Wyprawa Bezengi 2010 - Relacja

Bezengi2010Od 4 do 29 lipca w czteroosobowym składzie działała wyprawa Bezengi 2010: Magdalena Nowak, Joanna Nowosadzka, Jarosław Gryczka oraz Paweł Strzelecki [Strzelec] (wszyscy KW Warszawa), działaliśmy w rejonie Bezengi w Centralnym Kaukazie. Klubowa wyprawa Bezengi 2010 zakończyła się sukcesem - wszyscy wrócili cali i zdrowi.

Zapraszamy do obejrzenia galerii z wyprawy Bezengi 2010!

Relacja Jarka Gryczki

Czwartek, 1 lipca, godz. 21.00, Warszawa - Dworzec Zachodni

Tak, ta góra bagażu jest nasza i tylko nasza. Aż dziwne, że jedziemy tylko we czwórkę, bo sterta plecaków większych i mniejszych wygląda tak, jakby na kolonie wybierała się co najmniej 10-osobowa grupa dzieciaków. Ale nie ma ani jednej zbędnej rzeczy (tak przynajmniej myśleliśmy w tym momencie, późniejsze dni miałby zweryfikować te optymistyczne założenia). Żeby nie narażać się kierowcom autobusu nasze bagaże podręczne ważą po 20 kg, ale udajemy, że są lekkie jak piórka. I tak nikt tego nie sprawdza...

Sobota, 3 lipca, godz. bliżej nieokreślona, pociąg relacji Kijów-Pjatigorsk, przejście kolejowe Ukraina-Rosja

Okazuje się, że rzeczy wpisane w ukraińską kartkę imigracyjną są dla celników świętością. Jeszcze w autobusie wpisaliśmy, że jedziemy przez Ukrainę do Rosji tranzytem, ale musieliśmy uzupełnić zapis o jedno znaczące słowo: 'KONOTOP' (celnik każe, turysta wpisuje). I teraz (przy pomocy życzliwej współpasażerki) tłumaczymy się, dlaczego nie jesteśmy na przejściu granicznym o tej właśnie nazwie (czyli gdzieś na północy Ukrainy). Niezdolność do porozumienia się w języku ukraińskim gra na naszą korzyść. Po kilku konsultacjach z 'Centralą' Ukraińcy wbijają nam pieczątki do paszportów. O dziwo, kontrola rosyjska przebiega w sposób zupełnie przez nas niezauważony.

Niedziela, 4 lipca, godz. 11.00 (czasu rosyjskiego), Alpinlager Bezengi

No to jesteśmy w Bazie. Czyli w małym miasteczku z dwoma barami, dwoma sklepami, pralnią i ohydnym budynkiem budowanym na samym jej środku. Jak na alpinistów z Polski przystało będziemy mieszkali we własnych namiotach (opcja najtańsza - ok. 10 zł/ dzień). Nie dla nas wypasiona kamienna wieża z widokiem na Giestołę; zostawiamy ją nowobogackim Rosjanom, których stać na zapłacenie 250 zł za każdy dzień. Poznajemy zasady poruszania się po górach. Z pewnością spodobałyby się naszym rodzinom, bo przed każdym wyjściem trzeba dokładnie rozpisać 'takticzeskij płan' na każdy dzień górskiej działalności, a potem grzecznie meldować się w Bazie przez radio o 7, 10, 13, 16 i 19 (a czasem nawet o 21).

Bezengi-2010 

Bazę sponsoruje Marmot i Petzl Charlet...

Środa, 7 lipca, godz. 13.00 (czasu rosyjskiego), szczyt Ukiu

Aklimatyzacyjnie wybraliśmy się na Ukiu granią północno-wschodnią (2A). Podejście po sypkim piargu nie nastrajało nas zbyt optymistycznie, a w dodatku zaczął padać śnieg. Na przełęczy Magda pokazała moc - tylko pół godziny zajęło jej sprawienie, że nagle nad nami zaświeciło słońce i ruszyliśmy dalej.

Bezengi-2010-2.r

Magda zaklina słońce. Już za chwilę będzie +30 w cieniu...

