Kolosy 2010

Wielkimi krokami zbliża się finał 12. edycji nagrody KOLOSY. Prestiżowe statuetki za podróżnicze dokonania roku 2010 zostaną wręczone podczas 13. Ogólnopolskich Spotkań Podróżników, Żeglarzy i Alpinistów w Gdyni (11-13 marca).

Kolosy 2011

3200 miejsc (siedzących) dla publiczności na głównej sali, ponad 80 prelekcji oraz pełny przegląd najważniejszych polskich wypraw i wydarzeń eksploracyjnych ostatniego roku - KOLOSY to największa podróżnicza impreza w Polsce i jedna z największych na świecie.

Pokazom zdjęć i filmów w nowoczesnej, przestronnej Hali Sportowo-Widowiskowej przy ul. Kazimierza Górskiego w Gdyni towarzyszyć będą salon sprzętu i odzieży outdoorowej oraz Salon Mediów Podróżniczych. Będzie można na nim kupić książki, prasę i przewodniki, porozmawiać z autorami i zdobyć autografy.

Zwieńczeniem imprezy będzie ceremonia wręczenia Kolosów. Oprócz nagród w kategoriach podróże, alpinizm, żeglarstwo, eksploracja jaskiń i wyczyn roku, Kapituła przyzna również Super-Kolosa za całokształt osiągnięć oraz Nagrodę im. Andrzeja Zawady dla młodych podróżników, połączoną z grantem Prezydenta Gdyni na zorganizowanie wyprawy (15.000 zł).

Organizatorami 13.OSPŻiA są miasto GDYNIA (także sponsor strategiczny) i agencja MART z Krakowa. Wyłącznym organizatorem nagrody KOLOSY jest MART. Sponsorem KOLOSÓW jest ALPINUS. Wstęp jak zawsze wolny.

KOLOSY 2010

13. Ogólnopolskie Spotkania Podróżników, Żeglarzy i Alpinistów

Gdynia, 11-13 marca 2011 r.
Hala Widowiskowo-Sportowa "Gdynia"
ul. Kazimierza Górskiego 8

wstęp wolny

 

Program ramowy dla dużej sali

(3200 miejsc siedzących)


Piątek, 11 marca 2011

11.00 - 14.15 blok I  fotoplastykon
14.15 - 14.45 przerwa

14.45 - 18.10 blok II  podróże i wyczyn
18.10 - 18.40 przerwa
18.40 - 23.10 blok III  podróże i wyczyn

Sobota, 12 marca 2011

09.30 - 13.15 blok IV  woda
13.15 - 13.45 przerwa
13.45 - 16.00 blok V  podróże i wyczyn
16.00 - 16.30 przerwa
16.30 - 19.00 blok VI podróże i wyczyn
19.00 - 19.20 przerwa
19.20 - 22.25 blok VII góry i jaskinie

Dyskoteka na "Pokładzie". Impreza otwarta.

Niedziela, 13 marca 2011

10.00 - 12.55 blok VIII fotoplastykon
12.55 - 13.25 przerwa
13.25 - 15.35 blok IX fotoplastykon
15.35 - 16.00 przerwa
16.00 - 17.10 gala finałowa Kolosów

17.20 - 17.50 koncert AINU

18.00 - 18.10 memoriał im. Piotra Morawskiego
18.15 - 19.05 gość specjalny

19.10 - 19.50 "Sam nie wiem gdzie" - film Marka Klonowskiego
19.55  losowanie nagród rzeczowych dla publiczności biorącej udział w głosowaniu

* Aktualizacja programu z dnia 14.02.2011 r.

Organizatorzy zastrzegają sobie prawo do wprowadzenia zmian w programie.

 

W tym roku, zgodnie z licznymi prośbami żeglarzy, wodniaków ... pomieszaliśmy klimaty, aby dać szansę udziału w imprezie także i tym co w piątek pracują. 

Pełny program zostanie opublikowany w połowie lutego, jednak gwarantowane pokazy będą pojawiały się na tej stronie na bieżąco. Przygotowujemy ok. 80 opisów wypraw, które będą w programie na dużej i na małej sali.

Goście: Max Cegielski i Jan Gać będą mieli prelekcje na Spotkaniach w piątek, natomiast Jerzy Adamuszek w niedzielę.


GOŚCINNIE NA  KOLOSACH

Wyrachowane szaleństwo, czyli pasja rekordzisty

Jerzy Adamuszek

Podróżnik, geograf i autor książek, którego osiągnięcia zostały wpisane do Księgi Rekordów Guinnessa. Pierwszy raz w 1986 r. Podczas samotnego samochodowego rajdu z Alaski na Ziemię Ognistą Jerzy Adamuszek pokonał wtedy dystans 23 527 km wzdłuż obu Ameryk w ciągu zaledwie 18 dni, 11 godzin i 45 minut! Mało tego - zrobił to w iście słowiańskim stylu. Nie jechał bowiem pojazdem z napędem na cztery koła, ale klasycznym „krążownikiem szos” – cadillakiem elegance, rocznik 1979.
W Księdze Rekordów znajdują się też inne jego wyczyny, m.in. odkrycie najdłuższego w świecie transkontynentalnego połączenia wodnego: z Zatoki Meksykańskiej do Morza Beauforta.
Urodzony w Chechle, na skraju Pustyni Błędowskiej, a od z górą 30 lat mieszkający w Kanadzie, to postać wyjątkowa jednak nie tylko ze względu na rekordy Guinnessa. Podróż rowerem przez Góry Skaliste, dwie wyprawy do źródeł Amazonki, ekspedycja śladami Pawła Strzeleckiego przez Australię, spłynięcie kajakiem Wisły czy wejście na Aconcaguę to tylko niektóre pozycje z długiej listy zrealizowanych przez niego niezwykle różnorodnych przedsięwzięć. W Gdyni opowie polskiej publiczności o swojej pasji i fascynacji światem, która pcha go do podejmowania kolejnych wyzwań.

Pijani Bogiem, czyli reporterskie odkłamywanie Azji
Max Cegielski



„Nienawidzę podróży i podróżników. A oto zabieram się do opowiadania o moich wyprawach” – tak Claude Levi–Strauss, wybitny antropolog, rozpoczyna swoją książkę „Smutek tropików”. Pamiętając o tym, Max Cegielski opowie o trzech projektach literacko-artystycznych, dotyczących: sufizmu w Pakistanie, Stambułu jako „miasta miast” oraz pokonywania egzotyki na złomowisku statków w Indiach. Zaprezentuje też filmy i zdjęcia, zarówno będące ilustracjami do jego książek, „Pijani Bogiem” oraz „Oko świata. Od Konstantynopola do Stambułu”, jak i pochodzące z wystawy „Global prosperity”.
Czy, żeby podróżować, trzeba jechać w świat, czy raczej spojrzeć w głąb siebie?

Max Cegielski – dziennikarz, pisarz, prezenter radiowy i telewizyjny, animator kultury, podróżnik, autor książek oraz programów telewizyjnych.

