Wyprawa Big 10 2010 – Antisana, Illinizas relacja z wyprawy

BIG10-Logo wyprawy-mini23 listopada do Ekwadoru wyruszyła Ekipa wyprawy Big 10 2010 – Antisana, Illinizas. Iza Sapuła i Jarek Łączka zdobyli oba wierzchołi Ilinizas, a do tego postanowili coś na deser zdobyć. Zapraszamy do przeczytania relacji.

23 listopada

23 listopada wyruszamy tym razem do… Ekwadoru;) Kolejne odwiedziny w tym kraju zrodziły w nas pomysł by zdobyć całą Wielką Ekwadorską Dziesiątkę, czyli wszystkie szczyty wyrastające ponad 5 tysięcy metrów nad poziom morza. Projekt wydał się ciekawy chociażby dlatego, że zdobywanie ich to dość różnorodne doświadczenia. Są wśród nich olbrzymy pokryte wielkimi czapami lodowymi jak choćby Chimborazo, Cayambe czy Antisana, są wciąż wściekle aktywne wulkany jak Tungurahua czy Sangay, są też wulkany wymagające większych umiejętności technicznych jak Iliniza Sur czy El Altar. Dla każdego coś miłego. Podczas tego wyjazdu zamierzamy zdobyć Antisanę oraz Ilinizę Sur i Ilinizę Norte. A później by dać odpocząć oczom od bieli śniegu i lodu popatrzymy dla kontrastu na soczystą zieleń dżungli w Reserva Faunistica Cuyabeno. Antisana 5758m – to czwarty co do wysokości szczyt Ekwadoru. Spośród tych najwyższych zdecydowanie najrzadziej odwiedzany. To wciąż aktywny wulkan, jednak w porównaniu z Cotopaxi nie ma charakterystycznego stożkowatego kształtu. Stoki pokryte bardzo „aktywnym” lodowcem co powoduje, że opis drogi w jednym sezonie jest nieprzydatny w kolejnym. Ilinizas – wierzchołki Sur i Norte dostarczają amatorom wspinaczki zupełnie różnych doświadczeń. Iliniza Norte 5105m oferuje dość proste podejście ze schroniska położonego poniżej przełęczy między wierzchołkami. Iliniza Sur 5245m to bardziej wymagająca droga, pokrytym lodem zboczem o nachyleniu do 60 stopni. Z wierzchołków Ilinizas roztacza się piękny widok na ekwadorską „Aleję Wulkanów” a w szczególności na wyróżniający się swym pięknem, pobliski Cotopaxi. Reserva Faunistica Cuyabeno to największy obok Yasuni obszar chroniony w Ekwadorze. Obejmuje 6000 km2 lasu deszczowego w obszarze Rio Cuyabeno i dorzeczu Rio Aguarico. To najdalej na wschód wysunięty fragment ekwadorskiego Oriente, wcinający się klinem między granice z Kolumbią i Peru. Stanowi siedlisko 494 gatunków ptaków, 450 gatunków ryb, słodkowodnych delfinów, anakondy, kajmanów i wielu innych zwierząt.

24 listopada

„Mam namierzone dwa sery”

Takim stwierdzeniem zbudziła mnie w samolocie Iza. Jako jedyni na pokładzie zjadaliśmy wszystko co nam podano, więc pozostawione przez sąsiadów serki camembert wzbudziły słusznie jej zainteresowanie.

