Sprawozdanie z pionierskiego wejścia w Himalajach - Forgotten Peak

W sierpniu 2012 roku w indyjskiej Dolinie Miyar położonej w Himalajach Lahoul działała trzyosobowa wyprawa międzynarodowa, w skład której wchodzili Polacy Michał Apollo oraz Marek Żołądek oraz Brytyjczyk Phil Varley.

Pierwsze wejście na Forgotten Peak, czyli wyprawa na „zapomniany” szczyt w himalajskiej Dolinie Miyar.

Topo, fot. M. Żołądek

Forgotten Peak, 5889 m n.p.m. (650 m, WI4, V+, 40st lód), pierwsze wejście 21.08.2012: Apollo M., Varley P., Żołądek M.

Michał Apollo, Phil Varley i Marek Żoładek na dziewiczym szczycie w Himalajach, fot. M Apollo

Baza Główna (BC) wyprawy została założona w pobliżu moreny czołowej Lodowca Miyar na wysokości 3950 m n.p.m., natomiast Baza Wysunięta (ABC) w rejonie moreny bocznej Lodowca Tawa na wysokości 4850 m n.p.m. Po rekonesansie oraz aklimatyzacji uczestnicy wyprawy postanowili zaatakować główny cel wyjazdu, jeden z dziewiczych oraz nienazwanych szczytów znajdujący się w grani „zamykającej” Dolinę Tawa o wysokości około 5800 m n.p.m.

W wiernym Marabucie, fot. P. Varley

Akcję szczytową rozpoczęli 21 sierpnia o godzinie 2 w nocy. Po szybkim śniadaniu wyruszyli z ABC i po około 3 godzinach marszu po Lodowcu Tawa dotarli do plateau. Kolejnym etapem było podejście lodowym stokiem o nachyleniu około 40 stopni w kierunku kuluaru, gdzie w jasnych skałach po lewej stronie kuluaru znajduje się start nowej drogi. Początkowe wyciągi zostały pokonane z lotną asekuracją.

Ostatnie metry kuluaru, fot. M. Żoładek

Po dojściu do charakterystycznego zwężenia, gdzie kuluar staje się bardziej stromy, a lód twardszy szybkość wspinania trochę spadła. Po kolejnym wyciągu team skręcił w lewo w teren mikstowy, a wyżej skalny. Pomimo planu wspinaczki kuluarem, a następnie granią do szczytu, zrezygnowano z tego z powodu dużych brył lodowych spadających co jakiś czas tą linią. Kolejne wyciągi były już typowo skalne.

Michał w skalnej części drogi, fot. P. Varley

Kluczowy, który został wyceniony na V+ prowadził trawersem pod sporą przewieszką w dużej ekspozycji. Około godziny 16-tej ekipa dotarła do wąskiej przełączki położonej kilkanaście metrów poniżej wierzchołka. Aby dojść do najwyższego punktu, który wywieszał się ponad kilkusetmetrową przepaść nad plateau Lodowca Tawa, członkowie wyprawy przetrawersowali po stronie północnej wierzchołka, a następnie po kilku metrach doszli na szczyt.

Phil prowadzi jeden z ostatnich wyciągów, fot. Żołądek

Alpiniści na wierzchołku spędzili godzinę, fotografując, zapisując odczyty GPS’a oraz przygotowując stanowisko zjazdowe. Około 17:30 przy pogarszającej się pogodzie rozpoczęli zejście. Dwie godziny później rozpoczęła się burza śnieżna, która spowolniła zjazdy. Kolejne godziny mijały na powolnym zakładaniu stanowisk oraz wyszukiwaniu drogi zjazdowej. Około 3:30 na ranem ekipa dotarła do plateau Lodowca Tawa. Po pokonaniu 10 km odcinka po lodowcu himalaiści dotarli do ABC.

Nowa droga na dziewiczy wierzchołek została nazwana „Never Ending Story”. Jej trudności wyceniono na WI4, V+, lód 40 stopni. Długość drogi wynosi 650 m, różnica wysokości 489 m, a długość zjazdów z wierzchołka około 530 m. Sam szczyt o wysokości 5889 m n.p.m. ochrzczono Forgotten Peak.

ABC Tawa Glacier, od lewej Richard Binstead, Jesse Fals, Michał Apollo, Philip Varley, Marek Żołądek, fot. M. Żołądek

Podczas wyprawy były również prowadzone badania z zakresu glacjologii oraz ochrony środowiska.