Szybko okazało się, że aklimatyzacja na Kaukazie polega także na nabywaniu umiejętności odróżniania kruszyzny (jakieś 95% tego, co się złapie lub na czym się stanie) od litej skały (cała reszta). To była też okazja, żeby przekonać się, że czasy przejścia w rosyjskim przewodniku są liczone dla cyborgów. Zejściową 'normę' pomnożyliśmy przez jakieś 2,5 :)

  

Bezengi-2010.r

Szczęściara Asia, której udało się znaleźć 5% skały niebędącej totalnym syfem

Piątek, 9 lipca, godz. 17.45 (czasu rosyjskiego), 80m od szczytu Małego Urala

Stoję sobie właśnie pod ostatnią, skalną częścią drogi Saratowa na Mały Ural (3B) i rozmyślam, gdzie ten komin, o którym mówili znajomi przed wyjazdem. Strzelec wbił się w skały wg rosyjskiego opisu i teraz walczy z drogą, na której trudności nie miały przekraczać IV (z jednym miejscem V). Przegrywa jednak pojedynek z gładką, mokrą płytą i przenosi się z walką lekko w prawo.

Dziewczyny dzielnie wspierają go w tej wspinaczce, choć lepsze określenie to 'zgrabne poruszanie się pomiędzy plamami błota, osypujących się kamieni i spadających elementów skalnych o wielkościach różnych'. Od patrzenia siada mi psycha zupełnie (co dokłada się do fizycznego zmęczenia po wcześniejszym dymaniu po śniegu i lodzie) i Strzelec będzie prowadził także drugi wyciąg. Asia i Magda też kiepsko to odbierają, zwłaszcza że po drodze Magda miała bliższe spotkanie (na szczęście nie trzeciego stopnia) z lawiną...

Wreszcie szczyt i pytanie Strzelca: 'Masz repa zjazdowego?' Pewnie, że mam. W plecaku 80 metrów niżej. Tak więc zamiast komfortowego zjazdu ostatni odcinek schodzimy.

Dziewczyny, które urządziły sobie dzisiaj kobiece wspinanie, walczą ze sobą czy wbić się w skałę. Ostatecznie zapada decyzja, żeby spróbować jutro...

Bezengi-2010-3.r 
Kobiece wspinanie, czyli 'diewoczki iz Polszy silnyje i krasiwyje'

Sobota, 10 lipca, godz. 23.45 (czasu rosyjskiego), Alpinlager Bezengi

Ależ to był mecz! Szkoda, że Urugwaj przegrał z Niemcami 2:3. Cała Baza kibicowała drużynie z Ameryki Południowej :)

Wtorek, 13 lipca, godz. 16.15 (czasu rosyjskiego) , Lodowiec Bezengi

Dwa dni lenistwa i obżarstwa są już wspomnieniem. Podładowaliśmy akumulatory i teraz telepiemy się z worami po środkowej morenie Lodowca Bezengi. Do Bazy wrócimy za kilka dni bogatsi o zdjęcia rogatych baranów z nocziewki Baran Kosz (niczego innego po nazwie spodziewać się nie było można), pokonany trawers pik 4310 (Jesenina) - Giestoła (4A), zjazdy ze szczytu Llalver w nadchodzącej burzy i traumatyczne zejście po osypujących się czarnych gównianych płytkach. I oczywiście bardzo szczęśliwi:)

 

Bezengi-2010-4.r

Tradycyjnie wypaśne śniadanie bazowe

Piątek, 16 lipca, godz. 16.30 (czasu rosyjskiego), pik 4310 (Jesenina)

Za nami 11 godzin akcji zakończonej na szczycie piku 4310, jakieś 3 metry od toalety, którą urządzili sobie tutaj jacyś nocujący wcześniej wspinacze. A zaczęło się tak niewinnie;) Mimo dobrej pogody o 2.30 uparliśmy się z Magdą, że trzeba pospać jeszcze pół godziny (Strzelec o mało nas za to nie pozabijał). No ale przecież w końcu się zebraliśmy i w promieniach wschodzącego słońca byliśmy już na śnieżnej grani!

Szybko posuwamy się do góry w zespołach mieszanych. Dziewczyny grzeją po śniegu i lodzie jak czołgi. Pogoda piękna, jesteśmy na drodze tylko we czwórkę. Jest super.

