Friendy - budowa i historia

Friendy, czyli kości mechaniczne są na rynku od ponad 38 lat. Umożliwiły one wielki przeskok w jakości asekuracji w równoległych rysach. Dziś każdy szanujący się wspinacz tradycyjny ma co najmniej jeden set friendów. Te przyrządy asekuracyjne spokojnie zapełniłyby kilka tomów opracowania. Postaram się krótko napisać trochę o budowie, trochę o historii.

I have 153 friends and none of them are human Stevie Haston

muzeum kosci asekuracyjnych

Ekspozycja w muzeum sprzętu asekuracyjnego we Francji. Fot. needlesports.com

Temat jest dość skomplikowany, więc w tym opracowaniu mogą zdarzyć się błędy merytoryczne (mam nadzieję, że drobne), więc jeśli zauważycie coś nie tak to dajcie znać mailowo lub poprzez system komentarzy.

Budowa

Wszystkie mimośrodowe kostki mechaniczne SLDC (Spring Loaded Camming Devices) zwane są popularnie friendami (w Polsce, za granicą camy (w języku pol. krzywka)), mają krzywki w kształcie spirali logarytmicznej, co zapewnia stały kąt zaklinowania w szczelinach równoległych. Ciekawostką jest fakt, że ten sam zakrzywienia spirali występuje często w przyrodzie (tzw. złota spirala). Oprócz friendów efekt mimośrodu zapewniają kostki, hexy, tricamy a nawet Big Bro.

budowa friend dmm dragon

Budowa friendów na podstawie friendów DMM Dragon

budowa friend camalot 3c

Elementy budowy pokazane na Camalotach C3 firmy Black Diamond

Na rynku znajdziecie głównie friendy jednoosiowe i dwuosiowe. Trzy lub czterokrzywkowe. Są też friendy offsetowe (różne rozmiary krzywek. Friendy czterokrzywkowe są stabilniejsze niż trzykrzywkowe. Te ostatnie są nieco węższe, więc łatwiej mieszczą się w wąskich rysach lub hakodziurach.

Dawniej friendy posiadały sztywny trzonek. Aktualnie wszystkie friendy mają aktualnie elastyczne cięgło. Zazwyczaj jest mocowane centralnie między krzywkami, chociaż są jeszcze cięgła w kształcie U.

Dwuosiowe friendy zostały wprowadzone przez firmę Black Diamond, ale po wygaśnięciu patentu inne firmy też zaczęły je produkować (np. DMM, Rock Empire). Dzięki zastosowaniu dwóch osi friend ma większy zakres pracy i możliwość pasywnej pracy (działa jak kostka, przy pełnym rozwarciu krzywek), za to jest cięższa.

camalot x4 offset krzywki nierowne

Black Diamond X4 Offset. Dwie pary krzywek o różnych rozmiarach.

Krzywki produkowane są z lekkich stopów, nierzadko kutych na gorąco (np. DMM Dragon). Na końcach są karbowane. Mają kształt spirali logarytmicznej. Do ich ściągania służy poprzeczka zwana cynglem, do której przymocowane są druciki. Ciągnięcie za cyngiel powoduje składanie się krzywek. Za sprawą sprężyn krzywki wracają do pierwotnej pozycji.

Do friendów przymocowane są taśmy z pętli, z kolei do nich wpinamy karabinki. Ciekawym rozwiązaniem jest wydłużana taśma w friendach firmy DMM.

tasmy friendy dragon dmm

Taśmy w friendach DMM Dragon. Fot. Damian Granowski

Friendy sprzedawane są w różnych rozmiarach (zazwyczaj każdy rozmiar ma odpowiadający mu kolor taśmy, krzywek). Rozmiary kolejnych friendów nachodzą, na siebie, dzięki czemu nie zdarzy się sytuacja, że któryś friend nie siada w rysie, a mamy na podorędziu cały zestaw. Poniżej tabela rozmiarów dla Camalotów Black Diamond X4, C3 i C4.

rozmiary camalotow x4 c3 c4 black diamond

Historia - zdecydowanie skrócona :-)

Początki przyrządów SLDC nie są dokładnie jasne. Rosjanin Witalij Abałakow wymyślił kostki wyglądające podobnie do dzisiejszych tricamów (tzw. Krzywka Abałakowa). Mniej więcej w tym samym czasie Greg Lowe pracował nad podobną koncepcją. W 1972 przedstawił Cam Nut, posiadającą jedną krzywkę i jedno cięgło. Opatentował ją w 1973 roku, lecz nigdy nie okazał się komercyjnym sukcesem.

abalakow cams

Krzywki Abałakowa

cam nut greg lowe

Prototypy Cam Nut Grega Lowe'a. Fot. Needlesport

Nad SLDC pracował również Ray Jardine. Ten inżynier gdy zobaczył w 1973 roku przyrząd Lowe'a stwierdził, że może zrobić coś lepszego. Wiosną następnego roku prototypy friendów były gotowe na trip do Yosemite. 

Powstanie nazwy "friend" jest dość ciekawe. Początkowo Jardine ukrywał swoje wynalazki przed innymi wspinaczami. Jego partnerzy wspinaczkowi zoobowiązani byli do milczenia. Zazwyczaj nosił je w niebieskiej nylonowej torbie. Podczas przygotować do jednej z wspinaczek Kris Walker chciał się zapytać, czy Jardine weźmie ze sobą jego wynalazki. Jako, że w pobliżu było sporo wspinaczy, więc zapytał się, czy wziął ze sobą swoich "przyjaciół".

prototypy friendow ray jardine

Prototypy friendów. Fot. needlesports.com

W 1977 nowopowstała firma Wild Country (właścicielem był Mark Vallance, zaufany przyjaciel Jardine'a) wypuszcza na rynek Friendy. Pierwsza reklama w prasie pojawia się w magazynie Mountain w 1978 roku.

Pierwsza reklama frienda w czasopiśmie Mountain

Pierwsza reklama frienda w czasopiśmie Mountain. Fot. needlesports.com

Jardine dzięki swojemu wynalazkowi w 1977 prowadzi The Phoenix,  pierwsze 5.13a na świecie.

Steve Byrne wynalazł  pierwszy friend z elastycznym cięgłem. W 1985 roku do sprzedaży trafiają Three Cam Units, z elastycznym cięgłem w kształcie U.

Kolejnym świetnym rozwiązaniem są Camaloty firmy Chouinard Equipment (dzisiejszy Black Diamond). Tony Christianson wprowadza dwie osie, które zapewniały większe bezpieczeństwo i zasięg ich camalota.

camalot black diamond pierwsza generacja

Pierwsza generacja Camalotów

camalot black diamond druga generacja

Camalot C4 BD z trzeciej generacji

trzecia generacja black diamond c4

czwarta generacja Camalotów

W 1986 David Vaggoner, wspinacz z Kolorado, zaczyna produkować metodą chałupniczą swoje friendy. Wprowadza w nich giętką konstrukcję na spust i skrócenie cięgieł. Kombinacja tych dwóch usprawnień doprowadzi do produkcji Alienów, świetnych friendów.

friendy alieny prototyp

Alieny. Fot. needlesports.com

Jak przystało na zakompleksionego faceta, który lubi przerysy to chciałoby się mieć w zestawie swojego szpeju jak największy sprzęt. Największy friend ze stajni BD to Cam #6 (114 mm do 195 mm). Jednak Amerykanie nie poprzestali na tym i w kraju, gdzie wspinanie w rysach jest chyba najbardziej popularne znadziecie różne inne wynalazki.