Była to druga wyprawa Michała Apollo oraz Marka Żołądka do Doliny Miyar. W sierpniu 2006 roku zdobyli oni dziewiczy szczyt Masala Peak (5650 m n.p.m.) oraz przełęcz St. Christopher (5690 m n.p.m.). Więcej tutaj

 

Target map, Miyar 2012

Podziękowania:

Autorzy pragną serdecznie podziękować za pomoc merytoryczną i finansową: Rektorowi Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie JM prof. Michałowi Śliwie, Prorektorowi ds. Studenckich i Współpracy z Oświatą prof. Romanowi Malarzowi, prof. Janowi Lachowi z Instytutu Geografii UP, a także: Samorządowi Doktorantów UP, Samorządowi Studentów UP, Jerzemu Natkańskiemu (Fundacja Kukuczki), Jerzemu Wałędze (wójtowi Gminy Moszczenica), Januszowi Potaczkowi (Wójt Gminy Niedźwiedź), Dariuszowi Gruszce (Marabut), Robertowi i Michałowi Pieczara (Dana Air Travel) oraz wielu firmom i instytucjom, bez pomocy których wyprawa nie doszłaby do skutku.

Więcej o wyprawach Michała i Marka można znaleźć na www.MasalaPeak.com.

Napisz komentarz (0 Komentarzy)

Zimowa wyprawa PZA na Broad Peak - w drodze

 

Osiągnięcie miejscowości Askole w północno-wschodnim Pakistanie, skąd rozpocznie się już tylko piesza karawana do bazy planowane jest na 15 stycznia. Himalaiści w drodze do bazy będą mieli do pokonania blisko 100 km - w tym ok. 50. km odcinek lodowca Baltoro i kilkukilometrowy lodowca Godwin-Austen. Jeżeli zgodnie z planem, doświadczeniami ostatnich lat i prognozami nie będzie nadmiernych opadów śniegu wtedy uczestnicy mają szansę dotrzeć do bazy 21 stycznia.

 

Broad Peak, droga klasyczna. Fot. Polskihimalaizmzimowy.pl

Wyprawie w drodze do bazy towarzyszyć będzie tylko ok 20 tragarzy, niosących niezbędny sprzęt biwakowy, minimum żywności i osobisty uczestników. Pozostałe 2500 kg sprzętu, żywności i paliwa zostało bowiem zgromadzone w miejscu obozu bazowego już we wrześniu.

Lodowiec Baltoro zimą jest niezwykle trudny do pokonania dla tubylców. Jeszcze 3-4 lata temu w ogóle nie było możliwe znalezienie chętnych do tej pracy i bazy wyprawy zimowe osiągnąć mogły jedynie helikopterem. Teraz m.in dzięki wyposażeniu i wysokiej stawce pojawiła się grupa tragarzy na tyle wyspecjalizowanych, że wynajmowanie helikoptera nie jest już konieczne.

Z/w na brak źródeł prądu po drodze lodowcem Baltoro nie należy się spodziewać żadnych relacji ani wiadomości od wyprawy przed 21 stycznia. Rozpoczęcie akcji górskiej planowane jest na 23 stycznia.

Zobaczcie Państwo jak pokonywaliśmy Baltoro zimą w drodze powrotnej z Broad Peaka w 2009 roku: 

Napisz komentarz (0 Komentarzy)

Przedwyprawowa konferencja prasowa - Broad Peak

Polski Związek Alpinizmu i uczestnicy Zimowej Wyprawy na Broad Peak zapraszają na przedwyprawową konferencję, która odbędzie się 21 grudnia o godzinie 12.00 w centrum olimpijskim w Warszawie.

Źródło: polskihimalaizmzimowy.pl

Napisz komentarz (0 Komentarzy)

Relacja z wyprawy PZA Lunagi-Cholatse 2012

W dniach 14 listopada do 27 grudnia działała w Himalajach, Nepalu wyprawa w składzie Łukasz Depta, Daniel Piskorz, Krzysztof Starek. Pierwotnym celem wyjazdu była eksploracja masywu Lunag na granicy nepalsko-chińskiej. Wśród sześciu wierzchołków sześciotysięcznych w jego obrębie cztery pozostają jak dotąd niezdobyte. Niestety 3 miesięczna walka o uzyskanie pozwolenia na działalność wspinaczkową zakończyła się fiaskiem i już na miejscu w stolicy kraju Katmandu, po wyczerpaniu ostatnich możliwości załatwienia niezbędnych papierów zespół został zmuszony do zmiany celu. Wykupiono pozwolenia na dwa szczyty w rejonie Khumbu: Lobuche oraz Cholatse. Głównym celem stała się północna ściana Cholatse (6440m n.p.m)  i w jej obrębie droga francuska.

