Przepraszam, czy będzie Pani jadła to krzesło?

„Nie ma bardziej szczerej miłości, niż miłość do jedzenia”, ale „z jedzeniem jest jak z seksem. To są dwie największe przyjemności w życiu człowieka. (…) I tak samo jak są ludzie nierozbudzeni seksualnie, tak samo są ludzie nierozbudzeni kulinarnie.”

Źródło: serial Glina

Stare polskie przysłowie mówi: „bo zawżdy ci więcej jedzą, którzy bliżej misy siedzą”. A ja siedziałem naprzeciw dziury i czekałem. Byłem cierpliwy, ale miałem uzasadnione podejrzenia, że moją pozycję zdradza nie tyle przenikliwy wzrok potencjalnej ofiary – w końcu miała ciemno – co mój własny zapach. Zapach kilku tygodni dzikich zmagań z dzikimi górami. Któregoś ranka Tomek powiedział mi znamienne słowa: Obudził mnie w nocy straszny smród, i już miałem zwrócić ci uwagę, gdy nagle zrozumiałem, że to ja śmierdzę. To był znak, że muszę wziąć kąpiel. Tak, bez kąpieli na polowanie nie ma co iść, bo podobno jedna trzecia zapachu wydzielanego przez ludzkie ciało pochodzi z ust i z czubka głowy. Zaraz, a co ze skarpetkami? Mniejsza o to.

Gdzieś wyczytałem, że głód wywołuje zachowanie popędowe, ukierunkowane na pobieranie pokarmu. Jedzenie w samotności. Niepohamowane łaknienie cukrów. Kompulsywne obżarstwo. Zjawiska chorobowe typowe dla nizin, gdzie jedzenie już dawno przestało pełnić funkcję wyłącznie pokarmową, oraz zjawiska nieuniknione dla kończących się wypraw wysokogórskich. Wszyscy jedzą w samotności, żeby uniknąć sytuacji: daj gryza. Wierzcie mi, potrafi ona być niezwykle kłopotliwa. No bo, jak tu odmówić partnerowi od liny, a z drugiej strony, jakże tu podzielić się, gdy żałobny marsz kiszek zagłusza zbliżającą się burzę? I znowu przychodzi mi do głowy wszystkim dobrze znany kawał: Co jesz? Mięsko. Skąd masz? Przypełzło. Daj trochę? E tam, same kości. Tak, zachowywaliśmy się trochę jak zwierzęta.

Kirgiskie świstaki są tłuste jak maciory. Przepraszam za określenie, ale widząc tłusty zad potężnego świstaka, który chwilę wcześniej mi nawrzucał, a potem kręcąc opasłym zadem przypominającym pięknie wypieczone udko, uciekał, to znowu przystawał w tej śmiesznej zabawie „co mi zrobisz, jak mnie złapiesz”, nie sposób inaczej się wyrazić. Kirgiskie świstaki pod koniec sierpnia są naprawdę tłuste, mimo że góry Kokszał Tau porasta bardzo skąpa roślinność, typowa dla zimnej pustyni wysokogórskiej, a wspinacze odwiedzający te rejony o tej porze są zazwyczaj bardzo wychudzeni. Może właśnie dlatego siedziałem naprzeciw dziury i czekałem w atawistycznym uniesieniu, w łowczym zapędzie, w dzikiej namiętności, ale chyba bardziej z ciekawości, aniżeli z rządzy mordu wywołanej głodem.

W ogóle, w górach wysokich ciężko jest z jedzeniem. Zużycie energii oscyluje w okolicach 4500 kalorii dziennie, apetyt i czucie smaku ulegają osłabieniu, dodatki, szczególnie te poprawiające smak glutaminianem sodu jakoś nie bardzo smakują, a wizja utraty wagi od 1 do 2 kg na tydzień, tylko przez samą obecność na dużej wysokości, sprawiają, że chudnie się w oczach. Stanowisko Komisji Medycznej Federacji Związków Alpinistycznych stwierdza jednoznacznie: „zakładając, że racje żywieniowe są dostatecznie smaczne, regularnie przygotowywane i spożywane w relatywnym komforcie, spożycie dostatecznej ilości płynów i pokarmów nadal może stanowić problem.” I tu pojawia się kolejny problem, bo chcąc żeby było jak w domu, czyli dużo i smacznie, musielibyśmy targać ze sobą setki kilogramów jedzenia.

