Elbrus (nie)spełnione marzenia

Dzięki uprzejmości ekipy - a zwłaszcza Jarosława Sobla - WiS Project Elbrus, mozemy zamieścić na naszym portalu relację ze zdobycia Elbrusa, wraz z dużą ilością informacji praktycznych. Zresztą więcej informacji praktycznych znajdziecie na stronie projektu WiS Project

Od Autora

(Nie)spełnione marzenie to tytuł, który w całości powinien oddawać nasze odczucia po zakończeniu wyprawy. Dla niektórych była ona udana, dla innych nie do końca. Mogę jednak zaryzykować stwierdzenie, że dla każdego zdobycie takiej góry to marzenie (większe albo mniejsze). Jako grupa zdobyliśmy Elbrus, jednak mi - autorowi oraz dwóm osobom z grupy, nie udało się osobiście osiągnąć szczytu podczas tej wyprawy. Zdobyliśmy natomiast nowe, kolejne doświadczenia. Mój czas poświęcony na organizację wyprawy i j udział w niej zaowocował kolejna relacją, podobną do poprzedniej opisującej zdobycie Mont Blanc. Czy równie dobrą ocenicie sami po lekturze. Zawarłem w niej informacje praktyczne, które powinny pomóc w przygotowywania własnej wyprawy na Elbrus. Mam na myśli przede wszystkim informacje związane z organizacją wiz przejazdem, wytyczeniem trasy wejścia oraz innymi sprawami organizacyjnymi.

Większość materiałów zawartych w niniejszej publikacji dostępna jest na naszej stronie internetowej: http://www.wisproject.pl w dziale Elbrus. Można tam znaleźć większą liczbę zdjęć, mapy, ślady GPS i kilka innych przydanych uwag.

Życzę miłej lektury.

Jarosław Sobel

Relacja

Wstęp

Plan wspinaczki na Elbrus zrodził się w naszych głowach w jeszcze w 2010 roku, niedługo po powrocie ze Spitsbergenu. Skoro mieliśmy kontynuować projekt Winter in Summer (WiS) to trzeba było znaleźć jakieś miejsce, gdzie latem występuje śnieg i panują zimowe warunki. Już nawet nie pamiętam kto wpadł na pomysł, aby był to najwyższy szczyt Kaukazu. Jedno jest pewne, wszyscy podchwycili temat. Faktyczne przygotowania zaczęły się na początku roku 2011, kiedy to naszej koleżance Natalii udało się załatwić szkolenie lawinowe w Tatrach organizowane przez Fundację im. Anny Pasek. Tam też poznaliśmy Andrzeja, który miał już na koncie 3 najwyższe szczyty świata, z racji tego był również zainteresowany zdobyciem Elbrusa. I tak zaczęliśmy powoli kompletować ekipę na wyjazd. W między czasie, w ramach przygotowań do wyprawy, byliśmy jeszcze, razem z Fundacją, na szkoleniu wysokogórskim we włoskim Pragelato.

18 lutego doszły do nas niepokojące wiadomości z rejonu Kaukazu. Na drodze z Mineralnych Wóda do Przylebrusia terroryści zabili grupę rosyjskich turystów oraz wysadzili słup kolejki gondolowej na stokach Elbrusa. W obliczu tych wydarzeń nasza ekspedycja stanęła pod znakiem zapytania. Oczywiście nie przestaliśmy się przygotowywać do wyjazdu (trening, kompletowanie sprzętu), jednak coraz to nowsze informacje docierające z Rosji nie nastrajały pozytywnie. Sytuacja coraz bardziej się zaostrzała. W związku z zamachem na posterunek policji w Nalcziku, góra Elbrus została oficjalnie zamknięta. Czekaliśmy. Padła jeszcze propozycja, że może zaatakować górę od północy (w tym rejonie nie było wtenczas posterunków policji). Takie posunięcie mogłoby być dość ryzykowne, ale otwierało możliwość zdobycia szczytu.

Niestety, oficjalnie górę zamknięto pod koniec maja 2011. To ostatecznie pogrzebało naszą wyprawę i zmuszeni byliśmy szukać jakiegoś nowego celu. Nasza grupa podzieliła się. Gosia i ja pojechaliśmy do Francji aby wejść na Białą Górę (relacja z tej wyprawy w dzienniku „Mont Blanc – notatki spod szczytu”) natomiast pozostałe osoby zdecydowały się na wyjazd do Gruzji i zdobycie Kazbeku. Wiedzieliśmy jednak, że temat Elbrusa nie umarł, przecież w końcu władze Rosyjskie będą musiał górę otworzyć. Oficjalnie miało to miejsce 1 listopada 2011r. Wówczas pomysł wyjazdu na Elbrus powrócił. Zaczęliśmy planowanie. Na początku bardzo ostrożnie, aby nie rozczarować się, tak jak przed rokiem, ale w końcu wszystko nabrało rozpędu. Zaczęliśmy szukać chętnych na wyprawę. Zgłoszeń było dużo, po wybraniu tylko poważnych „ofert” uzbierało się ok. 6 osób. Okazało się również, że Elbrusem w dalszym ciągu zainteresowany jest Andrzej oraz że Mateusz, z którym byliśmy na Spitsbergenie też chciałby pojechać. W związku z tym, że wizja wyjazdu zaczęła się powoli klarować trzeba było zacząć załatwiać formalności – wizy, bilety. W między czasie spotkaliśmy się w Tatrach w celu bliższego poznania. Najpierw 26 maja (bilety), a ostatecznie 14 czerwca (wizy) mieliśmy pewność że jedziemy.

Ostatecznie w wyprawie wzięli udział: Michał Świegoda i Marek Chrząszcz (Tuchów koło Tarnowa), Lucyna Mieszek i Piotrek Mieszek (Rzeszów), Przemek Wojda (Dzierżoniów koło Wrocławia), Andrzej Goczyński (Kielce), Mateusz Matuszczak (Będzin), Gosia Kucyniak i ja – Jarek Sobel (Rybnik) –
w sumie 9 osób, które postanowiły wspiąć się na najwyższy szczyt Kaukazu.