Cholatse droga francuska, FotDaniel Piskorz

Zarówno ściana jak i szczyt nie posiadają do dnia dzisiejszego dnia wejścia polskiego. Cholatse jest górą nie tylko wysoką, ale i trudną. Pierwszego wejścia doczekała się dopiero w 1982 roku, zaś wszystkie wiodące na nią drogi mają charakter technicznej wspinaczki. Droga francuska ma 1400 metrów długości i nachylenie maksymalne nachylenie 90 stopni; wyceniona została na VI stopień trudności.

Lobuche East , w tle Cholatse. Od lewej Krzysztof Starek, Łukasz Depta, Daniel Piskorz, FotDaniel Piskorz

Daniel Piskorz i Łukasz Depta wyruszyli z polski 13 października 2012 r. W trakcie trekkingu z Namche Bazar w kierunku wioski Dhukla do zespołu dołączył Krzysztof Starek, wracający z wyprawy unifikacyjnej PHZ na Lhotse. W kolejnych dniach, w celach aklimatyzacyjnych, cała trójka weszła na Lobuche East (6119m n.p.m.). Następnych kilka dni wykorzystano, oprócz odpoczynku, także na podejście pod północną ścianę Lobuche West, gdzie wypatrzono możliwość poprowadzenia logicznej, prawdopodobnie nowej drogi wspinaczkowej.

Lobuche West północna ścianaFotDaniel Piskorz

W dniu 17.11.2012 podjęto próbę pokonania północnej ściany Cholatse. Taktyka obejmowała wspinanie z biwakami w ścianie i zejście z wierzchołka drogą pierwszych zdobywców na stronę południowo-zachodnią. Sprzęt biwakowy stanowiły śpiwory i lekki namiot dwuosobowy. Z sukcesem pokonano pierwsze 200 metrów ściany. Wyżej jednak warunki okazały się być zbyt niebezpieczne, aby kontynuować wspinaczkę.

FotDaniel Piskorz

Głęboki niezwiązany śnieg, brak możliwości założenia dobrej asekuracji oraz duże zagrożenie lawinowe sprawiły, że zespól podjął trudną decyzję o wycofaniu się ze ściany. Jak się okazało wiosną tego roku dokładnie w tym samym miejscu i również z powodu złych warunków wycofał sie znakomity szwajcarski wspinacz Ueli Steck.

Fot. Daniel Piskorz

Po dniu odpoczynku, 21.11.2012, a więc na tydzień przed datą powrotu do Polski, zespół udał się z powrotem pod północną ścianę Lobuche West, celem zmierzenia się z wypatrzoną wcześniej drogą. Dojście pod ścianę wymaga opuszczenia uczęszczanych szlaków i zapuszczenia się w nieprzyjemny, pokryty zdradliwymi kamienistymi morenami lodowiec Changri Nup. Po dniu podejścia w pobliżu wejścia w ścianę założono obóz. Północna ściana o deniwelacji około 600 metrów ma charakter mikstowy. W dolnej części wymaga pokonania pasa czystej skały, następnie po przetrawersowaniu wiszącego lodowczyka osiąga się podstawę systemu nitek lodowych wyprowadzających w pobliże wierzchołka.

Wspina się Daniel Piskorz. Fot. arch. Daniel Piskorz

Wspina się Łukasz Depta. Fot. Daniel Piskorz

Po pokonaniu dolnej części ściany gdzie napotkano piątkowe trudności, zespół kontynuował wspinaczkę w górnych lodowych partiach gdzie maksymalne trudności oscylowały w granicach AI IV. Nękające część zespołu zatrucie pokarmowe, a także zmęczenie wcześniejszą działalnością skutkowało wolnym tempem wspinaczki. Pomimo iż wejście miało być jednodniowe o godzinie 20:00 zespół miał przed sobą jeszcze 300 metrów trudnej wspinaczki. Nie posiadając sprzętu biwakowego w obliczu gwałtownie spadającej w nocnych godzinach temperatury podjęto decyzje o wycofaniu się. Po serii zjazdów, dopiero ok. godziny 3:00 osiągnięto namiot. Powrót do polski nastąpił 28 listopada. Podczas działalności w Nepalu nawiązano kontakty i pozyskano informacje, które pozwalają optymistycznie patrzeć na sprawę uzyskania w przyszłości pozwolenia na wspinanie w masywie Lunag.

