Recenzja "Zimnych Wojen" Andy'ego Kirkpatricka

Dostając do recenzji "Zimne Wojny" autorstwa Andy'ego Kirkpatricka nie wiedziałem czego się spodziewać. Z jednej strony recenzja księżniczki na wspinanie.pl, nie była zbyt entuzjastyczna. Z drugiej należałem do tej "nielicznej" grupy osób na polskim podwórku, które kojarzyło nazwisko Kirkpatrick.

Szybkie wertowanie książki i fragment wyrwany z kontekstu:

"Pies.
Ucieka.
Szaleje.
Na drodze.
Nie-da-się-go-ominąć"

Sprawiło, że bezwiednie wyrwało się "O kurwa!", Czyżby Ilona miała rację?... 19 rozdziałów książki połknąłem w całkiem niezłym czasie dla mnie i mogę ze swojej perspektywy powiedzieć co nieco na obronę tej książki.


Autor jak sam przyznaje jest dyslektykiem, co w zawodzie pisarza jest raczej rzadkim połączeniem. Do tego grona należeli  Agata Christie i Hans Christian Andersen. Wychował się w Hull w Wielkiej Brytanii (aktualnie mieszka w Sheffield). Upodobał sobie wspinanie wielkościanowe i tutaj odniosł największe sukcesy: m. in. Reticent Wall na El Capitanie, Fil a Plomb na Col du Plan, Droga Lafaille'a na Petit Dru, czy północna ściana Les Droites.

Żyje z pisania o wspinaniu i wystąpień motywacyjnych dla firm. Do tej pory napisał Psychovertical, Cold Wars i kilka krótkich poradników sprzętowych. Więcej o Andy'm przeczytacie na jego stronie i blogu.

"Zimne Wojny. Wspinaczka na krawędzi ryzyka i rzeczywistości" (w oryginale: "Cold Wars. Climbing the Fine Line Between Risk and Reality") to dziewiętnaście rozdziałów podczas któych zimowe wspinanie jest przeplatane z  życiem osobistym/rodzinnym bohatera. Mamy tutaj wspinanie na El Capitanie, Petit Dru, Fitz Roy'u, Ścianie Trolli i Diamond. Głównie w zimowej scenerii, co przekłada się na krótkie dni, trzaskający mróz, zimne biwaki i niezbyt przyjemny nastrój. Wszystkie te ściany to "potwory" które warunkach letnich są wyzwaniem, a zimą trudności (i ciężar plecaków) tylko rosną.

Właściwie każda z tych linii wymaga wielkiego wysiłku psychicznego i skomplikowanej logistyki. Opowiadania z TAKICH dróg nie są typowymi bujdałkami, lecz opisem prawdziwych przygód.... Może i tak byłoby gdyby, nie to, że autor pochodzi z Wysp, więc tekst jest okraszony angielskim humorem. Bohater i jego partnerzy bynajmniej nie są prawdziwymi "Herosami wspinania". Andy zazwyczaj ma nadwagę, jest w słabej formie (powiedzmy, że systematyczny trening nie nie jest jego najlepszą stroną). Ogólnie co rusz zdarzają się im jakieś problemy ze sprzętem (zgubienie torby z karabinkami, rozprucie się wora transportowego), ktoś zachoruje, zgubi się. Team Ian-Andy, to niemalże jak Flip i Flap. Na pierwszy rzut oka człowiek się dziwi, jak takim patałachom udaje się coś załoić :-). Jednak tam gdzie niejeden zespół dawno by odpuścił oni napierają.

"Zawsze miałem poczucie, że romantyczne spojrzenie na góry było jedynie dla tych, którzy dawno przeszli na emeryturę lub takich, którzy tylko sobie wyobrażali, jak mogłoby w nich być; dla poetów, nie wspinaczy. Dla mnie - góry to po prostu walka, i tak tylko można o nich pisać" Andy Kirkpatrick

Z drugiej strony też są ludzmi i nierzadko trąbią do wycofu. Autor wielokrotnie podkreśla, że jest tylko zwykłym człowiekiem i... wspinaczkowym egoistą, który chce załoić wymarzoną drogę. Zazwyczaj na przeszkodzie ku temu stoi kasa, czas i poczucie obowiązku wobec rodziny (żony i dwójki dzieci).  Temu zagadnieniu zostało poświęcone kilka rozdziałów. Wydaje mi się, że może to być pouczająca lektura dla wspinających się ojców (ew. przyszłych?).

Nie chciałbym aby ta recenzja okazała się streszczeniem "Zimnych Wojen", więc postaram się ją podsumować.

Czy musi to być literatura najwyższych lotów, aby się ją dobrze czytało? Jeśli ktoś chce taką książkę, to niech sobie sprawi "Moje Góry" Bonattiego. Zimne Wojny świetnie się czyta, język jest barwny i mocno doprawiony angielskim poczuciem humoru (głośne wybuchy śmiechu podczas lektury tylko to potwierdzały). Spora ilość anegdotek o znanych wspinaczach tylko ją uatrakcyjnia. Wspinacze, którzy mieli kontakt z zimą od razu się pozytywnie dostroją. Dla innych dostrajanie może okazać się dłuższe, lecz nie powinni mieć z nim problemów.

Po jej lekturze znacząco wzrosła ilość myśli o zbliżającym się sezonie zimowym.

Książka jest w miękkiej oprawie (307 stron). Nie lubię gdy w książce jest duża czcionka i długie odstępy między wierszami. Wydaje mi się to marnowaniem papieru. W tym wydaniu nie ma tego problemu. Ilość słów w książce jest spora, czcionka wygodna w czytaniu. Osobiście wolałbym aby było trochę więcej zdjęć.

Co do tłumaczenia to nie mam żadnych uwag. Jedynie trochę dziwne wydało mi się słowo "kamloty", czyli kamienie w tekście.

Kończąc w jednym zdaniu: "Zimne Wojny" to dobra lektura na kilka (-naście) godzin w zimny jesienny wieczór.

Damian Granowski

Powiązane artykuły