Prestiż bez kokosów - Rozmowa z Janem Krzysztofem, naczelnikiem TOPR

topr-jan-krzysztof-miniZ Janem Krzysztofem, od 12 lat pełniącym funkcję naczelnika TOPR, rozmawia Paweł Pełka

– Telewizja nadaje nowy serial „Ratownicy”. Oglądał pan pierwszy odcinek?


– Oglądałem, bo chcę po prostu wiedzieć, co się dzieje. Rozmawialiśmy z twórcami tego serialu, z kilkoma ekipami. Chcieliśmy mieć wpływ na to, jak będzie wyglądać część górska. Sam przeczytałem scenariusze 40 odcinków. Ostatecznie nic wspólnego z tym serialem nie mamy. Chcieliśmy dyskretnie pokazać, jak powinna wyglądać akcja ratunkowa, dlaczego doszło do wypadku, czy ktoś był niewłaściwe wyposażony. To się nie udało. W pierwszym odcinku już widzieliśmy, jak ktoś nakłuwa kijkiem śnieg, a powinien zdjąć wcześniej kółeczko. Gdy udzielana była pierwsza pomoc, roiło się od błędów. Na przykład podnoszenie głowy przy przykładaniu kołnierza jest niedopuszczalne. To niebezpieczne utrwalanie złych wzorów, które ma niewiele wspólnego z ratownictwem. To tak naprawdę świat fikcji. Szkoda jednak, że zmarnowano możliwość, aby nakręcić coś, co byłoby dobre dla filmowców i fachowców.


– Czy teraz turyści są lepiej przygotowani do chodzenia po Tatrach, niż kilkanaście lat temu?


– Z pewnością mają coraz lepsze wyposażenie. To wiąże się z poprawą sytuacji materialnej. Więcej osób korzysta z usług przewodników wysokogórskich. Jest też wciąż bardzo dużo osób, które w góry przyjeżdżają bardzo rzadko albo raz w życiu i one często do tatrzańskich wycieczek nie są przygotowane wcale. Nie jest jednak tak, że wypadkom ulegają w większości ci, którzy idą w góry w klapkach. Zresztą tacy turyści najczęściej nie wychodzą zbyt wysoko.


– Wiele osób, które miały w górach wypadek, zawdzięcza życie telefonowi komórkowemu.


– To największy przełom w ostatnich kilkunastu latach. Dawniej, zanim informacja o poważnym wypadku dotarła do nas, zanim dotarliśmy na miejsce, mijało dużo czasu. Teraz dzieje się tak, że w ciągu 20 minut od zgłoszenia ranny trafia do szpitala. Z drugiej strony turystom często wydaje się, że jak jest komórka, to wszystko da się zrobić. Nie wszędzie mamy jednak zasięg, bateria musi być naładowana i trzeba posiadać szerszą wiedzę o górach.


– Czy zasięg komórek w Tatrach poprawia się?


– Przy połączeniach alarmowych 112 jest dobrze – im wyżej, tym ten zasięg jest lepszy. Z tym, że korzystając z tego numeru, możemy dodzwonić się na Słowację. Nasz sponsor Plus gsm postawił przy schroniskach w Chochołowskiej, Morskim Oku, Ornaku tzw. repeatery, które wzmacniają sygnał, i zasięg poprawia się. Po remoncie elektrowni w Dolinie Pięciu Stawów, gdzie z zasięgiem było najgorzej, będzie można postawić takie urządzenie także tam.


– Wyposażenie turystów poprawia się. A ekwipunek ratowników?


– Rewolucyjnych zmian może nie ma. Zmienia się z pewnością technologia, nadal używamy karabinków, ale są coraz lżejsze, wytrzymalsze. Ostatnio pojawiła się jedna nowinka, tzw. liny dynema, które są bardzo wytrzymałe, odporne na ścieranie. Dzięki nim zjazdy w wielkich ścianach mogą odbywać się przy użyciu tego nowego sprzętu, zamiast po linach stalowych. Liny te zastosowaliśmy już w czasie akcji na Kościelcu i sprawdziły się.


– Wciąż wielu młodych ludzi chce zostać ratownikami?


– Zainteresowanie jest bardzo duże w naszym regionie i w całej Polsce. Kandydatom na ratowników postawiliśmy podstawowe wymagania. Góry po pierwsze muszą tego młodego człowieka interesować, powinien też trochę wspinać się, mieć przygotowanie kondycyjne, dorobek turystyczny, znać topografię Tatr i dobrze jeździć na nartach. Ta ostatnia umiejętność to często największy problem, bo nasze zimowe akcje bez śmigłowca prowadzone są jednak zwykle na nartach, do tego w bardzo różnych warunkach.


– Bycie ratownikiem TOPR to wciąż prestiż.


– Jest to z pewnością zawód, który daje satysfakcję młodym ludziom. Biorą udział w akcji i mają prostą satysfakcję, że kogoś uratowali. To prawdziwe uczucia, przeżycia. Do tego dochodzi prestiż i zaufanie społeczne.


– Czy z tym prestiżem wiążą się coraz lepsze zarobki?


– Zarobki poprawiają się bardzo powoli. Wszystko zależy od tego, jakie środki uda się pozyskać. Nie są to zarobki skrajnie małe, ale w większości nie wystarczają na utrzymanie rodziny. Nowy ratownik przyjęty do zawodowej służby dostaje trochę ponad 2 tys. zł brutto. Nie są to kokosy. Dodatkiem jest tylko nowoczesne wyposażenie, kosztowny sprzęt – cenny, jeśli ktoś się wspina. Chciałbym, aby było tak, że człowiek zajmuje się tylko tym zawodem, a nie myśli w czasie dyżuru o wolnym tygodniu, żeby dorobić.


– Co pewien czas wraca pomysł obowiązkowych ubezpieczeń górskich, tak jak jest w Słowackich Tatrach.


– Najpierw ustawodawca powinien określić, co jest płatne, co nie. Teraz jest tak, że nawet gdy ratujemy pijaną osobę, jest to bezpłatne. Dwa lata temu próbowaliśmy znaleźć podstawy do wystawienia rachunku takiej osobie, ale okazało się, że nie ma żadnej możliwości. Pijani turyści to jednak absolutny margines.

Dalsza część artykułu na stronie tygodnikpodhalanski.pl

topr-jan-krzysztof
Jan Krzysztof.
Fot. Adrian Gładecki

Powiązane artykuły

Wywiad z Ines Papert

Wywiad z Magdą Waluszek