Test kurtki adidas terrex Ndosphere

Męska kurtka adidas terrex Ndosphere to kolejny produkt firmy adidas jaką miałem okazję testować. O ile wcześniejsza adidas terrex GTX, była typową kurtką membranową, tak Ndosphere to zimowa kurtka wypełniona izolacją PrimaLoft® o gramaturze 80 g. Dedykowana jest do najbardziej paskudnych warunków.

Autor testu pod Mnichem. Fot. Izabela Czaplicka

Ndosphere debiutowała w sezonie jesień/zima 2013. Otrzymałem ją w październiku i przez zimę sporo używałem zarówno w terenie górskim, jak i miejskim.

Kurtka adidas Terrex Ndosphere z wypełnieniem 80g primaloft. Lżejsze wypełnienie pozwala zachować optymalny balans pomiędzy wagą, a izolacją cieplną. Fot. adidas

Skrócony opis

Opis producenta znajdziecie tutaj.

Krój Formotion®

Krój, a właściwie technologia Formotion to według producenta:

FORMOTION® to technologia 3D tworząca dopasowujące się ubrania, które wspomagają swobodę ruchów sportowca. Przemyślane detale takie jak profilowane otwory przy szyi, w pasie, przy lamówce oraz u nasady rękawów, mankietów i nogawek w połączeniu ze specjalistycznym materiałem, funkcjonalną konstrukcją i odpowiednim rozmieszczeniem szwów zapewniają optymalne dopasowanie i wygodę.”

Z mojej strony muszę dodać, że poza kapturem (do którego jeszcze wrócę), nie zdarzyło mi się, aby kurtka krępowała mi ruchy. Dopasowanie stoi naprawdę na wysokim poziomie i tutaj adidasowi należą się zasłużone pochwały.

Regulowany kaptur

Co do kaptura to spisuje się świetnie poza sytuacją, gdy musimy go założyć na kask. Wtedy wydaje się nieco za krótki, przez co czułem opinanie na szyi (np. podczas patrzenia do góry). Rozwiązaniem tego problemu jest zakładania kasku na kaptur. Wtedy wszystko pasuje idealnie. Niestety zdejmowanie kasku w terenie narażonym na spadające kamienie/lód, to nie jest coś, co chciałbym często robić.

Regulacja kaptura

U góry kaptura znajdziemy linki regulujące objętość kaptura, dzięki czemu możemy go dopasować ściśle do głowy. Co ma swoje plusy, ponieważ wiatr nie zwiewa go z głowy. Dodatkowo ścisłe dopasowanie sprawia, że tracimy mniej ciepła.

Kieszenie

Ndosphere posiada trzy kieszenie: dwie po bokach, jedna na wysokości klatki piersiowej.

Kieszeń piersiowa

Ta na wysokości klatki piersiowej jest w miarę duża i spokojnie mieści się tam np. aparat fotograficzny, komórka, itp.

Podczas wejścia na Grossglockner. Fot. Maciej Chmielecki

Dwie boczne kieszenie są głębokie, ocieplane. W sam raz do schowania rąk

Ogólnie kurtkę możemy spakować do prawej kieszeni. Tworzy się wtedy tobołek 20x15x10 cm, który możemy spakować do plecaka, lub przypiąć karabinkiem do uprzęży.

Spakowana terrex Ndosphere

Zamki

Metalowe zamki produkcji YKK, sprawiają solidne wrażenie i zapewne posłużą długi czas. Bez problemu obsługuje się je w rękawiczkach.

Talia

Mamy możliwość jej regulacji gumkami. Co zapobiega podwiewaniu.

Mankiety

Kaptur i rękawy posiadają podgumowane ściągacze zapobiegające utracie ciepła

Materiał według informacji producenta + w kwadratowych nawiasach moje spostrzeżenia

Skondensowana izolacja PrimaLoft® SYNERGY gwarantuje ciepło nawet w mokrych warunkach [Polecam poczytać ten artykuł. Mamy opisane zalety primaloftu i puchu]

Materiał Cocona® z domieszką węgla aktywnego doskonale odprowadza wilgoć, zapewnia wentylację, eliminuje przykre zapachy i gwarantuje ochronę przed promieniami UV SPF 50+ [Potwierdzam :-) Nie ma się do czego przyczepić

100% poliester odporny na przetarcia [Miałem już parę akcji, gdy wytrzymałość materiału została wystawiona na próbę i – na szczęście – nic się nie stało. Jednak raczej nie polecam wspinać się w niej w typowo tatrzańskim terenie mikstowym ;)]

Fot. Katarzyna Kuśmider

Wspinanie

Kurtka podczas wspinania służyła mi jako kurtka stanowiskowa, asekuracyjna, lub na biwaki. Wspinałem się też na niej w ostatni weekend na Kuluarze Kurtyki. Tak do -10 stopni wystarczała w zupełności.

Autor na 3 wyciągu Kuluaru Kurtyki. Fot. Izabela Czaplicka

Alpinizm / skituring

Wziąłem ją na wyjazd na Grossglocknera i Grossvenedigera. Tam też pogoda momentami była niezbyt przyjemna, więc sporo podchodziłem w tej kurtce. Tak jak wcześniej wspominałem. Dopasowana jest bardzo dobrze, nie krępuje ruchów. Materiał w miarę nie przewiewa

Podczas skiturów na Grossglocknerze. Fot. Bartłomiej Szeliga

Miejska kurtka

Sprawdza się w górach to i sprawdzi się w mieście :). Niejednokrotnie zdarzało mi się domarznąć bardziej w Krakowie (mocno wilgotne powietrze) czekając na autobus, niż gdzieś w górach. Głębokie kieszenie są w sam raz na włożenie rąk, przy „spacerach” w mieście. Design właściwie każdego produktu firmy adidas stoi na wysokim poziomie.

