Konferencja po zdobyciu Nanga Parbat

 

Podczas odbywającej się między 19 maja a 15 lipca wyprawy unifikacyjnej PZA szczyt Nanga Parbat (8126 m n.p.m.) zdobyła trójka himalaistów: Artur Hajzer, Marcin Kaczkan i Robert Szymczak. Wyprawa odniosła sukces. Została wytypowana także grupa do działań zimowych w Himalajach.

21 lipca odbyła się w Centrum Olimpijskim w Warszawie konferencja prasowa poświęcona wyprawie na Nanga Parbat. Uczestnikami oficjalnego spotkania byli członkowie wyprawy, zaproszeni goście oraz media. Kierownikiem wyprawy był Artur Hajzer, a jej członkami: Jacek Czech, Ola Dzik, Rafał Fronia, Jarosław Gawrysiuk, Aleksander Grządziel, Marcin Kaczkan, Robert Kaźmierski, Jerzy Natkański, Piotr Snopczyński, Robert Szymczak (lekarz wyprawy) oraz Ireneusz Waluga.

Konferencja Nanga  Parbat

Marcin Kaczkan, Artur Hajzer i Robert Szymczak Fot. Jakub Brzosko

Na spotkaniu obecna była także Pierwsza Dama Polskiego Himalaizmu Anna Milewska, wdowa po Andrzeju Zawadzie, wieloletnim wybitnym liderze polskich wypraw himalajskich. Słowo wstępne wygłosił i sukcesu pogratulował także były minister Janusz Onyszkiewicz, wspominając o Nanga Parbat jako o „Górze niemieckiego przeznaczenia”, szczycie, na którym m.in. zginął brat Reinholda Messnera – Gunther.

– Nanga Parbat jest najbardziej na zachód wysuniętym wierzchołkiem ośmiotysięcznym – rozpoczął Artur Hajzer. – Nasza wyprawa była unifikacyjną wyprawą. W większości działaliśmy samotnie. Szliśmy drogą Kinshofera przez kilka formacji, m.in. kuluar, ścianę Kinshofera, pola lodowe, płaskowyż Bazin i kopułę szczytową, która dla porównania ma przewyższenie 1000 metrów

– To tyle, co z poziomu Morskiego Oka na szczyt Mięguszowieckich Szczytów. Generalnie Nanga Parbat jest zaliczany do największych masywów górskich na świecie – opowiadał Hazjer. – Ale ja to się mówi: „plan jest planem ,a jest, jak jest”. Planowaliśmy więcej ataków na szczyt. Udało się przeprowadzić tylko 2. Wpłynęły na to bardzo trudne warunki i trudności techniczne. Wyprawa była bardzo silna sportowo. Wszyscy uczestnicy mocno się przygotowywali do tego wyjazdu, pokonaliśmy wiele dróg zimowych, m.in. w Tatrach. Dokładnie po 30 dniach pobytu pod Nangą, 23 czerwca, wspólnie z Robertem Szymczakiem zdobyliśmy szczyt – wspomina Hajzer, autor trzech dróg na ośmiotysięczniki oraz pierwszego zimowego wejścia na Annapurnę.

– Czułem tego dnia moc. Pod samym szczytem wbijałem czekan, liczyłem do 20 i robiłem krok. I tak przez 300 metrów. Natomiast dzięki doświadczeniu Artura w pogarszającej się pogodzie zeszliśmy bezpiecznie w drodze powrotnej do obozu IV – mówi Robert Szymczak.

– Wyszliśmy o godz. 8, a na szczycie byliśmy o 13.30 następnego dnia. W drodze powrotnej miałem czas, żeby przeprowadzić rozmowę z Aniołem – wspomina tajemniczo Artur. – Ze statystyk wynika, że 10% wypraw nie wraca. Ludzi dopada tzw. „summit fear” i popełniają błędy, źle się aklimatyzują. W naszej wyprawie jako kierownik postawiłem za cel dobrą aklimatyzację jako podstawę sukcesu. I to była tak naprawdę moja jedyna decyzja. Stara dobra taktyka sprawdziła się. Ogromnie cieszę się, że wszyscy cali i zdrowi wrócili i że szczyt osiągnęły 3 osoby. Co i moim udziałem było, hej – z entuzjazmem dodaje Hajzer.

Drugi atak szczytowy Oli Dziki i Marcina Kaczkana miał nieco pechowy przebieg. Idąc z obozu IV, kierowali się w stronę wierzchołka przez pola śnieżne na płaskowyżu Bazin i niestety, przy padającym śniegu i silnym wietrze skręcili zbyt szybko w lewo, w pojawiający się przed nimi kuluar. Zabłądzili. Zawrócili do czwórki. Następnego dnia spróbowali raz jeszcze. Po kilkuset metrach Ola poczuła, że nie da rady iść dalej

– Czułam i czuję nadal, że musiałam zawrócić i że była to jedyna słuszna decyzja. Nie żałuję jej. To nie był żaden dylemat. Po dowleczeniu się do czwórki po prostu padłam w namiocie – wspomina Ola Dzik.

– Decyzja o powrocie była „sukcesem”. Już niejeden himalaista zginął, chcąc robić coś „za wszelką cenę”. Przypomnijmy tylko, że Krzysiek Wielicki cofnął się, kiedy był 50 metrów od szczytu K2 – dodaje doświadczony himalaista Piotr Snopczyński. – Oczywiście, że taka decyzja jest bardzo trudna – uświadamia słuchaczom.

– Ola zeszła i postanowiła pomagać mi podczas zejścia ze szczytu. Zdobyłem wierzchołek (2 lipca o godz. 10), ale czekało mnie dopiero najtrudniejsze w zejściu. Bardzo wsparła nas też baza z dołu – opowiada Marcin Kaczkan.

– Wydaje mi się, że baza miała niezły ubaw, słysząc moje „naprowadzanie” Marcina na czwórkę. Niemal surrealistyczne musiały brzmieć te rozmowy z wysokości 8 tys. metrów – śmieje się Ola.

– Uważam, że to była bardzo trudna wyprawa i powiedziałbym nawet, że teraz było trudniej na tej górze, niż kiedy działałem na niej zimą. Wtedy był lód i szło się sprawnie. Teraz dużym zagrożeniem i uciążliwością był intensywnie padający śnieg, zasypujący wszystkie nasze ślady. Torowanie w takich warunkach jest bardzo trudne. Założyliśmy kilka tysięcy lin poręczowych – relacjonuje wyprawę Jurek Natkański, zdobywca Gasherbruma II, Broad Peak oraz uczestnik wypraw na Nanga Parbat, Makalu, Netia K2.

Dalszą część artykułu przeczytacie na stronie tygodnikpodhalański.pl

Powiązane artykuły