Informacja prasowa spisana przez członków wyprawy na Broad Peak

Do ataku na szczyt zespól himalaistów w składzie Maciej Berbeka, Adam Bielecki, Tomasz Kowalski i Artur Małek wyruszył z obozu IV na wys. 7400 m o świcie 5 marca (godz. 5:15). Na decyzję o godzinie wyjścia wpływ miały bardzo dobre panujące warunki i równie dobra prognoza pogody na najbliższe doby oraz klasyczna zasada mówiąca o tym, że zimą do ataku w nocy się nie wychodzi. Istotne było również to, że poprzedniego dnia himalaiści dotarli do obozu IV późno (wprost z obozu II) i potrzebowali odpowiednią ilość godzin na odpoczynek. W drodze na szczyt pokonano trzy szczeliny, z których najtrudniejszą = ubezpieczono liną poręczową. Do przełęczy drogę prowadzili na zmianę Adam Bielecki i Maciej Berbeka. Na przełęcz i grań, na wys. około 7900 m himalaiści weszli o 12:30 w kolejności Bielecki, Berbeka, a potem razem Małek i Kowalski.

Grań szczytowa widziana z przełęczy. Fot. Adam Bielecki

Himalaistów było czterech, ale z założenia wspinali się oni w dwóch zespołach: Bielecki-Małek, Berbeka-Kowalski. Od przełęczy w górę, z powodu trudności do przedwierzchołka Rocky Summit (8027 m) szli związani liną w dwóch osobnych zespołach. Pierwszy wspinał się zespół Bielecki-Małek.

Od przełęczy osiągniętej o 12:30 do zdobycia szczytu przez pierwszego alpinistę minęło więcej czasu niż zakładał pierwotny plan ataku szczytowego. Było to spowodowane nieprzewidzianymi trudnościami technicznymi przed przedwierzchołkiem Rocky Summit, które jak się okazało latem nie występują.

Na przedwierzchołku Rocky Summit 8027 m wspinacze byli ok. godziny 16.00. Stąd zarówno Adam Bielecki jak i Maciej Berbeka łączyli się z bazą, z kierownikiem Krzysztofem Wielickim. Podjęli decyzję o kontynuowaniu ataku. Na szczycie stanęli (czasy zweryfikowane, wcześniej podawano inne):

- Adam Bielecki o godz. 17:20
- Artur Małek o godz. 17:50
- Maciej Berbeka i Tomasz Kowalski o godz. 18:00

Czwórka himalaistów rozłączyła się już w drodze na szczyt i pomiędzy pierwszym a ostatnim zdobywcą było 40 minut różnicy. Himalaiści schodzili ze szczytu kolejno, zaraz po jego zdobyciu, bez oczekiwania na pozostałych. Oczekiwanie w warunkach zimowych na tej wysokości nie jest możliwe – grozi wychłodzeniem, hipotermią i innymi następstwami zdrowotnymi. Czekanie powiększałoby niebezpieczeństwo dla całego zespołu. W drodze na szczyt żaden ze wspinaczy nie zgłaszał oznak słabości. Również cofnięcie się pod górę, po wolniejszych towarzyszy w warunkach zimy na wysokości, po kilkunastogodzinnym ataku szczytowym, jest bardzo trudne i niezwykle ryzykowne.

Mimo wydawałoby się późnej pory i wejścia na szczyt przez pierwszego zdobywcę (cel wyprawy osiągnięty – szczyt zdobyty), atak kontynuowano, choć w imię zasady „trzymania się razem” mógłby zostać przerwany. Himalaiści mieli prawo do takiej decyzji – obiektywnie warunki i prognoza były bowiem wyjątkowo sprzyjające.

Temperatura wynosiła od minus 29 do minus 35 (w nocy), było prawie bezwietrznie, całkowicie bezchmurnie, przy pełnej, niezakłóconej widoczności. W tak, jak na zimę, doskonałych warunkach do wspinaczki, szanse powodzenia były ogromne.

Adam Bielecki na szczycie Broad Peak. Fot. Adam Bielecki

Niestety, po zdobyciu szczytu u Tomasza Kowalskiego nastąpiło najprawdopodobniej gwałtowne, niepoprzedzone żadnymi objawami wyczerpanie energetyczne i szybkie zmiany patologiczne związane z wysokością i niską temperaturą. Nie był w stanie schodzić.

Normalnie godzinny odcinek drogi do przełęczy zajął mu 12 godzin, gdzie przypuszczalnie pozostał. Z Tomkiem parokrotnie została nawiązana łączność radiowa. Z Maciejem Berbeką od momentu zdobycia szczytu nie było żadnej łączności. Maciej i Tomasz nie schodzili razem, nie jest też jasne, czy choć przez moment przebywali obok siebie. Maciej schodził pierwszy, na odległość wzroku od Tomasza, parę razy był przez niego widziany. Również w przypadku Macieja Berbeki można przypuszczać, iż doszło do skrajnego wyczerpania energetycznego, w wyniku którego mógł on przy tak dużych trudnościach technicznych wpaść do szczeliny lub spaść w przepaść (w dniu 6 marca w godzinach porannych po ekstremalnie trudnej nocy spędzonej bez jakiegokolwiek sprzętu biwakowego na wysokości około 7700 m, gdzie był widziany ostatni raz).

Artur Małek na szczycie Broad Peak. Fot. Artur Małek

Adam Bielecki powrócił ze szczytu do obozu IV o godzinie 22:10 (czas zweryfikowany, wcześniej podawano inną porę), a Artur Małek o 2:00 nad ranem. Oboje w czasie zejścia nie łączyli się radiotelefonicznie z powodów technicznych (przestawienie się częstotliwości w radiu Adama, trudności z uruchomieniem radia przez Artura).

Po odpoczynku, jeszcze tej samej nocy Adam Bielecki wyszedł z namiotu w górę naprzeciw Arturowi Małkowi i pozostałym schodzącym. Zdołał wspiąć się w górę zaledwie kilkadziesiąt metrów i musiał zawrócić z powodu wyczerpania fizycznego po zdobyciu szczytu. Rano Artur Małek, po odpoczynku, także podjął próbę wyjścia na poszukiwania pozostałej dwójki. Wyposażony w płyny w termosie itp. wyszedł w górę, w stronę przełęczy. Zdołał wspiąć się zaledwie kilkadziesiąt metrów i podobnie jak Adam Bielecki z powodu ogólnej słabości zszedł do obozu IV.