Punkty kontrolne – wysokość oraz koordynaty GPS

Punkty kontrolne zostały przygotowane na podstawie śladu GPS, który zarejestrowaliśmy podczas wspinaczki. Używaliśmy do tego celu urządzenia Garmin Vista C ze specjalnie przygotowaną mapą. Ze strony naszego projektu można ściągnąć plik mapy oraz wszystkie zapisane punkty i ślady. Jest on przygotowany w formacie IMG i pasuje nawet do starych wersji Garmina. W Internecie są przygotowane mapy, niestety tylko dla najnowszych urządzeń, które są dość drogie i nie wszyscy mają do nich dostęp.

W poniższej tabelce zebrane zostały wszystkie punkty wraz z oznaczeniem, które zostało naniesione na mapę (znajduje się ona na następnej stronie).

Nazwa

Opis

Wys.

Koordynaty GPS

Mapa

Terskol

[ТЕРСКОЛ] *

Miasto

-

-

A

Azau – stacja kolejki

[АЗАУ]

Miasto - dolna stacja kolejki linowej

2367 m

N43° 15,964 E42° 28,708

B

Stacja Stary Krugozor

[СТАНЦИЯ СТАРЫЙ КРУГОЗОР] *

Pośrednia stacja kolejki liniowej

2917 m

N43° 16.471 E42° 27.683

1

Stacja Mir

[СТАНЦИЯ МИР] *

Ostatnia stacja kolejki linowej – kolejka krzesełkowa

3457 m

N43° 17.387 E42° 27.654

2

Stacja Garabaszi – „Beczki”

[ГАРА-БАШИ – „БОЧКИ”] *

Schronisko

3712 m

N43° 17.947 E42° 27.850

3

Priut 11

[ПРИЮТ ОДИННАДЦАТИ] *

Ruiny schroniska Priut 11, aktualnie schron Disel Hut

4053 m

N43° 18.867 E42° 27.595

4

Skały Pastuchowa - początek

[СКАЛЫ ПАСТУХОВА] *

Wysokość od której zaczynają się skały

4550 m

N43° 19.726 E42° 27.535

5

Skały Pastuchowa - koniec

[СКАЛЫ ПАСТУХОВА] *

Wysokość na której kończą się skały

4644 m

N43° 19.899 E42° 27.502

6

Siodło

[СЕДЛОВИНА] *

Miejsce pomiędzy wierzchołkami

5364 m

N43° 20.920 E42° 26.737

7

Elbrus

[ЭЛЬБРУС] *

Szczyt

5642 m

N43° 21.142 E42° 26.276

8

* nazwy punktów w języku rosyjskim

Mapa

Mapa rejonu Elbru sa

4.

Dzień pierwszy – sobota (23.06)

Pobudka o 2 nad ranem. Ciężko się wstaje, bo spać poszliśmy dopiero po 23. Szybkie śniadanie, ostatni normalny prysznic i ruszamy. Pociąg odjeżdża o godzinie 4 z Gliwic. W pociągu czeka już na nas Przemek. Po godzinie docieramy do Katowic - do naszej grupki dołącza Mateusz. Porównujemy wagi plecaków. Każdy z nas liczy na to, że może zabrał coś zbędnego, co można jeszcze zostawić. Niestety nie ma takich rzeczy, każdy z plecaków waży ponad 20 kg. Kolejna stacja - Kraków - tam czeka już na nas Andrzej. W takim składzie docieramy o godzinie 12 do Przemyśla. Na miejscu wypijamy szybką kawę w całodobowym barze i łapiemy autobus do Medyki.

Aktualny rozkład jazdy znajduje się na stronie operatora (Eurobus). Po 20 minutach jesteśmy na granicy. Szybka odprawa przez polskich celników - nie było sprawdzania plecaków - pieczątka po stronie ukraińskiej (oni również są bezproblemowi w tej kwestii) i idziemy złapać marszrutkę do Lwowa. (Zmiana czasu +1 godzina – ale tylko w lecie). Marszrutki, to takie malutkie żółte autobusiki, którymi porusza się większość osób na wschodzie. Postój marszrutek znajduje się ok. 300 metrów za przejściem granicznym (po lewej stronie). Cena marszrutki może się wahać w granicach od 15 do 25 UAH. Bilet kupujemy w kasie (ewentualnie u kierowcy, jeśli kasa jest nieczynna).

Należy uważać na nieuczciwych przewoźników. Z jednym takim mieliśmy do czynienia podczas naszego poprzedniego wyjazdu do Lwowa. Kierowca białego transportera zaproponował nam przejazd za 4 UAH. Cena była dość atrakcyjna więc udało mu się "zgarnąć" wszystkich pasażerów z przystanku i pojechaliśmy. Okazało się jednak, że kierowca dowiózł nas tylko do najbliższego miasteczka (ok. 10 min jazdy) gdzie czekała na nas inna marszrutka. Jej koszt to 28 UAH. Nie chciało nam się kłócić z kierowcą, że nas oszukał. Było wcześnie rano a nam się spieszyło. Tym razem obyło się już bez problemów. Z Szegini (odpowiednik Medyki po stronie Ukraińskiej) do Lwowa jest ok. 80 km. Całą trasę pokonaliśmy w niecałe dwie godziny.

Marszrutki dojeżdżają do dworca kolejowego. Tam też zostawiliśmy bagaże (koszt ok. 10 UAH na dzień - pełna doba od północy do północy dnia następnego). We Lwowie istnieją trzy rodzaje komunikacji miejskiej - wspomniane już wcześniej marszrutki, trolejbusy oraz tramwaje. Wybraliśmy te trzecie. Bilety kupuje się w kiosku (1,25 UAH). Dojazd do centrum zajął nam nie więcej jak 30 minut.

