Zapraszamy na kolejne wieści od Kingi Baranowskiej z jej wyprawy na Lhotse.
Kinga w C1 (6050m npm), w tle Lhotse. Fot. archiwum wyprawy
22 kwietnia
23 kwietnia
Na zewnątrz ogromny wichór, nawet nie potrafię sobie wyobrazić co dzieje się w obozach wyżej. Tu na dole prawie przewraca, w nocy temperatura spada w bazie do minus 15, minus 20, w dzień grzeje słońce. Cieszę się, że wyszliśmy od razu do góry i wykorzystaliśmy dobrą pogodę. To jest taka pierwsza podstawowa zasada w górach, że wtedy kiedy jest pogoda, nie można siedzieć w bazie. Trzeba iść do góry, nawet jeśli się nie chce. Nota bene, tu większość rzeczy „się nie chce”, wiadomo, że nikomu się nie chce wyjść z ciepłego śpiwora na mróz. Ważne, by przełamać w głowie niechęć i zrobić ten pierwszy ten pierwszy krok. Potem już jakoś idzie.
W naszej mesie ujawniły się kółka różnych zainteresowań, właśnie w takie popołudnia jak to. Część osób czyta książki, część gra w karty (ci są dość rozemocjonowani), część lubi spędzać czas samotnie w swoim namiocie, zaś jeszcze inni lubią się gromadzić stadnie i rozmawiać, albo oglądać filmy. Oczywiście przy okazji kart wytwarza się mnóstwo rywalizacji, bo gra się na punkty, a wiadomo, każdy chce wygrać.
Większość z naszej grupy skupia się w mesie, która na szczęście jest bardzo stabilną kopułą i chroni nas nawet przed najsilniejszym wiatrem. Usłyszałam też od jednej z osób, że strasznie się nudzi i nie wie co ze sobą począć, chciałyby już wyjść do góry. To właśnie „charakteryzuje” osoby, które nie potrafią cieszyć się z każdej chwili, które żyją tym co kiedyś być może nastąpi lub nie nastąpi. A właściwie, tutaj każda chwila niesie ze sobą coś nowego, szczególnego. I jeśli tylko zatrzymamy się na chwili obecnej i nie mamy żadnych oczekiwań, to można cieszyć się każdym momentem.
Kinga w obozie III na wys. 720 m npm, Fot. archiwum wyprawy
24 kwietnia
Dziś odwiedziła mnie w bazie... Polka! Niesamowicie się z tego faktu ucieszyłam. Okazało się, że jesteśmy nawet w bazie sąsiadkami, mamy namioty nie tak daleko od siebie. I żeby jeszcze było śmieszniej, to znamy się z jednego koncertu, gdyż obie jesteśmy zagorzałymi fankami jazzu. Poznałyśmy się na koncercie w Polsce (a raczej jego after party) i po dwóch latach spotkałyśmy się ponownie tu w bazie. Cóż za zbieg okoliczności! Iza „robi” Koronę Ziemi, czyli wszystkie najwyższe szczyty kontynentów, więc tu będzie się wspinać na Mount Everest.
Muszę Wam się przyznać, że nie chodzę tu zbyt wiele po bazie i za bardzo nie wiem, kto gdzie ma swoje namioty. Jest tu tak dużo ludzi, że jeśli nie wie się, kto jest z jaką agencja, raczej ciężko kogokolwiek odnaleźć. Wbrew pozorom, tutaj ciężej się zaznajomić z kimkolwiek, niż gdy w całej bazie są trzy wyprawy i wszyscy się znają. Trochę brakuje mi tej intymności górskiej, ale staram się dostrzegać pozytywne strony wyprawy.
25 kwietnia
Znów przygotowania do wyjścia do góry. Tym razem nasz plan zakłada, by przespać się powyżej 7 tys. metrów. Każdy tu oczywiście ma plan inny, ci którzy wspinają się z tlenem, wychodzą tylko trochę powyżej dwójki, a następnie na przykład schodzą do jednej z wiosek poniżej bazy, by potem już na tlenie iść do szczytu. Dla nas ważne jest by mieć dobrą aklimatyzację z powyżej 7 tys. metrów, by tam właśnie spędzić noc, gdyż z moich doświadczeń z wysokimi ośmiotysięcznikami, to właśnie procentuje. Tak więc pakujemy się, zastanawiając jednocześnie co może nam tam u góry się przydać.
Wiem, że u Was zbliża się długi weekend, w związku z tym, życzę Wam dobrych wyjazdów, dobrego wypoczynku i do usłyszenia za parę dni!
Komentarze obsługiwane przez CComment