Od lewej stoją Łukasz Depta, Daniel Piskorz, Krzysztof Starek. W tle Mount Everst i Nuptse. Fot. Daniel Piskorz

Wyjazd był finansowany ze środków Komisji Wypraw i Unifikacji Polskiego Związku Alpinizmu. Członkowie wyprawy uzyskali również dofinansowanie z Fundacji Wspierania Alpinizmu Polskiego im. Jerzego Kukuczki. Za udzielone wsparcie serdecznie dziękujemy.

Łukasz Depta, Daniel Piskorz, Krzysztof Starek.

WSPARLI NAS RÓWNIEŻ:

   

Napisz komentarz (0 Komentarzy)

Bujdałka z Grandes Jorasses

YES! Znowu pakujemy plecaki na wyjazd. Tym razem za sprawą spontanicznej rozmowy przy suto zakrapianym ognisku gdzieś w Rudawach Janowickich pada wizja realizacji alpejskiego klasyka –na Grandes Jorasses drogą La Linceul - „Petit? Niee Grandes” i potężna salwa śmiechu przypieczętowuje wybór.


My nałogów się nie wstydzący, dream team nie posiadamy pękatego kajetu z wykazem imponujących przejść. Nie posiadający ani kajetu, ani imponujących przejść i częściej niżeli rzadziej nawet porządnego topa. Pochwalić możemy się, lub też przemilczeć, kilka naszych wspinaczek w Śnieżnych Kotłach plus jakiś wyjazd w tatry na Świnice. Danek alpy kaukaz i pamir już na oczy widział- nawet coś niecoś w nich zrobił poza dobrymi kadrami. Dla Michała”Miszy” był to debiut na kilku płaszczyznach: pierwszy wyjazd w alpy, pierwszy kontakt z lodowcem i wreszcie pierwsza długa droga.

Zważając na sprzyjające warunki tj. zepsuty w przeddzień wyjazdu samochód Miszy- 1:0 dla niego (na szczęście pożyczył od siostry – dzięki siostra!) oraz zachęcającą odpowiedź z La Chamoniarde (lokalna baza wspinaczkowa) po naszym pytaniu jak waruny: We would recommend you to wait later in the season for some more snow decydujemy się na natychmiastowy wyjazd.
Mamy pięć dni razem z przejazdami więc szykuje się szybka akcja. Cała noc jazdy ładuje nas pozytywną energią, jednak kubeł zimnej wody czeka już w Chamonix. Leje tak, że wycieraczki nie nadążają zbierać wody. Co więcej Danek orientuję się, że zapomniał spodni do wspinania. Mamy zatem 1:1 w kwestii dobrego przygotowania do wyprawy. Decydujemy się na wyjście z auta po dłuższe meteo z La Chamoniarde. Krótki spacer przez centrum Chamonix ze względów pogodowych wygląda raczej jak spływ kajakiem.

Bardzo miłe panie wybałuszają szeroko oczy kiedy słyszą o naszym pomyśle – La Linceul? It is difficult route – do you know that? If here it is rainy near the mountain is snowy so you won’t get there … Koronne if I were you I wouldn't go there  dla nas tylko podkręca  atmosferę szczęśliwych zbiegów okoliczności. Dowiadujemy się jednak, że za 2-3 dni ma być super pogoda i może wtedy jest szansa – ta informacja mocno siada nam w głowach jak pożądany promyk słońca, którego dzisiaj nie będzie dane nam poczuć. Kupiliśmy zatem ubezpieczenie na 3 dni i na koniec pytaniem o wypożyczalnie sprzętu, bo nie mam innych spodni oprócz mokrych krótkich jeansów, powoduję u pań prawie zawał serca. Spodni musimy poszukać zatem na własną rękę (modne z dobrą metką za 400 euro na deptaku „źle leżały” ale na uboczu znaleźliśmy szyte na miarę za 30 euro ;). Dalej  leje jak z cebra więc decydujemy się na kolejkę do Montenvers. Tam przemoczeni przez ścianę deszczu staramy się oglądać lodowiec, którego nie widać. Decydujemy się zatem na liczne herbatki z prądem pod wiatą na przystanku. Wznosząc toast w tych pięknych przystankowych okolicznościach przyrody, nasza wyprawa otrzymuje oficjalny tytuł „grandes żulares” .Wraz z kolejnymi herbatkami morale wzrastają a my roztaczamy wizje o wspinaniu w ciepłych krajach, w których to chcielibyśmy się na próżno znaleźć. Magiczny płyn czyni cuda nie tylko w naszych głowach – o 17 przestaje padać deszcz! – tu widzimy szansę, że może jednak rozpoczniemy akcję już dzisiaj.