Fot. Joanna Wolańska

Podsumowując adidas terrex Ndosphere to produkt, który powinien zadowolić każdego użytkownika. Sprawdzi się jesienią i zimą. Zarówno w górach, jak i mieście.

Tekst i zdjęcia: Damian Granowski

Sklep adidas online

Napisz komentarz (0 Komentarzy)

Test rękawic dt firmy Monkey's Grip

Dziś mam przyjemność przedstawić test technicznych rękawic dt, polskiej firmy Monkey's Grip. W grudniu zeszłego roku opisywałem „pierwsze wrażenia” z ich używania (patrz tutaj). Służyły godnie przez połowę sezonu zimowego. Zapraszam do lektury.

Wspin na Małych Cisówkach. Fot. Marta Ziembla

Szczegółowy opis

Wierzch rękawicy zrobiony jest z materiału Softshell Schoeller WB-400. Spód rękawicy wykonany jest z koziej skóry, a wnętrze to ocieplina Polartec Termal Pro.

Rękawica ma lekko bananowaty kształt, co procentuje później przy trzymaniu dziabki :). Wybierając rozmiar proponuję wybierać raczej ściśle dopasowane rękawice. Przykładowo mam raczej duże dłonie, więc narzucało mi się, że L będzie w sam raz. Wybrałem M, które były lekko ciasne. Po paru drogach rozbiły się do idealnego rozmiaru.

Dt z profilu. Fot. dg

Jednakże jeśli nie myślimy o wspinaniu, a raczej o trekkingu i skituringu, to można rozważyć aby rękawiczki nie były tak obcisłe. Dzięki temu będziemy mieć więcej miejsca, co zaprocentuje większą izolacją.

Rękawiczki posiadają rzep ściągający, który może służyć do zaciągania rękawicy, tak aby pod spód nie dostawał się śnieg. Po założeniu rękawica ściśle przylega do dłoni i nie zsuwa się (nawet gdy jest mokra). Fot. dg

Wewnątrz znajdziemy pętelkę, do przypięcia rękawiczki np. do szpejarki. Fot. dg

Z wierzchu rękawica posiada skórzane wstawki ochronne na kłykcie palców. Fot. dg

Spód rękawic to wytrzymała kozia skóra. Fot. dg

Wspinanie zimowe w Tatrach

Rękawiczki służyły mi głównie do zimowej klasyki w Tatrach, w mniejszym stopniu do wspinania w lodzie (sezon słaby był...). Łącznie udało mi się w nich zrobić 8 dróg zimowych (raczej dłuższych niż drogi na Buli pod Bańdziochem), kilka lodospadów i nieco w nich podziabać w skałach.

Mikołaj Pudo podczas wspinaczki na Galerii Gankowej, w starszym modelu rękawic Monkey's Grip ;). Fot. dg

Po tym „przebiegu” rękawice były „dość zużyte”. Skóra lekko powycierana, szwy na jednym kciuku popruły się. Czy to zły rezultat? Biorąc pod uwagę, że sporo w nich przewspinanałem się, nierzadko przechodząc z dziabek we wspinanie klasyczne w rękawicach, to uważam, że wytrzymałość produktu jest naprawdę dobra.

Rękawice posiadają rzep ściągający, który w teorii ma zapobiegać dostawaniu się śniegu do wnętrza, lub zsuwaniu się rękawiczki. W praktyce rękawiczka nie zsuwa się, a śnieg i tak wsypuje się, nawet jak zaciągniemy rzep. Osobiście usunąłbym rzep i dał zamiast tego gumkę ściągającą, jak w modelu Power Load (zobacz test rękawic Powerload).

Często wspinałem się w tych rękawicach klasycznie w terenie do V. Czucie jest bardzo dobre, a precyzja dłoni w rękawicach, w zupełności wystarcza na zimowe wspinanie.

Na Drodze Motyki (Łomnica). Fot. Kacper Tekieli

Wspinanie lodowe

Z racji słabego sezonu nie miałem za wiele okazji, aby testować je w lodzie. Lecz cóż... jeśli sprawdzają się w tatrzańskim granicie i trawkach, to w lodzie, gdzie jest mniej operacji sprzętowych, sprawią się równie dobrze. I takie też miałem wrażenie na tych kilku lodospadach.

Autor na Bratysławskim Lodzie. Fot. Bartłomiej Szeliga

Ogólnie nie ma rękawiczek nieprzemakalnych. Model dt nie jest tu wyjątkiem. Woda, lub mokry śnieg sprawiają, że skóra od spodu nasiąka wodą i po jakimś czasie rękawiczka będzie mokra. Jednak nawet jak rękawiczka przemoknie, to jest w miarę ciepła (o „ciepłocie” rękawiczek jeszcze napiszę w podsumowaniu).

Drytooling

Tak jak wcześniej pisałem. Do M8 spokojnie wystarczą. W trudniejszym drytoolingu używa się jednak cieńszych rękawiczek.