Pasja odkrywcy, czyli co sądzą Majowie o roku 2012
Jan Gać



Podróż w głąb dusznego, gorącego i wiecznie zielonego lasu tropikalnego, w którym znaleźć można zdumiewające pomniki starożytnej architektury i całe miasta zaszyte w ostępach dżungli. Lecz to mało. Prawdziwym wyzwaniem jest poszukiwanie rozwiązań najbardziej fascynujących tajemnic. Z czego wynikał nieprzerwany cykl wzlotów i upadków w cywilizacji Majów? Czy miała z nim coś wspólnego szczególna rachuba czasu, jaką się posługiwali? I dlaczego powinno nas to interesować w roku 2012? By odpowiedzieć na te i inne pytania, Jan Gać wielokrotnie odwiedził Amerykę Środkową i śladami kultur prekolumbijskich przemierzał dzisiejszy Meksyk, Belize, Honduras i Gwatemalę.


Podróżnik, historyk i fotograf, autor wielu artykułów, książek (m.in. „W ojczyźnie Majów” oraz „Meksyk”) i przewodników (najbardziej cenione to te po Bliskim Wschodzie i Ziemi Świętej) od lat ze szczególną pasją zgłębia związki między historią a współczesnością rdzennych mieszkańców Ameryki.

Pustelnik w Koronie Himalajów
Piotr Pustelnik



Kiedy ponad cztery lata temu zdobył Broad Peak, do Korony Himalajów, czyli zdobycia wszystkich czternastu ośmiotysięczników, została mu już tylko Annapurna. Tylko. Zmagania z tą ostatnią brakującą mu do kompletu górą okazały się dla Piotra Pustelnika najtrudniejsze. Aż czterokrotnie musiał uznać jej wyższość, lecz nie odpuścił. Wiosną 2010 r., w swojej piątej próbie, w końcu osiągnął wierzchołek, stając się tym samym trzecim Polakiem i dwudziestym alpinistą na świecie, który zdobył wszystkie najwyższe szczyty Ziemi.
Jego wyczyn jest wyjątkowy również z tego względu, że Pustelnik swoją Koronę Himalajów i Karakorum skompletował na przestrzeni aż 20 lat (począwszy od wejścia na Gaszerbrum II w 1990 r.). Żadna z pozostałych osób, mająca w dorobku to osiągnięcie, nie zmagała się z ośmiotysięcznikami równie wytrwale, utrzymując najwyższy poziom przez tak długo. Urodzony w 1951 r. w Łodzi Polak cieszy się ogromnym szacunkiem himalaistów na całym świecie jednak nie tylko ze względu na swoje dokonania sportowe. W 1996 r. podczas wyprawy na K2 brał udział w nadzwyczaj trudnej akcji ratunkowej, która ocaliła życie skrajnie wyczerpanemu włoskiemu alpiniście, 10 lat później zaś, razem z Piotrem Morawskim, zrezygnował z ataku szczytowego na Annapurnie, by sprowadzić w bezpieczne miejsce chorego i niewidzącego Tybetańczyka.

 


KOLOSOWE WYPRAWY

Czarny Diament, czyli droga na Księżyc (z okładem)
kpt. Jerzy Radomski


To nie był rejs. To było życie na morzu. Zawijając w czerwcu 2010 r. do portu w Świnoujściu, jacht „Czarny Diament” powrócił do Polski po 32 latach. Prowadzić go mógł tylko jeden człowiek – kpt. Jerzy Radomski. Od 1978 r. przeżeglował na nim prawie 240 tys. mil morskich. To więcej niż odległość z Ziemi na Księżyc.
16-metrową jednostkę, która stała się jego drugim domem, Jerzy Radomski zbudował z pomocą kolegów w l. 70. XX wieku w suchym doku przy kopalni „Moszczenica” w Jastrzębiu Zdroju, gdzie wówczas pracował. Początki nie były łatwe. Już podczas pierwszego rejsu jacht osiadł na rafie na Morzu Czerwonym. Sprawa wydawała się beznadziejna. Kapitan postanowił jednak walczyć za wszelką cenę i po dwóch miesiącach zmagań uwolnił „Czarny Diament” z opresji. Takie doświadczenia cementują relacje – odtąd jacht i kapitan na dłużej się już nie rozstawali. 12 razy Atlantyk, 6 razy Ocean Indyjski, 1,5 raza Pacyfik, ponad 400 portów i z górą 1000 żeglarzy (w tym żona, dzieci i wnuki), którzy przewinęli się przez te lata przez pokład - imponujący bilans to jedynie wstęp do opowieści o najdłuższym rejsie w historii polskiego żeglarstwa.

Rowerowa "Kropla Świata"

Sylwester Czerwiński

 

Kiedyś, mimo zupełnego braku doświadczenia, po prostu kupił rower i ruszył przed siebie. Znajomi z rodzinnego Goleniowa sądzili, że nie dojedzie dalej niż do Pragi. A on najpierw objechał Europę, rok później zahaczył o Afrykę Północną, następnie zaś dotarł aż do Chin. Ale ciągle było mu mało – marzył o wyprawie, podczas której nie będzie się musiał nigdzie spieszyć.
Przez pięć kolejnych lat wytrwale pracował i oszczędzał, by w końcu w sierpniu 2007 r. znowu założyć sakwy na rower. W trakcie blisko trzyletniej podróży, za własne, ciężko zarobione pieniądze, objechał pół świata i dotarł aż na Nową Zelandię, pokonując rowerem ponad 50 tys. km. Po drodze przeżył zimę stulecia i wjechał na oblodzoną, położoną na ponad 5000 m przełęcz (w Tybecie), wpadł w oko szefowej salonu masażu (w Chinach), dostał po zębach (w Wietnamie), spotkał człowieka z 24 palcami (na Bali) i przede wszystkim poznał swoją obecną żonę (w Indonezji).
Sylwester Czerwiński, laureat Kolosa 2001 za samotną rowerową wyprawę z Goleniowa do Pekinu i z powrotem, wraca do Gdyni z nową, niesamowitą historią.

Mount Kinyeti – Sudan z góry
Szymon Kowalczyk



Położone w Sudanie Południowym na pograniczu z Ugandą Góry Imatong nie dość, że są niezwykle trudno dostępne ze względów geograficznych, to jeszcze przez wiele lat były nieosiągalne dla przybyszów z zewnątrz najpierw z powodu toczącej się w Sudanie wojny domowej, następnie zaś za sprawą cieszącej się najgorszą sławą Armii Oporu Pana, która w lasach na ich zboczach utrzymywała swoje bazy. Choć od niedawna sytuacja na tych terenach nieco się uspokoiła, wciąż niewielu śmiałków zapuszcza się w te mało znane afrykańskie góry.
Mimo administracyjnych przeszkód Szymon Kowalczyk najpierw dotarł z Tortit do wioski Katire, ostatniej, do której można dojechać samochodem, a następnie w trakcie trzydniowego marszu na szczyt w strugach tropikalnego deszczu przez bardzo gęsty, pozbawiony ścieżek las, osiągnął wierzchołek Mount Kinyeti (3187 m), dokonując prawdopodobnie pierwszego polskiego wejścia na najwyższą górę Sudanu.