Ruszyliśmy lodowcem w kierunku upatrzonej doliny. Widoczność wyśmienita tylko krótka – około 10 metrów. Idziemy z 3 godziny i rozbijamy namiot. Optymizmu dużo, bo w końcu udało się wyjść w ten „piękny” dzień. Wieczorem kolejna niespodzianka - Misza zamiast śpiwora puchowego wziął  letniego waciaka w worku po puchu. 2:1 dla Miszy – znów „prowadzi”. Oj będzie się tulił będzie... 

Następnego dnia ruszamy w górę lodowca. Gęste chmury co jakiś czas pokazują granie to z jednej to z drugiej strony – resztę dopowiada nasza bujna wyobraźnia. Po przeniesieniu obozu na ostatni w miarę płaski teren chmury ustępują ukazując w końcu Grandes Jorasses w pełnej krasie. Wszystko to co stoi dookoła nagle staje się malutkie choć do tej pory to były największe i najbardziej przekozackie ściany na jakie chcieliśmy się wspinać. Po krótkim odpoczynku zbieramy się na rekonesans pod ścianę. W tym momencie odkrywam, że zapomniałem zabrać kasku... No to mamy 2:2 z tym, że  tym razem cieszy się Michał. Robienie lodowej drogi bez kasku do najmądrzejszych nie należy zatem sprawnie opracowujemy prototypowy model kasku wykonany z menażki, czapki i pasków od czołówki. Na głowie siedzi świetnie, odbija kamienie i wagę ma niższą niż kask. Trzeba to opatentować!  Dojście jest strome i bardzo zaśnieżone. Ponieważ nikt normalny nie pakuje się tutaj w takie opady śniegu torujemy twardo cała drogę brnąc po uda w kopnym śniegu.

Po kluczeniu na lodowcu, kilku zmianach trasy i przewspinaniu paru seraków docieramy finalnie pod wejście w drogę. Poziom frustracji nieciekawą drogą dojściową, oraz karygodnie zmotaną liną na plecach która to co dwa kroki haczyła się o raki skutkuje co kilka sekund przywołaniem przez Misze najstarszego zawodu świata w otoczeniu plejady innych określeń z bogactw języka ojczystego. Oczywiście, choć słońce już powoli zachodzi, musimy sprawdzić jakie są warunki w ścianie. Na temat zalecanego obejścia szczeliny brzeżnej z lewej strony  Misza nie chce już nawet słuchać i wchodzi w drogę „na wprost”.

Pomysł super choć przemoczony i przemarznięty trafia nieopatrznie na cała serię porządnych  pyłówek. Znowu najstarszy zawód świata.. Przy motaniu abałakowa Miszka zdjął rękawice co okazało się brzemienne w skutkach. Burdelowa plejada gwiazd obiła się o ściany Grandes Jorasses choć zdecydowanie lepiej pod kątem stosowanego języka pasuje tu określenie grandess żulares. Zjeżdża zły, mimo że cel został osiągnięty – warunki w ścianie sprawdzone i są dobre. Jutro planujemy lekki odpoczynek i przygotowanie przed atakiem. Poprawiająca się pogoda dzień później również rzuca nas w kierunku ściany. Tym razem decydujemy się na podejście pod przełęcz jaskółek aby rozpoznać drogę zejściową do obozu przez inną część lodowca. Wpakowujemy się w piękne seraki klucząc na potęgę, ale finalnie odnajdując rozsądną drogę powrotną przynajmniej z części lodowca.

Ponieważ szczęście nie przestaje nam dopisywać podczas całego wyjazdu Danek gubi telefon gdzieś pomiędzy namiotem a naszym rekonesansem. W akcie desperacji rusza na poszukiwania telefonu śladem naszej trasy aby znaleźć go 30 minut drogi od obozu zagrzebanego w śniegu za prostym serakiem – w czepku urodzony!
Po powrocie szykujemy się do snu – jutro sobota i planujemy zaatakować nasz Całun. O 3 nad ranem zmierzamy już dziarsko pod ścianę. Nagromadzone stresy skutkują desantem Milagrosa w szczelinę – nie pomaga jedzony w nadmiarze Stoperan. Jeszcze tego samego dnia za 3 godziny dopadnie go znowu tym razem już w ścianie :). Odkrył tym samym po co w uprzężach odpinane gumki nogawek. Poprawiamy czas dojścia pod ścianę, pijemy herbatę. Przebija się nam butelka plastikowa więc mamy niewiele ponad 2 litry płynów na dwie osoby na całą drogę. Ruszamy. Zbetonowany śnieg zapewnia doskonałe warunki. Po cichu uśmiechamy się na myśl o paniach z La Chamoniarde, które „delikatnie” sugerowały porzucenie planów lub przełożenie ich in the season. Początek grogi przebiega świetnie, trzymając cię prawej strony drogi podziwiamy ogrom WALKERA, który przyciąga swym majestatem każde nasze spojrzenie  Ciągniemy wyciąg za wyciągiem – na zmianę praktycznie po 60 metrów.

