RP - krótka historia czerwonego punktu

Zapewne każdy z nas choć raz zastanawiał się nad znaczeniem zwrotu „red point”. O ile „on sight" na pierwszy rzut oka dość łatwo możemy wytłumaczyć sobie intuicyjnie, o tyle zwrot „red point” pozostaje dość enigmatyczny, prawda? No bo cóż może oznaczać czerwony punkt? Jaka jest jego konotacja ze wspinaczką skalną? Skąd się wziął? Czy może chodzi o krew? A może o jakąś czerwoną skałę, na którą wspinał się autor tego zwrotu?

 

Przyznajcie się, ileż to razy przy drogach wspinaczkowych „Nie dmuchaj mnie w autobusie” (VI, Dolina Będkowska), „Złowieszczy charkot odbytnicy” (VI.1+/VI.2, Wzgórze 502) wpisywaliście RP, nie mając przy tym bladego pojęcia, co tak naprawdę to oznacza. Ja przyznaję się bez bicia – przez lata posługiwałem się tym oznaczeniem, chociaż nie wiedziałem skąd ono się wzięło. Zapewne od razu rodzi się wątpliwość: po co niby mam to wiedzieć? RP to przecież styl wspinaczkowy, którym oznaczam drogi robione co najmniej drugi raz. Wystarczy. A ja na to odpowiem: – bylymynyly. – No właśnie, jaki jest sens posługiwania się językiem, którego nie pojmujemy?

W pierwszej połowie dwudziestego wieku wspinaczka skalna postrzegana była jako nieodłączny element górskiej przygody. Alpiniści wychodzili z założenia, że każdy wspinacz powinien poruszać się po skale na wysokim poziomie, ponieważ zawsze istniało ryzyko napotkania trudności skalnych w drodze na wierzchołek wielkiej góry. Było to słuszne założenie, które paradoksalnie z wysokich gór zaprowadziło część ludzi na skalne pipanty (czytaj: niskie, przydrożne skały). W latach 50 zaczęto kultywować poobiednie wspinaczki (jako treningi), które dość szybko wyewoluowały w odrębną dyscyplinę – wspinaczkę skalną (w tym wielkościanową). I tu zaczęły pojawiać się problemy, ponieważ skalne trudności stawały się coraz większe, a ich pokonywanie nie było już tylko kwestią akceptacji ryzyka. Potrzebne były do tego również zwierzęca siła, gibkość i wyspecjalizowana technika, czyli atuty, których nie posiadali wszyscy wspinacze. Ci słabsi zaczęli masowo posługiwać się technikami sztucznych ułatwień (wisieli na przelotach, a wielkie ściany padały), a ci mocniejsi, tzw. „prekursorzy czystego stylu” oskarżali ich o mało wartościowe przejścia i nieetyczne podejście do wspinaczki.

Wojna o klasyczny styl nabrała na sile, gdy wymyślono pierwsze przyrządy do własnej protekcji (m.in. kości wspinaczkowe). Od tego momentu czysty styl stał się obsesją mocnych wspinaczy, którzy walcząc o słuszną sprawę, zaczęli masowo wybijać haki, podkreślając przy tym ich destrukcyjny wpływ na skałę! Czy naprawdę chodziło o przyrodę? Jasne, że nie - był to tylko pretekst. W efekcie końcowym i tak najważniejszy był czysty styl, który miał odsiewać plewy od ziaren! Niestety, strażnicy czystego stylu szybko sami zagonili się w pułapkę. Mocy im nie ubywało, jednakże cele, ktore wybierali, stawały się tak trudne technicznie, że bez znajomości sekwencji wyspecjalizowanych ruchów niemal nieosiągalne klasycznie "od strzała" (za pierwszą próbą). Przez krótką chwilę wydawało się, że wspinaczka dotarła do swojego maksimum!

I wtedy pojawili się Kurt Albert i Wolfgang Gullich. Ci dwaj niemieccy wspinacze z Frankenjury wprowadzili w 1986 roku „red pointing”, czyli oznaczanie dróg wspinaczkowych o klasycznym potencjale. Każda „niechodzona droga” otrzymywała czerwone kółko, które dla innych wspinaczy było informacją o powstającym projekcie, a gdy taka droga została pokonana klasycznie, kółko wypełniane było czerwoną farbą. Zanim jednak doszło do klasycznego przejścia i zamalowania koła, Ci dwaj mocarze wieszali linę, godzinami ćwiczyli atletyczne ruchy, poznawali sekwencje chwytów,  możliwości asekuracyjne, a gdy wreszcie opatentowali drogę, stawali pod ścianą, dobierali sprzęt i rozpoczynali wspinaczkę.

Red pointing” jako proces pracy nad drogą został szybko przejęty przez innych wspinaczy, ponieważ oferował zestaw taktycznych działań (wówczas obsesyjnie zwalczanych), które w efekcie końcowym prowadziły do jedynego i słusznego przejścia klasycznego. Było to o tyle istotne, że „red point” nie wchodził w otwarty konflikt z arbitralnym podejściem do czystego stylu, a jednocześnie dawał możliwość pokonania najtrudniejszych ścian po uprzednim ich rozpoznaniu. Na tamte czasy było to rewolucyjne rozwiązanie, które gwałtownie przyspieszyło rozwój wspinaczki sportowej.

Współczesne RP znacząco różni się od tego z lat 90. Popularność wspinaczki i społeczny nacisk na bezpieczeństwo nieodwołalnie zmieniło zasady w tym świecie. Do asekuracji na drogach sportowych często mamy komplet ringów lub spitów, loty są tak naprawdę delikatnymi przysiadami, sprzęt, którym się posługujemy jest naprawdę znakomity, a ryzyko upadku – przy zachowaniu podstawowych zasad bezpieczeństwa – praktycznie zerowe. Tylko jedna rzecz nie uległa zmianie. Do pokonania najtrudniejszych dróg wciąż potrzebne jest atletyczne przygotowanie, zwierzęca siła, taktyka, technika i odrobina psychy.

Źródło: climbe.pl

Powiązane artykuły

Górska deklaracja etyczna UIAA

Górska deklaracja etyczna UIAA

Atrakcje turystyczne na Podhalu