W dniu 6 marca wspinacz pakistański Karim Hayat wyszedł z obozu II w celu zlustrowania stoków pod przełęczą i kontynuacji poszukiwań. Doszedł aż do szczelin na wysokości około 7700 m. Pomimo bardzo dobrej widoczności nie dostrzegł żadnych śladów Macieja Berbeki i Tomasza Kowalskiego.

Następnego dnia Kierownik wyprawy Krzysztof Wielicki uznał szanse na przeżycie dwójki zaginionych po spędzeniu dwóch nocy bez sprzętu biwakowego w ekstremalnie trudnych warunkach za zerowe.

Wyprawę zakończono 8 marca po południu. Po symbolicznym pożegnaniu i modlitwie za zmarłych rozpoczęto zejście w doliny. Kwestie medyczne zostały opisane osobno w formie opinii dra n. med. Roberta Szymczaka – specjalisty medycyny ratunkowej i wysokogórskiej, członka komisji medycznej PZA i wybitnego himalaisty.

Szanse użycia helikopterów lub innych środków wspomagających poszukiwania (satelitarny lokalizator GPS) opisano w osobnym materiale dostępnym na stronie programu Polski Himalaizm Zimowy. Powyższy materiał ma charakter informacyjny, natomiast szczegółowymi analizami i ostateczną oceną całej wyprawy zajmie się specjalna komisja Polskiego Związku Alpinizmu.

Spisali: 
Kierownik wyprawy Krzysztof Wielicki 
Adam Bielecki - uczestnik
Artur Małek - uczestnik
Artur Hajzer - koordynator krajowy, kierownik programu PHZ 2010-2015

Źrodło: off.sport.pl

Napisz komentarz (0 Komentarzy)

Zimowy Elbrus 2013 – relacja z wyprawy

Jeżeli można powiedzieć o górze, że może mieć pecha, to Elbrus pasowałby do tego stwierdzenia idealnie. Położenie na pograniczu Europy i Azji sprawia, że od lat trwają spory co do jego przynależności . W zależności od interpretacji jest jednym z wielu pięciotysięczników Azji lub najwyższym szczytem Europy. Lokalizacja powoduje również, że “jest świadkiem” wiecznych konfliktów, które toczą się w tym przygranicznym rejonie. Dodatkowy pech Elbrusa polega na tym, że jest łatwo dostępny co powoduje, że w okresie letnim góra jest rozdeptywana i zaśmiecana przez hordy turystów. Co zatem skłoniło mnie do wyprawy na ten wierzchołek? Zimą większość jego “wad” znika pod głębokim śniegiem, a samo wejście staje się niebanalnym.

WSTĘP

Wszystko zaczęło się od kontuzji ręki, która uniemożliwiła mi regularne wspinanie na panelu. Ten swego rodzaju “zakaz” wspinania spowodował nagły przypływ czasu, a gdy człowiek ma go za dużo, to przychodzą mu do głowy różne pomysły. Znalezienie ekipy, która planuje zimowy wyjazd, nie było problemem. Od Elbrusa zawsze odstraszały mnie tłumy, które latem szturmują tę górę. Co innego zimą, kiedy góra praktycznie pustoszeje. W zimowych warunkach każdy szczyt może okazać się nie lada wyzwaniem, a co dopiero góra o takiej wysokości. Był tylko jeden problem, ten standardowy - fundusze. Nieoczekiwany przypływ gotówki pod koniec roku dał jednak nadzieję na realizację marzeń. Nie gwarantowało to jeszcze wyjazdu, zmobilizowało jednak do działania przy szukaniu sponsorów. Gdyby nie wsparcie, jakie uzyskałem od firm: Kanfor, Weld.pl, Cumulus, WOLFgasing i Lurbel, nie pojechałbym na Kaukaz. Rozgłos medialny dla projektu zapewnili: “Magazyn Turystyki Górskiej „n.p.m.”, tygodnik “Słowo Podlasia” oraz portale internetowe: Brytan.com.pl, Ceneria.pl, Drytooling.com.pl, Goryonline.com, PortalGróski.pl oraz E-gory.pl.
Lista członków wyprawy topniała niczym świąteczny śnieg i ostatecznie na placu boju zostaliśmy we dwóch: Hubert Szczepan Krzemiński oraz autor tego teksu. Z kraju wsparła nas niestrudzenie Ewa Grewling, za co serdecznie dziękuję.

PODRÓŻ

Kiedy 7 lutego większość warszawiaków wracała z pracy z pączkami w garści, my zaczynaliśmy swoją podróż. Wybraliśmy opcję ekonomiczną, czyli podróż do granicy z Ukrainą komunikacją publiczną (autobus, pociąg). Największą niewiadomą, ze względu na nocne przechodzenie granicy, było dotarcie do Lwowa. Na szczęście obyło się bez problemów i rankiem 8 lutego ruszamy koleją do Kijowa. Tam w oczekiwaniu na następny pociąg, w dworcowym “barze mlecznym” posilamy się ukraińskimi specjałami. Podróż, pomimo że długa i trochę nużącą przebiega miło. Dla mnie to szczególne doświadczenie, ze względu na to, że to moja pierwsza wizyta za wschodnią granicą. W Mineralnych Wodach meldujemy się w środku nocy. Szczęśliwie trafia nam się okazja dojechania bezpośrednio do Terskoł z grupą rosyjskich turystów, która wcześniej zamówiła sobie busa. Trzy godziny później stoimy już pod lokalnym sklepem w Terskoł z górą bagaży.
Jest niedzielny poranek 10 lutego, po ponad 60 godzinach od wyjazdu z Warszawy możemy powiedzieć, że pierwszy etap naszej wyprawy za nami.