Tam też spotkaliśmy się z pozostałymi uczestnikami naszej wyprawy - Lucyną, Piotrkiem, Markiem i Michałem. Ze względu na to, że do odjazdu pociągu mieliśmy ponad 6 godzin poszliśmy na obiad do Puzatej Haty (ПУЗАТА ХАТА). Po obiedzie udało nam się zobaczyć jeden z meczów w ramach Euro 2012. Około godziny 23 byliśmy już na dworcu. Trzeba było odebrać bagaże oraz znaleźć odpowiedni peron.

Dzień drugi – niedziela (24.06)

Całą drogę do Kijowa przespaliśmy. Na miejscu byliśmy ok. 10:30. Sprawdzenie odjazdu kolejnego pociągu, znalezienie przechowalni bagażu (tutaj niestety cena usługi była wyższa – 20 UAH) i możemy iść zwiedzać miasto. Ze względu na to, że mieliśmy już okazję być kiedyś w Kijowie (przy okazji wyjazdu do Czarnobyla) postanowiliśmy, że tym razem odwiedzimy tylko lokalny browar, a resztę czasu poświęcimy na odpoczynek. Część osób które jeszcze Kijowa nie widziały udała się na krótkie zwiedzanie.

Spotkaliśmy się o 21 na dworcu. Po odbiorze plecaków pozostało już tylko oczekiwanie na pociąg. O 23:22 odjechaliśmy ze stacji Kijów w kierunku granicy z Rosją.

Dzień trzeci – poniedziałek (25.06)

Co tu dużo mówić. Cały dzień upłynął nam na „rozmowach o życiu”. Zresztą, co innego mieliśmy robić. Na granicy byliśmy koło godziny 12. Godzinę wcześniej dostaliśmy do wypełnienia formularze meldunkowe, które później należy oddać rosyjskim służbom granicznym. Sam przejazd przez granicę wygląda następująco. Najpierw odprawa Ukraińska. Oni tylko sprawdzają paszporty i jeśli wszystko jest OK, wbijają pieczątkę (nie mają też powodu, aby się do czegoś/kogoś przyczepić – wszak opuszczamy ich kraj).

Następnie pociąg rusza i po ponad 30 minutach jazdy docieramy do miejsca, gdzie następuje kontrola przez służby rosyjskie. Spodziewaliśmy się czegoś zupełnie innego. Służba graniczna zebrała paszporty oraz karty meldunkowe i po około 15 minutach mieliśmy je z powrotem z wbitą pieczątką uprawniającą do wjazdu (oraz częścią B formularza). W między czasie przez wszystkie wagony przechodzili celnicy. Tutaj miłe zaskoczenie. W innych relacjach czytaliśmy, że strasznie przeszukują plecaki, czepiają się butli z gazem, itp. W naszym przypadku zajrzeli tylko do przedziału i tyle. Jedynie, o czym dowiedzieliśmy się od prowadnika naszego wagonu, nie można mieć otwartych napojów alkoholowych podczas przekraczania granicy. To wszystko. Po niecałej godzinie pociąg ruszył i znaleźliśmy się na terenie Federacji Rosyjskiej.

Warto wspomnieć o tym, że zarówno przed granicą jak i zaraz za nią w pociągu pojawiają się lokalni handlarze, którzy przechodząc od wagonu do wagonu chcą nam za wszelką cenę sprzedać biżuterię, karty SIM, zabawki dla dzieci jak również, coś co jest bardzo przydatne podczas podróży, ogromne porcelanowe wazony. Co niektórzy oferują również wymianę pieniędzy – zarówno twardej waluty (dolary, euro) jak i ukraińskich hrywien. Jak już wspomniałem wcześniej, czasu upłynął nam na rozmowie i planowaniu. Zrobiła się godzina 20, czyli dobra pora na to, żeby umyć się w kolejowej toalecie i położyć spać.

Należy pamiętać, że po przekroczeniu granicy ponownie przesuwamy zegarki o godzinę do przodu. Na szczęście, podczas powrotu będziemy cofać czas, co da nam dodatkowe dwie godziny zapasu.

Dzień czwarty – wtorek (26.06)

Pyatigorsk (znacznik A na mapie). Godzina 4.44 nad ranem. Wychodzimy z pociągu i idziemy poszukać transportu do Terskola. Ku naszemu zdziwieniu okazało się, że czeka już na nas podstawiony busik (tak naprawdę była to przerobiona marszrutka). Kierowca nie za bardzo rozumiał, dlaczego nie chcemy z nim jechać. Dopiero telefon i rozmowa z prezesem klubu alpinistycznego wyjaśniła zaistniałą sytuację. Okazało się, że nasz mail został nie do końca poprawnie zrozumiany. Mając na uwadze fakt, że była wczesna godzina oraz że w ramach ceny mamy zarówno transport jak i załatwienie spraw meldunkowych, zdecydowaliśmy się skorzystać z oferowanego przejazdu. Co więcej, za transport ten mieliśmy zapłacić 6000 RUB natomiast przewoźnicy na dworcu życzyli sobie od 5000 do 5500 RUB za sam przejazd. Droga do Nalczika (znacznik B na mapie) zajęła nam trochę ponad godzinę. Kierowca zawiózł nas do bazy alpejskiej, w której spotkaliśmy się z prezesem klubu.

To z nim prowadziliśmy korespondencję i to on zaoferował pomoc w załatwieniu OVIRu. Na miejscu skserował nasze paszporty (strona ze zdjęciem + dane z wizy) oraz formularze migracyjne i powiedział, że dokumenty będą gotowe po godzinie 10. Mieliśmy w związku z tym kilka godzin na szybki spacer po mieście (niewielkie zakupy) oraz wymianę pieniędzy. W Nalcziku jest kilka oddziałów banków jednak nie w każdym można wymienić walutę. W mieście są również bankomaty. Trzeba się jednak liczyć z tym, że urządzenie może być niesprawne lub może w nim po prostu brakować gotówki.