Trekking, skitury

Aktualnie mój ulubiony zestaw rękawiczek na wymieniowych wyżej aktywnościach to rękawica dt i Power Load. Obie mają wystarczającą precyzję, PowerLoad jest cieplejsza od dt. Więc jeśli tylko czuję, że jest mi w Power Load za ciepło, to ubieram dt.

Fot. Bartek Szeliga

Podsumowanie

Cóż nie pozostaje mi nic innego, jak napisać, że zostanę wiernym klientem firmy Monkey's Grip :-). Na Drodze Motyki na Łomnicy zgubiłem jedną rękawicę DT, co spowodowało, że nabyłem dwie kolejne.

Ogólnie rękawiczki dobrze się spisują i jestem z nich bardzo zadowolony. Zdecydowanie przeznaczone do prowadzenia. Raczej w temperaturze powyżej -10 stopni.

Coś za coś. Ścisłe dopasowanie i precyzja nie idą w parze z doskonałą izolacją cieplną.

Niżej podpisany asekure w rękawicach dt. Fot. dg

Wspinałem się w niej w lodzie, śniegu i czucie jest na dobrym poziomie. Również operacje sprzętowe idą całkiem sprawnie. Według mnie ta rękawica może się dobrze sprawdzić w mikście, drytoolingu w zimne dni (lecz raczej nie trudny - czyt. powyżej M8,  skiturach, alpiniźmie. Stosunek jakości do ceny jest bardzo korzystny.

Damian Granowski

Strona Monkey's Grip

PS. Firma Monkey's Grip jest polską firmą. Co ma swoje plusy. Pierwszy to, że wspieramy polską produkcję. Po drugie jako użytkownicy ich rękawic możecie mieć realny wpływ na udoskonalanie ich produktów. Jeśli swoje uwagi wpiszecie w komentarzach, to pracownicy Monkey's Grip zapewne je przeczytają i być może wprowadzą poprawki do swoich rękawic. Pośrednio na tym skorzystacie.

Last but not least. Zachęcam do kupowania produktów na lata, które będziecie mogli reperować. Skorzysta na tym środowisko, lecz również użytkownicy, którzy niejako będą wymuszać na producentach produkowanie wytrzymalszych produktów. Więcej info znajdziecie np. tutaj: Akcja firmy Patagonia "Worn Wear".

Napisz komentarz (0 Komentarzy)

Test kurtki TNF Thermoball Hoodie

Na początku października 2013 otrzymałem do testów lekką, wypełnioną primaloftem kurtkę The North Face Thermoball Hoodie. Słowo klucz to Thermoball. Jest to sztuczne wypełnienie z primaloftu, z tym że ocieplina jest w formie „kuleczek”. Dzięki temu prostemu rozwiązaniu, kurtka wypełniona Thermoballem ma termikę na poziomie puchu 600 CUI, jest pakowniejsza niż inne produkty z włóknem primaloft. Do tego po zawilgoceniu zachowuje właściwości grzewcze, w przeciwieństwie do puchu.

Autor w kurtce TNF Thermoball Hoodie na Direcie Mięgusza. Fot. Jacek Kierzkowski

Więcej o kurtce możecie przeczytać tutaj. Polecam również artykuł: Puch vs Primaloft. Tymczasem zapraszam do lektury testu.

 

Pierwsze informacje o nowej ocieplinie od TNF wzbudziły moją ciekawość. Czy będzie rzeczywiście tak jak pisze producent. Ciepła, pakowna, itp.?

Pierwsze wrażenia pozytywne. Projektanci kurtki postawili na minimalizm. Kurtka nie ma zbędnych dodatków. Waży ~400 gram.

Mamy dwie obszerne kieszenie na ręce, do których możemy spakować kurtkę. Aczkolwiek najlepiej nadaje się do tego lewa kieszeń, w której zamek ma podwójny suwak.

Spakowana kurtka to prostopadłościan o wymiarach ~25x10x8 cm, który można dopiąć np. do uprzęży

Przeszycia w kurtce są „na wylot”, co z jednej strony zmniejsza wagę, z drugiej właściwości izolacyjne są mniejsze.

Dół kurtki można ściągnąć, tak aby lepiej przylegał do ciała. Dzięki sprytnemu patentowi możemy to zrobić mając ręce w kieszeni, ponieważ tam wystają ściągacze.

Wnętrze kieszeni z ściągaczem

Główny – plastikowy - zamek posiada od spodu listwę ocieplającą, zapobiegającą przewiewaniu. Chociaż na końcu (przy twarzy), mógłby być wykończony delikatniejszym materiałem, patką.

Wszystkie zamki są z japońskiej firmy YKK. Czyli, dla niezorientowanych: Bardzo dobrej jakości :-)..

Kaptur spokojnie możemy założyć na kask – wysoka stójka sprawia, że szyja jest dobrze zabezpieczona. Z tym, że sam kaptur nie ma ściągacza, co według mnie jest dość potrzebnym detalem, który może ograniczyć utratę ciepła (np. na zimnym biwaku). W Wietrznych warunkach zdarzało mi się, że kaptur był zwiewany z głowy.

