SUBIEKTYWNY TESTER SZPEJU: M5& JCW czyli fruit-boots made in Poland

Zima za pasem, sezon drytoolowy w pełni, trzeba zatem pomyśleć o nowych rakobutach. Tzn. ja już dawno pomyślałem i nie mam z tym dylematów, ale nadredaktor zlecił mi napisanie niniejszego tekstu pod groźbą obcięcia premii świątecznej. Oczywiście nie mojej premii bo mi i tak nie płaci, ale nie chciałbym aby obciął ją komuś innemu (np. Qubabowi), bo ten ktoś miałby gorsze święta. Tym samym dziś będzie krótki poradnik jak „skręcić” rakobuty pomijając drogie i w zasadzie niedostępne w kraju pozycje firm zagranicznych.

W pierwszej kolejności powinieneś sobie odpowiedzieć na pytanie do czego są Ci potrzebne takie buty. Czyli powinieneś zdefiniować aktualny poziom wspinania, poziom oczekiwany za pół roku/rok (ten realny – bez wmawiania sobie, że za miesiąc pociśniesz Bafometa M13) oraz to gdzie i w jakich warunkach pogodowych będziesz się najczęściej wspinać. Innymi słowy jeśli łoisz na poziomie M4 do M7 to raczej takie buty są Ci niepotrzebne i lepiej jak zajmiesz się ładowaniem na drągu zamiast marnować czas na czytanie durnych artykułów (możesz też obejrzeć „Dziennik Bridget Jones” i napisać mi na maila czy Bridget wyszła za Marka).

Rakobuty „M5 & JCW” w unikalnej wadze 797 gram

No dobra, skoro to czytasz dalej to gratuluję! Znaczy że jesteś w stanie urobić więcej niż moja babcia z balkonikiem po użyciu inhalatora, lub po prostu zaciekawiło Cię powyższe zdjęcie.

Zakładam że wspinasz się tylko sezonowo i nie masz jeszcze (jak autor) szafy pełnej rakobutów przeznaczonych na różne pory roku i różną pogodę. Zatem powinieneś pomyśleć o butach jak najbardziej uniwersalnych, w których noga Ci nie odmarznie przy plus 5 stopniach Celsjusza i nie będziesz śmiesznie wyglądał, a więc o butach gdzieś pomiędzy 1-1,5 kg. No dobra wiem jednak, że jak każdy wspinacz dążysz do maksymalnego odchudzenia sprzętu, więc i w kwestii butów dopuszczasz zapewne możliwość tylko powyższej wagi. Zatem przejdźmy do tematu „jak zrobić lekkie rakobuty z dostępnych na rynku środków”.

Pierwszy etap to wybieramy buta „dawcę”, oczywiście dwie sztuki lewy i prawy (chyba że ucięło Ci nogę w Wietnamie to wystarczy jeden). W tym zakresie spisują się najlepiej nowe kleterki, niemniej jednak M5 potrafi zrobić także cuda ze starych dziurawych butów do klasyki. Buta dobierz tak aby swobodnie wchodził Ci na nogę w skarpetce, ale nie za luźno aby Ci pięty z niej nie wyrywało. Ja na przykład w góry czy lodospady używam butów o wkładce 275 mm, a na rak obuty przeznaczyłem buty o wkładce 270 mm, w których jest mi ciasno, ale bez podkurczania palców.

W kwestii raczków wybrałem natomiast najlżejsze dostępne na rynku z Jarenio Custom Workshop (JCW). Raki tej firmy zasługują na uwagę z tego chociażby powodu, że nawet w wersji klasycznej są sporo lżejsze od Litghtów konkurencji, zaś w wersji Turbo Ligh nie mają absolutnie żadnej konkurencji. Poza waga mają jeszcze jedną niewątpliwą zaletę, mianowicie są sprytnie ukształtowane, tak że tylne zęby służą nie tylko do stania ale świetnie się spisują podczas haczenia nimi w suficie czy przewisach. Jednym słowem JCW jest obecnie bezkonkurencyjne na rynku.

Raczki JCW w wersji Light – przeznaczone do większego rodzaju buta (np. łyżwa)

Raczki JCW w wersji Turbo Light – przeznaczone do mniejszego rodzaju buta (np.kleterka)

Buty „dawcy” wysłałem do M5 bez marnowania czasu na kupno i przesyłkę raczków, gdyż Jarek z JCW osobiście zawiózł je Michałowi, zdejmując z moje głowy dodatkowy obowiązek. Podobno w ten sposób ma wyglądać ich współpraca. Klient wysyła buty do M5 i o nic więcej się nie musi martwić, gdyż raczki będzie miał w cenie i bez dodatkowych kosztów wysyłki.

Czas w ten sposób zaoszczędzony mogłem wykorzystać na sprzątanie mieszkania, zrobienie prania oraz obejrzenie „Dziennika Bridget Jones”. No ale nie zrobiłęm nic z powyższego, poszedłem po prostu na drytoolownie podnieść wytrzymałość siłową (dalej nie wiem czy Bridget wyszła za Markiem).