Lemury i baobaby, czyli Madagaskar po ślubie
Magdalena i Paweł Opaska



Rok temu otrzymali Kolosa za dwuipółletnią rowerową wyprawę dookoła świata, która zakończyła się dla nich dramatycznie, bo przed ołtarzem. Podróży poślubnej więc też nie mogli mieć całkiem zwyczajnej – wybrali się na Madagaskar. Na miejscu kupili tanie, chińskie rowery, u spawacza sprawili sobie do nich porządne bagażniki (jak mówią, takie, na których „można by przewieźć choćby słonia”) i ruszyli na zmagania ze słynnym madagaskarskim błotem. Po drodze, chociaż dróg zbyt wielu nie uświadczyli, bywało różnie: to rower wylądował na dnie dwumetrowego dołu (na szczęście bez rowerzysty), to znowu lemury podkradły im prowiant z kempingu. Z licznymi przygodami udało im się przejechać na wyspie łącznie 1825 km i pokonać dystans ze stołecznego Antananarivo przez Soanierana Ivongo do Mananary i później do Maroantsetry.

Przejścia w Przejściu. „Solanusem” przez North-West Passage
Monika Witkowska



Osławione Przejście Północno-Zachodnie pokonały dotąd tylko nieliczne jachty. Nic dziwnego - prowadząca wśród lodowych pól arktyczna droga morska łącząca Atlantyk z Pacyfikiem uchodzi za najtrudniejszy żeglarski szlak świata. W trakcie półtoramiesięcznej przeprawy załoga 14,5-metrowego „Solanusa” (w składzie: Damian Chorążewicz, Witold Kantak, Roman Nowak, Monika Witkowska), kierowana przez doświadczonego w polarnych rejsach kpt. Bronisława Radlińskiego, przekonała się o tym wielokrotnie. Jednak ani utrudniające żeglugę pola lodowe, ani chłód, silne, przeciwne wiatry i mgły, ani nawet awaria silnika nie pozbawiły polskich żeglarzy determinacji. Po pokonaniu ok. 7200 km z Ilulissat na Grenlandii 20 września 2010 r. wpłynęli do Cieśniny Beringa, a dwa dni później przybili do portu Nome.

Krańcowy off-road. Campus Australia Expedition 2010

Michał Rej

Jeden samochód, jeden kontynent, zero wsparcia. I cztery krańce połączone trasą o długości 17 tys. km. Michał Rej, rezygnując, gdzie tylko mógł, z dróg na rzecz bezdroży, przemierzył wzdłuż i wszerz Australię. Zaczął od najbardziej wysuniętego na południowy zachód przylądka Leeuwin. Stamtąd, jadąc m.in. legendarnym Canning Stock Route i odwiedzając Uluru, dotarł do przylądka Cape York na północy. Potem ruszył wybrzeżem do najbardziej wysuniętego na wschód Cape Bayron, aż w końcu osiągnął położony na samym południu półwysep Wilsons Promontory. W trasie spędził 52 dni i wypili 580 litrów wody. Wykonał też tysiące zdjęć, dokumentując niezwykłe bogactwo geograficzne Australii (nie tylko pustynie, ale również las tropikalny i góry) oraz miejsca rzadko odwiedzane przez turystów.

Na poszczególnych etapach wyprawy Michałowi Rejowi towarzyszyli Piotr Stańczak, Jacek Marszałł, Agnieszka Wasilewska Semail i Jacek Bonecki.

Welocypedem przez Afrykę
Maciej Czapliński

 

Blisko dziewięciomiesięczna wyprawa, w trakcie której trzech podróżników z Polski przejechało Afrykę na rowerach z północy na południe. Licząca łącznie ok. 13 tys. km trasa wiodła z Kairu do Kapsztadu przez dolinę Nilu, Sudan, Etiopię, Kenię, Tanzanię, Zambię, Botswanę i RPA.

Podróż obfitowała w przygody, wspaniałe chwile, niezapomniane wrażenia i ciekawe spotkania – wszystko uwiecznione na tysiącach zdjęć. Rowerzyści nie tylko pokonywali kilometry w poziomie, ale też m.in. wspięli się na szczyt Ras Dashen w etiopskich górach Semien.

Oprócz trójki „Welocypedów”, która przejechała całą trasę, w trzech jej etapach uczestniczyło jeszcze dodatkowo osiem osób.

Toroła Jamał, czyli o koczowaniu w tundrze
Magdalena Skopek (Mjagnie Akatteto)



To nie była zwyczajna wakacyjna podróż. I wcale nie tylko dlatego, że jej trasa wiodła aż za Koło Polarne. Magdalena Skopek wybrała się na rosyjską daleką północ, by przekonać się, jak wygląda prawdziwe, codzienne życie w tundrze północno-zachodniego Jamału i przez dwa miesiące mieszkała, a właściwie koczowała, wspólnie z nieniecką rodziną Akatteto. Ok. 500 km na północ od położonego nad Obem Salechardu, ubrana w skóry renifera, zbierała mech na papier toaletowy i trawę na wkładki do butów. Pomagała przy chwytaniu reniferów i obcinaniu rogów, a sama robiła nici ze ścięgien. Jadła surowe mięso, spała na legowisku w czumie, przestrzeżono ją, by nie szukała mamutów. „Wsiąkła” do tego stopnia, że dostała nawet swoje nienieckie imię: Mjagnie Akatteto. Ponieważ w wolnych chwilach uczyła się także miejscowego języka, wiedziała, że jej nowe nazwisko oznacza „dużo u nich ich reniferów”.

Granicami bez granic: quadem dookoła Polski

Artur Labudda

 

W realizacji tej samotnej wyprawy nie przeszkodziła mu nawet kolizja na trasie, i to na tyle poważna, że w jej wyniku konieczna była wymiana pojazdu na nowy. Z pomocą życzliwych ludzi (w tym przypadku również samego sprawcy zdarzenia!) wszystko jest bowiem możliwe. Artur Labudda w niespełna dwa miesiące przejechał quadem ponad 6000 km, poruszając się możliwie jak najściślej wzdłuż granic Polski. Zaczął i skończył swoją podróż na Helu. Po drodze bywało różnie: jazda brzegiem morza do Świnoujścia sprawiała wyłącznie frajdę, ale już przeprawa przez głębokie błota gdzieś na odludziu w Beskidzie Niskim stanowiła nie lada wyzwanie. Przydało się doświadczenie zdobyte kiedyś podczas wyprawy 30-letnim UAZ-em nad Bajkał. Artur nie miał łatwo też z tego powodu, że od młodego wieku jest niepełnosprawny – jako czternastolatek stracił w wypadku pod kołami pociągu obie nogi.

