Przygotowania do wyprawy Kokshal Too 2010 – rzecz o bezpieczeństwie. Szkolenie GPS.

 

miniaturaszkGPS„Chęć odkrywania tego, co niezbadane, leży głęboko osadzona w człowieku. Ten imperatyw, w sposób niezrozumiały, nakazuje ludziom przekraczać twórczo granice, wychodzić poza szarą codzienność, wąską użyteczność i odrzucać to, co jednoznacznie ustalone, pozornie bezpieczne i poznane”.

 

 

„Prawdziwe” góry bardzo rzadko opowiadają wyłącznie o przygodach. Widziane z daleka mogą wydawać się „tajemniczym ogrodem pełnym ukrytych cudów, do którego każdy podróżnik, rozbudzony wewnętrznym nakazem odkrywania, pragnie wejść”. Jednakże, w rzeczywistości jest to środowisko wysoce nieprzystosowane do realizacji ludzkich potrzeb. Radość z odkrywania bardzo często miesza się z trudem, wyzwaniem, ryzykiem a nawet śmiercią – bez względu na to, czy są to niskie czy wysokie góry. Wspinacz (turysta górski) wkraczający w to piękne i nieprzyjazne środowisko musi być świadomy istnienia wielu zmiennych determinujących poziom jego bezpieczeństwa. Mowa, rzecz jasna, o zagrożeniach (obiektywnych), jakie spotyka się na szlaku, poza nim, oraz o zagrożeniach (subiektywnych), generowanych przez samego człowieka. Niskie temperatury, burze śnieżne, wyładowania atmosferyczne, wiatr, deszcz, mgła, duża wysokość, nawisy, lawiny kamienne i śnieżne, niewystraczająca wiedza i umiejętności, słaba kondycja fizyczna, przecenianie swoich możliwości – wszystko to ma bezpośrednie implikacje na życie i zdrowie wspinacza, a także na podejmowane decyzje. Skoro te „żywioły” potrafią zabijać w miastach, to nie trudno sobie wyobrazić jak niebezpieczne są one w tak skrajnie trudnych górskich warunkach. Należy pamiętać, że góry „uderzyć” mogą w każdego. Wypadkom ulegają i specjaliści i amatorzy. Ustalanie sztywnych ram bezpieczeństwa to mniej lub bardziej udane spekulacje, oparte na wielu zmiennych i niepewnych. Zatem, wyrokowanie w kwestii bezpieczeństwa może przypominać trochę „utrwalanie poematu palcem na piasku w wietrzny dzień”, jednakże,nic nie robienie i akceptowanie nieakceptowalnego (śmierć, kalectwo) też nie jest dobrym rozwiązaniem. Wypadek to łańcuch wielu zmiennych (zdarzeń), w których kluczową rolę odgrywa sam człowiek. Bowiem, to nie góry powodują wypadki, ale my sami będąc w tych górach. To nasze decyzje wypływające z braku wiedzy, z ignorancji, są przyczyną tych wszystkich tragedii. „Zagrożenia obiektywne i subiektywne w oderwaniu od siebie nie stanowią problemu”, dopiero w chwili, w której dochodzi do styku tych zagrożeń, gdy zaczynają się one ze sobą mieszać, wzajemnie na siebie oddziaływać, może powstać ciąg zdarzeń, reakcji, którego implikacją są niepożądane zdarzenia.

Tego ryzyka uniknąć nie możemy, bowiem już sama obecność człowieka w górach jest tym czynnikiem wyzwalającym zagrożenie. Należy to zaakceptować, ale ta akceptacja musi być poparta wiedzą, która pozwoli zidentyfikować ryzyko, określić jego dopuszczalny poziom, i wyznaczyć kryteria zmierzające do minimalizacji zagrożenia. Nie ma nic gorszego, jak trzymanie się kurczowo „pobożnych życzeń sfery ryzyka”. Ileż to razy, sam mówiłem: „weszliśmy na nawianą poduchę śnieżną, ale przecież rok temu chodziliśmy w gorszych warunkach. Nic złego nie stało się poprzednim razem, to i nic złego nie stanie się i teraz”. Tak jest, stare porzekadło mówi : „Elektryka prąd nie tyka, a jak pierd.. to ino  raz”. Może zatem warto się nad tym wszystkim zastanowić, zacząć się uczyć, zdobywać doświadczenie i pogłębiać wiedzę z zakresu bezpiecznej eksploracji górskiej? Może warto poświęcić trochę czasu i udać się na szkolenie lawinowe, medyczne, szkolenie z nawigacji satelitarnej? Takich inicjatyw jest coraz więcej na „rynku”. Kiedyś dużo się mówiło o bezpieczeństwie, a mało robiło, a teraz zaczyna się to wszystko powoli zmieniać. Tak, wiem, kursy kosztują. Czasami nawet sporo, ale szczęśliwie, są podmioty, które robią to nieodpłatnie. To jest możliwe!