NA MIEJSCU

W miejscowym sklepie zaopatrujemy się w walutę, dodatkowo Pani postanawia nas uszczęśliwić i bez prośby z naszej strony, wychodząc przed sklep i krzycząc do mężczyzny stojącego na skrzyżowaniu, załatwia nam transport do oddalonego o 3 km Azau, skąd odchodzi już kolejka po zboczach Elbrusa. Jesteśmy tym tak zaskoczeni, że zanim udaje nam się cokolwiek powiedzieć, nasze plecaki czekają już w samochodzie. Nie protestujemy, kilka minut później śmiejąc się z całej sytuacji, jedziemy do Azau białą ładą. Po przyjeździe na miejsce rozglądamy się za dogodną miejscówką na namiot. Ostatecznie decydujemy się na lasek po prawej stronie od drogi, tuż za ostatnimi zabudowaniami.
Podczas gdy my rozbijamy namiot, przy drodze gromadzi się grupka innych alpinistów, jak się później okazuje, to nasi rodacy, a konkretnie ekipa z Poznania, która pod Elbrus dotarła samochodem kilka godzin przed nami. Chłopaki zamierzają jeszcze tego dnia podjechać kolejką na górę. My z Hubertem zostajemy, aby załatwić formalności związane z meldunkiem (tzw. OVIR-em). Niestety jest niedziela, urzędy nie pracują, a w hotelu nie udaje nam się dowiedzieć niczego konkretnego. Postanawiamy zaczekać do jutra i rano udać się do Terskoł i spróbować zarejestrować się w urzędzie pocztowym.
W poniedziałek z samego rana, “prowadzeni” przez miejscowego burka, zmierzamy na pocztę. Tam w rozmowie z pracownikiem słyszymy, że przepisy ws. rejestracji turystów w Rosji uległy zmianie i obecnie mamy na to 7 dni roboczych, plus ewentualne 2 świąteczne. W związku z tym, że kolejny dzień rokuje świetną pogodę, rejestrację odkładamy na później, szybko wracamy zatem do Azau. Postanawiamy nie marnować czasu i ruszać do góry. Pakujemy nasz dobytek, zostawiamy mały depozyt w hotelu “Alpina” i około południa stoimy już pod kolejką gotowi do drogi.

AKCJA GÓRSKA

Żaden z nas nie podejmuje nawet tematu wjeżdżania kolejką, jest bardziej niż oczywiste, że chcemy wejść na górę o własnych siłach. Chcemy jeszcze dzisiaj (11.02.) dojść do stacji Mir, dlatego zaczynamy się śpieszyć. Drogi nie znamy, więc trudno nam określić, jak długo może zająć podejście. Po godzinie 18 robi się już ciemno, więc czasu nie mamy zbyt wiele. Mozolnie podchodzimy nartostradami wzdłuż kolejki, ale dość szybko docieramy do Starego Krugozora, czyli stacji przesiadkowej do Mira. Tam robimy krótki popas. Po niespełna 30 minutach, nasze plecaki znów na nas ciążą, a my jesteśmy atrakcją dla turystów zjeżdżających na nartach i snowboardzie. Idę pierwszy, za mną podąża Hubert, co rusz ktoś zatrzymuje się i z niedowierzaniem dopytuje, czy naprawdę zamierzam wejść na szczyt. Człapię do góry, a przede mną wyrasta na skale stacja starej kolejki. Dochodzę do miejsca, gdzie muszę zadecydować, skręcić w lewo i dalej iść nartostradami, czy wybrać drogę po prawej stronie, wzdłuż skał bez widocznej ścieżki. “Uciekam” oczywiście na prawo, ale dość szybko muszę słono płacić za te dzikie krajobrazy. W zasadzie, co kilka metrów zapadam się niemal po pas w śniegu. Kluczę w poszukiwaniu wygodnej trasy. W końcu trafiam na partię bardziej zmrożonego śniegu i szybciej ruszam w górę. Gdy od wejścia na platformę stacji dzieli mnie jakieś 30 metrów, ponownie trafiam na “grząski” teren. Nie jestem w stanie przebić się do przodu. Dopiero po półgodzinnej “walce” udaje mi się wedrzeć na górę. Staję pod Mirem kwadrans po 18. Hubert przychodzi jakieś pół godziny później. Namiot rozkładamy w budynku starej stacji. Temperatura w środku taka jak na dworze, ale przyjemniej, bo nie wieje.
Kolejny dzień (12.02) to podejście do schronu Walerego (4100 m n.p.m.) zlokalizowanego przy ruinach schroniska Prijut 11. Od Mira prowadzi do niego dobrze oznaczona droga, którą jeżdżą ratraki wywożące turystów do góry. Około południa jestem już na miejscu i spotykam tam zaprzyjaźnioną ekipę z Poznania. Chłopaki tego dnia rozbijają namioty na Skałach Pastuchowa. Ja również wychodzę w tamtym kierunku, aby zdobyć aklimatyzację. Nie mam ze sobą raków, dlatego, gdy dochodzę do miejsca, gdzie zaczyna się pole lodowe, postanawiam zawrócić. Podchodzenie wyżej wydaje mi się zbyt ryzykowne. GPS wskazuje 4455 m n.p.m., kiedy zawracam i schodzę w kierunku schronu. Wieczorem siedzimy w komplecie w chacie Walerego i analizujemy przesyłane od znajomych z Polski prognozy pogody. Wynika z nich, że najlepsze warunki na atak szczytowy przewidywane są na czwartek - 14 lutego.
Środę przeznaczamy więc na odpoczynek. Nie przeszkadza to nam jednak, wybrać się z Hubertem pod Pastuchowa. Tym razem, uzbrojony w raki, przechodzę połowę lodowego zbocza. Na szczęście lód na nim okazuje się dobrze “napowietrzony”, przez co raki siadają w nim pewnie. Czas szybko mija, trzeba wracać i przygotować się do nocnego wyjścia. Po drodze spotykamy chłopaków, którzy zmierzają do swoich namiotów, aby z tamtego miejsca rankiem zaatakować szczyt. Wymieniamy ostatnie uwagi i życzymy sobie powodzenia.
Przed północą jesteśmy już na nogach, ostatnie przygotowania, “śniadanie” i o pierwszej w nocy wychodzimy ze schronu. Pogoda nie rozpieszcza, pada śnieg i wieje silny wiatr. Widoczność też nie jest najlepsza, jesteśmy jednak przygotowani na wypadek zbłądzenia, mamy odbiorniki GPS i krótkofalówki. Przed wyruszeniem w górę umawiamy się jeszcze na łączność radiową. W miarę upływu czasu śnieg sypie coraz mocniej, idę pierwszy, moim śladem kroczy Hubert. Co jakiś czas odwracam się za siebie, aby dać mu znak światłem, którędy idę. Gdy dochodzę do pola lodowego, zakładam raki i dodatkową czapkę, wiejący wiatr już dawno zmroził mi lewe ucho. Włączam radio i próbuję połączyć się z Hubertem, odbiornik jednak milczy. Widzę jego czołówkę, więc ruszam dalej, jest za zimno, żeby stać. Idę do góry i w pewnym momencie widzę światło po prawej stronie. To namioty chłopaków z Poznania, najwidoczniej powoli szykują się do wyjścia. Gdy dochodzę do końca pola lodowego, kolejny raz walczę z radiem, jednak i tym razem nie udaje mi się połączyć z Hubertem. Odwracam się i widzę światełka czołówek, jest ich teraz kilka to znak, że poznaniacy ruszyli już do góry. Wyciągam GPS’a i próbuję ustalić swoją pozycję, względem wgranego śladu, który prowadzi na przełęcz. Początkowo wszystko wygląda dobrze, jednak po kilkudziesięciu metrach odbiornik zaczyna wyświetlać moją lokalizację z wyraźnym opóźnieniem. Co jakiś czas okazuje się, że idę w niewłaściwym kierunku i muszę korygować kurs. Zaczynam kluczyć między fantastycznymi formami, które nagle wyrastają ze śnieżnego zbocza. Niektóre z nich obchodzić muszę sporymi łukami. Idę trochę po omacku, bo odbiornik ciągle dostaje “czkawki”, odległość do siodła maleje bardzo powoli. Iść jednak trzeba, bo robi się coraz zimniej. Z niecierpliwością zaczynam wyglądać świtu. Śnieg powoli przestaje padać, wiatr za to nie daje za wygraną i dmie coraz mocniej. W pewnym momencie zauważam, że robi się jaśniej. Zdejmuję gogle i czuję się, jakbym otworzył oczy przy przebudzeniu. Świat znów nabiera kolorów, a ja momentalnie poznaję swoją lokalizację. Okazuje się, że jestem powyżej wytyczonej trasy, na zboczu wierzchołka wschodniego. Według wskazań odbiornika do szczytu dzieli mnie ok. 450 metrów. W zasadzie taki był plan - wejść na dwa wierzchołki. Ruszyłem zatem w kierunku widocznej grani szczytowej. Jest godzina 8:55, staje na topie. Przy próbie włożenia baterii do aparatu, wiatr pozbawia mnie jednej łapawicy. Nim zdążyłem zareagować, była już na krawędzi zbocza. Aparat na szczęście nie zawodzi. Silnie dmucha, dlatego po zrobieniu kilku fotografii, schodzę, kierując się na przełęcz. Idąc, spoglądam na ścieżkę, która prowadzi do niej od Skał Pastuchowa, jak wyraźnie jest widoczna teraz - o poranku. Niestety nikt nią nie podchodzi. W międzyczasie ponownie próbuje połączyć się przez radio, ale efekt wciąż ten sam. Kiedy dochodzę do przełęczy pogoda nie przypominała już tej z nocy. Wiatr przestał dokuczać, a słońce rozgoniło poranne chłody. Po wypiciu kubka herbaty, zaczynam wspinać się po zboczu, na którym widnieje wydeptany ślad, oznaczony dodatkowo traserami. Po pokonaniu kilku wzniesień w oddali, majaczy się już wyraźny wierzchołek. Ostatnia prosta, strome podejście i... przed moimi oczami rozpościera się panorama z najwyższego szczytu Kaukazu. Na górze spędzam kwadrans i po uwiecznieniu na zdjęciach kilku widoków, zaczynam zejście. Czuję już zmęczenie, to powoduje, że staram się precyzyjnie stawiać nogi na wąskiej ścieżce. Wracając, ciągle nie mogłem nadziwić się, jak wyraźna była ta trasa na przełęcz. Schodząc, dostałem wiadomość, że Hubert poślizgnął się na polu lodowym i zleciał na dół. W rozmowie telefonicznej z Markiem dowiedziałem się, że na szczęście skończyło się potłuczeniach i otarciach. Mimo wszystko był to dla mnie duży szok. Do chaty Walerego dochodzę kilka minut po 15, chłopaków już tam nie ma, zjechali na dół do Azau.
Następnego dnia zejście okazuje się nie lada wyzwaniem, muszę zabrać ze sobą dodatkowo rzeczy Huberta. Podczas tej drogi ludzie śmieją się do mnie i robią mi zdjęcia. Zapewne wyglądałem niczym bogato ozdobiona choinka.