Riders on the Storm: podwodny trawers na irlandzkiej nizinie
Artur Kozłowski



Ambitne i oryginalne przedsięwzięcie polegające na znalezieniu połączenia między jaskiniami Polltoophill w Castletown i Polldeelin w Kiltartan na Nizinie Gort w hrabstwie Galway w Irlandii. Chociaż płaski krajobraz, rozległe łąki i pasące się na nich stada hałaśliwych owiec to sceneria bynajmniej nie ze snu (chyba, że złego) grotołaza, głęboko pod ziemią rozciąga się tu jeden z najbardziej unikalnych i potencjalnie jeden z największych systemów podwodnych jaskiń w Europie. Na początku 2008 roku Artur Kozłowski rozpoczął eksplorację jego fragmentu, podziemnego odcinka rzeki Coole.
Przez ponad dwa lata schodził pod wodę 45 razy. Dwie powodzie, jakie w tym czasie nawiedziły hrabstwo Galway, omal nie zniweczyły jego pracy, on jednak wytrwale przeprowadzał kolejne nurkowania, naprawiając zniszczone przez żywioł poręczówki. W końcu, w sierpniu 2010, po 120 godzinach spędzonych pod wodą i zbadaniu 2,6 km podwodnych korytarzy na maksymalnej głębokości -62 m połączenie zostało osiągnięte. Długość trawersu pomiędzy ponorem i wywierzyskiem wyniosła 2,4 km. Prezentacji będzie towarzyszył film zrealizowany przez Waldemara Furmaniaka.

Nowa Gwinea: Sepik - kraina ludzi-krokodyli

Przemysław Domański

 

Tam gdzie majestatyczny Sepik toczy swe brązowe wody przez dżunglę północnej Nowej Gwinei, ludzie-krokodyle starają się w swoich wioskach i w domach duchów pielęgnować odwieczne, czasem krwawe, rytuały. Od 1885 roku, gdy pierwszy biały człowiek zobaczył Wielką Rzekę, z mniejszym lub większym powodzeniem współczesność próbuje się tu mieszać z epoką kamienną.
W podróży przez Nową Gwineę udamy się do miejsca, gdzie nie ma prądu i komórek, a paliwo do silnika przyczepionego do tradycyjnej dłubanki wozi się w ogromnej beczce. Do miejsca, które nazywane jest skarbcem starej sztuki papuaskiej. Do miejsca, gdzie nie trzeba się uczyć żadnego z ośmiuset czy tysiąca języków plemiennych, bo większość osób i tak potrafi się jakoś porozumieć w zupełnie nowym języku – tok pisin. Mitupela invaitim yupela na lukim yu long Novemba.

Goniąc horyzont: gringo na rowerze
Piotr Baska



Wyprawa, która pozwoliła poznać samotnemu rowerzyście dwa oblicza Ameryki Południowej. Najpierw, po wylądowaniu w Santiago de Chile, Piotr Baska ruszył na południe słynną Panamericaną w kierunku Puerto Montt, by po przejechaniu 1100 km wsiąść na prom i dotrzeć do nie mniej sławnej Carretera Austral, biegnącej wzdłuż granicy z Argentyną przez całą Patagonię. Kolejne 1200 km, głównie po kamieniach i szutrze, kolejna przeprawa promowa (nieopodal Fitz Roya) i pogoń za horyzontem przeniosła się do Argentyny. Po dotarciu do Cieśniny Magellana i Punta Arenas, a następnie przejechaniu jeszcze 500 km przez Ziemię Ognistą trójmiejski rowerzysta osiągnął Ushuaię.
Na tym jednak nie koniec, bo stamtąd Piotr Baska przetransportował się daleko na północ i rozpoczął „gorący” etap swojej podróży: przejazd rowerem przez Salar de Atacama. Potem była jeszcze Kordyliera Domeyki, i dalsza, już wzdłuż wybrzeża Pacyfiku, powrotna droga do Santiago de Chile.

Smokiem przez Andy
Magdalena i Michał Mochoń



Jak już wchodzić na nową (nomen omen) drogę życia, to z rozmachem. Magda i Michał najpierw się pobrali, potem rzucili swoje dotychczasowe prace, a w końcu ruszyli w niezwykłą, ponad półroczną podróż poślubną, zasponsorowaną przez gości weselnych. I chociaż ani nie mieli doświadczenia, ani nie znali się na mechanice, to polecieli do Kolumbii i kupili sobie tam motor. Ich pierwszy w życiu. Następnie przejechali na nim ponad 22 tys. km po drogach i bezdrożach Kolumbii, Ekwadoru, Peru, Boliwii, Argentyny i Chile. Do dziś pozostają zauroczeni tym, co widzieli, ludźmi, których spotkali i południowoamerykańskimi bezkresami, jakie ich otaczały w czasie podróży.
Mimo tego, że motor sprawiał im w trakcie wyprawy niemało problemów, Magda i Michał uważają, że wybór takiego środka transportu był strzałem w dziesiątkę. W końcu to właśnie dzięki temu, że przemieszczali się własnym „smokiem”, na Salarze de Uyuni w Boliwii mogli doświadczyć takiej wolności, nieograniczonej przestrzeni i absolutnej swobody podróżowania.

W tropikalnych jaskiniach Papui i Celebesu
Grzegorz Kuśpiel



Trzecia wyprawa sosnowieckich grotołazów do jaskiń Papui i Indonezji. Jej głównym celem było poszukiwanie nowych systemów w rejonie trudnodostępnej doliny Baliem w indonezyjskiej (zachodniej) części wyspy Papua. Polskim speleologom udało się dotrzeć m.in. do nieznanej wcześniej krasowej studni o średnicy aż 300 m, czyli – mówiąc prostszym językiem – gigantycznej dziury w ziemi pośrodku tropikalnego lasu. Studnię Jaskółek Jaskini Minima, jak ją nazwali, wyeksplorowali następnie do głębokości -168 m. W dolinie Baliem działali też w trzech innych jaskiniach, wcześniej zaś, w drodze na Papuę, zatrzymali się na wyspie Celebes, gdzie również prowadzili eksplorację kilku systemów w Parku Narodowym Lore Lindu.
Paradoksalnie jednak w trakcie tej ekspedycji największym wyzwaniem dla grotołazów nie były techniczne trudności indonezyjskich jaskiń, ale zmierzenie się z warunkami życia w świecie pod wszelkimi względami radykalnie różnym od europejskiego.

Jamuna i Ganges po polsku
Jarosław Frąckiewicz, Celina Mróz



Świetnie znany kolosowej publiczności kajakarski duet tym razem w poszukiwaniu wrażeń i historii przyprawiających o łzy ze śmiechu wybrał się aż na święte indyjskie rzeki. Jarosław Frąckiewicz i Celina Mróz postanowili spłynąć kanałem rzeki Jamuny z miasta Jagadhri aż do przedmieść Delhi tą samą trasą, na której w roku 1935 Wacław Korabiewicz z żoną Janiną zakończyli swoją niesamowitą podróż kajakiem z Europy do Indii. Chcieli też pokonać odcinek górnego Gangesu z Devaprajag do Rishikesh, światowej stolicy jogi.
O tym, czy i jak im się to udało, opowiedzą sami podczas swojej prezentacji. Chociaż właściwie już teraz możemy zdradzić, że spotkały ich niespodzianki, życzliwi i bezinteresowni Hindusi dziesiątki razy pomagali im w przenoskach, a trąba powietrzna na Gangesie wywróciła ich plany do góry nogami. Na szczęście wszystko skończyło w miarę bezpiecznie, a Jarosław Frąckiewicz podszkolił angielski.