Po bardzo sprawnym acz długim przelocie, z bagażami nadawanymi z Bogoty do Quito przez krótkofalówkę – jesteśmy na miejscu. Quito przywitało nas dość słonecznym i ciepłym dniem. Przygotowujemy się do przejazdu do Otavalo. Stamtąd pojedziemy do Esperanzy i w ramach aklimatyzacji zamierzamy wejść na wulkan Imbabura. Paco podrywa dziewczyny (patrz zdjęcia) a my zdążyliśmy udzielić wywiadu ekwadorskiej telewizji Canal 21. Pytali co nam się w ich kraju najbardziej podoba i co możemy powiedzieć mieszkańcom Ekwadoru o Polsce. Szybko więc wystawiono nasz hiszpański na próbę…

Aha, wczoraj na lotnisku w Bogocie spotkaliśmy ekipę z Annapurna Klub pod kierownictwem Roberta. Wybierają się na Cotopaxi i Chimborazo. Póki co dziś razem wybieramy się na Cervezę;))

30 listopada

Otavalo po raz kolejny.

Do miasta, w którym znajduje się najsłynniejszy w całym Ekwadorze targ indiański pojechaliśmy po raz kolejny. Tym razem jednak nie targ był naszym celem lecz wznoszący się nieopodal wulkan Imbabura o wysokości 4609m. Wybraliśmy go jako cel aklimatyzacyjny gdyż w Quito powiedziano nam, że okolice pobliskiej Pichinchy są zbyt niebezpieczne dla tak małej grupy (grupy haha). A w Otavalo jak dawniej. Wychodzisz na Plaza de los Ponchos, a tam już czekają na Ciebie sprzedający. Najzabawniejszy jest ten moment kiedy negocjują ze sobą. Odbywa się to tak: przechodzisz obok straganu a pani mówi, że sprzeda Ci breloczek do kluczy za trzy dolary. Przesuwasz się wolno wzdłuż straganu nie mówiąc nic: pani mówi że może być za dwa dolary. Odwracasz się powoli i słyszysz jak pani mówi, że jako pierwszy kupujący tego dnia (primera venta) może być za 1,50. wtedy dopiero jeśli jesteś zainteresowany to wkraczasz do akcji by ostatecznie kupić go za dolara a nawet mniej. Ceny na targu są dramatycznie zawyżone z nadzieją, że przyjeżdżający na chwilę turyści szukający pamiątek kupią towar bez zastanowienia. Udało nam się nagrać krótki film na targu spożywczym, tym na którym Indianie handlują między sobą. Mamy nadzieję, że odda atmosferę tego miejsca. Nie będzie w nim z pewnością zapachów – i dobrze. Na film trzeba będzie poczekać do naszego powrotu. Za to już 6 grudnia o godz. 21.30 w RadioA pierwsza relacja radiowa – serdecznie zapraszamy.

3 grudnia

Zabrakło tylko tornada.

Mimo iż wulkan Imbabura zdaje się górować nad Otavalo – by go zdobyć lepiej pojechać do małej wioski La Esperanza leżącej niedaleko stolicy prowincji – Ibarry. Tak też zrobiliśmy. Z Ibarry do Esperanzy jedzie się około 20 minut. Po przybyciu dowiedzieliśmy się, że nie mamy szansy by wyjść kolejnego dnia gdyż jest spis ludności i wszyscy muszą pozostawać w domach nawet turyści. Lepiej więc byśmy poszli dopiero następnego dnia. Mimo to jeszcze tego samego dnia poszliśmy sprawdzić czy przy moście nie znajdzie się jakiś odważny kierowca, który o świcie ryzykując grzywnę podwiezie nas do miejsca skąd zaczyna się szlak na wulkan. Znalazł się. Więc następnego dnia pod osłoną nocy o 5.30 ruszyliśmy do miejsca gdzie kończy się droga. Lało. Po drodze minęliśmy kilku miejscowych młodzieńców wracających w pośpiechu do domów. Szli z pewnością z jakiejś imprezy bo byli kompletnie pijani i … nadzy. Lało coraz bardziej. Po minięciu ostatniej chaty, weszliśmy w typowe andyjskie paramo. Szybko w deszczu i chmurach zgubiliśmy drogę. Po około pół godziny odnaleźliśmy ją. Kiedy byliśmy na wysokości około 4000 m zamiast deszczu zaczął padać grad, który wyżej zamienił się w śnieg. W takiej pogodzie kilka fragmentów wymagających wspinaczki oraz przejście granią nie należało do przyjemności. Wreszcie po długich sześciu godzinach stanęliśmy na szczycie, z którego nie zobaczyliśmy kompletnie nic. Za to szybko pogoniła nas stamtąd burza. Zejście pełnym błota zboczem zajęło nam mnóstwo czasu. Na szczęście w miejscu w którym mieszkaliśmy był kominek. Na nieszczęście starsza pani, która je prowadziła wciąż poprawiała coś przy rozpalonym przeze mnie ogniu. Więc dopiero za szóstym razem udało się go dobrze rozpalić. Pół nocy suszyliśmy buty i ubrania. Słuchając wspomnień o tym jak starsza pani budowała ten hostalik wraz z hippisami w latach 70 i jak to ciągle nasyłano na nią policję w związku z tym, że handluje narkotykami. Warto odwiedzić La Esperanzę i hostal Casa Aida. Starsza pani i jej rodzina to bardzo miłe osoby. Poza tym Aida świetnie gotujeJ