Rękawy wyposażone zostały w elastyczne mankiety zapobiegające utracie ciepła

Thermoball Hoodie jest dość obszerna. Możemy ją założyć na drugą – lżejszą – kurtkę, a i tak zostanie nieco miejsca. W sumie dla osób grubszych może to być zaleta. Ja mam jednak budowę typowego wspinacza i wolałbym aby w pasie było mniej miejsca (lżejszy produkt).

Producent chwali się, że Thermoball ma termikę na poziomie puchu 600 CUI. Dodatkowo w przeciwieństwie do puchu, izoluje nawet gdy jest mokry. Z racji tego, że nie dysponujemy laboratorium badawczym, to pozostaje nam uwierzyć zapewnieniom firmy TNF.

Miasto

Thermoball Hoodie jest dostępny w czterech kolorach (szary, czarny, niebieski, czerwony). Ja mam czerwoną, nieco oczojebną :), co w górach jest dużym plusem (potencjalna akcja ratownicza). Szara, bądź czarna będą tu idealnie stonowane. Kolor, kolorem, lecz kurtka świetnie spisuje się w mieście. Głębokie ciepłe kieszenie i ładny design sprawiają, że często lubię w niej przemieszczać się po mieście.

Trekking / skitury

Do zmarzluchów raczej nie należę, dlatego zazwyczaj na podejściach i zejściach chodzę w jednej warstwie. Musi być naprawdę zimno i wietrznie, abym zakładał Thermoballa. Parę razy się tak zdarzyło i muszę przyznać, że materiał kurtki całkiem nieźle izoluje od wiatru. Jak już wcześniej wspominałem, kaptur nie posiada ściągacza, co sprawia, że czasem wiatr zdmuchuje kaptur. Miejmy nadzieję, że projektanci dodadzą ściągacze w następnym sezonie.

Na NW wierzchołku Świnicy po przejściu Filaru. Fot. Maciej Chmielecki

Wspinanie

Ogólnie kurtkę stosowałem w różnych temperaturach i najlepiej się spisuje do -5 – max -10 stopni Celcjusza. Zazwyczaj stosowałem ją jako kurtkę stanowiskow/asekuracyjną. Czasem jako dodatkową wewnętrzną warstwę ocieplającą podczas wspinania.

Na Galerii Gankowej. Fot. Mikołaj Pudo

Podsumowując nie jest to na pewno kurtka, która ma nas zabezpieczyć – sama – przed tęgim mrozem (poniżej -10). Raczej produkt z kategorii Light&Fast, dodatkowo wystarczająco uniwersalny, aby wyjść w nim na miasto. Thermoball Hoodie jest lekka, pakowna, ciepła – idealna na górskie wypady gdzie liczy się waga, oraz musimy się liczyć z tym, że będziemy narażeni na wilgoć.

Damian Granowski

On my blog WinterClimb.com you will find test in english version

Napisz komentarz (1 Komentarz)

Recenzja - bluza z długim rękawem adidas Terrex Ice Sky W

Podczas bliższych i dalszych wypadów nieraz przekonałam się o tym, jak ważny jest dobór odpowiedniego ubioru, w tym warstwy spodniej. W tej kategorii wartą uwagi pozycją jest bluza Terrex Ice Sky W z serii outdoorowej firmy Adidas. Doskonały wybór dla aktywnych kobiet, które cenią sobie komfort cieplny. Mimo, że sprawia wrażenie bardzo cienkiej – w tej kategorii jest bezkonkurencyjna.

Fot. arch. Joanna Wolańska

Bluza została wykonana została z tkaniny Climawarm™ (skład: 95% poliester / 5% elastanowy polar), która zapewnia dobrą oddychalność oraz komfort cieplny. Z zewnątrz gładka, natomiast od strony wewnętrznej ma miękką, szczotkowaną powierzchnię, która zapewnia skuteczne odprowadzanie wilgoci na zewnątrz. Bluza świetnie przylega do ciała, jest miła w dotyku i bardzo wygodna. Wykonana jest w technologii Formotion® dzięki czemu podąża za ruchem ciała podczas uprawiania sportu, zapewniając lepsze dopasowanie i komfort użytkowania.

Zbliżenie na bluzę adidas Terrex Ice Sky. Fot. arch. Joanna Wolańska

Optymalna waga (ok. 290g) oraz niewielka objętość sprawiły, że stała się naturalnym wyborem podczas bliższych lub dalszych wycieczek.

Do tej pory bluza była używana głównie w temperaturach dodatnich. Latem czy jesienią sprawdzi się podczas bardziej statycznych aktywności (np. w skałach – podczas asekuracji), w wietrzny dzień w górach, lub na kajaku (tutaj dodatkową jej zaletą jest fakt, że nie przemaka tak szybko jak klasyczny polar). Będzie też doskonałym wyborem na chłodne wieczory i noce pod namiotem.

Fot. Damian Granowski

Głównym jednak przeznaczeniem bluzy jest użytkowanie w warunkach zimowych. Po niedawnej wycieczce na Babią Górę (opady śniegu, silny wiatr, niska temperatura) z pełnym przekonaniem stwierdzam, że bluza idealnie sprawdza się jako spodnia warstwa w zimowych warunkach pogodowych. Dzięki stosunkowi wagi i objętości do komfortu cieplnego (w skali od 1-10 oceniam go na 10) bluza będzie znakomitym wyborem podczas uprawiania sportów zimowych, czy wycieczek górskich. Bez problemu można spakować ją do plecaka i nie zajmie wiele cennego miejsca. Dzięki niewielkiej objętości (mimo znakomitych właściwości cieplnych jest dosyć cienka) jest idealnym elementem zimowego stroju „na cebulkę”.