Po godzinie ponownie wsiadamy do marszrutki i ruszamy w drogę do Azau (znacznik C na mapie). Stopniowo zaczyna zmieniać się krajobraz z nizinnego na pagórkowaty. Wjeżdżamy w dolinę na końcu której jest nasz cel – Elbrus. Po drodze mijamy małe miasteczka i wioski. Widać tutaj jeszcze pozostałości po poprzednim ustroju. Najciekawsze w tym wszystkim są jednak krowy, które bezstresowo chodzą sobie po drogach, nie robi na nich wrażenia autobus jadący z prędkością 80 km/h. Były nawet miejsca, gdzie całe stado krów zablokowało most nad rzeką i ani myślało ustąpić – nawet po trąbieniu samochodów. Po drodze mijamy miejscowość Elbrus i Terskol. Na drodze prowadzącej przez dolinę do kilkanaście kilometrów znajdują się posterunki (i wojska). Kontrolują one wyrywkowo przejeżdżające pojazdy. My mieliśmy szczęście i nie zostaliśmy zatrzymani. Warto jednak schować aparaty do plecaków (na wypadek kontroli). W końcu docieramy do Azau – na niej kończy się dolina. Wyciągamy bagaże i żegnamy się z kierowcą. Od tego momentu zaczyna się nasza akcja górska.

Poniższe zdjęcie to panorama Azau zaraz po wyjściu z busika. Ta i więcej zdjęć (i panoram) na stronie projektu.

W związku z tym, że jest jeszcze w miarę wcześnie (ok. godziny 13:00) decydujemy się na wyjście do góry. Najpierw jednak załatwiamy sobie prysznic (udało nam się wynegocjować cenę 1000 RUB za 9 osób) oraz możliwość pozostawienia zbędnego bagażu w jednym z hoteli. Wreszcie jesteśmy gotowi. Podejmujemy decyzję o podziale na mniejsze grupki. Marek, Michał, Lucyna i Piotrek decydują się wyjechać kolejką do stacji MIR (3500 m), Gosia i ja chcemy podjechać do pierwszej stacji na wysokość 3000 m natomiast Andrzej, Mateusz i Przemek chcą iść piechotą od samego dołu. Ruszamy. Cena przejazdu kolejki jest, jak przypuszczam uzależniona od tego, czy bilet kupuje się w kasie, czy też u operatora. W naszym przypadku przejazd do pierwsze stacji kosztował 200 RUB natomiast do drugiej 400 RUB. Docieramy do stacji Stary Krugozor.

Pogoda niestety zaczyna się psuć. Widać, że chmury schodzą coraz niżej, a temperatura jest dużo niższa niż na dole. Temperatura odczuwalna, biorąc pod uwagę wiatr, mogła się wahać w okolicach +10 stopni C. Zakładamy plecaki i ruszamy do góry. Niestety, zgodnie z zapowiedziami zaczęło padać, a my przeszliśmy może trochę ponad 100 m (w pionie). Mgła zaczyna coraz bardziej się zagęszczać. Decydujemy się zawrócić i przenocować na stacji kolejki. Po ok. 30 minutach z mgły wyłaniają się 3 postacie. Pierwszy do stacji dochodzi Przemek, następnie Mateusz i Andrzej. W międzyczasie dostaliśmy również SMSa od Marka, że oni zrezygnowali z podchodzenia do Beczek (ze względu na pogodę) i zdecydowali się na nocleg w Mirze. Po krótkiej dyskusji tylko Przemek decyduje się na podejście wyżej. Ostatecznie Mateusz, Andrzej, Gosia i ja śpimy na wysokości 3000 m, a reszta naszej grupy na 3500 m. Dostajemy jeszcze jednego SMSa od Marka z informacją, że Przemek dotarł i że planują jutro wyjście do Priuta 11 ok. godziny 6:00. Odnajdujemy toaletę, gotujemy wodę na kolację i na rano, suszymy rzeczy i idziemy spać.

Poniższe zdjęcia zrobione zostały w okolicach stacji Stary Krugozor (ok. 3000 m). Pierwsze – nowa stacja kolejki gondolowej, drugie – widok starej stacji kolejki (podczas podejścia do góry) – widok drogi do stacji Mir (zrobione w tym samym miejscu co poprzednie). Ostatnie zdjęcia przedstawia nasz nocleg w budynku stacji.

 

 

Dzień piąty – środa (27.06)

Budzimy się około godziny 5 rano. Ciągle pada, ale widać, że jest szansa na przejaśnienie. Jemy śniadanie i powoli pakujemy się. Gdy wychodzimy po godzinie 6 praktycznie już tylko lekko siąpi. Mateusz i Andrzej są ok. 10 minut za nami. W linii prostej odległość do stacji MIR nie jest wcale taka duża. Okazuje się jednak, że droga jest poprowadzona dość okrężnie (widać to na dołączonej mapie). Dodatkowo, aby skrócić sobie chociaż trochę trasę decydujemy się na podejście po dość stromym piargu. Wadą takiej opcji jest stale osuwający się żwir i kamienie. Mamy dość dobre tempo. Po godzinie osiągamy wysokość 3200 m. Zaczynają się powoli miejsca gdzie leżą jeszcze stare płaty śniegu. Wreszcie zza zakrętu wyłania się olbrzymia platforma na której znajdują się dwie budynki kolejek linowych (stacja MIR) oraz dolna stacja kolejki krzesełkowej która prowadzi na wysokość 3800 m do Beczek – była ona tego dnia nieczynna. Przystajemy na ok. 15 minut aby zasilić organizm czekoladą i orzechami ze Snickersa :). W między czasie docierają do nas Mateusz z Andrzejem. „Zmieniamy się” miejscami. Oni przystają na odpoczynek my wyruszamy do góry. Tym razem droga jest już w miarę prosta i widoczna. Kolejne 300 m wysokości osiągamy po 2 godzinach. 15 minut później dochodzi Mateusz i Andrzej. Tym razem robimy sobie dłuższy odpoczynek. Staramy się zgromadzić trochę wody. Do Pruita zostało nam jeszcze niecałe 300 m. Widzimy drogę i tyczki (trasery). Generalnie, wszystko co powyżej jest spowite mgłą, ale co kilka minut następują chwilowe przejaśnienia.