friendy valley giant set

Prototypy friendów Valley Giant, 2002 rok. Fot. valleygiant.com

Maksymalny rozmiar friendów możliwych do kupienia to produkty VG9 i VG12 firmy Valley Giant (9 i 12 cali). Wyglądają imponująco :-).

valley giants duze camy

Od lewej Black Diamond #4 i #5 (dziś #6). Następnie  VG7 (taki rozmiar jak dzisiejszy BD #6), VG9, VG12 i VG#16 (krzywki ze sklejki!). Fot. valleygiant.com

ValleyGiants2007

VG9 (200$), VG 12 (300$), a z prawej VG16  (Godzilla Cam) robiony na zamówienie. W pełni sprawny, aczkolwiek bardzo ciężki (nie podano na stronie wagi, ale pewnie znaczna skoro VG12 waży 990 gram). Fot. valleygiant.com

drewniany friend valley giant

VG16 z krzwkami ze sklejki. Friend stworzony do hakówki w szerokich rysach. Wytrzymuje wagę ciała, a waga jest dość rozsądna (1350 gram). Fot. valleygiant.com

Polecane strony

Nut museum

Valley Giant

Poradnik dla kupujących friendy

Wkrótce :-)

Damian Granowski

Napisz komentarz (4 Komentarze)

Prowadzenie na drogach sportowych - różne niebezpieczeństwa i triki

Wspinaczka na prowadzeniu jest kwintensencją wspinania i zazwyczaj każdy wspinacz dąży do tego, aby prowadzić drogi. Wspinanie sportowe jest jedną z „najłagodniejszych” form wspinania. Dobrze obite drogi wspinaczkowe sprawiają, że przy zachowaniu wszelkich zasad bezpieczeństwa, prawdopodobieństwo wypadku jest dosyć niskie.

Bartek Nowak na prowadzeniu na Filarze Wroniej Baszty, Dol. Kobylańska

Bartek Nowak na prowadzeniu na Filarze Wroniej Baszty, Dol. Kobylańska. Fot. Damian Granowski

Pomimo tego nie można lekceważyć wspinania z dołem. Są też pewne niebezpieczeństwa na które powinniście zwrócić uwagę. Niestety sporo osób – nie tylko początkujących – zapomina o tym. Na szczęście większość błędów (a tych popełnia się sporo) ma konsekwencje tylko przy niekorzystnym zbiegu okoliczności (np. kilka błędów na raz).

Jeśli przyjmiecie, że nie będziecie odpadać, to właściwie większość porad z tego artykułu możecie sobie darować :-). Loty są jednak integralną częścią wspinania sportowego, więc prędzej, czy później będziecie zmuszeni do latania.


 Ten artykuł jest jednym z szerszego cyklu, pt. "Szkoła wspinania" mającego na celu popularyzację bezpiecznych metod wspinania oraz usprawnienie, a co za tym idzie wzrost ogólnego poziomu wspinania. Celem tego "projektu" jest przekazanie/utrwalenie podstawowej wiedzy dla początkujących jak i również różnych patentów dla bardziej zaawansowanych. Uprzedzam jednak, że nie jest to internetowy kurs wspinania, a jedynie uzupełnienie takich kursów + ewentualne przypomnienie. Jeśli myślisz o kursie/sekcjach wspinaczkowych i podoba ci się mój sposób przekazywania wiedzy to zapraszam do kontaktu.

Jeśli jesteś tu pierwszy raz i strona ci się podoba to zajrzyj do artykułu "pierwszy raz na drytooling.com.pl" znajdziesz tam kilka wskazówek, co warto przeczytać na stronie :-). Polecam również zapisać się na newsletter (będziesz dostawał na niego powiadomienia o nowych, wartościowych artykułach. Spamu... nie będzie. Zapraszam też do polubienia profilu FB ;).


Zagrożenia obiektywne

Zacznę od niezależnych od nas zagrożeń, które występują również na drogach sportowych. Chyba najpopularniejsza jest kruszyzna. Nie musi to być na całej drodze, wystarczy, że w jednym miejscu urwie się nam chwyt lub stopień i mamy potencjalnie niebezpieczny lot. Sam kamień – w zależności od wielkości - może być niebezpieczny dla nas lub (co gorsza) dla naszego asekuranta.

Pamiętajcie, że chwyty urywają się również na „litych” drogach. Dobrą ochronę zapewnia kask wspinaczkowy.

Stare spity, ringi, stanowiska niepewnego pochodzenia

Aktualnie w Polsce większość rejonów sportowych jest wzorowo obita w ringi ze stali nierdzewnej i pancerne stanowiska. Nie jest to regułą na świecie, więc na wyjazdach zagranicznych bądźcie równie, a nawet bardziej czujni.

W tym roku miałem ciekawy przypadek w Kanadzie. Podczas robienia drogi drytoolowej (obitej spitami) wpiąłem się szybko do spita i wyszedłem ponad niego. Nagle ekspres z plakietką wyleciały... Okazało się, że nie było nakrętki. Na szczęście do kolejnej wpinki miałem dwa łatwe ruchy.

W skałkach z rezerwą traktujcie spity i – tym bardziej – stare haki. Osadzone były kilkanaście (kilkadziesiąt) lat temu i przez ten czas były wystawione na działanie warunków atmosferycznych.

stary spit wspinaczka

Możecie jeszcze spotkać stare żebrowane ringi, które nie były osadzane na kleju.

wyrwany ring lesna baszta

Ring z Leśnej Baszty. Żebrowane ringi siedzą pancernie... zazwyczaj... Akcja miała miejsce miesiąc temu. Fot. fb

Nowe ringi ze stali nierdzewnej to świetne punkty, na których mógłby latać pewnie samochód. Pomimo tego musimy wziąć pod uwagę czynnik ludzki, czyli to, że ekiper wkleił ringa źle lub w złym miejscu (czyt. kruchym). Może się zdarzyć tak, że ring był dobrze zainstalowany, ale na przestrzeni lat zmieniła się struktura skały i aktualnie punkt nie jest już najlepszej jakości. Są to sporadyczne przypadki, aczkolwiek zdarzają się.

tafla cyklon a

Tutaj akurat spit wytrzymał... Fot. goprjura.pl

Podejrzane ringi na drodze Tenis w porcie

 Ringi na drodze Tenis w Porcie, Dol. Kobylańska. Fot. Artur Kowalczyk, źródło wspinanie.pl

Czynnik ludzki

Większość wypadków spowodowanych jest jednak przez samych wspinaczy, czy też ich zaniedbania. Swego czasu popełniłem artykuły o błędach wspinaczkowych i "Tysiąc pincet sposobów na zabicie się podczas wspinaczki"  do przeczytania których zachęcam. Tutaj ograniczę się do opisania błędów podczas prowadzenia i ich unikania.

Jak pisałem na początku – najlepiej nie latać. Nie jest to jednak możliwe na dłuższą metę, więc poniżej garść sytuacji i porad.

Poślizgnięcie się na roślinności

Drogi – zwłaszcza te łatwiejsze – mogą posiadać stopnie, chwyty porośnięte roślinnością. Wspinając się po nich miażdżymy rośliny i musimy stanąć na wilgotnych stopniach lub złapać się wilgotnych chwytów.

Pierwsze co przychodzi do głowy to starajcie się ominąć rośliny i stawać na gołej skale. Jeśli się nie da, to spróbujcie podczyścić chwyt. W ostateczności stawaj tam świadomie i bądź czujny ;).