Fot. Joanna Wolańska

Bluza jest świetnie wykonana, kolory są trwałe, a materiał nie zatrzymuje zapachów (bluza prana w temperaturze 30 stopni). Bluza doskonale dopasowuje się do kształtu ciała, podkreślając sylwetkę. Zamek sięga połowy długości, tył bluzy jest nieco przedłużony, co poprawia dodatkowo komfort użytkowania. W rękawach są wygodne otwory na kciuki. Logo firmowe oraz napis „Terrex” są bardzo dyskretne.

Fot. Damian Granowski

Podsumowując – bluza jest doskonałym wyborem dla najbardziej wymagających Pań, szczególnie tych, dla których bardzo ważny jest komfort cieplny i estetyka.

Joanna Wolańska

Napisz komentarz (0 Komentarzy)

SUBIEKTYWNY TESTER SZPEJU: M5& JCW czyli fruit-boots made in Poland

Zima za pasem, sezon drytoolowy w pełni, trzeba zatem pomyśleć o nowych rakobutach. Tzn. ja już dawno pomyślałem i nie mam z tym dylematów, ale nadredaktor zlecił mi napisanie niniejszego tekstu pod groźbą obcięcia premii świątecznej. Oczywiście nie mojej premii bo mi i tak nie płaci, ale nie chciałbym aby obciął ją komuś innemu (np. Qubabowi), bo ten ktoś miałby gorsze święta. Tym samym dziś będzie krótki poradnik jak „skręcić” rakobuty pomijając drogie i w zasadzie niedostępne w kraju pozycje firm zagranicznych.

W pierwszej kolejności powinieneś sobie odpowiedzieć na pytanie do czego są Ci potrzebne takie buty. Czyli powinieneś zdefiniować aktualny poziom wspinania, poziom oczekiwany za pół roku/rok (ten realny – bez wmawiania sobie, że za miesiąc pociśniesz Bafometa M13) oraz to gdzie i w jakich warunkach pogodowych będziesz się najczęściej wspinać. Innymi słowy jeśli łoisz na poziomie M4 do M7 to raczej takie buty są Ci niepotrzebne i lepiej jak zajmiesz się ładowaniem na drągu zamiast marnować czas na czytanie durnych artykułów (możesz też obejrzeć „Dziennik Bridget Jones” i napisać mi na maila czy Bridget wyszła za Marka).

Rakobuty „M5 & JCW” w unikalnej wadze 797 gram

No dobra, skoro to czytasz dalej to gratuluję! Znaczy że jesteś w stanie urobić więcej niż moja babcia z balkonikiem po użyciu inhalatora, lub po prostu zaciekawiło Cię powyższe zdjęcie.

Zakładam że wspinasz się tylko sezonowo i nie masz jeszcze (jak autor) szafy pełnej rakobutów przeznaczonych na różne pory roku i różną pogodę. Zatem powinieneś pomyśleć o butach jak najbardziej uniwersalnych, w których noga Ci nie odmarznie przy plus 5 stopniach Celsjusza i nie będziesz śmiesznie wyglądał, a więc o butach gdzieś pomiędzy 1-1,5 kg. No dobra wiem jednak, że jak każdy wspinacz dążysz do maksymalnego odchudzenia sprzętu, więc i w kwestii butów dopuszczasz zapewne możliwość tylko powyższej wagi. Zatem przejdźmy do tematu „jak zrobić lekkie rakobuty z dostępnych na rynku środków”.

Pierwszy etap to wybieramy buta „dawcę”, oczywiście dwie sztuki lewy i prawy (chyba że ucięło Ci nogę w Wietnamie to wystarczy jeden). W tym zakresie spisują się najlepiej nowe kleterki, niemniej jednak M5 potrafi zrobić także cuda ze starych dziurawych butów do klasyki. Buta dobierz tak aby swobodnie wchodził Ci na nogę w skarpetce, ale nie za luźno aby Ci pięty z niej nie wyrywało. Ja na przykład w góry czy lodospady używam butów o wkładce 275 mm, a na rak obuty przeznaczyłem buty o wkładce 270 mm, w których jest mi ciasno, ale bez podkurczania palców.

W kwestii raczków wybrałem natomiast najlżejsze dostępne na rynku z Jarenio Custom Workshop (JCW). Raki tej firmy zasługują na uwagę z tego chociażby powodu, że nawet w wersji klasycznej są sporo lżejsze od Litghtów konkurencji, zaś w wersji Turbo Ligh nie mają absolutnie żadnej konkurencji. Poza waga mają jeszcze jedną niewątpliwą zaletę, mianowicie są sprytnie ukształtowane, tak że tylne zęby służą nie tylko do stania ale świetnie się spisują podczas haczenia nimi w suficie czy przewisach. Jednym słowem JCW jest obecnie bezkonkurencyjne na rynku.