Afryka na dwóch kółkach: dni trudne, ważne i inspirujące
Łukasz Nitwiński


Kontynent był mu obojętny. Chciał, żeby było ciężko, odludnie i pięknie. Rzucił pracę, kupił rower i wybrał Afrykę. Pomimo tego, że nigdy wcześniej nawet nie zmienił dętki, nie miał wątpliwości, że na wyprawę musi ruszyć samotnie. Tylko w ten sposób widział szansę na zrzucenie swojej „europejskiej powłoki” i otwarcie wszystkich zmysłów na to, co spotka go po drodze.
Wybierając, gdy tylko mógł, lokalne, nieoznaczone na mapach drogi, Łukasz Nitwiński przemierzył przez trzy miesiące ponad 4000 km i kilka stref klimatyczno-geograficznych. Przez Maroko, Saharę Zachodnią, Mauretanię, Senegal i Gwineę dotarł aż do Sierra Leone. Szukał miejsc, o których nie napisano nic w przewodnikach. Za gościnę, jakiej udzielali mu spotkani ludzie, starł się odwdzięczyć, pomagając im w codziennej pracy. Zaangażował się też w działalność misji katolickich. W Afryce przeżył dni trudne, ważne i inspirujące.

Wielka podróż małej „Trynidad”
Filip Sułkowski



Pierwsze żagle na swojej trasie zobaczyli po 12 dniach podróży, pierwszą żaglówkę na 936 kilometrze szlaku, kajakarze zaś mijali ich od wielkiego dzwonu. Podróż, która kosztowała kilkadziesiąt złotych (nie licząc prowiantu i wcześniejszych wydatków na budowę łodzi), zajęła im trzy tygodnie. Po jakiej rzece spływali? Po Wiśle.
Filip Sułkowski, Miłosz Sanetra i Piotr Salwa, pływając po Mazurach, marzyli o wolnym żeglowaniu po dzikich, rzadko uczęszczanych szlakach i doszli do wniosku, że wcale nie muszą daleko szukać. Najpierw przez kilka miesięcy w niepozornym garażu w Wieliczce własnymi siłami zbudowali swoją „Trynidad”, niewielki ket o ożaglowaniu lugrowym, a gdy łódź była już gotowa, zwodowali ją nieopodal Nowego Brzeska, na 122 kilometrze Wisły. Tak zaczęła się ich niezwykła podróż: 825 km na żaglach i z pomocą wioseł aż do ujścia Wisły Śmiałej w Górkach Zachodnich. Oprócz trzech inicjatorów i armatorów w rejsie brał udział także Adrian Woźnicki.

Royalisci.pl - do Indii po motocykl i przygodę

Grzegorz Kusiorski



Ośmioro młodych ludzi poleciało do Indii po to, by kupić tam motocykle Royal Enfield, a następnie wrócić na nich do Polski. W trakcie wyprawy musieli poważnie zmodyfikować plany, ale i tak nie żałują ani chwili z czterech miesięcy spędzonych u stóp Himalajów.
Udało im się osiągnąć jedno z najwyżej położonych na świecie jezior, znajdujące się w Nepalu w cieniu Annapurny Tilicho (4949 m), przejść przez przełęcz Thorong La (5416 m) i wjechać na motocyklach na przełęcz Khardung La (5359 m). Przez Kaszmir zamierzali przemknąć po cichu i jak najszybciej, a jednak zwolnili, zostali tydzień i do dziś wspominają tą zieleń i mieszkania na wielkich łodziach. Na trasie pokonali łącznie ok. 7 tys. km, nauczyli się jeździć po śniegu, zdobyli ogromny bagaż doświadczeń i zaczęli planować nowe wyprawy.

Boliwia: Trzeci Świat odrzuca kapitalizm
Anna Gunkowska



Blisko roczny pobyt w Boliwii urozmaiciła dwumiesięczną autostopową włóczęgą po Chile i Argentynie (gdzie w małej wiosce El Chalten natrafiła na ślad wędrówek ubiegłorocznego laureata Kolosa w kategorii „Wyczyn roku”, Arkadiusza Mytki, zapamiętanego tam jako „el loco”), zwieńczoną podróżą „pociągiem widmo” z Buenos Aires do wodospadu Iguaçu.

Po powrocie do La Paz Anna Gunkowska rozpoczęła intensywną działalność antropologiczną, podróżując ze stolicy wraz z towarzyszącą jej duńską dziennikarką, Lise Hermann, w najodleglejsze zakątki kraju i poznając zwyczaje rdzennej ludności Boliwii. Odbywała regularne wyprawy w góry głównie po szlakach Altiplano nieopodal Huayna Potosi, docierając w miejsca nieoznaczone na mapach, ale zamieszkane przez ludzi. Poznała, na czym polegają „autoridades” (sądy sprawowane na terenie wiosek przez parę – kobietę i mężczyznę) oraz wzięła udział w mającym kilkusetletnią tradycję festiwalu Tinku, podczas którego mieszkańcy okręgu Macha spotykają się, żeby ze sobą walczyć. I nie udają.

Dezetą dookoła Rugii i na Bornholm
Michał Jósewicz



Chociaż dezeta to odkrytopokładowa, żaglowo-wiosłowa, mieczowo-balastowa łódź służąca do krótkich, kilkugodzinnych rejsów i do szkolenia na wodach śródlądowych, seniorska (średnia wieku na ostatnim rejsie wyniosła 66 lat) załoga Michała Jósewicza w 2010 r. już po raz trzeci wybrała się na niej na Bałtyk.
Tym razem trasa wiodła dookoła wyspy Rugia, następnie zaś „żeglarski obóz wędrowny dla dziadków” wziął kurs na Bornholm. Łącznie 92 godziny żeglugi, 370 mil morskich, dwa kraje, siedem wysp oraz trzynaście portów i marin. I to życzliwe zdziwienie innych napotykanych żeglarzy, że „czymś takim” w ogóle można pływać po morzu.

Pamir rowerem. Solowa podróż poślubna
Grzegorz Szyszkowski


Ze względu na bardzo dużą wysokość, potężne rzeki, brak mostów, lawiny błotne i kamienne, wiatr oraz upał jazda rowerem przez Pamir, jedne z najwyższych gór świata, stanowi ogromne wyzwanie. Tym większe, jeśli zamiast korzystać z Pamir Highway, zamierza się szukać wrażeń na bezdrożach.
Dla Grzegorza Szyszkowskiego, laureata Kolosa 2006 w kategorii „Wyczyn roku”, rok 2010 był wyjątkowy: w czerwcu wziął ślub, miesiąc później zaś „skoczył na główkę w białą mgłę” – ruszył do Tadżykistanu na samotną rowerową wyprawę przez Pamir. Na trasie pokonał 2300 km, z czego zdecydowaną większość off-roadem na wysokościach przekraczających nierzadko 4600 m n.p.m. Udało mu się przejechać pięć największych dolin Pamiru, w tym nieosiągalną dla samochodów z powodu wysokiego stanu rzeki dolinę Bartang, dotrzeć do jeziora Zor-kul w zamkniętej strefie nadgranicznej z Afganistanem i przemierzyć 700-kilometrowy odcinek, będący jednym z głównych szlaków przemytu opium. Pamirem zachwycił się do tego stopnia, że nie wątpliwości, że kiedyś tu wróci. Już z żoną.

