek popatrzył na mnie i z charakterystycznym dla niego spokojem obecnym zawsze w sercu, duszy i rozumie powiedział: „Wiesz co? Nie rozumiem Cię chyba; skoro się tak męczysz to, po co masz jeszcze trzy lata to kontynuować?”. Minęło 13 lat od tego czasu i kilkadziesiąt dróg zimą. Teraz i ja też siebie „z wtedy” nie rozumiem, ciekawe, co Marek teraz myśli na ten temat :).

Co jest dla Ciebie najważniejsze we wspinaczce zimowej? Chęć przeżycia przygody, trudności, klimat zimy, czy może sława i kobiety;) ?

Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie poważnie. Zresztą Ty nie potrafisz go na poważnie zadać :), trudne, nie?
Po prostu po każdym sytym, wymagającym, pięknym i eksponowanym zimowym wyciągu wiem, że to był kawał fantastycznej, rzetelnej, absolutnie nikomu niepotrzebnej roboty. Że to jest „moje”, mnie samego przede mną po części definiuje i nawet najlepszemu przyjacielowi (czyli mojej żonie :)) nie będę potrafił wytłumaczyć, na czym polega magia mikstowego wspinania.
Przestałem próbować, przestałem też się nad tym zastanawiać; trochę jak z nałogiem, bierzesz, bo musisz. Inni by powiedzieli, że raczej jak z działalnością twórczą: piszesz, malujesz, rzeźbisz, filmujesz – bo masz imperatyw, dusza artysty Ci to podpowiada.
Ja bym jednak, aż tak wspinania nie uwznioślał.

Oczywiście nie możemy uciec od serii pytań w stylu "Naj", czyli jaki jest twój ulubiony rejon drajtulowy? Co ma takiego w sobie, że chcesz tam wracać?

Tak jak już mówiłem nie byłem nigdy w żadnym. Moim ukochanym miejscem zimowym są Tatry i tak już pewnie pozostanie. Były pierwsze, są najpiękniejsze, tatrzański mikst mi pasuje, wspinanie jest przygodowe, a jednocześnie nie wymaga ode mnie wyjazdu z domu na 2 tygodnie, żeby zrobić jedną drogą. Czasem wystarczy nawet 36h non stop door to door (z Warszawy do Warszawy) :).

Abstrahując od możliwości materialnych, to na jaką górę najchętniej byś pojechał powspinać się? Co takiego ma ona w sobie?

Każda kolejną. Marzy mi się kilka europejskich ścian, niekoniecznie zimowych, choć tych mikstowych też parę. Przy dwójce dzieci i dziabaniu w mikście codzienności, trochę brakuje czasu i funduszy na dalsze wojaże, choć czasem nieśmiało myślę o kilku rejonach para-alpejskich, chciałbym wrócić do Patagonii i na Alaskę. Co mają w sobie? Wystarczy popatrzeć na zdjęcia…

Kuba w dolnych wyciągach Filara Cobry, Mt Barrill czerwiec 2002 fot. M. Ciesielski

Kuba w dolnych wyciągach Filara Cobry, Mt Barrill czerwiec 2002 Fot Maciek Ciesielski

Najpiękniejsza droga, którą przeszedłeś? Co złożyło się na to, że zasługuje na to miano?

Zimą czy latem? Zimą to chyba każda ostatnia. No może prawie każda. Radość tatrzańskiego mikstu jest naprawdę uniwersalna, czy to na Kazalnicy, Kotle,  Rumanowym, czy też Kominie Drege’a na Granatach. Poważnie, nawet te dwa wyciągi na Drege’u, robione „na dziabach” należą do przepięknych.

Droga musi być logiczna, ciągowa, eksponowana – takich linii w Tatrach jest niemało. Musi cieszyć. Wtedy jest „najpiękniejsza”.

Sprzęt wspinaczkowy cały czas ewoluuje, umiejętności wspinaczy rosną.

Jak myślisz w jakim kierunku w przyszłości pójdzie wspinaczka mikstowa?

Nie wiem. Nie myślałem o tym nigdy jakoś specjalnie uważnie. W gruncie rzeczy każdy wyciąg mikstowy w pionie powinien chyba być wyceniany na „maksimum 6+”. W końcu wraz z wzrastającymi trudnościami „chwyty” nie maleją - teraz dziaby mają wygodne podpórki, wygodnie się je trzyma, a przez co wygodnie się na nich wisi i zmienia ręce. :)
Nie dotyczy to oczywiście dróg przewieszonych i podejrzewam, że jeśli chodzi o trudność mikstowych dróg sportowych, to kierunek jest coraz bardziej „przewieszony”.
A jeśli chodzi o alpinizm? Ueli Steck, Josh Wharton, Robert Jasper, Gromovsek, a jeszcze wcześniej MickFowler, MarkoPrezejl, Steve House pokazali, jaki to jest kierunek. Teraz wielkościanowymi ultraekstermami (mikstowymi) są No Siesta czy świeżo uklasycznione drogi na Eigerze. Nie za długo na tych ścianach pojawią się pewnie mikstowe dziewiątki. A kiedyś pewnie i dwunastki. Ewolucja następować będzie pewnie w podobnym tempie, jak to było we wspinaczce klasycznej…

Zdecydowanie największą zmiana, jaka zaszła w ostatnich latach, było uwolnienie dłoni z pętli nadgarstkowych. Cała reszta (jakość sprzętu i jego niski ciężar, monopointy, umiejętności wspinaczkowe, trening dedykowany pod mikst itd.) świetnie tę rewolucję uzupełniła…

Ulubiony zestaw szpeju, który mógłbyś polecić każdemu?