Raczki JCW w wersji Light – przeznaczone do większego rodzaju buta (np. łyżwa)

Raczki JCW w wersji Turbo Light – przeznaczone do mniejszego rodzaju buta (np.kleterka)

Buty „dawcy” wysłałem do M5 bez marnowania czasu na kupno i przesyłkę raczków, gdyż Jarek z JCW osobiście zawiózł je Michałowi, zdejmując z moje głowy dodatkowy obowiązek. Podobno w ten sposób ma wyglądać ich współpraca. Klient wysyła buty do M5 i o nic więcej się nie musi martwić, gdyż raczki będzie miał w cenie i bez dodatkowych kosztów wysyłki.

Czas w ten sposób zaoszczędzony mogłem wykorzystać na sprzątanie mieszkania, zrobienie prania oraz obejrzenie „Dziennika Bridget Jones”. No ale nie zrobiłęm nic z powyższego, poszedłem po prostu na drytoolownie podnieść wytrzymałość siłową (dalej nie wiem czy Bridget wyszła za Markiem).

Cztery dni i 22 obwody później później odebrałem swoje rakobuty. Pomijając fakt, że przywiózł mi je osobiście małopolski nadmistrz drytoolingu, pierwsze spojrzenie zrobiło na mnie takie wrażenie jak folia bąbelkowa na upośledzonym umysłowo, czyli biegałem w kółko i zachowywałem się jakbym wygrał w LOTTO. No dobra ale do rzeczy. Buty trzymane w ręce sprawiają wrażenie ważących tyle co pusta paczka zapałek, zaś wizualnie są niczym perfekcyjnie wykonane BMW, a nie handmade z krakowskiej piwnicy. Oczywiście puryści pedanci mogą przyczepić się, że karbon pod butem jest lekko wypukły, krawędzie raczków nie są tak idealne jak w narzędziach chirurgicznych, a kolor im się nie podoba. Mi jednak powyższe „mankamenciki” nie przeszkadzają nie tylko w użytkowaniu ale także w estetyce, w końcu w drytoolu nie wygląd jest najważniejszy.

Przejdźmy jednak do wrażeń czysto wspinaczkowych. Wstawiam się w nich w rozgrzewkowe D7 i pierwsze co robię to dziurawię rakami płachtę na linę, ale co tam – trzeba cisnąć. Wspinając się czuję się jakbym nie miał butów na nogach, albo co najwyżej miał same kleterki. Poza tym Michał mimo zrobienia podeszwy karbonowej nie zapomniał o wstawieniu gumowej pięty, dzięki której można lekko ją podhaczyć, co nie zawsze jest oczywiste dla producentów rakobutów. Najważniejsze jednak, że podeszwa ta jest absolutnie sztywna i nie wygina się (jak bywało w przeszłości) nawet na setną milimetra, dzięki czemu noga się nie tylko nie męczy, ale raka można precyzyjnie osadzić i nie nabawić się dysplazji stawu kostkowego. Poza tym dzięki temu nie wrócę do starego nawyku unoszenia pięty, który w lodospadach procentuje „wyrywaniem” raków z lodu. Na takiej zadumie skończyłem drogę i zjechałem. Kolejna wstawka także w D7 tylko już bardziej parametryczne. Kurduple mogą wrzucić nogę na stopień dla mnie ledwo osiągalny, dryblasy natomiast nadrabiają zasięgiem ramion – jednym słowem moja znienawidzona droga „Majonez”. Idzie gładko do czasu aż urywa się stopień i nogami zacząłem tańczyć rumbę wisząc na dziabach (swoją drogę te kamyczki są tam przyklejone chyba gumą do żucia przez chłopaków z crashpadami). Gdyby nie waga butów oscylująca w granicach ocieplanych skarpetek, pewnie zaraz bym się zmęczył i odpuścił, ale nie muszę. W tych butach mogę wisieć i wisieć, a nóg nie muszę w zasadzie stawiać na stopień, tzn. jednak muszę jeśli chcę zrobić ruch kolejny, ale do samego wiszenia czuję zero obciążenia. W końcu kończę drogę i zjazd – satysfakcja mieszana. Zrobiłem drogę której nienawidzę, ale jednak styl mógłby być lepszy. Dobrze to spuentował Sam-mjut „pion to najniewdzięczniejsza formacja, chwała żadna a spaść można”. Jako że droga prawdziwego wojownika prowadzi nie w dół tylko w górę, więc wchodzę w „Psychoszparkę” (D7+/8) ze ślicznym przewieszeniem, czyli moją ulubioną formacją, w której pieję z zachwytu nad zaletami „empiątek”. Rozochocony wchodzę w „Równowagę” D8+ z postanowieniem „buty krakowskie to i styl krakowski”, znaczy się nie zapinamy 4 i 9. Pięć ruchów i jestem w suficie, którym śmigam jak pajączek po swojej sieci – ostatni długi ruch i orientuje się że zapomniałem zabrać dziaby, znaczy koniec łojenia na dziś.

Reasumując buty z M5 na hiperultralekkich raczkach JCW są nieprawdopodobne, z kilku powodów. Po pierwsze są tanie (łączny koszt nowych butów, raczków, wykonania podeszwy, skręcenia całości to niecałe 500 zł, a można zejść nawet do 300zł), świetnie wykonane (urodą dorównują La Sportiva Mega Ice), ale najważniejsze, że ważą niewiele więcej niż skarpetki. Jednym słowem Wunderwaffe!

Karol B. Szpej

Test pochodzi z Brytan.com.pl i został zamieszczony dzięki uprzejmości redakcji i autora ;)

Polecamy również - dla porównania - test raczków z RKS. W tekście znajdziecie również parę uwag, co do robienia własnych rakobutów.

