Kinga zdobywa Lhotse - relacja

Oto kolejne wieści z wyprawy Kingi Baranowskiej na jej kolejny ośmiotysięcznik Lhotse, na którym to w 1989 roku na południowej ścianie zginął jeden z najwybitniejszych himalaistów świata Jerzy Kukuczka. Serdecznie zapraszamy.

alt

Kinga wraz z ekipą w messie, Fot. archiwum wyprawy

27 kwietnia - wyjście ponowne do góry

Start do góry, do obozu II. Oczywiście jak zwykle jakiś niepokój mnie ogarnia, obawiam się czy wstanę na czas, więc śpię jak zając. Postanawiamy wyjść z Pawłem o przyzwoitej godzinie, co później okaże się zbawienne. O godzinie 10 rano jesteśmy w obozie II, gdy „za nami”, w okolicach obozu I, spada ogromna lawina i rani trzy osoby, jedną wtłacza do szczeliny i organizowana jest akcja ratunkowa, wraz z helikopterem.

Spojrzeliśmy tylko z Pawłem po sobie, że jednak popłaca się wychodzić wcześnie. Gdybyśmy wystartowali później, różnie mogłoby się to dla nas skończyć. Resztę dnia zamierzamy odpoczywać i przygotowywać się do jutrzejszego wyjścia do trójki.

28 kwietnia - w obozie III na 7200 m npm

To wyjście nie należało do najprzyjemniejszych. Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak strasznie wiało. Ściana Lhotse okazuje się tak bardzo wylodzona, że w te kilkaset metrów trzeba włożyć maximum wysiłku, by zrobić kolejny krok.  
Ponadto, z góry leci cała kawalkada kamieni i jest trochę jak w rosyjskiej ruletce, trzeba się uchylać by czymś nie oberwać. Nie podobało mi się to. Faktem jest, że i tak pokonaliśmy to o połowę szybciej, niż większość podchodzących, ale i tak trzeba było bardzo uważać.

alt

Droga do obozu III, Fot. archiwum wyprawy

30 kwietnia - dwie doby w obozie III

Jesteśmy po dwóch nocach spędzonych na wysokości 7200 m. U góry nieprzerwanie wieje jetstream (słychać huk non stop), zaś namiotem, średnio z częstotliwością co dwie minuty, targa potworny wiatr. I w dzień i w nocy. 
Te dwie noce nie należały do mega komfortowych, no ale cóż, prawa gór. Jak wiadomo, to one dyktują warunki. Mimo to, uznaliśmy to wyjście za bardzo udane...

alt

W obozie III nie zapomnieli o czytanu gazet..., Fot. archiwum wyprawy

3 maja - spotkania "Na Szczycie" w bazie pod Lhotse

Spotkanie liderów u jednej z ekip, w sprawie dalszej pracy powyżej. Odwiedza nas też Valerij Babanow, który oprowadza swą grupę po Himalajach. 
Spotkanie liderów niezwykle ciekawe. Ciekawe dlatego, gdyż pod żadną inną górą coś takiego się nie odbywa, a jeśli już, to mniej oficjalne, a bardziej przyjacielskie. 
Nie mniej jednak, tu jest dużo ludzi, więc trzeba pewnie taki porządek wprowadzić.
Spotkałam kilku przyjaciół z poprzednich wypraw.

alt

5 maja - regeneracja sił w Dingboche

Zdecydowaliśmy się zejść niżej, by trochę odpocząć. Jesteśmy na wysokości 4400 metrów w Dingboche i tu regenerujemy siły. Najważniejsze, że tu trochę mniej wieje i ciągle nie musimy wdychać mroźnego powietrza (w nocy w bazie jest ciągle poniżej 15 stopni C), a także że możemy się trochę wyspać i dobrze zjeść. Tak więc wykorzystujemy złą pogodę u góry i regenerujemy siły przed potencjalnym atakiem szczytowym.

