Kinga Baranowska - Parę słów o tym co działo się w ostatnich dniach.

Przez długi czas (jakieś 3 tygodnie) pracowaliśmy na drodze Basków zupełnie sami. Dostaliśmy liny poręczowe od FTA (kilkaset metrów mieliśmy swoich), tak więc kiedy prawie wszystkie zespoły, a także pojedyncze osoby przyszły z Gasherbrumów oraz Broad Peak’a droga była przygotowana do niższego obozu III (prawie 7 tys. m).

K. Baranowska i F. Zangrilli.

Kinga i Fabrizio. Fot. arch. Kinga Baranowska

Nie potrzebowaliśmy więcej lin, które niektórzy nam oferowali w zamian za naszą pracę i sprzęt FTA, gdyż musielibyśmy mówiąc krótko jeszcze zapłacić za portera by zabrać je z powrotem do Skardu. To czego potrzebowaliśmy, to umiejętności w prowadzeniu drogi, a także chęci do pracy. Z tym niestety było gorzej. Większość osób zawitała do bazy tylko na tydzień (ew. 10 dni), dość zmęczona,  licząc na przygotowaną drogę i szybkie „zaliczenie” szczytu.
Po otwartym pytaniu ze strony Fabrizio: kto może pójść z nim poręczować Butelkę, nie zgłosił się nikt. Nikt po prostu nie chciał ponosić ryzyka, albo nikt nie umiał poręczować takiego terenu.

Ale po kolei.
Pod koniec lipca mieliśmy w bazie „wielkie obrady”, a wręcz głosowanie. Moja prognoza pogody (a także Christiana), czyli Meteoexploration.com wskazywała jednoznacznie na 3-4 sierpnia jako najbardziej optymalny dzień szczytowy, jeśli chodzi o prędkość wiatru. Niestety wspinacze, którzy wspinali się z tlenem nie byli gotowi na 4-tego, gdyż chcieli, by wcześniej ich porterzy wysokościowi wynieśli im do góry tlen, a także ekwipunek. Faktycznie: 3 i 4 sierpnia okazały się potem dobrymi dniami.

3 sierpnia gdy dotarliśmy do niższego obozu III, Fabrizio zaporęczował 200 metrów do właściwego obozu III, a następnie, gdy wszyscy położyli się do namiotów poszedł poręczować dość nieprzyjemne skalne partie powyżej obozu III (około 200 metrów), by następnego dnia wcześniej wyruszyć do góry. Wrócił po 18.00 do namiotu, umawiając się, że następnego dnia, śnieżne odcinki w stronę obozu IV, zacznie torować inny zespół.
4 sierpnia dowodzenie przejął Luis Stizsinger, który zaporęczował niezbyt łatwy śnieżny trawers. Powyżej zostały znalezione stare liny z poprzednich lat (niezbyt dobre), jednakże akcja górska szła bardzo bardzo wolno. Tak jak się umawialiśmy, wyszliśmy tego dnia na końcu, z racji włożonej pracy dnia poprzedniego. W okolicach południa stwierdziliśmy, że w takim tempie dotrzemy do ramienia po zmroku, czyli nie zdążymy wypocząć do ataku szczytowego, który miałby nastąpić za parę godzin. Zdecydowaliśmy się zejść z powrotem do obozu III, tam spędzić noc i ruszyć ponownie następnego dnia do góry.
Tak jak przypuszczaliśmy, tylko jeden zespół dotarł do ramienia K2 kiedy już było ciemno: Alex, Gerfried oraz jego klient (na tlenie) + jego porter wysokościowy, który niósł dla niego tlen. Nie zdecydowali się na akcję górską dnia następnego, czekając na resztę zespołów.
Reszta zespołów ulokowała się pomiędzy obozem III i IV: uczestniczka agencji FTA Sophi wraz z Szerpą Lakpką + dwoma porterami wysokościowymi, którzy nieśli dla nich tlen oraz zespół Bruno i Christian.
5 sierpnia nie okazał się dniem szczytowym. Padał śnieg, a następnie przeraźliwie wiało. Wszyscy dotarli do ramienia: my z trójki, reszta z „obozów pośrednich”.
6 sierpnia niestety powitał nas silnym wiatrem i trzeba było schodzić w dół. Jeszcze tego samego dnia wieczorem dotarliśmy z Fabrizio do bazy. Niektórzy również dotarli do bazy, niektórzy nocowali w obozie II.

Po dwóch dniach zostaliśmy w bazie znów zupełnie sami, tak jak na początku. Sprawdzamy prognozy pogody, które w tej chwili niestety wydają się fatalne i możliwość ponownego wyjścia do góry.

Źródło: kingabaranowska.com

Powiązane artykuły

Nanga Parbat Snowboard Expedition 2010

5 x 8000