Ruszamy w drogę. Od tego miejsca idziemy już tylko po śniegu. Na tej wysokości szczeliny jednak jeszcze nie występują (przynajmniej w obrębie drogi prowadzącej do kolejnej bazy). Co więcej w Beczkach znajduje się baza ratraków, które wożą zamożniejszych turystów do góry (maksymalnie mogą one dojechać do Skał Pastuchowa). Samo przejście do Priuta jest dość proste techniczne. Najpierw mamy podejście, później prawie płaski teren i znów podejście i płaski teren. Najwyższe przewyższenie jest już przed samym Priutem. Może to być ok. 100 m do pokonania o dość znacznym nachyleniem. Stopniowo pogoda coraz bardziej się poprawia. Gdy doszliśmy na wysokość 4050m (znajdował się tam Disel Hut) spotkaliśmy Przemka, który wyszedł nam naprzeciw.

 

 

Dwa powyższe mapy pokazują drogi przejścia od MIRa do Beczek oraz z Beczek do Piruta 11 (w tej chwili znajduje się tam tylko schron Disel Hut).

Na poniższych zdjęciach widoczne są beczki. Pierwsze zdjęcie wykonane zostało przez Marka (mieli oni wtedy
ładną pogodę). Na drugim zdjęciu blaszany „hotel” już we mgle. Poniżej baza ratraków.

 

Podczas krótkiej rozmowy okazało się, że grupa Marka rozbiła się „na skałach” 100 m wyżej od miejsca, w którym się znajdowaliśmy. Ze względu na to, że Andrzej był już trochę zmęczony a podejście zajęłoby nam jeszcze godzinę zadecydowaliśmy, że zostajemy w tym miejscu. Przygotowaliśmy platformę, rozbiliśmy namioty i standardowo, zaczęliśmy gotować wodę (czytaj topić śnieg) na kolację. Niestety, przejaśnienie, które wystąpiło w południe było chwilowe i niestety z godziny na godzinę pogoda coraz bardziej się pogarszała. Wieczorem standardowo przyszła mgła oraz zaczęły się dosyć intensywne opady śniegu. Co więcej, prognoza pogody nie była zbyt obiecująca. Z informacji, które dostaliśmy z Polski wynikało, że cały następny dzień ma padać śnieg. W sobotę rano mają być przejaśnienia, natomiast po południu pogoda ma się ponownie pogorszyć i taki stan ma się utrzymać co najmniej do wtorku. W związku z takimi informacjami ustalamy, że jedyną szansą na atak jest sobota rano.
Z takimi ustaleniami kładziemy się spać.

Dzień szósty – czwartek (28.06)

Budzi nas śnieg odbijający się od powierzchni tropiku. Jest jeszcze wcześnie rano. Nasz namiot mamy już dość mocno zasypany. Leżymy jeszcze trochę, ale niestety, jakoś nie udaje nam się zasnąć. Po kilkunastu minutach Gosia decyduje się na wyjście i odkopanie platformy. To samo robi Mateusz. Staramy się ustalić pogodę na następne dni. Niestety, nie jest ona zbyt obiecująca. Dzisiaj ma cały dzień padać śnieg. Pogoda ma się poprawić dopiero jutro w południe. Wieczorem powtórka z rozrywki. Sobota rano – jest nadzieja na ładną pogodę, ale niestety, tylko do południa. Później znaczne pogorszenie pogody i tak przez kolejne dwa dni (czyli do poniedziałku / wtorku). Cały czas siedzimy w namiotach. Zjedliśmy śniadanie.

Takie oczekiwanie jest najgorsze. Czas dłuży się nieubłagalnie. W między czasie wyszliśmy z Gosią zobaczyć, czy jest szansa dostać się do schronu Disel Hut. Niestety, główne wejście jest zamknięte na kłódkę. Na platformie z desek, powyżej schronu rozbity jest jeden namiot. Siedzą w nim dwaj Rosjanie. Widzieliśmy ich dnia poprzedniego. Weryfikujemy położenie naszych namiotów. Znajdują się w zagłębieniu poniżej niewielkiego, ale jednak dość mocno nachylonego stoku. Fakt, o lawinach na Elbrusie bardzo mało się słyszy, ale ciągłe opady śniegu powodują lekki niepokój. Proponuję kolegom przeniesienie namiotów w okolicę platformy. Jest godzina 13:00. Powoli przestaje padać. Decydujemy się na zmianę miejsca noclegowego. Zresztą, nie mamy nić innego do roboty, a praca fizyczna dobrze nam zrobi. Samo spakowanie rzeczy, okopanie nowej platformy i przeniesienie namiotów zajmuje nam całe popołudnie. Nasz namiot rozbijamy na deskach obok Rosjan, Mateusz i Andrzej rozbijają się trochę poniżej.

Jak na złość, podczas przenoszenia namiotu pęka nam jedna rurka stelaża. W miejscu łączenia poszczególnych kawałów została rozerwana na pół. Na szczęście producent dołącza zestaw naprawczy - 10 cm rurki którą nakłada się na pęknięty stelaż. Tym sposobem udało się rozstawić namiot. Im później, tym coraz bardziej wieje. Niestety, nie mamy kontaktu z ekipą Marka, która nocuje 100 metrów powyżej. Wstępnie ustaliliśmy, że po przeniesieniu namiotów przejdziemy się do nich, aby ustalić jakie będą dalsze plany. Jednak koło godziny 17:00 widzimy jakąś postać schodzącą z góry. Jest to Marek. Zszedł aby z nami porozmawiać. Planuje on jutro rano wejście aklimatyzacyjne na Skały Pastuchowa, a w sobotę rano atak szczytowy. On również uważa, że to realna szansa na wejście. Ze względu na późną godzinę oraz fakt, że śnieg zaczął ponownie padać i mgła staje się coraz gęstsza Marek wraca do swojego namiotu. Zostajemy sami. Musimy podjąć jakąś decyzję odnośnie następnych dni. W końcu ustalamy, że jutro rano pakujemy namiot Mateusza i idziemy na nocleg na Skały Pastuchowa. Stamtąd mamy atakować w sobotę rano szczyt. Po tym wszystkim wracamy z Gosią do namiotu. Znów standardowe topienie śniegu na kolację i na rano do termosów. Idziemy spać.