Tutaj mała uwaga - niektóre rodzaje skał (np. granit) zapewniają dobre tarcie nawet jak są mokre. Trzeba jednak uważać gdy stajemy na mokrych, porośniętych roślinnością chwytach, bo one zdecydowanie nie zapewniają takiego tarcia.

Rzadko uczęszczane drogi bardzo szybko zarastają, więc możesz stosować się do zasady „Jedna wpinka, jedna roślinka”.

Odpowiednia ilość ekspresów wspinaczkowych

Wspinając się będziesz miał ze sobą zestaw kilku, kilkunastu ekspresów. Wbijając się w upatrzoną, trudną dla ciebie drogę policz ile ich potrzebujesz i weź dwa więcej na wszelki wypadek. Jeden i tak będzie przydatny do przewiązywania się na stanowisku, a drugi masz w razie czego.

Często w skałach gdy idę onsajtem na prostych dla mnie drogach to nie bawię się w liczenie, tylko mam ze sobą zestaw ekspresów „na oko”. Przykładowo na 30 metrowe drogi biorę 13-14 ekspresów, na 20 metrowe 8-12, itp. 10 metrowe 5-7. Wybierając się w dany rejon. Możemy sprawdzić ile drogi mają maksymalnie wpinek i później mieć tylko wystarczający set ekspresów.

Jeśli zagapisz się i weźmiesz za mało ekspresów to zawsze możesz wpiąć np. HMSa lub wpiąć np. ostatniego ekspresa i wypiąć niższego.

Dłuższe, krótsze ekspresy

W swoim secie ekspresów miej również kilka dłuższych (taśmy około. 20-22 cm), tak aby w razie czego przedłużyć przeloty. Zapobiegnie to dużemu tarciu na linie w newralgicznych miejscach. Gdybym kompletował sobie zestaw 15 ekspresów to wybrałbym 5x12cm, 7x18cm, 2 x 20-22cm.

Często ludzie swoje dwa pierwsze przeloty zakładają z dłuższych ekspresów. Może jednak na początku najlepiej będzie zakładać najkrótsze ekspresy? Chyba, że ze względu na formację, trzeba będzie zakładać dłuższe przeloty.

Zwracaj uwagę który karabinek wpinasz do liny, a który do przelotu. Karabinki zrobione są z dość miękkich stopów. Sprzyja to powstawaniu "zadziorów" na karabinkach, które pracowały w przelotach (zwłaszcza spitach) podczas lotów.

Jeśli lina będzie przechodziła przez karabinek z ostrymi zadziorami (używanym np. na spitach), to linie grożą poważne uszkodzenia. Zazwyczaj przy ekspresach używamy karabinków z giętymi zamkami do liny, a z prostymi do ringa, spita lub przelotu z własnej asekuracji.

karabinek wspinaczkowy z zadziorami

Karabinek Camp z delikatnymi zadziorami

karabinek wypolerowany przez line

Karabinek Hotwire BD wypolerowany przez linę

Wpinki

Wspinając się na prowadzeniu będziesz zakładał przeloty w które wpinasz linę. Ekspresy wspinaczkowe wpinasz w spity, ringi, haki i sprzęt do własnej (na drogach trad).

Po pierwsze ekspresy zakładaj tak, aby ramię karabinka było zwrócone w stronę linii wspinaczki. Zamek jest najsłabszym ogniwem ekspresa, więc warto aby był jak najdalej od liny. Przemyśl już na dole jak biegnie linia drogi, jak ty będziesz się tam wpinał i później na bieżąco weryfikuj wspinanie ekspresów. Możesz w takim wypadku wziąć kilka ekspresów np. na prawą stronę, jeśli wpinki będziesz robił prawą ręką. Zapobiegnie to sytuacji, że jesteś w trudnej pozycji, musisz się wpiąć prawą ręką, a na szpejarce z prawej strony nie ma ekspresów.

Po drugie wpinaj linę tak, aby lina wychodziła od ściany przez karabinek na zewnątrz. Jeśli zrobisz to na odwrót, to jest szansa aby lina wypięła się z ekspresu. Wydaje mi się, że szansa jest dość mała na to, ale zawsze jest.

Jak wpinać linę do ekspresów wspinaczkowych?

Porady firmy Petzl

Przy wpinkach, które są blisko siebie istnieje szansa zrobienia agrafki. Jest to błąd, który może nam nieźle uprzykrzyć życie.

Podczas prowadzenia ważne są pierwsze dwie wpinki. Pierwsza chroni nas od przyglebowania. Przy drugiej gleba jest prawie tak samo blisko. Do tego jeśli zaczniesz robić – jak większość – drugą wpinkę, gdy tylko jesteś wstanie sięgnąć to wybierasz sporo liny. Zostaje dużo luzu i jeśli podczas robienia wpinki odpadniesz to możesz spaść na ziemię pomimo dobrej asekuracji.

Najlepiej w tym wypadku podejść wyżej i robić wpinkę z poziomu pasa.

Na sportowych drogach wielowyciągowych pamiętaj o umieszczeniu pierwszego punktu na stanowisku, tak aby uniknąć odpadnięcia z współczynnikiem 2.

Swoją drogą jeśli masz probem z robieniem wpinek jedną ręką (bez znaczenia którą), to poćwicz to na ziemi.

Trzymanie liny w zębach

Czasem trudno jest nam wpiąć linę w ekspres (jest daleko). Wtedy wiele osób pomaga sobie tymczasowo łapiąc linę w zęby. Rozwiązanie to jest dosyć słabe jeśli w takim momencie odpadniemy. Odruch ludzki to zaciśnięcie zębów na linie. W takich sytuacjach grozi nam wyrwanie tych zębów. Znajoma miała akcję, że wyrwała sobie 4 jedynki na drytoolu :). Niezbyt ciekawie. Podobno w takich sytuacjach trzeba zebrać zęby, umyć je i włożyć z powrotem w szczękę. Jest szansa, że przyrosną :). Zdecydowanie jak najszybsza wizyta u dentysty będzie przydatna!

Aby uniknąć tej sytuacji, lepiej robić wpinki mają linę na poziomie pas-klatka piersiowa.

Prowadzenie liny

Zwracaj również czasem uwagę, jak prowadzisz linę wspinaczkową. Może się zdarzyć, że lina będzie się zakleszczała w ryskach, ocierała o okapiki, filarki, spity, itp.. Często będziesz musiał przewidzieć jak długi ekspres wpiąć, aby lina szła optymalnie. Na pocieszenie dodam, że większość dróg ma jednak dość prosty przebieg, więc nie powinno być większych problemów.

Czasem niektórzy zastanawiają się z której strony lina powinna być podczas naszego prowadzenia. Z lewej, prawej, przed nami, itp.? Idealna odpowiedź we wspinaniu to jak zwykle: „To zależy” :-).

Na pewno nie może być za za naszą łydką ( o tym w następnym podpunkcie). Ogólnie chodzi o to, aby podczas lotu lina nie zaplątała się o o nas, co pewnie spowoduje niekontrolowany obrót i uderzenie o ścianę.

Nie ma prostej odpowiedzi jak zachować się w różnych sytuacjach. Wydaje mi się, że na początku naszego wspinania musimy mocno zwracać na to uwagę, aby wyrobić sobie odpowiednie nawyki. Wtedy może wejdzie to nam w krew.

Oczywiście sporadycznie zdarza się to również doświadczonym wspinaczom. W takich wypadkach spokojnie, ustaw odpowiednio linę i napieraj dalej.