Co do wulkanu Imbabura – kolejnego dnia była przepiękna pogoda. Staruszka chodziła więc po podwórzu z wyrazem twarzy pt. „A nie mówiłam”. Prawdą okazały się ostrzeżenia, że w złej pogodzie łatwo zgubić na górze drogę. W sekcji Góry na których byliśmy wkrótce umieścimy opis wejścia wraz z informacjami praktycznymi.

4 grudnia

Illinizas – pierwszy i drugi cel wyprawy.

Zdobyte!!! Na Illiniza Norte weszliśmy drugiego grudnia ok. 12 w gęstych chmurach i  głębokim miejscami śniegu. Dość powiedzieć, że w tym roku wchodząc na Norte trzeba było używać raków. Zazwyczaj na tym wierzchołku śniegu jest niewiele i tylko okresowo. W tym roku opady śniegu są bardzo obfite, z małymi wyjątkami pada co dzień.

Z El Chaupi podjechaliśmy o poranku autem 4x4 do miejsca zwanego La Virgen na wysokości 3900m. Stamtąd po 2,5 godzinnym trekkingu dotarliśmy do schroniska usadowionego pomiędzy szczytami Illinizas na wysokości 4700m. Po krótkim posiłku ruszyliśmy w górę. Nasz wysiłek tylko momentami nagradzała majestatyczna Illiniza Sur 5248m wyłaniająca się spoza chmur. Jednocześnie zdająca się mówić: „Jeśli zmęczyliście się dzisiaj, to zobaczcie co czeka was jutro”. Po kolejnych 2,30 h byliśmy na szczycie Illiniza Norte 5126m.

Po krótkiej nocy w maleńkim schronisku o 2.15 trzeciego grudnia Iza wyruszyła na wierzchołek Sur.  Wystawiona na działanie wiatru od Pacyfiku zachodnia ściana Illiniza Sur bywa pokryta czystym lodem. W tym roku silne opady spowodowały, że na lodowej ścianie leży też sporo śniegu. Co z jednej strony ułatwia a z drugiej utrudnia wspinanie. Po ponad czterech godzinach walki w ścianie o nachyleniu  około 65 stopni o godzinie 6.30 Iza stanęła na szczycie. A tu czekała ją piękna nagroda – błękitny poranek z widokami o jakich w ostatnich dniach można było jedynie pomarzyć: pierzyna chmur w dole, oświetlona porannym słońcem Illiniza Norte, a w oddali wierzchołek najwyższego czynnego wulkanu świata – Cotopaxi. „Fortuna sprzyja odważnym” – chciałoby się powiedzieć J

Szczegóły dotyczące wejścia oraz informacje praktyczne umieścimy wkrótce w odpowiednich miejscach. Tymczasem zdjęcia w galerii

