Najbardziej znana była Wyżnia Kondracka Przełęcz, do dziś zwana przez wiele osób Przełęczą Herbacianą. To rozdeptane siodełko pod szczytową kopułą Giewontu swoją nazwę zawdzięcza herbacie, którą – oprócz mleka – można tam było kupić od góralki. Tutaj jeszcze do lat 70. ubiegłego stulecia gospodarzyły dwie panie. – Tu gazdowała stara Wójciocka z Murzasichla. Zapamiętałem ją jako siwiutką kobietę. Z Małej Łąki wychodziła zawsze rano, jeszcze przed świtaniem. Z jej wychodzeniem zaczynał się cały ruch na polanie, początek codziennego życia pasterskiego. Ona szła ku przełęczy, juhasi doić owce, a dziewki oporządzić krowy – opowiada Wojciech Gąsienica Byrcyn. – Nazywałem ją ciotką. Gdy częstowała mnie mlekiem, mówiła: „Wypij, chłopce, wypij, a rośnij, cobyś sie nom przydoł”. Pamiętam, jak pięknie śpiewała. Kiedy wiatr wiał od zachodu, śpiewała ku Kondratowej. A gdy wiatr był wschodni, w kierunku Małej Łąki – wspomina. Wójciocka nie tylko oferowała mleko czy śmietanę, ale gotowała też herbatę dla turystów, którzy rozsiadali się na trawie wokół niej. Rozpalała niewielkie ognisko z igliwia i suchych gałązek kosówki, gotowała wodę w czajniku, który razem ze szklankami, kubkami i miseczkami na jagody chowała na noc w krzakach kosodrzewiny. Gdy nie sprzedała mleka lub śmietany, również zostawiała w kosówce, ale wiele osób wiedziało, gdzie chowa zapasy. – Kiedyś mój dziadek z kumotrem Stanisławem Gąsienicą z Lasa poszli na pomoc kobiecie, która zrobiła sobie coś w nogę pod Giewontem i nie mogła sama zejść. Gdy doszli, byli głodni, a nie wzięli ze sobą nic do jedzenia. Ale dziadek znalazł śmietanę Wójciocki. Jeszcze i panią nakarmili. Przyznał się jej dopiero po latach – śmieje się Wojciech Gąsienica Byrcyn.
Nieraz, kiedy była dobra pogoda, góralka nie wracała do Małej Łąki lub do domu, tylko spała w kosówce. Następnego dnia, gdy przyszli pierwsi turyści, miała już gotową herbatę i świeżo nazbierane borówki. – Ona potrafiła ocenić, czy noc będzie na tyle ciepła, żeby zostać na przełęczy. Ale miała taką zasadę, że nie nocowała tam po piątym sierpnia – wspomina Byrcyn.
Na Zawrat wychodził Stanisław Strączek Helios. Nosił tam wiktuały z Hali Gąsienicowej. – Mówiono mi, że gdy zarobił tam pół dniówki robotnika, to był wielki zarobek. Kiedyś podsłuchałem też rozmowę dziewcząt z Jaworzynki, które czasem szły z mlekiem na Przełęcz między Kopami. Mówiły między sobą, że nie zarobią tym nawet na spódnicę – opowiada pan Wojciech.
Mleka można było się napić w niżej położonych dolinach, a przy szałasach – żętycy. Niegdyś takim miejscem była Polana Zahradziska. – W jednej trzeciej polana była własnością mojej mamy. Przyjeżdżaliśmy tam wozem zaprzęgniętym w konia. Mama opowiadała mi o Błachutce, która miała na polanie szałas. Pokazywała mi to miejsce. Przed wojną Błachutka wystawiała kwaśne mleko i śmietanę, czyściutkie garnuszki i wodę w cebrzyku – mówi Wojciech Gąsienica Byrcyn. Turyści, którzy tam zachodzili, mogli się napić. Na przygotowanym talerzyku zostawiali pieniądze, bo jej tam zazwyczaj nie było. Zachodziła tylko, żeby zostawić świeże mleko i czystą wodę.
Komentarze obsługiwane przez CComment