Lina za łydką i inne wariacje

Jednym z dość częstych widoków w skałach jest wyjście nad przelot wspinacza i jednocześnie lina biegnie za jego łydką. Wyobraź sobie teraz, co stałoby się z wspinaczem gdyby odpadł… Obstawiam, że obróci go głową w dół, a że zazwyczaj nie ma ta osoba kasku, to konsekwencje mogą być poważne. Według mnie jest to jedna z bardziej niebezpiecznych sytuacji, która do tego zdarza się notorycznie wśród wspinaczy.

lina wspinaczkowa za lydka - prowadzenie podczas wspinania

Na zdjęciu lina za łydką podczas robienia wpinki. Odpadnięcie w tym momencie mogłoby nie być przyjemne. Fot. Damian Granowski

Zwracaj uwagę na linę podczas wspinania, a zwłaszcza podczas wychodzenia ponad wpinkę. Najczęściej wtedy lina lubi zaplątać się za naszą nogę. Sprzyja temu również wstawienie stopy blisko wpinki, z tym, że stopa znajduje się nad liną. Lepiej w tej sytuacji stanąć tak, aby lina "leżała" na naszej stopie. W przypadku odpadnięcia nie grozi nam wtedy fikołek do tyłu.

lina na kolanie prowadzenie

Poprawna wyjście nad wpinkę - lina "leży" na udzie. Gdy wspinacz wstanie, to lina będzie znajdować się z jego lewej strony. Gdyby w tym przypadku postawił stopę nad liną, to wystąpiłaby sytuacja jak z poprzedniego zdjęcia. Oczywiście nie jest to jedyna słuszna metoda. Wszystko zależy od danej sytuacji.

Loty

O lotach i zachowaniu się podczas nich napiszę szczegółowo w innym artykule, bo temat jest dość obszerny. Póki co skrótowo:

- Bądźmy pewni naszego asekuranta ;). Robienie trudnego miejsca i słuchanie jak nasz asekurant zagaduje kogoś innego, nie zwracając na nas uwagi, może powodować pewien dyskomfort.

- Jeśli już czujemy, że odpadniemy to ostrzeżmy naszego asekuranta i przygotujmy się do lotu

- odepchnijmy się od ściany tak aby nie zawadzić o skały,

- złapmy linę jedną ręką koło węzła (zapobiegnie to odwróceniu nas do góry nogami), nogi ugięte, tak aby cały impet uderzenia zamortyzowały właśnie nogi, na czele ze stopami.

Polecam również:

10 porad dla początkujących wspinaczy

13 porad dla średniozaawansowaych wspinaczy

Sprzęt wspinaczkowy na początek i późniejsze etapy (z podsumowaniem ile to wszystko kosztuje)

 

Damian Granowski

Napisz komentarz (1 Komentarz)

Andrzej Marcisz przechodzi samotnie Grań Tatr Wysokich w 4,5 dnia

Andrzej Marcisz przeszedł w 4,5 dnia (od 2 do 6 lipca) Grań Tatr Wysokich od Przełęczy pod Kopą do Liliowego. Podczas przejścia wchodził na wszystkie nazwane punkty (łącznie 198).

 andrzej marcisz mscz

AM na Chłopku. Fot. Anna Resiak

Przejście grani odbyło się ze wspomaganiem. Andrzej nocował na Przełęczy pod Kopą, Jaworowej Przełęczy, Zachodniej Batyżowieckiej Przełęczy, Wadze i Wrotach Chałubińskiego. Na każdy nocleg miał donoszony jedzenie, wodę i rzeczy biwakowe. W czasie przejścia wśród ekwipunku miał linę, dodatkowe buty wspinaczkowe (ok. 95% grani Andrzej szedł w butach podejściowych).

W przewodniku Władysława Cywińskiego opisane jest 169 nazwanych punktów. Chociaż po przeszukaniu źródeł internetowych wyszło, że łącznie jest tych punktów 198 (m. in. słowackie nazwy, nazwy nadane przez Grzegorza Głazka w masywie MSW, itp).

Grań Tatr Wysokich pokonano w 1946 roku ( od Przełęczy pod Kopą do Liliowego). Pierwsze przejście należało do Adama Górki i Kazimierza Paszuchy. Grań Tatr Wysokich najszybciej pokonał Vlado Plulik (27 godzin), zimą z kolei udało mu się to w 50 godzin.

Grań Tatr Wysokich razem z Granią Tatr Bielskich i Zachodnich stanowią Główną Grań Tatr (lub Wielka Grań Tatr)

Napisz komentarz (0 Komentarzy)

Heinrich Harrer - alpinista, podróżnik i odkrywca

Heinrich Harrer - austriacki wspinacz, himalaista, pisarz i nauczyciel Dalajlamy XIV. Wraz z Heckmairem, Kasparkiem i Vörgiem dokonał pierwszego przejścia północnej ściany Eigeru (to przejście opisał w książce Biały Pająk). W późniejszych latach zoorganizował wyprawę na Nową Gwineę, gdzie zdobyto m. in. Piramidę Cartesza.

Data i miejsce urodzenia: 1912, 6 lipca , Hüttenberg

Data i miejsce śmierci: 2006, 7 stycznia, Friesach

Biografia

Heinrich Harrer urodził się 6 lipca w Hüttenbergu. Jego ojciec był pracownikiem pocztowym. Od 1933 do 1938 roku Heinrich Harrer studiował geografię i sport na uniwersytecie w Grazu. Uprawiał również narciarstwo zjazdowe i slalom. Wziął udział w zimowej olimpiadzie w 1936, niestety z powodu konfliktu z instruktorem, zrezygnował z udziału w zawodach. Prawdziwą pasją jednak było wspinanie.

Eiger

Zdecydowanie największym sukcesem Heinricha Harrera było pierwsze przejście "Mordwand", czyli północnej ściany Eigeru, w zespole z: Andreasem Heckmairem, Fritzem Kasparkiem i Ludwigiem Vörgiem . Przejście miało miejsce w terminie 21-24 lipca 1938 roku i uczyniło ich sławnymi w Niemczech.

Harrer, Kasparek, Heckmair, Vorg

Zwycięski zespół. Fot. sudeckikw.pl

Po tym sukcesie wykorzystanym przez niemiecką propagandę otrzymał stopień oberscharführera (odpowiednik "sierżanta " - Harrer był członkiem SS od 1 kwietnia, a w NSDAP od 1 maja 1938. Po wojnie Harrer musiał się tłumaczyć z powiązań z Nazistami.

Wspinacze na pamiątkowym zdjęciu z Adolfem Hitlerem. Fot. sudeckikw.pl

Heinrich przejście północnej Eigeru opisał w książce Biały Pająk. Polecamy krótki artykuł o Eigerze w którym znajdziecie m. in. szczegóły zdobywania północnej ściany. (Patrz tutaj: Eiger).

Nanga Parbat

W 1939 wziął udział w czteroosobowej niemieckiej wyprawie na Nanga Parbat pod kierownictwem Petera Aufschnaitera próbowali wytyczyć drogę na ścianie Diamir. Niestety szczytu nie udało się im zdobyć.

II Wojna Światowa

Pod koniec sierpnia Niemcy czekali na opóźniony statek do Niemiec. Harrer, Ludwig Chicken i Hans Lobenhoffer próbowali złapać inny statek do Persji. Kilkaset kilometrów dalej zostali zatrzymani przez Brytyjczyków i odeskortowani do Karachi. Dwa dni później wybuchła wojna i Niemcy zostali internowani do obozu jenieckiego niedaleko Bombaju.