Zatem, co bierzemy ze sobą w góry? Po pierwsze, glutaminian sodu. To w ogóle śmieszny dodatek, który wyizolowany z wodorostu listownicy japońskiej sam w sobie nie ma smaku, a jednak intensywnie podkreśla smaki innych produktów. Niestety, wywołuje on tzw. syndrom chińskiej restauracji – świecenie w ciemności, zawroty głowy, palpitacje serca, nadmierną potliwość i uczucie niepokoju – czyli zjawiska typowe dla chińskich zupek i dużych wysokości.
Kolejnym elementem naszej diety jest lokalne jedzenie, czyli różnej maści owoce, warzywa, sery, półsuche kiełbasy (suchych nie uświadczy się) i inne specjały. Niestety, po dwóch tygodniach przechowywania takiej żywności, sery zaczynają uciekać, pomidory pierdzą, a kiełbasa zazwyczaj warczy.

Ostatnim i chyba najważniejszym dla nas specjałem jest jedzenie liofilizowane, zwane potocznie liofami. Kiedyś robione wyłącznie dla kosmonautów, teraz ogólnie dostępne, lekkie, bo pozbawione wody, wysokokaloryczne, smaczne (i tu ukłon w stronę Lyofood) i pozbawione konserwantów. O liofach można byłoby pisać w nieskończoność, i chociaż nie są one zbyt tanie, to jednak na taką wyprawę, gdzie najbliższy supermarket znajduje się tydzień  marszu, są doskonałym rozwiązaniem. Niestety, nawet liofy i inne specjały kiedyś się kończą, dlatego planując wyprawę wysokogórską warto dokładnie sobie przeliczyć minimalne, dzienne spożycie kalorii, w myśl zasady slow food. Inaczej po powrocie czeka Was taki o to smutny obrazek:

I może właśnie dlatego cierpliwie siedziałem naprzeciw dziury i czekałem. Byłem głodny. Po pysznym jedzeniu zostało tylko wspomnienie na podniebieniu, ostatni chińczyk na śniadanie schowany był w plecaku, chłopaki kłócili się o to, czy iść, czy czekać na spóźnionego kierowcę, a ja w głowie miałem tylko świetnie wypieczonego świstaka, z którego kapie lekko słonawy, zarumieniony tłuszczyk. I jak to bywa w takich historiach, godzinę później ze smakiem zajadałem szczypiorek z dzikiej cebuli, która na potęgę rośnie na tych niegościnnych równinach doliny Aksu, ale za żadne skarby nie daje wyciągnąć się z ziemi!

Smacznego obiadu życzył: Piotr Picheta

Post scriptum

W wyprawę zaangażowana jest marka Lyofood, która odpowiada za bardzo smaczne i wysokokaloryczne jedzenie liofilizowane. Lyofood jest polską firmą, zlokalizowaną w Kielcach, a zważywszy na coraz bardziej popularny nurt patriotyzmu konsumenckiego, naprawdę godną polecenia. Walory smakowe ich dań są niekwestionowane, ponieważ jak sami mówią: przed procesem liofilizacji jedzenie jest gotowane, dzięki czemu zachowuje swój oryginalny, wyrazisty smak.

Strona marki: http://lyofood.pl

Fan page marki na FB: https://www.facebook.com/LYOEXPEDITION?fref=ts

Komentarze obsługiwane przez CComment

Powiązane artykuły

Damian Granowski instruktor taternictwa PZACześć! Jestem Damian – założyciel bloga drytooling.com.pl . Na mojej stronie znajdziesz opisy czy schematy dróg wspinaczkowych oraz artykuły poradnikowe. Teksty są tworzone z myślą o początkujących, jak i bardziej zaawansowanych wspinaczach. Mam nadzieję, że i Ty znajdziesz coś dla siebie.
Jeśli potrzebujesz dodatkowego szkolenia z operacji sprzętowych, technik wspinaczkowych czy umiejętności orientacji w górach, zapraszam na moje kursy.

Używamy ciasteczek

Na naszej stronie internetowej używamy plików cookie. Niektóre z nich są niezbędne dla funkcjonowania strony, inne pomagają nam w ulepszaniu tej strony i doświadczeń użytkownika (Tracking Cookies). Możesz sam zdecydować, czy chcesz zezwolić na pliki cookie. Należy pamiętać, że w przypadku odrzucenia, nie wszystkie funkcje strony mogą być dostępne.