POWRÓT

Ostatnie dni w Rosji były stresujące. Ze względu na zaistniałą sytuację, postanowiliśmy szybciej wracać do Polski. Wymagało to jednak zmiany wcześniej zakupionych biletów, zorganizowania transportu do Mineralnych Wód i załatwienie formalności związanych z pobytem Huberta w szpitalu. Przy brak znajomości języka rosyjskiego było to sporym wyzwaniem. Rosjanie okazali się jednak bardzo pomocni i wyrozumiali, dzięki czemu wszystko udało się jakoś załatwić.
Powrót do kraju przebiegał tak samo jak droga na Kaukaz, komunikacją autobusową i pociągami oraz pieszym przekraczaniem granicy.

ZAKOŃCZENIE

Trudne warunki pogodowe w jakich przyszło nam atakowanie szczytu, moje pogubienie trasy w pewnym momencie, ale przede wszystkim problemy komunikacyjne (awaria radia w czasie podejścia) sprawiły, że nasz atak szczytowy miał charakter indywidualny. Wyprawa okazała się niezwykle pouczająca. Ciężkie chwile przeplatały się z tymi miłymi. Kiedy góra jednak pokazała pazur, wszystkie plany i założenia prysły niczym mydlane bańki. Pomimo problemów, jakie spotkały nas na tym wyjeździe, wspólnie stwierdziliśmy w drodze powrotnej, że wyjazd ten zaliczamy zdecydowanie “in plus”.

Ponieżej zamieszczamy również kilka praktycznych informacji dot. wypraw.

POZWOLENIA - WIZA

Wjazd na terytorium Rosji uwarunkowany jest posiadaniem wizy. Zdobyć ją można na dwa sposoby:

  • indywidualnie, zgłaszając się do konsulatu - tańszy, ale czasochłonny,
  • kupując w biurze podróży - droższy, ale zdecydowanie wygodniejszy.