Harrer i Aufschnaiter próbowali kilka razy uciec z obozu. Dopiero w 1944 roku udało się im uciec. Pieszo wędrowali przez 21 miesięcy zanim dotarli do stolicy Tybetu, Lhassy.

Siedem lat w Tybecie

15 stycznia 1946 dotarli do Tybetu, gdzie Harrer przebywał 7 lat. Początkowo Harrer pracuje jako ogrodnik. W 1948 został pracownikiem tybetańskiego rządu, tłumacząc zagraniczne wiadomości i działając jako fotograf. Miał też okazje poznać 14 Dalai Lamę, gdy został wezwany do pałacu Potala. Austriak miał nakręcić film o łyżwiarstwie (swoją drogą, sam Harrer sprowadził ten sport do Tybetu). Wkrótce zbudował kino dla Dalai Lamy. Jako napęd używany był silnik Jeepa. Wkrótce Heinrich został nauczycielem nauk ścisłych i języka angielskiego Dalai Lamy. Pomiędzy nauczycielem, a uczniem nawiązała się przyjaźć, która trwała do śmierci Harrera.

W grudniu 1952 roku Harrer opuścił Tybet, gdy chińska armia wkroczyła do Lhasy. W końcu wrócił do Austrii.  Heinrich napisał książkę "Siedem lat w Tybecie. Moje życie na dworze Dalajlamy". Bestseller przetłumaczona na 53 języki i w samych Stanach Zjednoczonych sprzedano 3 miliony kopii. W 1997 roku nakręcono na jej podstawie film w której młodego Heinricha Harrera zagrał Brad Pitt. Film okazał się wielkim hitem kinowym i ponownie "Siedem lat w Tybecie" stało się bestsellerem.

Heinrich Harrer i Dalajlama

Lata powojenne

Myliłby się ten, kto myśli, że Harrerowi pozostało tylko odcinanie kuponów od sprzedaży książki. Bierze udział w wielu etnograficznych i górskich wyprawach. Wraz z byłym królem Belgi Leopoldem III eksplorował Amazonię. W 1953 wchodzi na Ausangate w Cordillera Vicanota w Andach. W 1954 roku wraz z Fredem Beckey dokonał pierwszego wejścia na Mount Deborah i Mount Hunter na Alasce.

W 1962 roku organizuje wyprawę na Papua Nowa Gwinea, gdzie zdobywają szereg szczytów na czele z Piramidą Carstensza (najwyższy szczyt Oceanii, zdobywany w ramach Korony Ziemi).  Tam miał też miejsce wypadek Harrera, który poślizgnął się i spadł około 40 metrów, szczęśliwie spadając do małej niecki skalnej, która zatrzymała dalszy upadek. Mocno połamany przetrwał ciężki transport przez dżunglę i po paru tygodniach wrócił do eksploracji. Podczas tej półrocznej wyprawy udało się im też odkryć kamieniołomy, gdzie tubylcy wydobywali budulec na ich kamienne siekiery. Z tej wyprawy powstaje książka "Wracam z Epoki Kamiennej".

Na początku lat 80-tych Harrer wrócił do Tybetu. W późniejszej książce "Powrót do Tybetu" opisał zmiany w tym kraju pod panowaniem chińskim.

Heinrich Harrer zmarł 7 stycznia 2006 roku w Friesach

Dokonania górskie

Alpy

1938, 21-24 lipca - Pierwsze przejście północnej ściany Eigeru, 3 dni. Zespół: Anderl Heckmair, Heinrich Harrer, Fritz Kasparek, Ludwig Vörg

HImalaje i Karakorum

Inne

1953 - pierwsze wejście na Ausangate w Cordillera Vilcanota
1954 - pierwsze wejścia na Mount Deborrah i Mount Hunter na Alasce
1962 - pierwsze wejście na najwyższy szczyt Oceanii, Carstensz Pyramid.

Wiesz o przejściach danej osoby? Podziel się swoją wiedzą z nami. Dodaj przejście na dole w komentarzu!

Ciekawostki

W 1997 roku Heinrich Harrer przyznał, że był członkiem SS i partii narodowosocjalistycznej NSDAP

 Heinrich napisał książkę "Siedem lat w Tybecie. Moje życie na dworze Dalajlamy". W 1997 roku nakręcono na jej podstawie film.

Łącznie napisał 20 książek o swoich przygodach i nakręcił 40 filmów dokumentalnych.

Na swoich wyprawach zgromadził wiele cennych eksponatów, znajdują się one w założonym przez Harrera muzeum w Hüttenbergu.

Był też doskonałym golfistą - zdobył mistrzostwo Austrii w 1958 i 1970 roku.

Znasz ciekawostki o tej osobie? Podziel się z nami nimi ;)

Cytaty

Musisz być bardzo samotny, skoro zazdrościsz przyjacielowi. Powodzenie przyjaciela to przecież wielkie szczęście. Heinrich Harrer

"Człowiek poznaje siebie w ciągu życia. Myślę, że na razie wybiorę jeszcze przeżywanie zamiast czytania. Najczęściej jest tak: podejmujemy się czegoś, a kiedy to osiągamy, okazuje się, że wcale nie było ostatecznym celem, lecz tylko koniecznym przystankiem. Wyruszamy z niego w innym kierunku, o którym od dawna w głębi ducha myślimy". Heinrich Harrer (książka "Wracam z epoki kamiennej")

Dorzuć cytaty tej osoby w komentarzach ;)

Zdjęcia

Podrzuć linki do zdjęć tej osoby, a z chęcią zamieścimy

Filmy

Nie ma jeszcze filmów o tej osobie. Możesz dorzucić linki w komentarzach, a zamieścimy!

Napisz komentarz (0 Komentarzy)

Noc odkrywców w Gorges du Verdon

12 września rusza The North Face® Night Ray Outdoor Festival presented by Jeep®. W jednym z najpiękniejszych zakątków Europy spotkają się miłośnicy biegania, wspinaczki, pieszych wędrówek i wszelkiego rodzaju aktywności na świeżym powietrzu.

TNF NightRay Verdon caroline ciavialdi

Przełom rzeki Verdon we Francji nazywany jest europejskim Wielkim Kanionem. Wapienne ściany 21 – kilometrowej doliny sięgają nawet 700 metrów wysokości. Cały obszar, znajdujący się pod ochroną Parc Naturel Regional du Verdon, to ostoja natury i prawdziwy raj dla miłośników wszelkiego rodzaju aktywności outdoorowej.

W nocy z 12 na 13 września odbędzie się tam The North Face® Night Ray Outdoor Festival presented by Jeep®. Wyjątkowe wydarzenie zgromadzi w jednym miejscu biegaczy, wspinaczy, miłośników wędrówek, treningu na świeżym powietrzu i jogi.
Niezwykłe okolice Gorges du Verdon będą oni eksplorować przy świetle księżyca, a w rolę przewodników wcielą się sportowcy wspierani przez markę The North Face. Jedni z najwybitniejszych biegaczy górskich i wspinaczy podzielą się ponadto z uczestnikami swoimi historiami związanymi z wyprawami, a w namiotowej bazie festiwalu nie zabraknie także podróżniczego kina pod gwiazdami i muzyki na żywo.

TNF Nightray Poster kopia

Do 10 lipca trwa sprzedaż biletów, które gwarantują miejsce w namiocie zapewnionym przez organizatorów. Kupując bilet po tej dacie, trzeba będzie we własnym zakresie zadbać o odpowiedni ekwipunek.