10 grudnia

Antisana 5752 mnpm

Czwarta co do wysokości góra Ekwadoru Antisana to kolejny cel w naszej Wielkiej Dziesiątce. Nie mamy wieści z góry ale wiemy, że przez ostatnie 3 tygodnie padał śnieg. Mamy nadzieje, że przestał a ponadto wydaje się, że tak duże opady mogę mieć swoje dobre strony. Liczymy na to, że łatwej będzie poruszać się pomiędzy szczelinami, którymi Antisana jest usiana aż po sam szczyt. W Quito fiesta z okazji 476 rocznicy założenia miasta . Na dzień przed wyjazdem nie wiemy czy dostaniemy pozwolenie na wejście na górę. By dotrzeć do stóp wullkanu trzeba przejść przez teren prywatny i jeśli chcesz się po nim poruszać potrzebujesz zgody właściciela. W czasie wielkiej fiesty nie jest to łatwe ;). W poniedziałek rano do hotelu przychodzi fax z potwierdzeniem zgody na wejście. Pakujemy się szybko i ruszamy. Antisanę możesz zdobywać w 2 lub 3 dni. My jednak ze względu na fakt, że lodowiec tak bardzo się zmienia i  informacje z roku poprzedniego prawdopodobnie są już nieprzydatne decydujemy się na 3 dni. Chcemy mieć więcej czasu i nie będziemy atakować szczytu z bazy na 4700 mnpm ale planujemy rozbić jeszcze jeden obóz pod szczytem na około 5300 mnpm. Zakładamy, że takie rozwiązanie da nam dość dużo czasu na szukanie drogi pomiędzy szczelinami.

Jadąc do bazy po drodze spotykamy znajomego spod Illinizy Sur - Stalina  (może to dziwne ale tak właśnie ma na imię;)). Dotknęli zaledwie lodowca, śnieg był mokry i ciężki a zagrożenie lawinowe na tyle duże, że nie podjęli walki aby na niego wejść. Spod góry z kolei przegoniło ich viento blanco. To fakt, viento blanco jest dość częstym zjawiskiem w tym rejonie ale w sierpniu. Zakładam więc, że skoro taka anomalia już się zdarzyła, statystycznie rzecz biorąc nie powtórzy się w najbliższym czasie. Stalin chciał zdobywać górę od północnej strony, mamy więc nadzieje, że droga normalna będzie bardziej dostępna.

Docieramy samochodem do obozu bazowego na wysokość 4700 mnpm. Pada. Trochę deszczu, trochę śniegu. Rozbijamy namioty i ciekawość gna nas do góry, na lodowiec, żeby zobaczyć jakie są warunki. Nie jest dobrze. Śnieg jest mokry, wygląda jak wielkie ziarna kaszy. Dalej pada. Nie umiem oderwać wzroku od lodowca i siadam na kamieniu. Kiedy na chwile zza chmur wyłania się Antisana Sur moje nadzieje na zdobycie góry natychmiast potęgują się.  Wpatruję się w górę jak zahipnotyzowana i zaklinam pogodę. Potrzebujemy tylko trochę słońca i silnego mrozu.

Kiedy zasypiam widzę nad nami czyste niebo i gwiazdy. W nocy budzę się żeby sprawdzić pogodę. Niestety pada śnieg. Jest na tyle ciepło, że natychmiast po tym jak dotyka namiotu czy ziemi topi się pozostawiając po sobie krople wody. To niestety problem Antisany. Spośród najwyższych szczytów Ekwadoru to jedna z najbardziej wysuniętych na wschód gór. To położenie powoduje, że do masywu dociera bardzo duża ilość wilgotnego powietrza z rejonu Oriente (Amazonii),  co z kolei sprzyja bardzo obfitym opadom śniegu. W tym roku ta naturalna tendencja Antisany osiągnęła olbrzymie rozmiary. Oprócz ciągłych opadów śniegu temperatura jest dość wysoka co powoduje, że śnieg na lodowcu bardziej przypomina błoto śniegowe niż zwartą strukturę. Taka jest Antisana.  Miejscowi mówią o niej Wielka Góra albo „tam gdzie wstaje słońce”.