Dwie wygodne dziaby, niezawodne raki, pięć camów (od 0,5 do 3), cztery alieny, komplet kości, 2-3 jedynki, 1-2 knify, 1-2 małe v-ki, na niektóre linie 2 igły do trawek, 5-6 petli. To wystarczy na praktycznie każdą tatrzańską ścianę.
Oczywiście, jeśli jest taka potrzeba – śruby do lodu. No i na „Daleki Zachód” przydadzą się czasem ze 4 igły.

Kuba podczas pierwszego zimowo-klasycznego przejścia Uskoku laborantów na Kotle Kazalnicy, luty 2005 fot. M.Ciesielski

Kuba podczas pierwszego zimowo-klasycznego przejścia Uskoku laborantów na Kotle Kazalnicy, luty 2005 Fot. Maciek Ciesielski

Podobno poza wspinaniem istnieją inne zainteresowania... Co najbardziej lubisz robić w wolnym czasie, gdy nie wspinasz się? (odpowiedź "czytam portale wspinaczkowe" nie jest prawidłowa)

Dzieci i małżonka wyczerpują mój horyzont zainteresowań :). Full-time Familyman. Przy pełnej rodzinie, pracy i wspinaniu, naprawdę na wiele czasu już nie ma.
Jak tylko mogę - czytam, zazdroszcząc utalentowanym ludziom pióra, że nie jestem jednym z nich, a historykom zazdroszcząc, że na studiach wybrałem socjologię zamiast historii XX wieku.
Ze sportów? Trochę i niestety nieregularnie próbuje biegać. Taki back-up na starość…

Najtrudniejsza górska droga, którą pokonałeś? Jakie czynniki składały się na jej trudności? Zachęcasz, czy odradzasz jej powtórzenie?

Nie wiem, która była najtrudniejsza. Mogę się zastanowić, która mnie najbardziej zmęczyła (parę razy zasypiałem w zejściu :)), gdzie miałem największe załamanie pogody, gdzie miałem wyjątkowo kiepskie warunki, ewentualnie, która dała najwięcej satysfakcji i przyjemności (ale na to z kolei największy wpływ ma to z kim, a nie jaka trudność – tu wygrywają letnie wspinaczki z Anią na Kazalnicy :)).

Gdybym miał uczciwie odpowiedzieć na to pytanie, musiałbym napisać, że niekoniecznie najtrudniejszą, ale na pewno najbardziej znaczącą (w sensie wzmocnienia wiary we własne siły) była Cobra na Mount Barrill, na Alasce. Było to takie przełamanie się, że „można”, że stać mnie na robienie poważnych dróg. Duża alpejska droga, ze zróżnicowanymi trudnościami, w dzikim otoczeniu, dość ryzykowna, z dwójką jeszcze mniej (wtedy) doświadczonych ode mnie partnerów.

M.Ciesielski i K. Radziejowski po przejściu Filara Cobry na Mt Barrill, czerwiec 2002 (w przejściu brał też udział Zack Martin  - USA) fot. arch. Jakub Radziejowski

Maciek Ciesielski i Jakub Radziejowski po przejściu Filara Cobry na Mt Barrill, czerwiec 2002 (w przejściu brał też udział Zack Martin - USA) Fot. arch. Jakub Radziejowski

Jaka jest według Ciebie najlepsza rada dla początkujących (i nie tylko) łojantów zimowych.

Przydziadkuję:

Po pierwsze – szacunek dla gór. Gór nawet najmniejszych, bo te potrafią się obrazić, jak się je lekceważy. A po drugie (trochę wspak pierwszemu): napierać bez kompleksów - z rozwagą, spokojem, zaplanowaniem działań, ale bez kompleksów. Wspinanie jest tylko wtedy naprawdę fajne i wciągające, kiedy porywamy się na cele na granicy naszych możliwości (nie bezpieczeństwa, tylko możliwości), co do których nie mamy pewności, czy przejdziemy trudności, czy też będziemy musieli się wycofać. Kiedy w trakcie wspinaczki jest element niepewności („czy podołamy”, czy ściana nas wypuści ze swych objęć), wtedy na szczycie jest euforia. To jest uzależniające :)

Zima się już skończyła. Wrzucisz szpej do szafy i  wrócisz w skałki. Czy może nie poddajesz się i jeszcze będziesz gdzieś szukał warunków do łojenia?

Już wrzuciłem na pawlacz.
Jura!

Seria "Kto jest Kto?"

Maciek  Ciesielski

Marcin  Księżak

Jan  Kuczera

Artur  Paszczak

Marcin "Flower"  Poznański

Jakub  Radziejowski

Krzysztof  Rychlik

Marcin  Tasiemski

Powiązane artykuły

Wywiad z Ines Papert

Wywiad z Magdą Waluszek