DODATKOWE INFORMACJE DLA PODRÓŻNIKÓW Z POLSKI:
Do Gorges du Verdon najłatwiej dostać się z lotnisk w Marsylii i Nicei.
W tej chwili, w zależności od miejsca wylotu i portu docelowego, ceny biletów w obie strony zaczynają od ok. 700 zł (wylot z Katowic, Krakowa lub Warszawy w piątek 11 września, powrót w poniedziałek 14 września).

Więcej informacji i sprzedaż biletów: www.thenorthfacejournal.com/nightray

Noc odkrywców w Gorges du Verdon

 

12 września rusza The North Face® Night Ray Outdoor Festival presented by Jeep®. W jednym z najpiękniejszych zakątków Europy spotkają się miłośnicy biegania, wspinaczki, pieszych wędrówek i wszelkiego rodzaju aktywności na świeżym
powietrzu.

 

Przełom rzeki Verdon we Francji nazywany jest europejskim Wielkim Kanionem.
Wapienne ściany 21 – kilometrowej doliny sięgają nawet 700 metrów wysokości. Cały obszar, znajdujący się pod ochroną Parc Naturel Regional du Verdon, to ostoja natury
i prawdziwy raj dla miłośników wszelkiego rodzaju aktywności outdoorowej. 

 

W nocy z 12 na 13 września odbędzie się tam The North Face® Night Ray Outdoor
Festival presented by Jeep®. Wyjątkowe wydarzenie zgromadzi w jednym miejscu biegaczy, wspinaczy, miłośników wędrówek, treningu na świeżym powietrzu i jogi.
Niezwykłe okolice Gorges du Verdon będą oni eksplorować przy świetle księżyca, a w rolę przewodników wcielą się sportowcy wspierani przez markę The North Face. Jedni z najwybitniejszych biegaczy górskich i wspinaczy podzielą się ponadto z uczestnikami swoimi historiami związanymi z wyprawami, a w namiotowej bazie festiwalu nie zabraknie także podróżniczego kina pod gwiazdami i muzyki na żywo.

 

Do 10 lipca trwa sprzedaż biletów, które gwarantują miejsce w namiocie zapewnionym przez organizatorów. Kupując bilet po tej dacie, trzeba będzie we własnym zakresie zadbać o odpowiedni ekwipunek.

 

Więcej informacji i sprzedaż biletów: www.thenorthfacejournal.com/nightray

Napisz komentarz (0 Komentarzy)

Z namiotami Rockland na łonie natury i szlaku przygody

Każdy z nas od czasu do czasu potrzebuje odetchnąć na łonie natury. Pomaga w tym marka Rockland znana z produkcji sprzętu i akcesoriów kempingowych, które uprzyjemnią każdy wyjazd poza miasto. W tym sezonie Rockland wprowadza do sprzedaży nowe serie namiotów: Trails i Hiker, które uczynią wyjazdy łatwymi i pełnymi wrażeń. Cechuje te produkty funkcjonalność oraz przemyślana konstrukcja.

namiot rockland soloist

Namiot Rockland Soloist

namiot rockland trail i spiwor never winter marmot

Przekazany do testów redakcji drytoling.com.pl namiot Rocklan i śpiwór Marmot Never Winter przez firmę Raven. Dziękujemy i wkrótce opiszemy pierwsze wrażenia z korzystania :-)

Seria Trails

Seria namiotów turystycznych Trails posiada stelaż wewnętrzny - pałąki mocowane są do sypialni. Po przełożeniu pałąków i postawieniu sypialni, naciągamy tropik i przypinamy lub przywiązujemy do stelaża. Plusem tej konstrukcji jest możliwość używania samej sypialni bez tropiku jako moskitiery. To rozwiązanie może okazać się przydatne podczas ciepłych bezdeszczowych nocy, jako samo zabezpieczenie przez owadami.

namiot rockland trail 2

Namiot Trails 2

Dużą zaletą modeli z tej serii są dwa osobne wejścia i dwa przedsionki zlokalizowane po dwóch stronach namiotu. Dzięki temu wchodzenie i wychodzenie z namiotu jest dużo łatwiejsze oraz w przypadku upalnych dni można szybko wywietrzyć namiot. Dwa przedsionki powiększają przestrzeń bagażową naszego namiotu.

Seria Trails charakteryzuje się niską wagą, co jest niezwykle istotne podczas przemieszczania się razem z namiotem.

Produkty tej serii to:

Namiot Rockland Trails 2

- namiot dwuosobowy

- waga: 3,2 kg

- maszty: włókno szklane

- materiał:

tropik: 68D 190T poliester, podklejone szwy (wodoodporność: 2000 mm)

sypialnia: 68D 190T (oddychający poliester)

podłoga: PE 120 g/ m2

- wymiary:

szerokość: 140 cm

długość: 210 cm

wysokość: 105 cm

dwa przedsionki: dł. 50 cm

namiot trail rockland schemat

Namiot Rockland Trails 3

- namiot trzyosobowy

- waga: 3,8 kg

- maszty: włókno szklane

- materiał:

tropik:68D 190T poliester, podklejone szwy (wodoodporność: 2000 mm)

sypialnia: 68D 190T (oddychający poliester)

podłoga: PE 120 g/m2

- wymiary:

szerokość: 180 cm

długość: 210 cm

wysokość: 130 cm

dwa przedsionki: dł. 50 cm

Namiot Rockland Trails 3

- namiot czteroosobowy

- waga: 4,4 kg

- maszty: włókno szklane

- materiał:

tropik: 68D 190T poliester, podklejone szwy (wodoodporność: 2000 mm)

sypialnia: 68D 190T (oddychający poliester)

podłoga: PE 120 g/ m2

- wymiary:

szerokość: 240 cm

długość: 210 cm

wysokość: 135 cm

dwa przedsionki: dł. 50 cm

Seria Hiker

Seria namiotów turystycznych Hiker posiada stelaż zewnętrzny - pałąki mocowane są na zewnątrz tropiku. W tym rozwiązaniu na początku rozbijamy tropik, a później podczepiamy sypialnię. Jedną z wielu zalet tej konstrukcji jest to, że możemy rozbić namiot podczas deszczu - bez obaw o zamoknięcie sypialni. Możemy też używać samego tropiku jako płachty biwakowej, np. podczas długiego marszu w deszczu, możemy rozbić sam tropik, np. po to, by odpalić kuchenkę turystyczną i zagotować wodę.

namiot hiker rockland

Dużą zaletą są dwa osobne wejścia i dwa przedsionki zlokalizowane po dwóch stronach namiotu. Dzięki temu wchodzenie i wychodzenie z namiotu jest dużo łatwiejsze oraz można szybko wywietrzyć namiot. Dwa przedsionki powiększają przestrzeń bagażową naszego namiotu.

Seria Hiker charakteryzuje się krótkim czasem składania i rozkładania, co jest niezwykle istotne podczas przemieszczania się z namiotem oraz bardzo wydajną wentylacją, przydatną podczas użytkowania latem.

Produkty tej serii to:

Namiot Rockland Hiker 2

- namiot dwuosobowy

- waga: 3,4 kg

- maszty: włókno szklane

- materiał:

tropik: 70D/190T poliester, podklejone szwy (wodoodporność: 3000 mm)

sypialnia: 70D/190T W/R (oddychający poliester)

podłoga: PE 120g/ m2

- wymiary:

szerokość: 140 cm

długość: 210 cm

wysokość: 120 cm

dwa przedsionki: dł. 60 cm

 

Namiot Rockland Hiker 3

- namiot trzyosobowy

- waga: 4 kg

- maszty: włókno szklane

- materiał:

tropik: 70D/190T poliester, podklejone szwy (wodoodporność: 3000 mm)

sypialnia: 70D/190T W/R (oddychający poliester)

podłoga: PE 120 g/ m2

- wymiary:

szerokość: 180 cm

długość: 210 cm

wysokość: 130 cm

dwa przedsionki: dł. 65 cm

Poza tym polecamy znany z zeszłego roku jednoosobowy namiot - Soloist.

