Nocny Motyl, Kruczy Szczyt, Skalny Koń
9 sierpnia przeprowadzamy pierwszy „atak szczytowy”. Celem jest dziewiczy, aklimatyzacyjny wierzchołek o wysokości 5056 m, który jednogłośnie uznajemy za wizytówkę doliny. Do wspinaczki wybieramy wschodnią ścianę (śnieg i lód), która po kilku godzinach wyprowadza nas tuż pod grań. Szybko jednak okazuje się, że wspinaczka ściśle granią jest niemożliwa, bowiem sporej wielkości nawisy śnieżne, opadające na północną ścianę, stanowią zbyt duże zagrożenie. Po uzgodnieniu, rozpoczynamy kłopotliwy trawers zbocza (problemy techniczne). Po kilku godzinach wspinaczki docieramy do wyraźnej przełęczy. Stąd droga na wierzchołek jest już prosta (ok. 150 m na wierzchołek). Niestety, szybko do nas dociera smutna prawda. Wciąż rosnąca temperatura, zaczyna zamieniać zmrożony śnieg w niezwiązaną breję, która zwiększa ryzyko lawiny. Z trudem podejmujemy decyzję o odwrocie. Wycofujemy się południową ścianą, i gdy już jesteśmy na lodowcu, niespodziewanie, dopada nas zamieć śnieżna. To utwierdza nas w słuszności odwrotu, ale mimo wszystko, gorycz porażki sprawia, że w ciszy wracamy do obozu. Kilka dni później ponawiamy atak – już skuteczny. Wówczas na wierzchołku melduje się Mariusz Norwecki, Tomek Owerko, Piotr Picheta oraz Kuba Wrona. Góra, z uwagi na jej charakterystyczny kształt, oraz na towarzyszącą nam na lodowcu ćmę (sic!), otrzymuje nazwę Nocny Motyl.
Nocny Motyl (cel aklimatyzayjny)i Pik Kraków - zdjęcie zrobione z Zachodniej Grani Kruczego Szczytu
Jakub Gałka podczas wspinaczki na Nocnym Motylu
Tomek Owerko na wierzcholku Nocnego Motyla (tuż poniżej linii obrywu nawisu śnieżnego)
12 sierpnia, w zespole trójkowym, przeprowadzamy szturm na szczyt, który do złudzenia, przypomina tatrzańskiego Kościelca (5370 m). Celem naszym jest wyraźna grań, którą wiedzie, według naszej oceny, najprostsza linia wejścia. Szybko jednak okazuje się, że wspinaczka nie będzie prosta. Cienki lód, często ukryty pod grubą warstwą zmrożonego śniegu, sprawia nam wiele kłopotów z asekuracją (dużo kopania). Po jakimś czasie, lawirując pomiędzy północną a południową ścianą, docieramy do progu (skalny ząb), na którym napotykamy pierwsze mikstowe trudności. Po pokonaniu, jak się wydawało, kluczowego miejsca, natykamy się na kolejne wyraźne progi, które znacznie zwalniają postępy wspinaczki. Wreszcie, po kilkunastu godzinach wspinaczki, zaczynamy wspinać się skalno-lodową ścianą, która stanowi ostatnie, i zarazem najtrudniejsze, spiętrzenie kopuły szczytowej. Sześćdziesięciometrowy wyciąg pokonujemy w zapadających już ciemnościach. Koło godziny 23, świadomi, że jednak nie uda nam się dalej prowadzić bezpieczną wspinaczkę, postanawiamy się wycofać. Na domiar złego, po zjeździe do podnóża spiętrzenia, okazuje się, że nie jesteśmy wstanie odzyskać lin. Po bezowocnych próbach, postanawiamy ciąć tyle liny ile się da (ok. 30 m), i stromym kuluarem (ok. 300 m ) schodzimy na lodowiec. Kolejne 6 godzin to wyczerpujące poszukiwanie drogi, przez mocno pocięty szczelinami lodowiec. W tym czasie, Oktawian zalicza poważną wpadkę do szczeliny (znika nam z oczu). Szczęśliwie, wychodzi o własnych siłach. Kończy się tylko na strachu. W obozie meldujemy się po 27 godzinach akcji, i bardzo szybko zapadamy w długi, zimowy sen.