Dzień siódmy – piątek (29.06)

Ponownie budzi nas padający śnieg, który cały czas uderza w tropik namiotu. Jest jednak nadzieja na poprawę pogody. Słońce przebija się przez mgłę i z minuty na minutę coraz bardziej się rozpogadza. Decydujemy się na przeniesienie biwaku. Pakujemy rzeczy. Czekamy aż Mateusz i Andrzej spakują namiot. Dzielimy pomiędzy siebie część wspólnego sprzętu, zostawiamy zbędne rzeczy w naszym „domku” i ruszamy do góry. Niestety, opady były dość obfite. Torowanie w „luźnym” śniegu nie należy do najłatwiejszych zadań. Pniemy się jednak sukcesywnie do góry. Mijamy namioty ekipy Marka. Są puste i widać ślady. Musieli wyjść wcześniej od nas. Idziemy do góry. Co kilkanaście minut robimy zmianę prowadzącego. Słońce coraz bardziej zaczyna świecić. Robi się coraz cieplej.

W momencie, gdy robimy postój (mniej więcej w połowie drogi) dogania nas inna ekipa, która podjechała na wysokość 4200 metrów ra/trakiem. Łatwo się idzie po czyichś śladach. Proponujemy im, aby teraz to oni poprowadzili drogę, a później dokonamy zmiany. Ruszamy do góry. Widzimy już powoli Skały Pastuchowa (niestety, wiatr cały czas wieje i czasem są one okryte chmurami). Dodatkowo zauważamy grupkę ludzi, którzy schodzą z góry. Rozpoznajemy kurtkę Marka. Przystajemy na chwilę i rozmawiamy. Byli na aklimatyzacji i wracają do namiotów przygotować się na atak szczytowy. Nam zostało już tylko ok. 100 metrów do dolnej granicy Skał. Spotykamy jeszcze grupkę Rosjan z przewodnikiem. Pytamy go o dobre miejsce na rozbicie namiotu. Sugeruje on podejście do górnej granicy Skał i rozbicie się w tamtym miejscu.

Zobaczymy, na ile wystarczy nam sił. Idziemy dalej i wreszcie dochodzimy do początku Skał Pastuchowa. Wyglądają one jak luźne kamienie i kamienne bryły wystające ze śniegu. Jednak, stok ma tutaj nachylenie ok. 30 stopni i ciężko będzie się w tym miejscu rozbić. Idziemy dalej. Koledzy protestują, że dalej nie idziemy, ale mi cały czas wydaje się, że jeszcze 10 metrów i znajdzie się miejsce bardziej płaskie. Wreszcie jest. Sprawdzam GPSa, mamy wysokość – 4595 m. Znajdujemy się gdzieś po środku tej dziwnej formacji. Akurat tutaj jest kawałek terenu, który ma może z 10 stopni nachylenia. Wystarczy tylko trochę pokopać żeby przygotować sobie ładną platformę pod namiot.

Wieje coraz bardziej, ale udaje nam się robić namiot i zapakować wszystkie rzeczy do środka. Budowa tego namiotu jest „rurowa” – przy odpowiednim ułożeniu jest on bardzo opływowy i nie poddaje się działaniu wiatru w porównaniu z innymi konstrukcjami. Poza tym może pomieścić cztery osoby (trzy w sypialni oraz jedną w przedsionku) wraz z plecakami. Jest już późne popołudnie. Trzeba zacząć się uwijać, aby mieć chociaż kilka godzin snu (planowane wyjście o 2:00 nad ranem). Gotujemy wodę i przygotowujemy sobie szpej na rano. Jemy kolację i wreszcie około godziny 21:00 kładziemy się spać. Budzik powinien zadzwonić o 1:00. Wieje coraz bardziej. Jeśli widoczność będzie bardzo kiepska lub będą silne opady śniegu to nie idziemy.

Rozstawianie namiotu na Skałach Pastuchowa (w tle, już tak niedaleko, widoczyny wschodni wierzchołek Elbrusa). 

Dzień ósmy – sobota (30.06)

Godzina 1:00. Dzwoni budzik. Cały czas wieje. Ktoś musi wreszcie wyjść z ciepłego śpiwora i wyjrzeć na zewnątrz. Są warunki na atak. Na niebie skrzą się gwiazdy, chmury zalegają dużo poniżej nas (mogła to być wysokość ok. 3000 – 3500 m). Idealnie widać szczyt. Ostateczna decyzja. Mateusz i Andrzej idą. Ja niestety zostaję. Od wczoraj gdzieś od 22:00 cierpną mi ręce. Może mógłbym się „szarpnąć”, ale wolę nie ryzykować. Odpuszczam. Ze względów bezpieczeństwa Gosia zostaje ze mną. Jak tylko zrobi się jasno będziemy schodzić na dół. W związku z takimi decyzjami koledzy zaczynają się przygotowywać do ataku. Niestety, oni wczoraj nie przygotowali sobie rzeczy na wyjście.

Zaczyna się gorączkowe poszukiwanie poszczególnych części garderoby i szpeju. Jest bardzo zimno. Aby w ogóle ubrać buty Mateusz rozgrzewa je nad palnikiem. Andrzej wychodzi na chwilę z namiotu (w celach wiadomych), ale bardzo szybko wraca. Prognoza pogody chyba nie kłamała. Temperatura powierza może oscylować w okolicach -20 stopni, a ze względu na szalejący wiatr odczuwalna mogła być jeszcze o 10 – 15 stopni niższa. Chłopaki przygotowują sobie wodę do termosów, ale żeby nie tracić czasu dajemy im do śniadania ciepłe picie z naszego termosu. Czas płynie bardzo szybko. Na dole widać już światła czołówek. W końcu przygotowują się do wyjścia. Jeszcze tylko raki na nogi, zapakowanie reszty potrzebnych rzeczy do plecaka, krótki instruktarz użytkowania GPSa i wychodzą. Jest prawie godzina 4 (w górach w takich sytuacjach czas płynie bardzo szybko). Część wspinaczy minęła już nasz namiot, to daje nadzieję, że koledzy nie będę musieli torować sobie drogi w śniegu. W dole widzimy ratrak podjeżdżający pod Skały Pastuchowa, z którego wysiada grupa ludzi (wygodni są). Ciekawe czy grupa Marka również zdecydowała się na atak?