Wyglądamy przełamania ściany żeby połechtać nasze ego tym że już połowa drogi urobiona, „Fasola skalna”* po lewej jakoś nie może jednak się skończyć a z daleka było widać, że „jest taka krótka”. Po 8 godzinach walki zostało nam jeszcze dużo ściany. Napoje już się skończyły a otuchy dodają kolejne helikoptery podlatujące prawie na wyciągnięcie ręki. To właśnie ten moment kiedy wspinając czujesz się jak Natalia Skorupko w Granicach wytrzymałości (to Milagros) oraz Wiliam Wales w Walecznym sercu (to ja). Ciężko opisać samą akcję w ścianie bo praktycznie Całun jest drogą na której poza pierwszymi wyciągamy idzie się cały czas po wylanym nastromionym polu. Tętno przyspiesza gwałtownie na wyciągu Danka w skalnej partii kilkadiesiąt metrów przed wyjściem na grań skąd posypała się kaskada kamieni wielkości telewizorów 14”- żeby tylko lina nie oberwała.Doskonałe uczucie nie opuszczało nas aż do grani gdzie dotarliśmy chwilę przed osiemnastą. 

Mieliśmy taką cichą nadzieję że droga pójdzie nam bardzo szybko (sama ściana kosztowała nas 12 godzin pracy) i zgodnie stwierdzimy że idziemy na szczyt, ale zaraz po dostaniu się na grań zweryfikowaliśmy te plany. Brak picia!, późna godzina, gruźlica postępująca u Miszy sugerowały jednak odwrót przez Grań Jaskółek. Ta do najłatwiejszych nie należy więc po szybkim dorobieniu herbaty (ups – skończył się gaz) rozpoczynamy zjazdy do przełączki. Ponieważ to Michał zna się na rzeczy jak mało kto, na zjazdach zabrał się za kolejne motanie punktów zjazdowych a Danek za budowanie silnych morali. O ile punkty zjazdowe były mistrzowskie o tyle motywacja pryskała jak mydlana bańka wraz z każdym kolejnym zakleszczeniem liny podczas ściągania jej z góry do stanowiska. To skutkowało oczywiście powrotem „do góry” aby odzyskać linę. A działo się to częściej niż zwykle- koszt długich zjazdów. Dodatkowo, jako w czepku urodzeni, zazwyczaj często mieliśmy do czynienia z poplątana liną (liczne obfite kazulaki) oraz akurat jak zaczęło się ściemniać spadła Danielowi z głowy czołówka gdzieś na włoska stronę. Kreatywność Miszy przy motaniu kolejnych stanowisk nie może pozostać bez komentarza – punkty z repów, taśmy węzełków i dokładnie 2 haków pozwoliły bezpiecznie zjechać nie zostawiając fortuny w ścianie. Zjeżdżaliśmy praktycznie za każdym razem całą długość 60 m liny. Grań jaskółek wyczesana,   choć z lekkim trekingiem nie ma nic wspólnego ;). Około 24 dotarliśmy na śnieżną przełączkę pomiędzy Grandes i Petit Jorasses. To było jak lot w przestworzach więc całowaliśmy śnieg z radości. Zgodnie stwierdziliśmy że dalej już dzisiaj nie idziemy i czas odpocząć. Byliśmy po 22 godzinach w akcji. Wydeptaną dziurę śnieżną wyłożyliśmy liną. Z plecaków wyjęliśmy usztywnienia i podłożyliśmy pod nerami. Niedziałające rozgrzewacze włożyliśmy do skarpet i rękawic. Nogi do plecaka oraz nakryliśmy się cieplutka kołderką z NRC. Sen był błogi o ile trwał dłużej niż 10 minut ciągiem, przytulania wiele a nawet miałem omam że ktoś do nas podchodzi. Oczywiście nikt nie podszedł a wschód słońca około 4:00 wynagrodził trudy dnia poprzedniego – w tle Matterhorn, Weishron, Montherossa – tak mógłbym budzić się codziennie- spojrzenie Danka mówi samo za siebie.
Szybki przepak i zaczynamy zjeżdżać dalej – jest niedziela i jutro rano mamy być w pracy ;). Linia zjazdów oczywista w przeciwieństwie do Grani Jaskółek więc szło szybko – raz jedyny lina się zakleszczyła więc to całkiem dobra średnia. Na trasie degradacji uległ rondel z głowy D. – najpierw spadł pasek trzymający a potem spod kaptura z głośnym brzdęknięciem wpadł rondel dzielnie ochraniający głowę przez całą drogę. Całe szczęście nasza przygoda z Jorassami powoli dobiega końca. Jeszcze parę zjazdów, jeszcze parę abałakowów i schodzimy na lodowiec. Jeszcze oczywiście lina niefortunnie zakleszczyła się w potężnej szczelinie brzeżnej i trzeba było po nią zjechać. Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło – właśnie tam wśród lodowych jaskiń, białych przewieszek i jasno błękitnych szczelinach rodzi się nowa pasja- eksplorowanie takich tworów to byłoby coś ;)- rozwiń myśl. Kilka następnych skoków przez szczeliny doprowadziło nas do śladów, po których to już bezpiecznie docieramy do namiotu. Jest 13 czyli minęły 34 godzin od rozpoczęcia ataku. Do pracy nie zdążymy to pewne ale w pełni szczęśliwi i lekko odwodnieni pakujemy manele i suniemy do Chamonix na piwo.