Napisz komentarz (0 Komentarzy)

Gotowanie wody na biwaku? W czajniku Primus LiTech…

W zamierzeniu producentów czajnik Primus LiTech przeznaczony jest dla wędrowców, wędkarzy, myśliwych oraz wszystkich, dla których ważny jest łyk ciepłej herbaty lub kawy podczas aktywności na świeżym powietrzu. Wyprodukowany jest z niezwykle lekkiego tworzywa odpornego na zarysowania. Stanowi godną rozważenia alternatywę wobec tradycyjnych menażek, jeśli chodzi o gotowanie wody w warunkach biwakowych.

Mnie osobiście zawsze na wyjazdach brakowało czystego naczynia na zagotowanie wody na herbatę. Zestaw menażek zazwyczaj używałam do zagotowania obiadu, a jak wiadomo pod namiotem trudno naczynia dobrze wypłukać z tłustych pozostałości. Herbata przyrządzona z wody zagotowanej w takiej menażce i tak miała jakiś dziwny posmak.

W tym roku dzięki czajnikowi Primus LiTech po raz pierwszy piłam na wyjeździe herbatę ze smakiem i w bardzo dużych ilościach. Gotowanie wody w czajniku okazało się przyjemnością, a do tego było bardzo szybkie.

Opis

Czajnik jest barwy grafitowej. Dzięki anodowanej powierzchni jest odporny na wgniecenia i zadrapania. Wewnątrz pokryty jest warstwą tytanową. Warte odnotowania są estetyczne walory Primus LiTech Kettle. Otwór do wlewania wody zamykany jest przykrywką z plastikowym uchwytem, z małą dziurką odpowietrzającą. Z tego samego odpornego na wysokie temperatury i nienagrzewającego się tworzywa wykonane jest zabezpieczenie rączki czajnika. Przytwierdzona jest ona po obu stronach za pomocą metalowych elementów i nitów. Na przedłużeniu rączki zamocowano wyprofilowany dzióbek niewielkiej średnicy. Czajnik charakteryzuje się niską wagą – jedynie 210 g (1,5 l). Wymiary to: 152 x 102 mm. Można go przechowywać w dołączonym do zestawu pokrowcu.

Wrażenia z użytkowania

Gdy wypakowałam czajnik z opakowania, zaniepokoiłam się, czy na pewno przesłano mi naczynie o właściwej pojemności. Wydawał się zbyt mały, jak na 1,5 l. Wlałam 6 szklanek wody do środka – faktycznie 1,5 litra wody wypełnia czajnik całkowicie, tyle że powyżej pewnego poziomu woda zaczyna wylewać się dzióbkiem. Realna zatem ilość wody możliwej do zagotowania to ok. 1,2 l.

Wcześniej – mam wrażenie – marnowałam zapasy gazu, nawet jeśli menażkę z wodą przykrywałam pokrywką. Czajnik zdecydowanie lepiej przewodzi ciepło. Ciepło ma szansę uchodzić jedynie przez dzióbek lub niewielki otworek w pokrywce. Może czajnik ten nie jest aż tak skuteczny jak zestaw typu Jetboil, ale ma za to kilka innych zalet :)

Nawet jeśli czajnik jest bardzo gorący, a gotująca woda aż kipi, obsługiwanie go jest bezproblemowe. Do gotowania blokuję rączkę w pozycji stojącej (składa się tylko w jedną stronę, gdy dopchniemy ją do oporu w drugą, stoi nieporuszona na sztorc). Plastik zabezpieczający na rączce jest może niewielkich rozmiarów, ale mimo wszystko pozwala na wygodne podniesienie czajnika jedną ręką. Z takiego samego tworzywa jest guziczek zamontowany w pokrywce, dzięki czemu łatwo ją zdejmiemy, jeśli zajdzie taka potrzeba.

Wygodne jest także nalewanie wody z czajnika do innego pojemnika. Specjalnie wyprofilowany dzióbek powoduje, że nie rozlewa się ona na boki, tylko jednolitym strumykiem spływa do kubka.

Czajnik jest bardzo lekki, co też ułatwia nam jego obsługę. Nawet gdy napełniony jest wodą, nie powoduje to zbytniego obciążenia dla nas. Można go obsługiwać wygodnie jedną ręką.

Czajnik dokupiłam do zestawu menażek i wydawało mi się, że powinien się on idealnie mieścić w środku spakowanych jedna w drugą garnków. Mieścił się, ale nie na wysokość. Na szczęście całość pakowałam w pokrowiec, który zawiązywałam na tyle szczelnie, że zestaw tworzył mniej więcej całość.

Po dłuższym używaniu zauważyłam osad od wody wewnątrz. Pomyślałam, że nie powinno się to zdarzyć na reklamowej jako nieprzywieralna powierzchni. Okazało się jednakże, że zwykłe przetarcie czajnika od środka gąbką namoczoną wodą wystarczyło, by go usunąć. Faktycznie nie wnika on głębiej…

Tekst: Kamila Gruszka

Ceneria.pl

W pełnej wersji recenzję czajnika można przeczytać na stronie ceneria.pl

Napisz komentarz (0 Komentarzy)

Jedzenie liofilizowane dostępne w Polsce – raport Ceneria.pl

Czy dzisiejsi turyści wiedzą, co to są liofilizaty? Czy są tacy, którzy nigdy dania liofilizowanego nie spróbowali lub nigdy nie pomyśleli o zakupie takowego? Prawdziwi wyjadacze górscy czy wytrawni podróżnicy nie mają chyba dzisiaj problemu z odpowiedzią, czym charakteryzuje się żywność liofilizowana. I chyba większość związanych z turystyką osób coś na temat liofilizatów słyszała.