Około godziny 4:30 zaczęło robić się coraz jaśniej. Poszliśmy jeszcze spać. Nam się już nie śpieszy. Około godziny 7 powoli zaczynamy się przygotowywać do zejścia. Jemy śniadanie, pakujemy rzeczy, robimy porządek w namiocie, tak aby koledzy mogli się szybko spakować i jeszcze dzisiaj zejść na dół. Wychodzimy po 8. Po drodze mijamy wspinaczy, którzy jeszcze idą na szczyt. Namioty grupy Marka są puste – czyli oni również musieli wyjść w nocy na atak. Dochodzimy do naszego namiotu. Składamy go. Robimy zdjęcia i ruszamy w dół. Dochodzimy do Beczek. Działa kolejka krzesełkowa. Niestety, zjazd w dół kosztuje dla nas 400 RUB (dwie osoby i dwa duże plecaki), koledzy zjechali za 100 RUB.

W takim przypadku wolimy zejść pieszo do Mira. Widać, że jest weekend, bo widać dużo niedzielnych turystów, którzy wyjechali sobie kolejką na 3500 metrów aby zobaczyć Elbrus z bliska. Oprócz starej kolejki działają również nowe gondolki. Na szczęście zjazd kolejką w dół jest bezpłatny. O godzinie 13:00 docieramy do dolnej stacji kolejki. Idziemy napić się piwa i przy okazji odbieramy rzeczy. Znajdujemy nocleg w hotelu Vershina (ВЕРШИНА).

Ostatni fragment mapy przedstawiający ostateczne przejście ze Skał Pastuchowa na szczyt.

Najważniejsza jednak część niniejszej relacji zaczyna się dopiero teraz. Mateusz i Andrzej poszli w górę. Gdy dochodzą do górnej granicy Skał Pastuchowa spotykają tam pozostałe osoby z naszej grupy (godzina 4:30). Dogonili ich akurat w momencie, gdy tamci kończyli ubieranie szpeju. Od tego miejsca ruszają razem. Z tego co słyszeliśmy wcześniej, od Skał cała trasa jest bardzo dobrze oznaczona a tyczki są dość gęsto poustawiane. Ważne jest jednak, aby nie zejść z wyznaczonej trasy, gdyż od tego miejsca zaczynają się szczeliny. Zboczenie z drogi na 5 – 8 metrów w dowolną stronę może się skończyć nieprzyjemnym wypadkiem. Cała grupa, już razem rozpoczyna podchodzenie do góry, około godziny 8 zaczynają trawersować (w lewo – na zachód) zbocze wschodniego wierzchołka góry. Nachylenie na trawersie wynosiło ok 30 – 35 stopni. Sam trawers nie miał jakichś specjalnych trudności technicznych, co zresztą widać na zdjęciach. Jedynym problemem była bardzo gęsta pokrywa śnieżna.

Zdjęcie pokazuje ścieżkę widzianą ze skał Pastuchowa prawie do samego siodła.  Na końcu drogi widoczni wspinacze.

Pod koniec trawersu (wysokość ok. 5300 m) nasi koledzy spotkali grupę Rosjan, którzy szli przed nimi z przewodnikiem. W tej chwili odpoczywali (jest godzina 10). Po rozmowie z nim okazuje się, że od tego miejsca do samego wierzchołka pozostało jeszcze ok. 3 godzin (godzina do siodła i dwie godziny na szczyt). Ze względu na dość późną godzinę, miejscami ograniczoną widoczność i niepewne prognozy popołudniowe (nie licząc czasu potrzebnego na zejście i powrót do namiotów) Mateusz zdecydował się zawrócić. Po odwiązaniu się z liny i zostawieniu Andrzejowi plecaka wraca samodzielnie na Skały Pastuchowa. Reszta naszej grupy idzie dalej razem z grupą Rosjan, przy czym tym razem to nasi torują drogę w śniegu (najcięższą pracę wykonał Andrzej wraz z Lucyną). W końcu teren zaczął się coraz bardziej wypłaszać (miejscami było nawet lekko z górki) i widać już siodło pomiędzy szczytami. Po dojściu do niego grupa robi sobie odpoczynek. Jest godzina 10:30.

Zdjęcie zrobione już na podejściu na zachodni wierzchołek. Bardzo dobrze pokazuje zakończenie trawersu oraz siodło pomiędzy szczytami.

Po przejściu siodła zaczyna się właściwa wspinaczka. Nachylenie stoku zachodniego wierzchołka to ok 40 – 45 stopni.

 

Droga strasznie się dłuży. Co więcej, po wyjściu na kopułę szczytową (skały – godzina 12:45) do samego wierzchołka został jeszcze jakiś kilometr bardziej płaskiego terenu. Jest godzina 13:50 gdy w końcu nasza grupa staje na szczycie najwyższej góry Kaukazu – ELBRUS 5642 m n.p.m. (może nawet i Europy – w zależności od przyjętego punktu widzenia).

Niestety, widoczność na szczycie jest praktycznie zerowa (dość mocno się zachmurzyło). Według Andrzeja, gdyby przyszli 30 minut szybciej mieli by piękną panoramę Kaukazu. Kilka zdjęć, kilka radosnych podskoków i trzeba wracać. Pogoda coraz bardziej się pogarsza. W międzyczasie dowiadujemy się, że Mateusz dotarł do namiotu, ale nie będzie schodził na dół, gdyż w plecaku u Andrzeja zostawił wszystkie dokumenty. Andrzej i Przemek po niecałej godzinie schodzą ze szczytu na siodło – czekają na resztę.