*-skalna część ściany ograniczająca całun z lewej strony widoczna do ok 1/2 długości drogi.

Daniel”Danek”Chojnacki
Michał”Misza”Bednarz

Napisz komentarz (0 Komentarzy)

Sukces Polaków na Cerro Torre

28 grudnia, w ciągu trzech dni od pojawienia się na miejscu, udało na się dokonać pierwszego polskiego przejścia zachodniej ściany Cerro Torre, tzw. Ragni Route (inaczej Drogą Ferrariego). Było to prawdopodobnie 24 lub 25 przejście tej drogi.

Masyw Torre. Fot. Jakub Radziejowski / Marcin Tomaszewski

Tuż po przyjeździe enigmatyczne patagońskie prognozy dawały nadzieję na środowe okno, będące przerwą w typowej dla Patagonii złej pogodzie. Szybka decyzja i w poniedziałek znajdujemy się w Niponino, pod wschodnią ścianą Cerro Torre. Cała noc pada i wieje, wtorkowy poranek przynosi jednak wyraźna poprawę. Teraz już tylko wieje. Po południu przenosimy się od zachodnia ścianę Cerro Torre, przez Col Standhardt. Teraz już jesteśmy pewni: pogoda będzie!

Wspinaczka na Ragni Route. Fot. Jakub Radziejowski / Marcin Tomaszewski

O 2:40 w nocy starujemy z Circo de los Altares by po nieco ponad 12,5 godzinie cieszyć się szczytem. Po kolejnych 6 godzinach jesteśmy z powrotem w namiocie.

Padło! Fot. Jakub Radziejowski / Marcin Tomaszewski

Kolejnego dnia, startujemy około 9 rano by o 22.30, po 40 km marszu najpierw lodowcem , a następnie przez Paso del Vento, góry i doliny znaleźć się w Chalten. Bez własnych stóp i z nieco zmienionymi twarzami od poparzeń, ale szczęśliwi jak nigdy.

Zjazdy przez grzyb śnieżny. Fot. Jakub Radziejowski / Marcin Tomaszewski

W naszej opinii Droga Ferrariego to jeden z najwspanialszych cudów wspinaczkowej natury, a jej linia, trudności, specyficzny charakter (włącznie z wspinaczka tunelem wyprowadzającym przez szczytowy grzyb), oraz trudności logistyczne związane z podejściem i powrotem sprawiają, że trudno jest nam znaleźć porównanie do czegokolwiek z czym wcześniej mieliśmy do czynienia.

Patagonia. Fot. Jakub Radziejowski / Marcin Tomaszewski

Naszą wspinaczkę poświęcamy pamięci Janusza Nabrdalika, za to kim był dla młodszych pokoleń wspinaczy w Polsce.

Teraz leczymy rany, nie rozmawiamy o wspinaniu :-) i czekamy na kolejne okno.

Jakub Radziejowski

Marcin Tomaszewski (HiMountain, Edelrid)

Wyprawa jest częścią projektu 4 żywioły (4zywioly.net)

Napisz komentarz (0 Komentarzy)

Patagonia 2012 - 4 Żywioły

 

23 listopada br. wyrusza, związana z projektem "4 Żywioły", wyprawa do Patagonii argentyńskiej. Celem dwuosobowego zespołu w składzie Marcin Yeti Tomaszewski (www.geronimo.civ.pl, HiMountain, Edelrid) i Jakub Radziejowski (Uniwersytecki Klub Alpinistyczny w Warszawie) jest północno zachodnia ściana Cerro Torre.