My w związku z bliskim terminem wyjazdu od razu wybraliśmy tę drugą możliwość. Korzystaliśmy z usług biura podróży “WADI”. Cała procedura obejmowała wypełnienie formularza na stronie WWW, następnie wydrukowanie go i przesłanie wraz z paszportami na podany adres. Na wizę czekaliśmy dwa tygodnie (kiedy udajemy się na teren przygraniczny, czas oczekiwania na wizę jest dłuższy i wynosi 10 dni roboczych). Koszt wykupienia wizy z ubezpieczeniem wyniósł 480 zł na osobę (kwota nie zawiera opłat za przesyłkę paszportów).
OVIR (zameldowanie).
Obecnie przepisy meldunkowe w Rosji uległy zmianie i turysta, który przebywa na terytorium tego kraju krócej niż tydzień, nie ma obowiązku rejestracji (dokładnie: 7 dni roboczych + 2 dni, kiedy poczta nie pracuje). Zatem przyjeżdżając do Rosji w niedzielę, mieliśmy 9 dni, aby załatwić sprawy meldunkowe. Ostatecznie nie było to potrzebne, bo do kraju wróciliśmy szybciej.
Turystę, który zatrzymuje się w hotelu, te formalności nie dotyczą, do załatwienia wszystkich formalności zobligowany jest hotel. Osoby, które jadą pod namiot, muszą to jednak załatwiać na własną rękę, niestety należy liczyć się z koniecznością zapłacenia łapówki.
Przed wyjściem czeka nas jeszcze rejestracja u ratowników w M.Cz.S-ie. Swoją siedzibę mają w Terskoł, w jednym z ostatnich budynków po lewej stronie drogi, idąc w kierunku Azau (mapa).

BILETY

Bilety kupowaliśmy przed wyjazdem przez Internet. Nie było z tym żadnych problemów. Podczas kupna poza wskazaniem konkretnego połączenia kolejowego, wybieramy klasę wagonu, numer miejsca oraz opcje dodatkowe (np. pościel). Po dokonaniu płatności (kartą kredytową) dostajemy na e-maila bilet elektroniczny z kodem kreskowym. Z takim wydrukiem na dworcu udajemy się do kasy biletowej, gdzie dostaniemy faktyczny bilet. Ogólnie wszystko szybko, wygodnie i bezboleśnie, prawie jak na naszej kolei.
Niestety nie ma możliwości przebukowania daty zakupionych wcześniej biletów. Jedyna możliwość to zwrot posiadanego biletu i zakup nowego.
Zwrot kosztów nie dotyczy jednak 100% jego wartości. W przypadku biletów rosyjskich nie jest źle, zwracane jest ponad 90%. Gorzej wygląda to na Ukrainie, gdzie przy zwrocie biletów dostaliśmy jedynie 70% kwoty.
Przydatne linki:

DOJAZD POD GÓRĘ

Jeżeli chodzi o dojazd, to wybraliśmy opcję najbardziej ekonomiczną, czyli podróż komunikacją publiczną (pociąg, autobus). Pierwszy odcinek Warszawa - Rzeszów pokonaliśmy autobusem (PolskiBus). Ze stolicy Podkarpacia pojechaliśmy pociągiem do Przemyśla, a stamtąd do Medyki. Pieszo przekroczyliśmy granicę i marszrutą pojechaliśmy do Lwowa. Kolejny etap to podróż pociągiem relacji Lwów - Kijów. W stolicy Ukrainy mieliśmy przesiadkę na kolejny pociąg do Mineralnych Wód. Na miejscu udało nam się załapać na taksówkę z innymi turystami, która zawiozła nas już pod samą górę, bezpośrednio do miejscowości Terskoł.
Z informacji praktycznych:

  • busy do Medyki odjeżdżają spod dworca PKP w Przemyślu, koszt: 2 zł;
  • postój marszrutek do Lwowa, znajduje się jakieś 300 m od przejścia granicznego po lewej stronie od szosy głównej (mapa);
  • marszrutki do Lwowa zatrzymują się pod głównym dworcem kolejowym, czas  dojazdu ok. 2 godziny, koszt: 23 hrywny;
  • standardowa cena taksówki z Mineralnych Wód do Terskoła - 3000 - 3500 rubli (do negocjacji), przy większej liczbie osób cena za osobę spada do 500 rubli;
  • niestety na trasie Mineralne Wody - Terskoł nie kursują marszrutki, jeżeli nie chcemy płacić za taksówkę pozostaje nam podróż pociągiem podmiejskim (tzw. elektriczki) z Mineralnych Wód do Nalczika, stamtąd odchodzą już busy do Terskoła.

TRANSPORT NA MIEJSCU

Jeżeli chodzi o transport na miejscu, to mamy w zasadzie dwa środki - marszrutki lub taksówki, czyli charakterystyczne szybko mknące białe łady. Można jeszcze spróbować łapać stopa, ale w Rosji podobno jest on płatny.
Terskoła - Tyrnyauz: marszrutki odjeżdżają rano i po południu (łącznie pięć razy w ciągu dnia), podobnie kursy w odwrotną stronę, koszt: 70 rubli. Wyprawa na tej trasie białą ładą to już wydatek rzędu 500 rubli. Różnica zatem jest znaczna.
Terskoła - Azau: za ten 3,5 kilometrowy odcinek taksówkarze życzą sobie ok. 150 rubli.

KOLEJKA

Jeżeli ktoś chciałby sobie skrócić podejście i nie wchodzić na Elbrus od samego dołu, może skorzystać z kolejki, która kursuje do wysokości ok. 3600 m n.p.m. (stacja Mir). Koszt takiej wycieczki to 600 rubli (+ 300 rubli depozytu za kartę). Co prawda wyżej jest jeszcze wyciąg krzesełkowy (do Beczek na 3800 m n.p.m.), ale kursuje on okazyjnie. Za zjazd kolejką na dół nie są pobierane żadne opłaty.

PRZEKRACZANIE GRANIC

W Internecie można trafić na informacje o problemach z celnikami, podczas przekraczania granicy, głównie rosyjsko-ukraińskiej. Podczas naszej podróży nie było z tym żadnych problemów. Obyło się bez rewizji, panowie celnicy na słowa “Polish alpinist” się tylko uśmiechnęli i życzyli powodzenia przy zdobywaniu góry.
Podobnie sprawa wyglądała przy przekraczaniu granicy polsko-ukraińskiej. W drodze powrotnej nie musieliśmy nawet stać w kolejce do kontroli, zostaliśmy wpuszczeni bocznym wejściem i szybko załatwiliśmy formalności.