Mimo wszystko rano wstajemy, pakujemy się i ruszamy do góry. Już wiemy, że tu na dole jest ciepło i po prostu źle. Jednak ruszamy do góry z nadzieją, że im wyżej tym będzie zimniej i tym bardziej warunki śniegowe będą sprzyjające. Nie są. Zapadamy się głęboko w mokrym śniegu. Przechodzimy szczelinę za szczeliną. Poruszamy się ostrożnie bo część z nich przykryta jest padającym od 3 tygodni śniegiem. Im wyżej tym gorzej. Przeszliśmy połowę drogi a warunki nie są lepsze. Jest gorzej a śnieg wciąż pada. Rozważamy czy robić namiot na 5200 ale wiemy, że nie ma takiej możliwości aby jedna noc, zakładając że będzie sprzyjająca pogoda tak bardzo zmieniła warunki na lodowcu, że wejdziemy na szczyt. Podejmujemy decyzję o zejściu. Wtedy zaczyna się coś co statystycznie nie mogło się zdarzyć a o czym jedynie słyszałam i czytałam – viento blanco. W ciągu kilku minut na lodowcu zaczyna hulać silny wiatr przenosząc ze sobą maleńkie drobinki śniegu które jak małe igiełki wbijają się w skórę pozostawiając ją natychmiast mokrą.  Zbiegamy z lodowca i jeszcze z odległości udaje nam się zobaczyć szalejące nad Antisaną viento blanco.

Wielka, kapryśna  góra tym razem nie wpuściła nas na szczyt. Po raz pierwszy jednak w życiu z radością myślę o tym, że na nią wrócę. Jest tak piękna, że bardzo chcę zobaczyć ją jeszcze raz.

11 grudnia

Carihuairazo 5020 mnpm

Tej góry nie było w planach. Jednak Antisana nauczyła nas, że w prawdzie nie wszystko zależy od nas ale też, że warto być otwartym na zmiany. Również zmiany pogody.

Carihuairazo to  jedna z niższych ale też jedna z ciekawszych gór Wielkiej Ekwadorskiej Dziesiątki. Nie spotkasz tu wielu ludzi. Bardzo prawdopodobne, że jeśli zdecydujesz się na zdobywanie Carihuairazo oprócz Ciebie w okolicy będą jedynie wikunie i pasący lamy Indianie. Carihuairazo chcieliśmy zdobywać w kolejnych latach jednak po zejściu z Antisany dowiedzieliśmy się, że mimo paskudnej i deszczowej pogody w całym Ekwadorze ostatnie dni na Chimborazo były dość pogodne (przy czym „dość” oznacza, że nie padało ;)). Carihuairazo położony jest w sąsiedztwie Chimborazo co natychmiast sprawiło, że postanowiliśmy przyspieszyć zdobywanie tej góry licząc, że zdążymy wykorzystać suche dni.

Do bazy pod Carihuairazo przyjechaliśmy w godzinach popołudniowych i choć nie padało to był to dość pochmurny dzień.  Nasze rozbijanie obozu na 4200 mnpm bardziej przypomina piknik niż przygotowania do wyjścia w góry. Od czasu do czasu zza chmur wyłania się najwyższy w Ekwadorze Chimborazo 6310 mnpm i przysłania swoim olbrzymim cieniem wszystko w okolicy.