Przeznaczony dla tych, którzy samotnie wędrują po górach, przemierzają szlaki na rowerze lub motorze, albo po prostu są zwolennikami lekkości i wygody. Jego waga to jedynie 1,65 kg.

Namiot Rockland Soloist

- namiot jednoosobowy

- waga: 1,65 kg

- maszty: Aluminium Ø 7,9x2

- materiał:

tropik: 210T 75D Poliester Rip-Stop, podklejone szwy

wodoodporność: 2000 mm

sypialnia: 68D 190T oddychający poliester

podłoga: 210T Poliester Rip-Stop

- wymiary:

szerokość: 85 cm

długość: 225 cm

wysokość: 75/80 cm

przedsionek: dł. 50 cm

Wieloletnie doświadczenie marki Rockland w projektowaniu akcesoriów turystycznych umożliwiło stworzenie nowoczesnej i innowacyjnej kolekcji, która sprosta oczekiwaniom najbardziej wymagających odbiorców. Polecamy namioty Rockland, które cechuje pasja życia i głód przygody.

O marce:

Asortyment polskiej marki Rockland obejmuje akcesoria niezbędne w podróży oraz sprzęt kempingowy, jak: naczynia i sztućce, meble kempingowe, maty, akcesoria biwakowe i wiele innych. Wszystkie produkty Rockland wykonane są z najwyższej jakości materiałów i charakteryzują się precyzją wykonania i dużą trwałością.

Ofertę marki można przeglądać na www.ceneria.pl

Napisz komentarz (0 Komentarzy)

Nanda Devi East (7434 m n.p.m.) - pierwszy himalajski sukces Polaków

Nanda Devi East to boczny wierzchołek Nanda Devi, który został zdobyty przez polską wyprawę w 1939 roku. Zapraszamy do lektury historii pierwszego zdobycia.

nanda devi east

Masyw Nanda Devi. Fot. ach. Jana Kazimierza Dorawskiego

Wysokość:  7434 m

Lokacja:  Indie Himalaje Garhwalu

Pierwsze wejście: 1939, 2 lipca - Jakub Bujak i Janusz Klarner

Historia zdobywania

Fragment "Polskich Himalajów" z opisem wyprawy (źródło: polskie himalaje fb)

"Polacy a Himalaje"

Fascynacja najwyższymi górami świata, wywołana brytyjskimi bojami o Everest, nie ominęła i Polski. Prekursorem polskiej wyprawy w Himalaje był warszawski alpinista Adam Karpiński. Będąc pod świeżym wrażeniem epopei Mallory'ego i Irvine'a, już w 1924 roku wystąpił z projektem zaatakowania Everestu. Był już przygotowany skład ekspedycji i nawet znaleziono fundatora. Pomysły Karpińskiego spotykały się początkowo z niezrozumieniem w kręgach taternickich, a nawet podkpiwano sobie z nich. Fanatyk gór - tak koledzy klubowi mówili o Adamie i w tym określeniu nie było ani odrobiny przesady.

Zresztą wkrótce stało się jasne, że dopóki Everest jest jeszcze nie zdobyty, Anglicy, od których w dużym stopniu zależało pozwolenie na wyprawę, nie dopuszczą, aby jakakolwiek inna nacja podejmowała próbę ataku. Wtedy Karpiński wyznacza polskiemu alpinizmowi nowy, równie ambitny cel: „Namawiam na K2: góra olbrzymia, obronna, więc tym większa chwała dla narodu, który na niej walczy. Nawet po osiągnięciu wierzchołka Everestu będzie pierwsze wejście na K2 zaliczone do wielkich czynów… Namawiam z całym rozmysłem. Wiem, że Polacy mogą robić wielkie rzeczy - tylko musi przed nimi stać wielki cel” - pisał zabierając głos w toczącej się w Klubie Wysokogórskim Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego dyskusji nad wyborem przyszłej ekspansji polskiego alpinizmu egzotycznego.

Wiosną 1936 roku powołany został Komitet Himalajski Klubu Wysokogórskiego, na czele z Adamem Karpińskim. W skład jego weszli jeszcze Stefan Bernadzikiewicz i Jakub Bujak, również wielcy entuzjaści wyprawy w Himalaje. Komitet opracował długofalowy program przygotowań do wyprawy na K2. Obejmował on:
1) treningowy wyjazd w Alpy;
2) trzyosobową wyprawę rekonesansową na lodowiec Baltoro w Karakorum;
3) sześcioosobową wyprawę treningową w Centralny Kaukaz;
4) cztero-lub sześcioosobową wyprawę w Himalaje Garhwalu. Dopiero potem miano wysłać właściwą wielką wyprawę na K2.

Rozpoczęto starania w brytyjskim Foreign Office, organizatorów spotykały jednak kolejne niepowodzenia. Jesienią 1937 roku nadeszła wiadomość, że spomiędzy kilku państw występujących z projektem ekspedycji w rejon lodowca Baltoro, pozwolenie otrzymał jedynie American Alpine Club. W 1938 roku załamał się amerykański atak na K2. Znów odżyły dawne nadzieje. Po poprzednich przykrych doświadczeniach, teraz plany były ostrożniejsze, przewidujące kilka alternatyw. Komitet Organizacyjny Polskiej Wyprawy w Himalaje otrzymał zadanie przygotowania ekspedycji w trzech wariantach: na K2 w Karakorum, albo w Himalaje Garhwalu oraz do Tybetu na Gurla Mandhata (7728 m), wreszcie - tylko w Himalaje Garhwalu. W końcu lutego 1939 roku nadeszła niecierpliwie oczekiwana odpowiedź z Londynu. Anglicy zgodzili się tylko na wariant trzeci - wyprawę do Garhwalu. Nieudzielenie pozwolenia na K2 motywowali wcześniejszą prośbą drugiej wyprawy amerykańskiej.

"Wyprawa na Nanda Devi East"

Dwuwierzchołkowy masyw Nanda Devi jest najwyższym wzniesieniem Himalajów Garhwalu, a jednocześnie całych Indii w jej obecnych granicach terytorialnych. Obydwa wierzchołki są właściwie samodzielnymi szczytami, połączonymi trzykilometrowej długości wyniosłą granią. Główny szczyt (7816 m) wznosi się we wnętrzu trudno dostępnego ogromnego kotła górskiego, zwanego Sanktuarium Nanda Devi, zamkniętego ze wszystkich stron ścianami o wysokości paru tysięcy metrów. Zdobycie go w 1936 roku przez wyprawę brytyjsko-amerykańską przyniosło rekord wysokości, poprawiony dopiero po 14 latach przez Francuzów na Annapurnie.