9 maja - wieści z bazy głównej

Parę dni temu wycofała się duża komercyjna wyprawa Everestowska, kierowana przez Russela Brica. Agencja Russela jest też współodpowiedzialna za ubezpieczanie IceFall’u (pobierają za to opłaty) i odcinków wyżej, więc trzeba przyznać, że decyzja wywołała sporo dyskusji w bazie. 
Nadmienię tylko, że każdy z nas ma obowiązek tutaj zapłacić za poręczówki, szczególnie na Icefall’u, który zmienia się codziennie. Zdarza się, że już kolejne wyjście przebiega inną drogą, gdyż oberwał się duży kawał góry lodowej. Dlatego też chodzimy tędy nocą, gdy wszystko jest zmrożone i trzyma. Nie mniej jednak jest to „żywy” lodowiec, który ciągle pracuje i oczywiście lepiej jeśli przechodzi się tędy rzadziej niż częściej. Ciągle słychać huk spadających odłamków.
Tak więc agencja, która zawodowo poręczuje tutaj lodowiec i jej Szerpowie (tzw. Khumbu doctors), podjęła decyzję o zakończeniu wyprawy, tym samym kilkadziesiąt osób - klientów Russela Brica opuściło Bace Camp. Decyzję uzasadniła niebezpiecznymi warunkami na drodze, szczególnie na ścianie Lhotse, gdyż jest wyjątkowo dużo luźnych kamieni spadających z góry. 


Everest jest tu priorytetem, gdyż to głównie na ten szczyt idą wspinacze (ponad 90% wspinaczy) więc w bazie narady, kto zaporęczuje resztę odcinka powyżej obozu III, do szczytu. 
O Lhotse na razie się w ogóle nie wspomina, nie mniej jednak jesteśmy z Pawłem przygotowani na to, by iść z własną asekuracją do szczytu. Tak więc nie stresujemy się zbytnio, bardziej zajmuje nas pogoda i warunki w kuluarze wyprowadzającym na szczyt Lhotse. 
Jesteśmy w tej chwili w dość dobrej sytuacji, gdyż mamy cały ekwipunek w obozie III, na 7200 m (do trójki - jest wspólna droga na Everest i Lhotse), tak więc następne nasze wyjście będziemy planować jako szczytowe. 



W bazie lekko nerwowa atmosfera. Ci, którzy zamarudzili z aklimatyzacją teraz na gwałt się spieszą (a wiadomo, że jak człowiek akurat czegoś potrzebuje, to akurat nie wychodzi). Ci którzy idą na tlenie, poschodzili na dół do wiosek, jeszcze inni wałęsają się po okolicznych wzgórzach. U góry ciągle przewala się nawałnica wiatru, ostatnio też sypnęło śniegiem. 



Muszę przyznać że jest to dość ciekawy temat: aklimatyzacja i przeróżne techniki stosowane tutaj. Myślę, że jest tu z 95% ludzi wchodzących na tlenie więc nie ma za bardzo z kim o tym porozmawiać. Temat jest dla mnie niezwykle ciekawy, bo testuję na swoim organiźmie już od kilku lat wejścia beztlenowe i zawsze jestem ciekawa jak to robią inni. Miałam na ten temat długą duskusję z Simone Moro i Gerlinde Klatenbrunner. Simone jak zwykle planuje jakiś niesamowity trawers z Conradem Ankerem i jak sam przyznał, aklimatyzuje się długo i porządnie, gdyż długo zamierza przebywać na dużych wysokościach. Dla niego ważne wręcz jest, by spać jedną noc na South Cool (8 tys. metrów), następnie zejść do bazy i dopiero wtedy rozpocząć akcję górską. 
Gerlinde optuje z kolei za przespaniem się dwóch nocy w obozie III (7200 m), choć jak sama po namyśle przyznała, że nocka na K2, na 7800 m, przed atakiem szczytowym, dała   jej dodatkowego kopa. Generalnie, trzeba przyznać sprawa jest dość indywidualna. 

Myślę, że kiedy będę robić Everest, a zależy mi na tym, by wejść na niego bez tlenu, to również zastosuję technikę „wysokiego spania”, a następnie zejścia do bazy. W końcu ważne jest by się nie tylko na ten szczyt jakoś „wczłapać”, ale być w miarę szybkim i sprawnie poruszać się na wysokości. Według mnie, wejścia na wysokie ośmiotysięczniki nie mają nic wspólnego z wejściami na niskie. Pamiętam swój przypadek z Annapurny, kiedy spałam zaledwie na 6500 m na Pumori, by po miesiącu wejść bezpośrednio z bazy na szczyt Annapurny, bez żadnego dodatkowego spania na wysokości w międzyczasie. Ale to jest niski ośmiotysięcznik i zupełnie inna para kaloszy z aklimatyzacją.

alt

"Khumbu Doctors" na Ice Fall'u, Fot. archiwum wyprawy

Źródło: kingabaranowska.com

 

 

Powiązane artykuły