Podczas wspinaczki na Skalnego Konia (5186 m). W oddali Jakub i Oktawian kierują się na Kruczy Szczyt
Skalny Koń i Kruczy Szczyt widziany z wierzchołka Pięć Baszt (4711 m)
Kilka dni później ponawiamy atak na Pik 5370. Podzieleni na dwa zespoły dwójkowe, wspólnie osiągamy wysoko zawieszony lodowiec. Na plateau lodowca, ostatecznie, nasze drogi się rozchodzą. Ja i Mariusz Norwecki wspinamy się na sąsiedni szczyt o wysokości 5186, a Jakub Gałka z Oktawianem Cież atakują północną ścianę Pik 5370. Na wierzchołek wspinamy się bez większych problemów. Na grani odkrywamy jednak, ż to co uważaliśmy za szczyt, może nie być najwyższym punktem. Chcąc pozbyć się wszelkich wątpliwości, okrakiem przekraczamy „skalnego konia”. Z zadowoleniem potwierdzamy, że nasza decyzja była słuszna. Najwyższy punkt „skalnego konia” okazuje się właściwym wierzchołkiem dziewiczego Piku 5186. Na cześć techniki jakiej użyliśmy, i z uwagi na przyklejony do skały nawis w kształcie siodła, szczyt otrzymuje nazwę Skalny Koń.
Mariusz Norwecki na wierzchołku Skalnego Konia (5186 m)
W trakcie, gdy ja i Mariusz zaczynamy powoli schodzić, Oktawian z Jakubem kontynuują wspinaczkę. Wejście na wierzchołek Pik 5370 zajmuje im około 18 godzin. W trakcie wspinaczki, napotykają oni znaczne trudności lodowe, problemy z asekuracją i jedno miejsce mikstowe. Po osiągnięciu wierzchołka (ok. godz 21) wykonują serię piętnastu zjazdów z Abałakowa (stanowisko zjazdowe z ucha lodowego, przez które przeplata się linę pomocniczą „repsznur”.) Nad ranem osiągają podstawę ściany, i dwie godziny później, bezpiecznie, meldują się w obozie. Wierzchołek otrzymuje nazwę Kruczy Szczyt.
Podczas całego pobytu w dolinie Dzhirnagaktu przeprowadziliśmy wiele udanych wspinaczek. Łącznie, weszliśmy na 12 wierzchołków (3 pięciotysięczniki, 4 wysokie i 5 niskich czterotysięczników). Cel główny, tj. Pik 5632 m niestety nie został zdobyty. Zagrożenia obiektywne (m.in. wiszące seraki), oraz kilka innych czynników, sprawiły, że niezaatakowaliśmy tego wierzchołka. Według naszych informacji, z tych dziesięciu szczytów, aż osiem (w tym wszystkie 5-tysięczniki) było dziewiczych, zatem wyprawę tą uznaliśmy za całkowicie udaną. W dolinie pozostały 4 niezdobyte góry, w tym dwie 5-tysięczne. W trakcie wyjazdu zebraliśmy bogaty materiał fotograficzny oraz filmowy, który postaramy się wkrótce zaprezentować.
Chcielibyśmy podziękować Fundacji im. Anny Pasek za pomoc w organizacji bezpiecznej wyprawy wyprawy, firmie Larix za wsparcie sprzętowe (Odlo, Uvex, Viking, Meindl) a także: Monkey’s Grip, Lyofood, Kasi Kowalskiej, Krakowskiemu Klubowi OYAMA, Eksplo oraz Centrum Kształcenia i Szkolenia.
Zapraszamy także na oficjalną stronę wyprawy: www.kokshal2010.pl.
Zdjęcie zrobione u wlotu do doliny Dzhirnagaktu
Komentarze obsługiwane przez CComment