 


Long Walk Plus Expedition
Tomasz Grzywaczewski



Hart ducha, odwaga i męstwo, a przede wszystkim wielkie pragnienie wolności, czyli idealny materiał na epicką opowieść. Pomysł wyprawy „Long Walk Plus Expedition” wziął się z książki „Długi marsz” autorstwa Sławomira Rawicza. Autor opowiedział w niej prawdziwą historię siedmiu więźniów, którzy na początku l. 40. XX w. podjęli, zainicjowaną przez Polaka i z pozoru szaleńczą, próbę wydostania się z sowieckiego obozu pracy w Jakucji na dalekiej Syberii. Zbiegowie wyszli za druty łagru podczas szalejącej zamieci śnieżnej i w trakcie trwającego jedenaście miesięcy morderczego marszu przebyli około 6500 km, aby w końcu dotrzeć do Kalkuty w Indiach.
W 2010 roku trzech młodych Polaków, Tomasz Grzywaczewski, Bartosz Malinowski i Filip Drożdż, postanowiło złożyć hołd bohaterom sprzed lat. Najpierw odnaleźli mieszkającego dziś w Anglii dziewięćdziesięcioletniego Witolda Glińskiego, jednego z uczestników tamtych dramatycznych wydarzeń, następnie zaś, idąc śladem jego i jego towarzyszy, w pół roku przemierzyli 8000 km z Jakucka do Kalkuty, poruszając się wodą, pieszo, konno i na rowerach, oraz skrzętnie dokumentując przebieg wyprawy.

Tryptyk islandzki
Grzegorz Gontarz, Szymon Gontarz, Piotr Zaśko



35-dniowy trawers Islandii wykonany w stylu alpejskim, ze wschodu na zachód wyspy, przez lodowce, interior i bez wsparcia z zewnątrz. Trójka Polaków zmagała się na trasie z bardzo trudnym terenem, lodem, śniegiem, szczelinami, rwącymi rzekami lodowcowymi, wiatrem oraz wulkanami, dodatkowo transportując przy tym ponad 300-kilogramowy ekwipunek niezbędny do samodzielnego przetrwania w takich warunkach.
Ogromny wysiłek fizyczny i psychiczny nie poszedł jednak na marne: doświadczeni podróżnicy (za przejście lądolodu Grenlandii w 2008 roku otrzymali na Kolosach wyróżnienie w kategorii „Wyczyn roku”) jako pierwsi przemierzyli wyspę taką trasą, wyznaczając równocześnie dwie nowe drogi trawersujące lodowce Vatnajökull i Hofsjökull. 440,5 km pokonali pieszo (przez lodowce) oraz na rowerach (przez interior).

Rok na Madagaskarze
Dominik Włoch



W wieku 27 lat spełnił swoje dziecięce marzenie o Afryce i zamieszkał na wyspie cudów – Madagaskarze. Przez blisko rok pracował w prowadzonej przez misjonarzy przychodni, gdzie jako fizjoterapeuta opiekował się dziećmi z porażeniem mózgowym oraz ludźmi po udarach i wylewach. W Bemaneviky, małej wiosce na północy Czerwonej Wyspy, Malgasze szybko przyjęli go jak swojego.
Dominik Włoch przystosował się do życia bez telefonów, internetu i telewizji, opanował miejscowy język, poznał też, jak smakują robaki, węże i nietoperze. Teraz bez trudu potrafi znaleźć lecznicze rośliny i pozbyć się wpełzających wszędzie pijawek. Dzięki zaufaniu, jakie sobie zdobył, uczestniczył w „famadihana”, malgaskim obrzędzie przewijania zmarłych, podczas którego wypił piwo z nieżyjącym dziadkiem kolegi.
Ponadto karmił lemury, uciekał przed wężami i pływał z żółwiem morskim. Nauczył się też wspinać na palmy po świeże kokosy, gwizdać na dwóch palcach, strzelać z procy oraz naprawiać sieci rybackie. Zwiedził prawie cały Madagaskar, spełnił marzenie i zrobił sobie miejsce na następne.

Boliwia: Rio Altamachi 2010 i Rio Tuchi 2009

Maciej Tarasin

Pierwsza wyprawa wyruszyła w roku 2009. Jednak zamiast Rio Altamachi jej uczestnicy musieli się zadowolić równie piękną, ale wielokrotnie eksplorowaną Rio Tuchi. Do Boliwii powrócili rok później. Po czterech dniach marszu przez dżunglę i góry dotarli w pobliże San Agustin. Tam zbudowali i spuścili na rzekę tratwę.
Płynęli przez tereny dziewicze, niezamieszkane przez ludzi. Altamachi raz karmiła ich rybami, innym razem wywracała na progach, jakby się z nimi bawiła. Była taka, jaką ją sobie wyobrażali: piękna, dzika i niebezpieczna. Wpłynęli do cudownego królestwa przyrody i mimo wielu trudów cieszyli się każdą chwilą na rzece. A ponieważ nie znaleźli zasypanych kopalni jezuitów, a Natasza nie zobaczyła tapira, do Amazonii na pewno jeszcze wrócą.
Był to prawdopodobnie pierwszy spływ Rio Altamachi w historii, co potwierdzają mieszkańcy Khori Mayu - wioski leżącej nieopodal miejsca, od którego rzeka zaczyna być spławna. Na odcinku 250 km (San Agustin do Rio Cotacajes) deniwelacja terenu wynosi 1000 metrów. Trudność techniczna rzeki to ww3 z kilkoma bystrzami ww4. Spływanie samej rzeki trwało 8 dni, średnio 9 godzin dziennie.
W wyprawie udział wzięli: Natasza Szałajska, Maciej Tarasin i Waldo Urdinineae.

Afryka Nowaka
Piotr Strzeżysz



„Afryka Nowaka” to bezprecedensowa sztafeta szlakiem wybitnego polskiego podróżnika, Kazimierza Nowaka, który w latach 1931-1936 samotnie przemierzył Afrykę z północy na południe i z powrotem, poruszając się przede wszystkim na rowerze, ale również pieszo, konno, łodzią i na wielbłądzie. W trwającym od listopada 2009, podzielonym na ponad dwadzieścia etapów i zamierzonym na dwa lata przedsięwzięciu bierze udział kilkudziesięciu podróżników z Polski i zagranicy. W 2010 roku uczestnicy wyprawy, jak Nowak, przemierzyli na rowerach i pieszo kilkanaście tysięcy kilometrów po drogach i bezdrożach Egiptu, Sudanu, Sudanu Południowego, Ugandy, Demokratycznej Republiki Konga, Rwandy, Burundi, Zambii, Zimbabwe, RPA, Namibii i Angoli, zamontowali kilkadziesiąt tabliczek upamiętniających historyczną podróż sprzed blisko osiemdziesięciu lat, a także spotkali ludzi pamiętających do dziś brodatego podróżnika z Polski, który w niespotykany sposób przemierzał Afrykę w czasach ich dzieciństwa.