 

Bezengi-2010-5.r

'Kochani Rodzice, u nas wszystko w porządku. Co prawda żarcie mogłoby być lepsze, ale za to pogoda wspaniała...'

Do momentu kiedy dochodzimy do drugiej szczeliny brzeżnej, gdzie następuje dość radykalny podział zdań co do dalszego przebiegu drogi. Ostatecznie kierujemy się lekko w lewo w stronę skał. Choć raczej powinienem powiedzieć - totalnej mega kruszyzny. Latające fragmenty skał wielkości telewizora (nie LCD, ale raczej takiego przypominającego radzieckie Rubiny) były normą. Parch totalny. Kilka solidnie wyglądających skał udało mi się rozłupać podczas próby wbicia w nie haka... Ostatni skalny wyciąg (w sumie wyszły nam cztery) jest nawet w miarę lity, ale ani na chwilę nie tracimy czujności rewolucyjnej.

 

Bezengi-2010-6.r

A tymczasem, w Dolinie Bezengi, czwórka Polaków wspina się po gołoborzach...

No i stoimy sobie na piku 4310 i to koniec wspinania na drodze. Jutro czeka nas wejście na szczyt Giestoły, które jest chyba tylko trochę trudniejsze niż na Mont Blanc (jak to zwykle mawia Strzelec: 'bałucha').

Wtorek, 20 lipca, godz. 16.00 (czasu rosyjskiego), Alpinlager Bezengi, Kontrolno-Spassatielnyj Punkt (czyli Punkt kontrolno-ratowniczy)

Poszliśmy zgłosić kolejne (ostatnie już) wyjście w góry. Magda ze Strzelcem idą na Dżangi, my mamy ambitny plan trzystopniowy – Sella, Dychniauszzbaszy i Bachszauzbaszy. Ale najpierw trzeba się dotelepać z worami do noclegu Dżangikosz. Żeby zachować siły na wspinanie rozpisaliśmy w planie, że będziemy tam szli dwa dni, co Saratow przyjął z uśmiechem politowania i komentarzem, że w naszym wieku droga nie powinna zająć dłużej niż 6 godzin…

Czwartek, 22 lipca, godz. 9.15 (czasu rosyjskiego), nocziewki Baran Kosz

Kurwa, kurwa, kurwa!!! To najłagodniejsze słowa, które przychodzą mi do głowy. Namiot stoi w bagnie, ciuchy są jedną wielką brudną ścierą i od kilku godzin leją się z nieba litry wody. Wg Saratowa najbliższe cztery dni mają być właśnie takie. Ale to nie pogoda wpływa tak negatywnie na nastroje, ale ci p… POGRANICZNICY.

Spotkaliśmy ich wczoraj, kiedy po burzy siedzieliśmy jeszcze lekko zziębnięci w namiocie i zastanawialiśmy się czy uda się wysuszyć rzeczy. Sprawdzili dokumenty i przyczepili się, że nie mamy ze sobą pozwolenia (pozwolenie oczywiście mieliśmy, ale na dole – w Bazie. Tak, jak mówił nam na samym początku Dyrektor Bazy – ‘Zostawcie pozwolenie w depozycie, żeby się nie zgubiło, a jak spotkacie pograniczników to wystarczy powiedzieć, że jesteście klientami Bezengi i będzie OK’.) No i teraz nie jest OK, a wręcz przeciwnie. Brak pozwolenia oznacza, że:

- albo natychmiast schodzimy po nie (wszyscy!) do Bazy,

- albo schodzimy z nimi do Baran Kosz i następnego dnia schodzimy (znowu wszyscy) do Bazy.