NOCLEGI

Korzystaliśmy głównie z namiotu. Nasz pierwszy obóz rozbiliśmy w Azau w lasku po prawej stronie od drogi (mapa). Kolejny wypadł nam przy stacji Mir. Można tam wygodnie rozłożyć się na deskach w budynku starej kolejki. Wyżej spaliśmy w schronie Walerego (4100 m n.p.m.), drewniana chatka przy ruinach Prijuta 11. W środku znajdują się prycze z materacami - iście komfortowe warunki. Wyżej można próbować się rozbić po prawej stronie na Skałach Pastuchowa (ok. 4600 m n.p.m.). Należy jednak liczyć się z tym, że w nocy potrafi tam mocno dmuchać, dlatego też nocleg tam niekoniecznie może okazać się przyjemny i ostatecznie przez całą noc nie zmrużymy oka.

ZAKUPY

W Azau większych zakupów nie zrobimy. Poza straganem z pamiątkami, znajduje się tam kilka barów, gdzie można usiąść i zjeść jakieś lokalne przysmak, i napić się piwa. Na zakupy trzeba udać się do Terskoła. Tam znajduje się kilka sklepików (dobrze zaopatrzonych) i jeden większy “market”. W Terskoł mieści się również poczta. Kolejnym przystankiem na “mapie zaopatrzenia” jest miejscowość Tyrnyauz, gdzie znajdziemy zarówno większe markety, jak również sklepy z elektroniką.
Ceny “pod Elbrusem” zbliżone są do tych w Polsce. Należy pamiętać, że jest to rejon typowo turystyczny, więc kształtują się podobnie jak w naszych kurortach. W Azau za szaszłyki i zapłacimy 160 rubli. Piwo w barach kosztuje od 60 rubli, czyli podobnie jak w Zakopanem. Z Polski warto przywieźć czekolady, bo na miejscu są dość drogie.

Link do mapy.

Napisz komentarz (0 Komentarzy)

Wyprawa zimowa PZA na Broad Peak, 8.03 - Berbeka i Kowalski uznani za zmarłych

Mając na uwadze wszystkie okoliczności, zaistniałe warunki, moje doświadczenie i historię himalaizmu, jak i wiedzę z zakresu fizjologii i medycyny wysokogórskiej, po jeszcze dodatkowych konsultacjach z lekarzami i współorganizatorami wyprawy w Polsce, można uznać Macieja Berbekę i Tomasza Kowalskiego za zmarłych.

Biorąc pod uwagę czas jaki upłynął od ostatniego kontaktu, wysokość na której miało to miejsce, stan w jakim się już wtedy znajdowali, bieżące fatalne warunki pogodowe i wszystkie inne czynniki podjąłem decyzję o zakończeniu wyprawy.

Pakujemy bazę i rozpoczęliśmy zejście w dół. Marsz przez lodowiec Baltoro potrwa około 5 dni. Powrót do Polski nastąpi ok. 20 marca.
Ze względu na brak od teraz źródeł prądu nie będziemy mogli więcej kontaktować się telefonicznie ani mailowo i nie będzie żadnych wiadomości od nas aż do ok. 15 marca.

Krzysztof Wielicki
Kierownik zimowej wyprawy PZA na Broad Peak

Napisz komentarz (0 Komentarzy)

Wyprawa PZA na Broad Peak - 8.03 - załamanie pogody

Nie ma żadnych nowych informacji o dwójce zaginionych. Zgodnie z prognozami pogoda załamała się całkowicie. Jest pełne zachmurzenie, nie ma widoczności, w bazie jest mgła. Pada śnieg. Wieje bardzo silny wiatr a na wysokości 8000 m huragan o sile 100 km na godz. Warunki są ekstremalnie trudne nawet w bazie wyprawy.

Artur Hajzer

Droga klasyczna na Broad PeakFot. polskihimalaizmzimowy.pl

Kalendarium wyprawy:

21 grudnia - konferencja przedwyprawowa
23 stycznia - osiągnięto bazę
27 stycznia - założono obóz I
30 stycznia - założono obóz II
1 luty - przeniesiono obóz II o 150 metrów wyżej
6 lutego - po wznowieniu akcji górskiej okazało się, że obóz II został zniszczony
8 lutego - założono obóz III
17 lutego - założono obóz szturmowy (IV) na 7400 m
5 marca - Na szczycie Broad Peak stanęli: Adam Bielecki, Maciej Berbeka, Artur Małek i Tomasz Kowalski. Adam i Artur zeszli do obozu IV na nocleg, a Maciej i Tomasz nocowali na przełęczy na wysokości 7900 metrów.
6 marca - Maciej Berbeka i Tomasz Kowalski zostają uznani za zaginionych

Napisz komentarz (0 Komentarzy)

Wyprawa PZA na Broad Peak - uzupełnienie informacji, 7 marca, 15.00 czasu polskiego

Ze względu na powtarzające się pytania o urządzenia - lokalizatory GPS i możliwości zastosowania do poszukiwań helikoptera pragniemy poinformować:

Fot. polskihimalaizmzimowy.pl

1. Lokalizatory GPS typu SPOT
- wyprawa była wyposażona w lokalizator SPOT, zawsze miał go ze sobą Tomasz Kowalski.
- przed atakiem szczytowym SPOT został zgubiony, o czym informowaliśmy na stronie programu na portalu społecznościowym.
- w czasie ataku zespół nie miał więc lokalizatorów.
- SPOT ma dość istotne odchylenia od rzeczywistości szczególnie w terenie wysokogórskim i nie należy przeceniać jego przydatności.

2. Poszukiwania, ewentualna akcja przy użyciu helikopterów
- w Pakistanie jest możliwość przeprowadzenia lotów helikopterowych przy użyciu maszyn wojskowych
- w Pakistanie mogą się one wznieść na wysokość maksymalną 6700 m
- helikoptery te teoretycznie mogą podnieść poszkodowanego na linie z wysokości ok. 6400 [była jedna taka akcja w historii]
- w masywie Broad Peak nie ma możliwości przyziemienia wyżej niż ponad bazą na 4950 m.
- przeszukiwanie terenu przy pomocy helikoptera o tyle mijało się z celem, że przebywający w terenie himalaiści wczoraj
[Karim Hayyat, Artur Małek] mieli lepsze możliwości wglądu w teren. Karim przeprowadzał poszukiwania aż na 7700 m.
- cała droga wraz ze szczegółami jest b.dobrze widoczna z bazy. Luneta przybliża wszystkie szczegóły. Zastosowanie helikoptera
praktycznie niewiele zmienia.
- praktycznie wezwanie helikoptera i i jego start i tak nie są proste i nigdy nie następują natychmiast. Start jest poprzedzony długą procedurą.
- w dniu 7 marca pogoda na wysokości nie jest lotna i nie będzie w ogóle lotna w dniach następnych.