Afganistan w starym stylu
Bartek Tofel



Pomysł na tę wyprawę zrodził się z chęci odnowienia polskich tradycji wspinaczkowych w Afganistanie z lat 60. i 70. XX wieku. Jednym z charakterystycznych elementów tamtych ekspedycji było to, że jechało się na nie z Polski ciężarówkami. Wzorem świetnych poprzedników czternaścioro uczestników wyprawy Afganistan 2010 na początku lipca wyruszyło więc na wschód dokładnie w taki sam sposób. Po przejechaniu 12 tys. km przez Ukrainę, Rosję, Kazachstan, Uzbekistan i Tadżykistan dotarli do Afganistanu.
W trakcie działalności wspinaczkowej eksplorowali mało znane masywy górskie położne we wschodniej części Korytarza Wachańskiego. W rejonie doliny Uczdżilga w masywie Kohe Ak Su (Mały Pamir) zdobyli osiem prawdopodobnie dziewiczych wierzchołków o wysokości od 5030 do 5736 metrów. Pomysłodawcą i kierownikiem ekspedycji był Bartek Tofel, kierownikiem sportowym zaś Jacek Kierzkowski.

"Sam nie wiem gdzie"
Marek Klonowski



To mógłby być zwykły film, o zwykłej półtoramiesięcznej podróży motocyklami enduro w góry Tien Szan na pograniczu kirgisko-chińskim. 16 tys. km przez Polskę, Ukrainę i Rosję, a potem przez kazachskie stepy aż do Kirgistanu i z powrotem, w trakcie – dla urozmaicenia – trekking na lodowcu Inylczek oraz próba zdobycia siedmiotysięcznika Khan Tengri. Ze względu na swojego autora film jednak zwykły nie jest.
Marek Klonowski, laureat Kolosa 2008 w kategorii „Wyczyn roku” i jeden z najbarwniejszych stałych bywalców gdyńskich Spotkań, zrealizował materiał, który ogląda się jak najlepszy film przygodowy. Jest droga, jest przestrzeń, są góry. Na trasie przeszkody i niepowodzenia, zwroty akcji, których się nikt nie spodziewa, i szarże (motocyklowe) w iście ułańskim stylu. A do tego wyraziści bohaterowie.

Suerte gringos na Panamericanie
Rafał Benedyczak



Motocykliści, których spotykali na swojej trasie, zwykle reagowali uśmiechem politowania, widząc, na czym jadą Elżbieta, Gosia i Rafał. Trzy chińskie motory o pojemności 150 CC. A właściwie El Pájaro (Ptak), Bandida (Bandyta) i Tranquilo (Spokojny), bo oni zżyli się z nimi do tego stopnia, że nadali im nawet imiona. I oczywiście nie zamieniliby ich na nic. Kupione na początku 2010 r. w Santiago de Chile pomogły im przez prawie dziewięć miesięcy niespiesznie włóczyć się po Ameryce Południowej i Środkowej.
Trasa podróży to wiodła Autostradą Panamerykańską (słynną Panamericaną), to odbijała z niej w rozmaite ciekawe miejsca. Troje motocyklistów najpierw udało się na południe i dotarło do położonej na końcu świata Ushuai (taki napis, „Fin del Mundo”, wita wjeżdżających do tego miasta). Tam zmienili kierunek o 180 stopni i jadąc przez Argentynę, Chile, Boliwię, Peru, Ekwador, Kolumbię, Panamę, Kostarykę, Nikaraguę, Honduras i Salwador zatrzymali się dopiero w Gwatemali po przejechaniu ponad 30 tys. km.

Śnieżna Pantera
Ola Dzik



„Śnieżna Pantera” to honorowy tytuł nadawany alpinistom, którzy zdobędą wszystkie siedmiotysięczniki położone na terenie byłego ZSRR. Trzy z nich znajdują się w Pamirze, a dwa pozostałe w Tien-Szanie. W sierpniu 2010 roku, stając na Piku Pobiedy (7439 m), Ola Dzik stała się pierwszą Polką, która wspięła się na każdy z owych pięciu wierzchołków (co prawda w 1989 roku „Śnieżną Panterą” została – jako w ogóle pierwsza osoba z Polski – Amelia Kapłoniak, wówczas jednak, ze względu na radziecko-chiński spór graniczny, do „korony” wystarczały tylko cztery szczyty, bez właśnie Piku Pobiedy).
Młoda alpinistka realizację zakończonego sukcesem przedsięwzięcia rozpoczęła w roku 2006 od wejścia na Pik Lenina (7136 m; zwany również Szczytem Awicenny). W kolejnych latach zdobyła Pik Korżeniewskiej (7105 m), Pik Samaniego (7595 m, dawniej Pik Komunizmu) oraz Chan Tengri (7010 m). Najbardziej dramatyczna okazała się wspinaczka na Pik Pobiedy, nie bez powodu owiany złą sławą. Polka zdobyła go w swoim drugiej próbie, w towarzystwie Jakuba Hornowskiego oraz Krzysztofa Starka. Wskutek załamania pogody podczas zejścia ze szczytu zginęło trzech z kilkunastu przebywających na górze wspinaczy. Trójka Polaków ocalała.

FOTOPLASTYKON

Z kamerą (i prądnicą) wokół Islandii
Piotr Mitko



Nie było łatwo zrealizować ten film, i to nie tylko dlatego, że Islandia uchodzi za kraj, w którym warunki do jazdy rowerem są najtrudniejsze w Europie. Piotr Mitko w sześć tygodni przemierzył 4 tys. km wzdłuż wybrzeży wyspy, przez cały ten czas wytrwale ładując swoją kamerę za pomocą chałupniczo zmajstrowanej przez kolegę prądnicy. Dzięki temu udało mu się uchwycić i uwiecznić mnóstwo różnorodnych aspektów samotnej podróży. Film zarówno oddaje atmosferę odwiedzanych miejsc, jak i dokumentuje stan uczuć oraz refleksje towarzyszące rowerowej tułaczce w cieniu wulkanów.
 

Magister Kowalski
Tomasz Kowalski


To się nazywa mocne wejście w dorosłość. Latem 2009 roku Tomasz Kowalski został magistrem Kowalskim i uznał, że to najwyższa pora, by wreszcie ruszyć przed siebie. Swoją podróż dookoła świata zaplanował na rok, potrwała jednak o połowę dłużej. Czym tylko się dało przemierzył Azję Południowo-Wschodnią, Australię i Amerykę Północną. Gdy zaczynało brakować pieniędzy – pracował (m.in. jako rikszarz i sprzedawca w sklepie ze sprzętem górskim), gdy była okazja – wspinał się (zdobył Górę Kościuszki i strawersował McKinley). Poza tym biegał (w jednym z najtrudniejszych górskich wyścigów świata - Mount Kinabalu International Climbathon na Malezji, w czterdziestostopniowym upale wokół Uluru oraz w ultramaratonach w Kanadzie i USA) pływał po Jukonie i zrealizował chłopięce marzenie o nauce tajskiego boksu, biorąc udział w obozie w Tajlandii, gdzie w tropikalnym klimacie przez kilka tygodni odbywał po dwa wyczerpujące treningi dziennie

Colo-r-owe-r-ado
Paweł Kudela

 



Zaledwie siedem dni i trzynaście godzin zabrało Pawłowi Kudeli przejechanie rowerem bez wsparcia z zewnątrz bardzo trudnej, terenowej trasy z Denver do Durango w ramach wyścigu Colorado Trail Race. Wytyczony górskimi ścieżkami, usłany kamieniami i korzeniami szlak liczy 784 km i wije się pośród olśniewających krajobrazów Gór Skalistych. Łączna suma przewyższeń sięga na nim dwudziestu tysięcy metrów.
Polski rowerzysta ambitną trasę wybrał również w drodze powrotnej z Durango: już nie na wyścigi przejechał ponad 1300 km i, pokonując znów z górą 19 km przewyższeń, po objechaniu wokół Lost Creek Widerness zakończył swoją podróż w Castle Rock.