Cztery dni i 22 obwody później później odebrałem swoje rakobuty. Pomijając fakt, że przywiózł mi je osobiście małopolski nadmistrz drytoolingu, pierwsze spojrzenie zrobiło na mnie takie wrażenie jak folia bąbelkowa na upośledzonym umysłowo, czyli biegałem w kółko i zachowywałem się jakbym wygrał w LOTTO. No dobra ale do rzeczy. Buty trzymane w ręce sprawiają wrażenie ważących tyle co pusta paczka zapałek, zaś wizualnie są niczym perfekcyjnie wykonane BMW, a nie handmade z krakowskiej piwnicy. Oczywiście puryści pedanci mogą przyczepić się, że karbon pod butem jest lekko wypukły, krawędzie raczków nie są tak idealne jak w narzędziach chirurgicznych, a kolor im się nie podoba. Mi jednak powyższe „mankamenciki” nie przeszkadzają nie tylko w użytkowaniu ale także w estetyce, w końcu w drytoolu nie wygląd jest najważniejszy.

Przejdźmy jednak do wrażeń czysto wspinaczkowych. Wstawiam się w nich w rozgrzewkowe D7 i pierwsze co robię to dziurawię rakami płachtę na linę, ale co tam – trzeba cisnąć. Wspinając się czuję się jakbym nie miał butów na nogach, albo co najwyżej miał same kleterki. Poza tym Michał mimo zrobienia podeszwy karbonowej nie zapomniał o wstawieniu gumowej pięty, dzięki której można lekko ją podhaczyć, co nie zawsze jest oczywiste dla producentów rakobutów. Najważniejsze jednak, że podeszwa ta jest absolutnie sztywna i nie wygina się (jak bywało w przeszłości) nawet na setną milimetra, dzięki czemu noga się nie tylko nie męczy, ale raka można precyzyjnie osadzić i nie nabawić się dysplazji stawu kostkowego. Poza tym dzięki temu nie wrócę do starego nawyku unoszenia pięty, który w lodospadach procentuje „wyrywaniem” raków z lodu. Na takiej zadumie skończyłem drogę i zjechałem. Kolejna wstawka także w D7 tylko już bardziej parametryczne. Kurduple mogą wrzucić nogę na stopień dla mnie ledwo osiągalny, dryblasy natomiast nadrabiają zasięgiem ramion – jednym słowem moja znienawidzona droga „Majonez”. Idzie gładko do czasu aż urywa się stopień i nogami zacząłem tańczyć rumbę wisząc na dziabach (swoją drogę te kamyczki są tam przyklejone chyba gumą do żucia przez chłopaków z crashpadami). Gdyby nie waga butów oscylująca w granicach ocieplanych skarpetek, pewnie zaraz bym się zmęczył i odpuścił, ale nie muszę. W tych butach mogę wisieć i wisieć, a nóg nie muszę w zasadzie stawiać na stopień, tzn. jednak muszę jeśli chcę zrobić ruch kolejny, ale do samego wiszenia czuję zero obciążenia. W końcu kończę drogę i zjazd – satysfakcja mieszana. Zrobiłem drogę której nienawidzę, ale jednak styl mógłby być lepszy. Dobrze to spuentował Sam-mjut „pion to najniewdzięczniejsza formacja, chwała żadna a spaść można”. Jako że droga prawdziwego wojownika prowadzi nie w dół tylko w górę, więc wchodzę w „Psychoszparkę” (D7+/8) ze ślicznym przewieszeniem, czyli moją ulubioną formacją, w której pieję z zachwytu nad zaletami „empiątek”. Rozochocony wchodzę w „Równowagę” D8+ z postanowieniem „buty krakowskie to i styl krakowski”, znaczy się nie zapinamy 4 i 9. Pięć ruchów i jestem w suficie, którym śmigam jak pajączek po swojej sieci – ostatni długi ruch i orientuje się że zapomniałem zabrać dziaby, znaczy koniec łojenia na dziś.

Reasumując buty z M5 na hiperultralekkich raczkach JCW są nieprawdopodobne, z kilku powodów. Po pierwsze są tanie (łączny koszt nowych butów, raczków, wykonania podeszwy, skręcenia całości to niecałe 500 zł, a można zejść nawet do 300zł), świetnie wykonane (urodą dorównują La Sportiva Mega Ice), ale najważniejsze, że ważą niewiele więcej niż skarpetki. Jednym słowem Wunderwaffe!

Karol B. Szpej

Test pochodzi z Brytan.com.pl i został zamieszczony dzięki uprzejmości redakcji i autora ;)

Polecamy również - dla porównania - test raczków z RKS. W tekście znajdziecie również parę uwag, co do robienia własnych rakobutów.

Powiązane artykuły