Artur Hajzer
Kierownik programu "Polski Himalaizm Zimowy 2010 - 2015"

Źródło: polskihimalaizmzimowy.pl

Napisz komentarz (0 Komentarzy)

Wyprawa zimowa PZA na Broad Peak - Artur Małek i Karim Hayyat dotarli w nocy do bazy

Artur Małek i Karim Hayyat dotarli w nocy do bazy położonej na wysokości 4900 m, w której przebywali już od środy Adam Bielicki i dwóch Pakistańczyków - innych członków zespołu.

Wcześnie rano z bazy w kierunku obozu III na 7000 m wyszła dwójka wspinaczy pakistańskich Amin Ullah i Shaheen Baig. Ich zadaniem będzie dodatkowy przegląd i obserwacja kopuły szczytowej z innego punktu widzenia niż jest to możliwe z bazy i żeby być wyżej w razie czego. Na noc obaj wspinacze zejdą w dół do bazy z powrotem.

Fot. polskihimalaizmzimowy.pl

"Artur Małek i Adam Bielicki są w dobrej formie, czują się dobrze, nie mają żadnych odmrożeń" - powiedział w TVN24 Artur Hajzer, szef projektu "Polski Himalaizm Zimowy 2010-2015".

Źródło: polskihimalaizmzimowy.pl

Poniżej wywiad udzielony przez Krzysztofa Wielickiego stacji rmf24

Maciej Pałahicki: Jaka jest w tej chwili sytuacja?

Krzysztof Wielicki: Sytuacja w tej chwili wygląda w ten sposób, że obserwujemy ścianę. Na wysokość 7000 metrów poszedł jeszcze zespół tragarzy wysokościowych - do bliższej obserwacji, żeby być na miejscu w  razie czego. Chociaż my stąd widzimy wszystko idealnie.

Jest jakiś ślad życia w tym rejonie?

Nie ma żadnego śladu. Nikt się nie pojawił.

Jeśli chodzi o Tomka (Kowalskiego), to on nie mógł się pojawić, bo nigdy nie zszedł na naszą stronę. Natomiast jeżeli chodzi o Macieja Berbekę... zniknął... albo spadł... w ścianie go nie ma.

Czy Artur Małek i Karim Hayyat, którzy wieczorem rozpoczęli zejście z obozu IV, dotarli już do bazy?

Tak.

Jaka jest w tej chwili pogoda, jakie dalsze plany?

Pogoda jest bardzo dobra. Obserwujemy jeszcze dziś cały dzień, całą noc i jeszcze jutro będziemy obserwować do południa, jeśli tylko pogoda na to pozwoli, choć w nocy ma się zmienić front, ma przyjść duży wiatr i całkowite zachmurzenie. Jeśli będzie słonecznie, to jeszcze zostaniemy.

Można mówić w tej chwili o szansach?

Bazując na moim doświadczeniu, nie ma żadnych szans. Jest ciężko... Bardzo ciężko...

Kiedy był ostatni kontakt z nimi?

Z Maćkiem nie było w ogóle kontaktu, Maciek odezwał się tylko raz - na szczycie. To jest w ogóle tajemnica, będziemy rekonstruować wszystkie wydarzenia z poprzednich dni, mamy nagrania, (spróbujemy ustalić) co się stało, że Maciek się w ogóle nie łączył. Tylko raz na szczycie się połączył i to nie ze swojego telefonu, tylko partnera.

A ostatni kontakt z Tomkiem?

Wczoraj o 6:30 rano.

On miał, zdaje się, poważne kłopoty?

Bardzo poważne. Po prostu w pewnym miejscu zatrzymał się i dalej nie chciał schodzić... Ostatnie jego słowa były takie, że będzie próbował, ale ja się obawiam, że przy tej próbie mógł spaść... on nie mógł kroku jednego zrobić.

W nocy hipotermia, minus 40, był wyziębiony zupełnie. Zaleciłem mu leki pewne. Jeden wziął, drugi mu wypadł.

On był już bardzo słabiutki, on już mówił cicho... Wiedział, że jedyny ratunek to, gdyby udało mu się zejść niżej, na przełęcz. Zresztą też małe szanse... Ale po tej stronie po 11 przychodzi słońce. I wiedzielibyśmy, że coś się dzieje, moglibyśmy próbować go ratować.

Ale od tamtego czasu się nie zgłosił. Ja przypuszczam, że on jednak próbował schodzić. Był namawiany przeze mnie, przez całą noc. On co chwilę, co pół godziny mówił, że dalej nie pójdzie i że będzie biwakował. A biwak przy tej wysokości, przy tych temperaturach jest bez sensu.

Czyli on nawet do przełęczy nie dotarł?

Nie dotarł do przełęczy. Bo gdyby dotarł, to byśmy coś wiedzieli, co robić dalej.

Podobno widział Maćka niżej?

Rano zaczął schodzić na naszą stronę. Ale potem - jak zespół ratowniczy był już blisko, w połowie drogi - zameldował, że przestał go widzieć. Ale i tak wysłałem ich do góry, do miejsca, gdzie ostatni raz był widziany Maciek. Tam były ślady na przełęcz. Nigdzie nie znaleźli Maćka, potem całą noc, całe popołudnie... cisza.

Nie wiadomo, co mogło się z nim stać?

Dwie rzeczy. Ja myślę, że Maciek był też wyczerpany, bo też bardzo wolno schodził. Tą całą grań 10 godzin, to dużo. Można się potknąć, wpaść do szczeliny albo też polecieć dalej. To jest wysoka ściana, 1800 metrów.

To działo się w rejonie tych szczelin.

Tak, przy szczelinie widzieli Maćka. Najpierw światełko widzieliśmy około 4 rano, a potem przy świcie widać było postać pewną.

I potem zniknął?

I potem zniknął... Jest w tym sensie zaginiony, bo nie wiemy, co się stało, ale generalnie zginął...

W tej chwili, po tylu godzinach, trudno mówić już o nadziei?