 

alt

Cerro Torre. Źródło: osp.com.au

 

Na ścianie zachodniej i północno zachodniej, czyli od strony lodowca, istnieją obecnie dwie linie: droga pierwszych (potwierdzonych) zdobywców, tzw. Ragni Route (z 1974 roku, włoskiego zespołu, którym kierował Casmiro Ferrari) oraz Cristalli nell Vento (z 1994 roku), niedokończona linia włoskiego zespołu, w skład którego wchodził między innymi Elio Orlandi. Ta ostatnia wspinaczka zakończyła się pod kopuła szczytową, w miejscu, w którym przebiegać miała droga Maestri-Egger z 1959 roku. Odcinek ten, do szczytu został pokonany wiele lat później - w 2005 roku, kiedy to Alessandro Beltrami, Rolando Garibotti i Ermanno Salvaterra w poszukiwaniu drogi Maestriego, wytyczyli El Arca de los Vientos (startującą od strony wschodniej).

Wszystkie informacje o przedsięwzięciu można znaleźć na stronie projektu www.4zywioly.net,

Serdecznie dziękujemy wszystkim, bez których pomocy nasza wyprawa nie doszłaby do skutku.

***

"4 Żywioły" to projekt wspinaczkowy, który powstał w 2009 roku. Jego pierwotne założenia opierały się na wytyczaniu nowych dróg w 4 charakterystycznych dla gór żywiołach, będących z kolei wizytówką 4 legendarnych rejonów górskich. Alaska była wizytówką Zimna, Patagonia Wiatru, Ziemia Baffina Wody, a Wenezuela Tropiku.

Celem projektu w każdym z tych rejonów jest możliwie największa i najtrudniejsza ze ścian. Do każdej z nich należy podejść indywidualnie, w innym stylu, użyć innej techniki wspinaczkowej, ubioru, sprzętu. Z czasem projekt ten jednak zaczął żyć własnym życiem. Przechodził proces ewolucji, który zresztą trwa do dziś. Do udziału w kolejnych wyprawach zaproszeni zostali wybitni polscy alpiniści, pompując w niego swój indywidualizm i niesamowite pomysły. Celem Żywiołów jest nie tylko wytyczenie nowej drogi, ale również testy sprzętu, z którym można zapoznać się na powyższych stronach.

Początki projektu nie były proste. Dwie nieudane wyprawy solowe do Patagonii i na Alaskę to niezbyt optymistyczny wynik 2:0. Kolejna wyprawa w większym składzie do Wenezueli zakończyła się już pełnym sukcesem i wytyczeniem nowej 650-metrowej drogi na Acopan Tepui na Wyżynie Gujańskiej o trudnościach 7c. Bilans: 2:1.

W kwietniu tego roku bilans został wyrównany. Na Ziemi Baffina powstała droga Superbalance (http://wspinanie.pl/serwis/201205/23superbalance-relacja.php). Obecny rezultat 2:2

W kolejnych latach wstępnie planowany jest rewanż z Alaską (2014). Niezależnie od sukcesu na Baffinie zespół Tomaszewski - Raganowicz planuje już kolejną wyprawę do Pakistanu (2013 r.), której celem będzie wytyczenie nowej drogi na turni Trango Tower.  

 

Napisz komentarz (0 Komentarzy)

Damian Granowski instruktor taternictwa PZACześć! Jestem Damian – założyciel bloga drytooling.com.pl . Na mojej stronie znajdziesz opisy czy schematy dróg wspinaczkowych oraz artykuły poradnikowe. Teksty są tworzone z myślą o początkujących, jak i bardziej zaawansowanych wspinaczach. Mam nadzieję, że i Ty znajdziesz coś dla siebie.
Jeśli potrzebujesz dodatkowego szkolenia z operacji sprzętowych, technik wspinaczkowych czy umiejętności orientacji w górach, zapraszam na moje kursy.

Używamy ciasteczek

Na naszej stronie internetowej używamy plików cookie. Niektóre z nich są niezbędne dla funkcjonowania strony, inne pomagają nam w ulepszaniu tej strony i doświadczeń użytkownika (Tracking Cookies). Możesz sam zdecydować, czy chcesz zezwolić na pliki cookie. Należy pamiętać, że w przypadku odrzucenia, nie wszystkie funkcje strony mogą być dostępne.