Choć kiedyś była to żywność, która stanowiła żelazne menu jedynie ekstremalnych wypraw wysokogórskich, dzisiaj zabierana jest nawet na weekendową wycieczkę w góry. Oczywiście nie każdy turysta jest jej fanem. Czasami jednak jest niezbędna: gdy przemierzamy wiele kilometrów z dala od cywilizacji z całym dobytkiem na plecach potrzebnym np. na 2-tygodniowy trekking. Osoby zwracające uwagę na kwestie zdrowego odżywania zapewne zainteresuje fakt, że co prawda proces liofilizacji to wymrażanie, ale dzięki temu uzyskujemy produkt trwały, przygotowany bez użycia konserwantów. Światowe marki w dziedzinie technologii służącej do przetwarzania żywności liofilizowanej idą do przodu i dzisiaj jedzenie to jest bardzo smaczne, a od tej reguły zdarzają się nieliczne wyjątki. Obecnie jest to niewątpliwie najciekawsza propozycja jedzeniowa dla wymagających turystów.

W czasie wyjazdu do Skandynawii ekipa Ceneria.pl miała możliwość przetestowania różnych dań liofilizowanych dostępnych na polskim rynku: Mountain House, Trek'n Eat, Adventure Food, Extreme Adventure Food, Farmer's Outdoor. Jedynie nie udało się posmakować propozycji od Travellunch i firmy LyoFood. Osobną kategorię stanowią dania sterylizowane marki Adventure Menu (ich proces przetwarzania różni się od liofilizowania produktów), które okazały się niezwykle smacznie.

Szczegółowy raport dotyczący jedzenia liofilizowanego z punktu widzenia bardzo praktycznego dostępny jest na stronie Ceneria.pl – zachęcamy do lektury.


Tymczasem kilka uwag, będących swoistym podsumowaniem:

1. Już na etapie zakupu warto zwrócić uwagę na stosunek wagi do kalorii, jednocześnie biorąc pod uwagę cenę produktu.
2. Należy pamiętać, że wielkość opakowania i jego „sprasowanie” ma znaczenie, szczególnie w przypadku pakowania na wyprawę, gdy zależy nam na oszczędności miejsca.
3. Zaletą jest niska waga.
4. Jeżeli zależy nam na szybkości przyrządzenia liofilizatu, sprawdźmy informacje dotyczące czasu oczekiwania na gotowe danie od momentu zalania gorącą.
5. Przyrządzanie liofilizatów to oszczędność gazu – gotujemy jedynie wodę.
6. Na wyjazd warto zabrać naczynie z podziałką – ułatwi to nam zalanie liofilizatu odpowiednią ilością wody.
7. Niektóre dania wymagają dodatkowych zabiegów, np. podsmażenia lub zalania zimną lub letnią wodą – radzimy przeczytać dokładne instrukcję przyrządzania zawartą na opakowaniu.
8. Warto by było, by firmy produkujące liofilizaty zastanowiły się nad kształtem i wielkością swoich opakowań – mogą stanowić bowiem przeszkodę w dostaniu się do środka paczki, by wygodnie zjeść gotowy liofilizat.
9. Konstrukcja dna paczki mogłaby być bardziej przemyślania – zdarza się ze kawałki suchego jedzenia zostają w zakamarkach złożonej na zakładkę konstrukcji.
10. Okres przydatności do spożycia to kilka lat – niewykorzystane lioflizaty można użyć na kolejnej wyprawie.


Opracowanie: Kamila i Darek Gruszka, Ceneria.pl


Zapraszamy do lektury szczegółowego opracowania dotyczącego wymienionych w podsumowaniu aspektów oraz uwag o ofercie poszczególnych firm:

http://www.ceneria.pl/Jedzenie_liofilizowane_na_wyprawie_ndash;_uwagi_praktyczne,8582,444,0,1,I,informacje.html

Napisz komentarz (0 Komentarzy)

Damian Granowski instruktor taternictwa PZACześć! Jestem Damian – założyciel bloga drytooling.com.pl . Na mojej stronie znajdziesz opisy czy schematy dróg wspinaczkowych oraz artykuły poradnikowe. Teksty są tworzone z myślą o początkujących, jak i bardziej zaawansowanych wspinaczach. Mam nadzieję, że i Ty znajdziesz coś dla siebie.
Jeśli potrzebujesz dodatkowego szkolenia z operacji sprzętowych, technik wspinaczkowych czy umiejętności orientacji w górach, zapraszam na moje kursy.

Używamy ciasteczek

Na naszej stronie internetowej używamy plików cookie. Niektóre z nich są niezbędne dla funkcjonowania strony, inne pomagają nam w ulepszaniu tej strony i doświadczeń użytkownika (Tracking Cookies). Możesz sam zdecydować, czy chcesz zezwolić na pliki cookie. Należy pamiętać, że w przypadku odrzucenia, nie wszystkie funkcje strony mogą być dostępne.