Haiti: jedna wyspa, dwa światy
Michał Witkiewicz



Wyspa Haiti, druga (po Kubie) pod względem wielkości na Karaibach, to nie tylko dwa państwa, ale dwa kompletnie różne od siebie porządki. Położona na wschodzie i zajmująca dwie trzecie powierzchni wyspy Dominikana to kraj względnie zamożny, o silnej tradycji i kulturze latynoskiej, chętnie odwiedzany przez turystów z bogatego świata. Ściśnięte po zachodniej stronie państwo Haiti to natomiast najuboższy kraj całej północnej półkuli, zamieszkany w większości przez potomków Afrykanów przywiezionych tutaj przed kilkoma wiekami do niewolniczej pracy. Potężne trzęsienie ziemi, które w styczniu 2010 roku miało miejsce na wyspie, doświadczyło w głównej mierze i tak już bardzo biednego Haiti, pogłębiając ogromną przepaść dzielącą dwa kraje. Do obu z nich w trakcie swojej podróży dotarł Michał Witkiewicz.


Serce w plecaku
Marcin Stencel



W trakcie swojej czternastomiesięcznej, niespiesznej podróży po Ameryce Południowej Karina i Marcin odwiedzili co prawda wiele turystycznych atrakcji, ale najważniejsze było dla nich coś zupełnie innego. Na drugi kraniec świata pojechali bowiem przede wszystkim po to, żeby pomagać. Jako wolontariusze imali się najprzeróżniejszych zajęć – od budowy kanałów irygacyjnych, przez wystawianie spektakli teatralnych z młodzieżą, po wyprowadzanie pumy na spacer. Poza tym chodzili po górach, starali się uczestniczyć w codziennym życiu mieszkańców kontynentu, dotarli własnoręcznie wydrążoną dłubanką do amazońskiego plemienia Ludzi-Kotów, w Boliwii zaś przyglądali się krwawemu Świętu Krzyża.

Dwa pluszaki i w drogę!
Maciej Mężyński



Jeśli komuś wydaje się, że narodziny dzieci, a tym bardziej dwójki dzieci, to koniec marzeń o dalekich podróżach, powinien... No właśnie: wrzucić niższy bieg, zabrać butelkę na mleko, dwa pluszaki i ruszyć w drogę. Maciejowi Mężyńskiemu i jego żonie trzy- i sześcioletni współtowarzysze rowerowej wyprawy pozwolili na nowo odkryć pasję podróżowania. Bez nich raczej nie mieliby szans na zawieranie codziennie nowych znajomości na placach zabaw.
Jadącej spokojnym tempem, średnio 50 km na dzień, czteroosobowej rodzinie udało się w trzy miesiące przemierzyć rowerami pół Europy, z Bratysławy do Rzymu, zaledwie trzy razy zatrzymując się po drodze w hotelach. W rodzinnych biwakach i noclegach pod namiotami rozsmakowali do tego stopnia, że podróż zamierzają kontynuować i dojechać przynajmmniej aż do Lizbony.

Zen: trzy tygodnie w klasztorze
Joanna Różycka



To było coś znacznie więcej niż turystyczna wizyta w dalekowschodnim klasztorze. Grupie studentów, głównie psychologii międzykulturowej, pod kierunkiem dr Joanny Różyckiej udało się uzyskać zgodę na pozostanie w klasztorze zen w miejscowości Da Lat w Wietnamie przez całe trzy tygodnie, chociaż nigdy wcześniej mnisi nie pozwolili nikomu z zewnątrz gościć u siebie dłużej niż jedną noc.
Razem z mnichami i mniszkami ośmioro Polaków wstawało codziennie o 3.30 rano, spożywało z nimi wspólne posiłki, pracowało w ogrodzie, słuchało wykładów, czytało książki w klasztornej bibliotece i odbywało trzy medytacje zen trwające po dwie godziny każda. Efektem pobytu w wietnamskim klasztorze jest m.in. film, na którym zarejestrowano przebieg poszczególnych ceremonii oraz rozmowy z mistrzem zen Thich Thanh Tu.

Na bocznych ścieżkach Myanmaru
Iwona, Michał i Maciek Guć



W Myanmarze, czyli dawnej Birmie, wieloletnie rządy wojskowej junty doprowadziły kraj do stagnacji i biedy porównywalnej z sytuacją najuboższych państw świata. W rezultacie życie mieszkańców prawie nie zmienia się tam od dziesięcioleci. Władze niechętnie zapatrują się przy tym na obcokrajowców, przez co państwo, sąsiadujące choćby z popularnymi Tajlandią, Chinami i Indiami, rzadko jest wybierane jako cel przez podróżników, a co za tym idzie, nie zachodzą w nim zmiany, które gdzie indziej wymusza m.in. rozwój turystyki.

Jednak nawet w nieczęsto odwiedzanym kraju można sobie dodatkowo urozmaicić podróż, omijając miejsca rekomendowane w przewodnikach i kierując się bocznymi trasami, lepiej poznać życie mieszkańców, które niewiele zmieniło się od czasów kolonialnych. Przejechanie kraju z południa na północ lokalnym transportem kolejowym, drogowym i rzecznym zajęło rodzinie Guciów trzy tygodnie. Pozostały niezapomniane wrażenia, dla których bezsprzecznie warto było znosić trudy podróży.

India Go. Fotoopowieść o Azji
Dorota i Iwona Szelezińskie


Fotograficzny zapis licznych podróży po Indiach oraz Nepalu, którego autorki nie koncentrują się na odwiedzonych przez siebie miejscach i trasie, ale starają się wniknąć w atmosferę tego rejonu Azji. Poprzez zdjęcia, którym towarzyszy świetnie wprowadzająca w klimat lokalna muzyka, opowiadają o życiu ulicy i ludziach z ich codziennymi zajęciami, przyzwyczajeniami, troskami, obyczajami i zależnościami.
Całość pokazu została podzielona na tematyczne sekwencje, poświęcone m.in. religii (islamowi i hinduizmowi), kulturze, muzyce, zapachom oraz funkcjonowaniu społeczeństwa i rolom, jakie pełnią w nim kobiety i mężczyźni.

Powiązane artykuły