Udało nam się wynegocjować opcję trzecią  Rano z Bazy wychodzi w naszą stronę grupa Rosjan i wezmą ze sobą nasze pozwolenie. Jeszcze wczoraj wieczorem wydawało się, że jesteśmy uratowani (jeżeli musielibyśmy zejść do Bazy zostałoby naprawdę mało czasu na działanie w górach), ale teraz leje… W taką pogodę żadna grupa z Bazy dzisiaj rano nie wyszła

I właśnie 10 minut temu pan pogranicznik ‘zapukał’ w nasz namiot i powiedział, że pora na dół. Więc za chwilę założymy na siebie wszystkie mokre ściery (zwane wcześniej ubraniami) i z tymi samymi worami, z którymi dymaliśmy wczoraj w górę, podymamy na dół. Załamka…

Bezengi-2010-7.r

Nie mamy zdjęcia pograniczników, nie mamy też zdjęcia naszych ubrań zamienionych przez deszcz w mokre ściery. Z tego wydarzenia nagraliśmy tylko filmik z wieloma niecenzuralnymi słowami, nienadający się do publikacji. Zamieszczamy więc tradycyjny widok z nocziewek Baran Kosz, w których można odnieść wrażenie, że jest się przez cały czas obserwowanym...

Niedziela, 25 lipca, godz. 18.45 (czasu rosyjskiego), nocziewki Dżangi Kosz

Magda i Strzelec właśnie wygonili nas ze swojego namiotu, który zajęliśmy po tym, jak wyruszyli parę minut po 15.00 pod drogę na Dżangi.

Prognoza pogody Saratowa się nie sprawdziła na szczęście w 100% i korzystając z poprawy pogody postanowiliśmy spróbować zrealizować nasze plany na ostatnie górskie wyjście w okrojonym czasie, który nam został. Rozpisaliśmy więc nowe plany taktyczne działalności i ochoczo (po raz kolejny) przemierzyliśmy w worami morenę Lodowca Bezengi (patrzeć już na niego nie możemy, a na samą myśl o chodzeniu po morenie robi mi się niedobrze).

Powrót Magdy i Strzelca był dla nas zaskoczeniem, ale grzecznie wynieśliśmy się z powrotem do naszego przytulnego namiotu. Wrócili, bo podejście pod drogę okazało się zbyt ryzykowne – pogoda się popsuła (zupełnie siadła widoczność), a droga podejścia przez lodowiec była nieewidentna i usiana wieloma szerokimi szczelinami.

Poniedziałek, 26 lipca, godz. 10.25 (czasu rosyjskiego), zachodnia grań piku Sełły

Przewspinaliśmy 250-metrową śnieżno-lodową północną ścianę na trzy wyciągi – każdy prowadził kto inny, żeby było sprawiedliwie. Strzelec źle się czuł i nie poszedł z nami. W ten sposób zostaliśmy ‘prawie szybką trójką, ale nie tak szybką, jak wspinający się obok Ukraińcy’.

Bezengi-2010-8.r

Drużyna 'S' ('S' jak 'Specjalna';))

Obok nas (a czasami nad nami) wspinała się piątką Rosjan. Choć określenie ‘wspinała się’ jest zdecydowanie na wyrost. Wspinali się dwaj faceci, którzy wieszali poręczówki, a cała reszta małpowała do góry nie hańbiąc się nawet dotknięciem czekana. Teraz przynajmniej wiem, dlaczego nasi wschodni sąsiedzi zabierają w góry tak mało sprzętu. Ukraińcy byli jeszcze lepsi. Wspinali się w zespole trójkowym, w którym środkowy asekurował ze stanowiska i pierwszego i ostatniego. Wot, technika!

No i stoimy sobie teraz na grani i spoglądamy przed siebie. Jak na ten pik k… daleko! Kolejna ‘bałucha’… Dobrze chociaż, że trzy ostatnie godziny minęły nam na przyjemnym wspinaniu, bo teraz czeka nas dreptanie w rozmoczonym śniegu. W dodatku bez żadnych fantastycznych widoków, bo pogoda się zdążyła popsuć i zaczął padać śnieg. Jedynym pozytywnym przebłyskiem było to, że na szczycie pogadaliśmy sobie przez radio ze Strzelcem. Chyba poczuł się lepiej, bo stwierdził, że właśnie wyżera najlepsze elementy naszych zapasów żywnościowych…

Środa, 28 lipca, godz. 12.30 (czasu rosyjskiego), sektor dróg sportowych obok Alpinlagru Bezengi

No żesz motyla noga! A mówią, że górskie wspinanie poprawia psychę. A my tu próbujemy się wspinać na drodze o wycenie V+ i mamy pietra żeby wyjść nad pierwszy przelot (inna sprawa, że potencjalny lot jest do gleby, a przy okazji ‘zgarnia się’ ze sobą asekuranta).