Ja uważam, że nie ma nadziei, ale dla bliskich, rodzin i tych, którzy uważają, że można przeżyć tyle dni, jesteśmy tu.

  • Autor: Fot. arch. polskihimalaizmzimowy.pl
  • Autor: Fot. arch. Polski Himalaizm zimowy
  • Autor: Fot. arch. polskihimalaizmzimowy.pl
  • Autor: Fot. arch. polskihimalaizmzimowy.pl
  • Autor: Fot. arch. polskihimalaizmzimowy.pl
  • Autor: Fot. arch. Polski Himalaizm zimowy
  • Autor: Fot. arch. Polski Himalaizm zimowy
  • Autor: Fot. arch. Polski Himalaizm zimowy
  • Autor: Fot. arch. polskihimalaizmzimowy.pl
  • Autor: Fot. arch. Polski Himalaizm zimowy
  • Autor: Fot. arch. polskihimalaizmzimowy.pl
  • Autor: Fot. arch. polskihimalaizmzimowy.pl
  • Autor: Fot. arch. polskihimalaizmzimowy.pl
  • Autor: Fot. arch. polskihimalaizmzimowy.pl
  • Autor: Fot. arch. polskihimalaizmzimowy.pl

Napisz komentarz (0 Komentarzy)

Wyprawa zimowa PZA na Broad Peak - 6 marca, 20.00 czasu lokalnego, 16.00 czasu polskiego

W ciągu dnia 6 marca od kierownika wyprawy Krzysztofa Wielickiego dotarło do nas więcej informacji porządkujących wydarzenia ostatnich 24 godzin.

Fot. polskihimalaizmzimowy.pl

4 himalaiści zdobywali szczyt kolejno ok. godziny 17-18.00, po czym bez zwłoki z/w na późną porę rozpoczynali zejście w dół. Chodziło o zejście jak najniżej zanim zapadną ciemności. Jako ostatni schodził Tomasz Kowalski. Przed nim był widoczny przez niego Maciej Berbeka. Choć każdy z uczestników posiadał radiotelefon to łączność była utrzymywana jedynie z Tomkiem Kowalskim i Arturem Małkiem (u Adama przestroiła się częstotliwość, Maciej nie używał radia z niewiadomych względów). Tempo schodzenia Tomka i idącego przed nim Maćka zaraz po zdobyciu szczytu od pierwszych minut zejścia było dramatycznie wolne. Do ok. godz. 2.00 6 marca - wciągu aż 7-8 godzin marszu i wspinaczki w dół - pokonali oni odcinek prawie do przełęczy -, który standardowo zajmuje ok. godzinę.

Adam Bielecki osiągnął obóz IV na 7400 m ok. 21.00 5 marca.
Artur Małek osiągnął obóz IV ok. 2.00 6 marca.

Tomasz Kowalski zgłosił kierownikowi przebywającemu w bazie, Krzysztofowi Wielickiemu, trudności z oddychaniem i ogólne osłabienie i miał zażyć lekarstwa w/g instrukcji. W czasie schodzenia z przedwierzchołka Rocky Summit zaliczył mały upadek w efekcie którego wypiął mu się rak. Podczas ostatniej łączności o 6.30 rano 6 marca meldował trudności z zapięciem tego raka. Mówił też, że widzi Macieja Berbekę. Tuż przed świtem widać było z bazy na wys. 4950 m światełko latarki na siodełku przełęczy. Rano jeden z pracowników bazy (kucharz) widział(?) postać pod przełęczą w okolicy szczelin (uznano, że to Maciej).
Od 6.30 czasu lokalnego nie ma żadnego kontaktu z zaginionymi. Ostatnia rozmowa z Maciejem Berbeką miała miejsce na szczycie o 18.00. Maciej rozmiawiał najprawdopodobniej z radia Tomka.
O świcie 6 marca z obzou II na 6200 m wyszedł do góry oczekujący tam w odwodzie Karim Hayyat i ok. 13.00 dotarł w/g raportu Wielickiego do szczelin. Oceniamy tą wysokość na ok 7700 m. Nie napotkał on żadnych śladów, widział wszystkie szczegóły drogi aż do przełęczy i wycofał się do obozu IV. Dwójkę himalaistów uznano od tego momentu oficjalnie za zaginionych.

Pogoda i widoczność 5 i 6 marca są dobre. Jest ok minus 35 stopni Celsjusza na 8000 m w nocy i 27 w ciągu dnia. Nie wieje wiatr. Ścianę cały czas przez lunetę z bazy lustruje Krzysztof Wielicki.
W obozie IV zostali na jeszcze jedną noc Artur Małek i Karim Hayyat. Ich zadaniem jest wypatrywanie zaginionych himalaistów. Rano będą oni musieli rozpocząć zejście do bazy. Pogoda ma się popsuć 7 marca w godzinach południowych. Od wysokości 7000 m aż to bazy ciągną się non stop liny poręczowe, dzięki którym zejście do bazy jest ułatwione, szybkie i bezpieczne nawet w trudnych warunkach.
Ok. godziny 2 6 marca z bazy do góry wyruszyli Shaheen Baig i Amin Ullah. Shahhen doszedł odo obozu II a Amin do obozu III.

Artur Hajzer
Kierownik programu "Polski Himalaizm Zimowy 2010 - 2015"

Napisz komentarz (0 Komentarzy)

Damian Granowski instruktor taternictwa PZACześć! Jestem Damian – założyciel bloga drytooling.com.pl . Na mojej stronie znajdziesz opisy czy schematy dróg wspinaczkowych oraz artykuły poradnikowe. Teksty są tworzone z myślą o początkujących, jak i bardziej zaawansowanych wspinaczach. Mam nadzieję, że i Ty znajdziesz coś dla siebie.
Jeśli potrzebujesz dodatkowego szkolenia z operacji sprzętowych, technik wspinaczkowych czy umiejętności orientacji w górach, zapraszam na moje kursy.

Używamy ciasteczek

Na naszej stronie internetowej używamy plików cookie. Niektóre z nich są niezbędne dla funkcjonowania strony, inne pomagają nam w ulepszaniu tej strony i doświadczeń użytkownika (Tracking Cookies). Możesz sam zdecydować, czy chcesz zezwolić na pliki cookie. Należy pamiętać, że w przypadku odrzucenia, nie wszystkie funkcje strony mogą być dostępne.