Ze względu, że reszta grupy idzie trochę wolniej koledzy odłączają się. Około godziny 17:00 dostajemy smsa od Andrzeja „U mnie OK”. Po rozmowie telefonicznej z Mateuszem dowiadujemy się, że Andrzej z Przemkiem dotarli do namiotu. Teraz czekają na resztę, która jeszcze schodzi. Godzinę później cała grupa jest już w komplecie w namiocie na Skałach Pastuchowa. Szybka decyzja co do dalszych planów – wszyscy zostają na noc w swoich namiotach a następnego dnia rano będą schodzić na dół. Dodatkowo, dowiadujemy się, że Andrzej ma trochę przemarznięte palce u stóp – torowanie w śniegu spowodowało, że na czubku jego butów utworzyła się „czapa” lodowa, która przemroziła kończyny.

Dzień dziewiąty – niedziela (1.07)

Wstajemy wypoczęci, jemy śniadanie pakujemy się i czekamy na informację z góry. Około południa dzwoni do nas Mateusz, że razem z Andrzejem czekają już na nas na dole przy hotelu w którym zostawiliśmy rzeczy. Oddajemy zatem klucz do recepcji i idziemy na spotkanie z nimi. Koledzy są zmęczeni, ale szczęśliwi – tylko te palce Andrzeja dość mocno napuchły. Ze względu na to, że cała grupa zadecydowała, że w dniu dzisiejszym wyjeżdżamy z Azau jedyne, co koledzy chcieli zrobić, to wziąć prysznic i przepakować się. Podczas czekania na załatwienie spraw prysznicowych udaje nam się skontaktować z Markiem. Schodzili trochę wolniej, ale i oni są już na dole. Co więcej, znaleźli bar
z bardzo dobrym jedzeniem. Okazało się, że jest to tak dość obskurnie wyglądający barak z którego przez cały czas grała muzyka lokalna. Sam wygląd wnętrza również nie zachęcał, jednak miejsce to zostało nam polecone przez operatora kolejki i faktycznie, jedzenie jest tutaj rewelacyjne. Po zakończeniu delektowaniem się lokalnymi potrawami trzeba było poszukać transportu. Co nie było wielkim problemem, gdyż chętnych kierowców jest tutaj dość dużo. Udało nam się wynegocjować cenę 4500 RUB za przewóz 9 osób z Azau do Pytaigorska.

Podczas drogi powrotnej okazało się, że ok. 30 km za Pyatigorskiem są Mineralne Wody. Co więcej, kierowca zasugerował, że jest to dużo większe miasto i będziemy mieli możliwość znalezienia lepszego połączenia kolejowego. Oczywiście, przy okazji skasował jeszcze 500 RUB za zmianę drogi, ale i tak sam ten przejazd nam się opłacał. Do Mineralnych Wód dotarliśmy po godzinie 19:00.

Powrót

Zdecydowaliśmy, że dzielimy się na dwie grupy. Jedna wraca do Polski, druga jedzie na Krym. Jedziemy razem do Mineralnych Wód. Tam też udaje nam się złapać wieczorny pociąg do Rostowa nad Donem, skąd dnia następnego udamy się na Krym. Grupa Marka zostaje jeszcze jeden dzień
w oczekiwaniu na pociąg do Kijowa, skąd już szybka droga przez Lwów do Polski.

Powyższe zdjęcie przedstawia całą (no prawie, bo brakuje na nim Michała) ekipę. Zdjęcie zostało zrobione na dworcu w Mineralnych Wodach tuż przed odjazdem naszego pociągu na Krym. Od lewej strony: na dole Marek i Piotrek, powyżej Przemek i Mateusz. Następnie Jarek (czyli ja), Lucyna (wyżej), Gosia (niżej). Po prawej stronie stoi Andrzej.

P.S. zdjęcie było robione przez jednego z policjantów, który za wszelką cenę starał się nas tak ustawić, aby
w kadrze zmieścił się również wielki pomnik ptaka na fontannie (co zresztą widać).

Podziękowania

Chcieliśmy bardzo podziękować poniższym firmom za pomoc w przygotowaniu nas do tej wyprawy (głównie w formie zniżek na sprzęt).

 

Przewrotny sklep górki, który rozpoczął działalność w 1999r. Posiada w swojej ofercie zarówno sprzęt górski jak i turystyczny. Oferuje produkty tylko najlepszych światowych marek.

http://przezgorynogami.pl

 

 

Pracownia Sprzętu Alpinistycznego powstała na Górnym Śląski w 1977r. Od początku swojej działalności produkowała najwyższe jakościowo produkty górskie – w szczególności odzież puchową oraz system Thermoactive.

http://http://malachowski.pl

 

 

Sklep górski i turystyczny istniejący na rynku od 2005 roku. W ofercie sklepu znajdują się jedynie produkty uznanych producentów światowych.

http://sherpa.pl

 

 

Producent wysokiej jakości preparatów kosmetycznych, których receptury oparte są na najwyższej jakości naturalnych, starannie dobranych surowcach.

http://floslek.pl

Uwagi końcowe

Podsumowując naszą wyprawę mogę stwierdzić, że była ona udana. To że trzy osoby nie weszły na szczyt nazwał bym nie tyle niepowodzeniem, co umiejętnością podjęcia dojrzałej decyzji. Nie mieliśmy do końca szczęścia do pogody, ale po mimo to, sześć osób podjęło wyzwanie i udało się. My na pewno jeszcze na tę górę wrócimy. Nie wiadomo jeszcze kiedy, czy za rok, czy za dwa. Ale na pewno będzie następny raz. Może do następnej naszej wyprawy dołączysz i ty Czytelniku.

Całość relacji, wraz z resztą informacji praktycznych znajdziecie na www.wisproject.pl

Zapraszamy również do poprzedniej relacji WiS Project  z Mont  Blanca

Powiązane artykuły