W końcu Strzelec (który we wspinaniu sportowym miał przerwę od początku maja ze względu na kontuzję) nie wytrzymuje, zakłada uprząż i pokazuje ‘jak się to robi’. I na tym w zasadzie kończymy wspinanie sportowe. Magdę dopada ‘klątwa Bazy’ (czyli dolegliwości żołądkowe, które po kolei przechodził już każdy z nas), a my rezygnujemy ze wspinania, bo na słońcu w butach wspinaczkowych gotują nam się stopy. No i stwierdzamy także, że może lepiej po miesiącu przerwy pójść najpierw parę razy na ściankę…

Niedziela, 01 sierpnia, godz. 6.10 (czasu polskiego), Kraków, okolice dworca kolejowego

Siedzimy na placu przed dworcem, jemy śniadanie (lody zapijane jogurtem/ maślanką) i czytamy pierwsze od miesiąca polskie gazety. Za 20 minut mamy pociąg do Warszawy, czyli za jakieś 4 godziny nasza wyprawa się zakończy.

Jesteśmy po 48 godzinach podróży. W tym 27 godzin w pociągu Pjatigorsk-Kijów ze średnią temperaturą dochodzącą do 40 stopni Celsjusza. Wystarczyło kupić trochę oleju i się podlewać, a bylibyśmy usmażeni na kolor złocisty…

Bezengi-2010-9.r

Upał w czasie podróży dawał nam się we znaki...

Tym razem celnicy do niczego się nie przyczepili, więc podróż przebiegła bezstresowo. No, może poza jednym małym wydarzeniem na dworcu w Pjatigorsku. Magda i Strzelec poszli kupić jedzenie i picie na drogę. Po chwili wracają i mówią:

- Chodź Gryczka. Przyda się Twoja znajomość rosyjskiego, bo na tablicy w dworcu jest napisane, że nasz pociąg nie jedzie.

Trochę zestresowany poszedłem ze Strzelcem. Dość szybko okazało się, że pociąg nie jedzie, ale… jutro. A dzisiaj jak najbardziej tak. Ale nie mogłem sobie odmówić przyjemności dalszego gnębienia dziewczyn, więc wróciłem do nich i z przybitą miną oznajmiłem:

- No faktycznie, k…, nie jedzie. Musimy tu kiblować aż do 2 sierpnia (bo ten pociąg jeździ tylko w parzyste dni miesiąca). Szkoda tylko, że nasze wizy 1 sierpnia tracą ważność…

Żart nawet został doceniony ;)

Osiągnięcia

Od 4 do 29 lipca w czteroosobowym składzie: Magdalena Nowak, Joanna Nowosadzka, Jarosław Gryczka oraz Paweł Strzelecki [Strzelec] (wszyscy KW Warszawa), działaliśmy w rejonie Bezengi w Centralnym Kaukazie. Klubowa wyprawa zakończyła się sukcesem - wszyscy wrócili cali i zdrowi.

Na Wschodnią Dżangi nie weszliśmy. Udało się natomiast osiągnąć inne cele:

Dodatkowo utworzyliśmy dla wszystkich wątek  o wyprawie Bezengi 2010 na forum. Możecie tu zadawać pytania do uczestników wyprawy (w miarę możliwości odpowiedzą na wasze pytania ;), dyskutować o wyprawie, wybadać informację o drogach, które zostały tam do zrobienia ;)

Relacja Jarka Gryczki

Zapraszamy do obejrzenia galerii z wyprawy Bezengi 2010!

 

Bezengi-2010-Magdalena-Nowak.r

Magdalena Nowak

Bezengi-2010-Strzelecki-Pawel.r

Paweł Strzelecki

Bezengi-2010-Joanna-Nowosadzka.r
Joanna Nowosadzk

Bezengi-2010-Jaroslaw-Gryczka.r

Jarosław Gryczka

Bezengi2010

partnerzybezengi


Powiązane artykuły