Jest sucho i zimno. Szybko więc zamykamy się w swoich śpiworach i namiotach. Natychmiast zasypiam a kiedy budzę się o 3 nad ranem jestem mocno rozczarowana, że  już jest rano i już wychodzimy w góry. Tak dobrze mi się spało. Z nadzieją, że zdobędziemy szczyt ruszamy około 4.30. Pierwszy odcinek drogi to rozległe  paramo. Mijamy śpiące lamy i wikunie. Są tak zdziwione naszą obecnością, że nawet nie uciekają. Niektóre leniwie podnoszą się a inne odwracają ze znudzeniem wzrok dalej zasypiając.  Kiedy zaczyna świtać docieramy do czegoś o czym czytaliśmy. Pisali o tym „lodowiec” dziś jednak to rozległa łacha śniegu. Mokrego śniegu spod którego strugami wypływa woda. Największym zagrożeniem na Carihuairazo są spadające kamienie zatem tak szybko jak to możliwe podchodzimy do góry i docieramy do ostatniego kuluaru, którym wspinamy się na szczyt. Decyzja o wejściu na Carihuairazo była jedną z lepszych podczas tej wyprawy. Kiedy jesteśmy na szczycie zza chmur wyłania się prawie cała ekwadorska aleja wulkanów. Jako pierwszy rzuca się w oczy Tungurahua który pluje dymem i lawą. Zaraz obok widać Altara a jeszcze dalej na horyzoncie majaczy wybuchający właśnie Sangay. Z drugiej strony Illinizas, Cotopaxi i Antisana. A wszystko to dzieje się w cieniu olbrzymiego Chimborazo.

Miejscowi mówią o Carihuairazo – Silny wiatr.  Mają swoje powody ;). To właśnie wiatr przyspiesza nasze zejście na dół. Góra jest piękna i piękny widok roztacza się z jej szczytu. Gdyby nie wiatr chętnie  zostalibyśmy na  szczycie znacznie dłużej.

Zejście z ostrej grani, dalej stromym żlebem i łachami śniegu do „lodowca”, paramo i jesteśmy w bazie.

Carihuairazo to nasz 7 ekwadorski szczyt z Wielkiej Dziesiątki, a do zamknięcia projektu zostają nam jeszcze trzy góry. To jednak plan na kolejne lata a teraz pakujemy ekwadorską, górską przygodę do plecaka i ruszamy do Quito. Kiedy wracamy pada. Leje. Deszcz jest tak ulewny że chwilami nie widać drogi.

Uczestnicy wyprawy:

Iza Sapuła

Iza Sapuła

Z wykształcenia psycholog, z zawodu HR manager z porywu duszy - włóczęga, podróżnik, górołaz. Ciekawość świata i otwartość na nowe doświadczenia od zawsze nie pozwalają jej usiedzieć w jednym miejscu. Swą przygodę z górami i podróżowaniem rozpoczęła w 2002 roku na Kaukazie. Szczególnym sentymentem darzy Andy i Amerykę Południową. W ciągu sześciu wypraw na ten kontynent zdobyła kilkanaście andyjskich szczytów m.in. Cotopaxi, Pico Bolivar, Sangay, Alpamayo, Sajama czy Illimani. Ostatnia wielomiesięczna wyprawa do Ameryki Południowej nie tylko nie ostudziła jej fascynacji tym kontynentem lecz rozbudziła ją jeszcze bardziej.

Jarek Łączka

Jarek Łączka

Psycholog, podróżuje, przy okazji zdobywa góry najchętniej te w Andach. Interesuje go prawie wszystko co z Ameryką Południową związane: od wspaniałej przyrody Andów, Amazonii czy Patagonii po chilijskie wino i argentyńską wołowinę. Podczas ostatniej ponad rocznej wyprawy przemierzył kontynent od karaibskich wybrzeży po najdalej na południe wysunięty cypel Ziemi Ognistej.

Patroni medialni

dry-tool

onet_logo gory_logoceneria male

Magazyn Gorski_logoglobtroter_logonpm_ logo

radioa_logo



Partnerzy

ChDK_logo

ODLO_logo

Powiązane artykuły