Jako uczestnik wyprawy w Kokshal Too 2010 (www.kokshal2010.pl) muszę w tym miejscu powołać się na Fundację Anny Pasek, która w ramach działań statutowych realizuje własnie takie działania. Szkoli, uczy, doposaża w potrzebny sprzęt na wyprawy i mówi o zagrożeniach. Dzięki statusowi „non profit” i dochodom z różnych publiczncznych zbiórek, szkolenia te mają charakter bezpłatny! Tak powinno być, gdyż dzięki tym szkoleniom uzmysłowiłem sobie wiele ważnych kwestii, które wcześniej były dla mnie tematami pobocznymi. Nagle zdałem sobie sprawę, że taka wiedza otwiera nie tylko oczy, ale i możliwości do działania, bowiem sytuacje, w których konieczne będzie  niesienie pomocy, nadarzyć się mogą w każdej chwili, nie tylko w górach.

W środowisku górskim panuje przekonanie, że zdobycze techniczne, umożliwiające komunikację i nawigację w terenie górskim, przyczyniły się do wzrostu wypadkowości, i zaczęły zastępować przygotowanie i samowystarczalność. Po części jest w tym słuszna racja, bowiem posiadanie telefonu czy urządzeń do nawigacji GPS, często wywołuje złudne poczucie bezpieczeństwa („mam telefon, nic złego się nie stanie”). Takie nastawienie bagatelizuje zagrożenia i umniejsza konieczność polegania wyłącznie na sobie. Z drugiej strony, odrzucanie zdobyczy techniki w eksploracji górskiej wydawać się może niepotrzebnym anachronizmem, który w dzisiejszych czasach kurczowo trzyma się wypaczonych już ideałów pierwszych zdobywców.  Wspinaczka bez asekuracji, odrzucanie nowoczesnych rozwiązań w eksploracji górskiej to zwykła hipokryzja, bowiem na co dzień korzystamy z tej całej nowoczesności bez najmniejszego oporu, a w dyskusjach o ich zasadność w górach, wściekle i zapalczywie im się przeciwstawiamy. Należy to powiedzieć: nasi prekursorzy wspinaczki (chwała im za to) zwyczajnie tego wszystkiego nie mieli, a gdy pojawiało się coś nowego, udoskonalającego technikę, sięgali po to bez wahania.

 

kalibracjaGPS

 

SS857702

 

Na szczycie Lubonia Wielkiego - GOPR-owskie powozy

 

I tak sobie myślę, że może warto byłoby to wszystko zrewidować. Przecież, nie jednego specjalistę, a zarazem zagorzałego przeciwnika nowoczesnej techniki w górach, właśnie ta technika uratowała od niechybnej śmierci. Co dziwne, jeszcze do niedawna sam byłem przeciwny GPS-om. No bo jakże można się zgodzić na „prowadzenie za rączkę”. No nie można. Skoro chcę poczuć, że coś robię, niech stanie się to tylko i wyłącznie moim udziałem. I w tej kwestii nie zmieniam zdania, ale gdy chodzi o ludzkie życie, o życie moje, mojego kolegi, ten GPS, telefon może okazać się ostatnią deską ratunku. Należy podkreślić, że wszystkie górskie służby ratunkowe nie są wstanie dotrzeć do miejsca zdarzenia wcześniej jak po godzinie. Jest to po prostu nie możliwe, z uwagi na spore odległości i wysokości. A gdy do tego dodamy załamanie pogody, czas ten wydłuża się dwu lub trzykrotnie. W skrajnych przypadkach możliwe jest całkowite odcięcie ratownika od poszkodowanego, bowiem, w akcjach ratunkowych najważniejsze jest przede wszystkim bezpieczeństwo ratownika. Skoro tak, to muszę być samowystarczalny, ale to nie znaczy, że skazany na śmierć z powodu głupich uprzedzeń. W chwilach załamania pogody, gdy widoczność spada do zera, wiatr rozrywa namioty szturmowe, albo poruszamy się mocno szczeliniastym i nieznanym nam lodowcem, a nasze ślady zatarła burza, trasery (way pointy)  naniesione na odbiornik GPS mogą uratować nam życie. A gdy kolega ulega wypadkowi, wezwanie pomocy przez radio, telefon podwaja szansę jego przeżycia, ale nie bez mojego udziału. Ja ty, czy oni muszą działać, a bez wiedzy tego się nie da zrobić.. Czy to nie nabiera sensu? Być może dla niektórych to nadal nie stanowi wystarczającego uzasadnienia. A może to wszystko zależy wyłącznie od priorytetów? No właśnie, od priorytetów. To może warto zapamiętać tak dewizę: „dobry alpinista to żywy alpinista”?

I tak sobie nadal myślę, że dobrze się stało. Byłem na szkoleniu lawinowym, byłem na szkoleniu medycznym i z systemów nawigacji GPS, i zapewne nadal będę w nich uczestniczył, gdyż wiedzy nigdy za mało, a ignorancji we mnie nadal porażająco dużo.

 

Autor zdjęć i tekstu: Piotr Picheta

 

www.kokshal2010.pl

 

 

Partnerzy_-_13.07

miniaturaszkGPS

Powiązane artykuły