Wybór Polaków padł na dziewiczą Nanda Devi East (7434 m). Na kierownika wyprawy został powołany jej największy entuzjasta - Adam Karpiński (Akar), a w jej skład weszli ponadto Stefan Bernadzikiewicz (Siam) i Jakub Bujak (Kuba) - doświadczeni alpiniści i podróżnicy. Czwartym uczestnikiem został Janusz Klarner, młody i sprawny sportowiec, ale raczej narciarz i żeglarz niż taternik. Ta kandydatura wywołała początkowo sprzeciw gdyż Klarner uważany był za taternickiego nowicjusza. O jego udziale zadecydowały głównie względy finansowe. Klarner pochodził z zamożnej rodziny i wniósł sporą kwotę, umożliwiając w ten sposób w ogóle dojście wyprawy do skutku.

Skład wyprawy w 100% tworzyli ludzie o wykształceniu technicznym. Cały sprzęt wyprawy, z wyjątkiem butów zakupionych w Austrii, został zaprojektowany przez Karpińskiego. Rozterki organizatorów przy wyborze celu i opóźnienie w nadejściu pozwolenia sprawiły, że działalność wyprawy przypadła na okres monsunu, który, na szczęście, w Garhwalu ma przebieg dość łagodny. Z końcem kwietnia 1939 roku uczestnicy opuścili kraj, udając się morską drogą do Indii. Z Bombaju Polaków czekała 40-godzinna, wyczerpująca z powodu upału i dokuczliwego kurzu, podróż koleją do podnóża gór. Po dalszych 8 godzinach spędzonych w autobusie, wyprawa dotarła do stolicy dystryktu Almora, leżącej już w górach na wysokości 1800 m. Do szczupłego składu dołączyło tu 6 Szerpów z Dardżylingu oraz oficer łącznikowy mjr J. R. Foy, który łączył swoje normalne obowiązki ze sprawowaniem funkcji lekarza.

Czas 10-dniowej karawany był wytchnieniem od upałów i dawał możliwość treningu po długiej podróży. Trasa wiodła wygodnymi ścieżkami przez szereg dolin i grzbietów, to zniżając się do poziomu 1000 m, to znów wspinając się na wysokość ponad 3000 m. 25 maja założona została baza (4050 m) w dolinie Lawan, u podnóży wysokiej na 3000 m wschodniej ściany Nanda Devi East.

Już następnego dnia zaczęto akcję zakładania obozów i transportu ekwipunku i żywności. Na wysokości 4900 m stanął obóz I. Podczas gdy tragarze nosili do niego ładunki, Karpiński i Klarner weszli 28 maja na przełęcz Nanda Devi Khal (dawniej Longstaffs Pass, 5910 m), gdzie znaleźli dobre miejsce na obóz II.

Tymczasem nastąpiło osłabienie wyprawy: ciężko zachorował Bujak. Z objawami zatrucia pokarmowego i temperaturą ponad 39 stopni na szereg dni został wyłączony z akcji. Unieruchomiony był też jeden z Szerpów, który poważnie zakaził zwykłe otarcie stopy od buta. Na dodatek Bernadzikiewicz i Klarner cierpieli na silne bóle głowy a Karpiński miał dolegliwości żołądkowe. Mimo to już 31 maja akcja została wznowiona. Alpiniści pokonali i zaporęczowali trzy trudne turnie skalne wznoszące się nad przełęczą. Następnie sforsowali stromy uskok lodowy, by po przebyciu Śnieżnej Kopy i łatwiejszej lecz długiej partii grani, założyć obóz III (6250 m). Karpiński z Szerpą Dawą Tseringiem zrobili jeszcze wypad rekonesansowy do wysokości 6350 m. Trafili na olbrzymie nawisy śnieżne, grożące oberwaniem. Pogoda zaczęła się psuć, wreszcie nadszedł typowy monsunowy opad śniegu, trwający nieprzerwanie przez ponad dwie doby. Po ponad tygodniu stan zdrowia Bujaka poprawił się na tyle, że mógł wziąć udział w akcji górskiej. To znacznie poprawiło szanse wyprawy. Polacy mogli odtąd działać dwoma samodzielnymi zespołami i szybciej założyć górne obozy. Pogoda poprawiła się i 12 czerwca można było wyruszyć w górę.

Warunki na grani okazały się bardzo niekorzystne. Masy świeżego śniegu wymagały wyczerpującego torowania szlaku, na ostrzu grani wisiały wielkie groźne nawisy, gdy natomiast obniżali się na zbocze - ryzykowali wywołanie lawiny. Szczególnie ryzykowna była droga powyżej Śnieżnej Kopy. Masy świeżego śniegu zakrywały szczelinę, biegnącą tuż pod granią po stronie Sanktuarium. Wybór rodzaju ryzyka był trudny: albo wpadnięcie w szczelinę, albo lot z oberwanym nawisem… Tu właśnie 14 czerwca przeżył przygodę Janusz Klarner:

„Zbliżam się na dwa metry do krawędzi. Pomimo to zapadam się znowu. Klnę szczelinę. Lecz nie… lecę! Wpadam w kozły. Otaczają mnie wirujące zwały zlodzonego śniegu i nieprzenikniony tuman puchu. Przez głowę przebiegają myśli szybkie jak błyski. Muszę przeciwdziałać, lecz nie wiem, gdzie jest ziemia, gdzie niebo ani gdzie ściana, po której spadam. Wściekłe uczucie absolutnej bezradności. Nagle ostre, bolesne szarpnięcie w piersiach. Spokój. Zasłona śnieżna rozpływa się. Przez chwilę obserwuję lecące w dół bryły, za którymi gonią moje rękawice. Mija długie kilkadziesiąt sekund, a potem słyszę stłumiony łoskot, gdzieś spod progu lodowca leżącego dwa tysiące metrów pod mymi stopami - kurzy się tam niewielki tuman śnieżny, znaczący drogę niedoszłego przeznaczenia.

Wyrąbuję w ścianie stopnie. Staję. Luzuję zaciśniętą na piersiach linę. Nareszcie mogę swobodnie odetchnąć. Ze zdziwieniem i radością widzę, że nie straciłem czekana ani plecaka. Jedynie rękawice zatknięte za linę nie okazały przywiązania do mnie. Wiszę około dwunastu metrów poniżej grani. Ściana jest nieomal pionowa. Gdy tak deliberuję nad niewesołą robotą, jaka mnie czeka, lina wypręża się. Towarzysze powoli wyciągają mnie. Dojeżdżam w ten sposób pod grań. Lecz tu poważna przeszkoda. Pozostały szczątek nawisu tworzy potężną przewieszkę - jak gdyby dach, do którego dociśnięto mnie liną głęboko w śnieg werżniętą. - Poluzować - krzyczę. Opuszczają mnie cokolwiek. Zyskuję swobodę ruchów. Zaczynam ponad sobą przerąbywać szczątkowy nawis. Powstaje nowe poważne niebezpieczeństwo. Ciężkie bloki zlodowaciałego śniegu zaczynają się obrywać i zwalają mi się na głowę i ramiona. Grozę sytuacji odczuwam obecnie silniej niż w czasie upadku. Obawiam się, czy lina wytrzyma. Wreszcie, po wielu wysiłkach i rąbaniu czekanem przejście jest wolne. Wyciągają mnie. Gdy głowa moja wyjeżdża ponad grań, widzę trzy zwarte postacie w skupieniu ciągnące linę. Siam podniecony opowiada, że w momencie oberwania się nawisu Dawa, idący za mną, znalazł się na samej krawędzi obrywu. Przytomnie uskoczył w dół na stronę basenu, zapewniając sobie w ten sposób wytrzymanie szarpnięcia. Poklepuję przyjacielsko Dawę, wyrażając mu po polsku słowa uznania. Śmieje się radośnie całą gębą, odpowiadając coś w swoim narzeczu, co, jak rozumiem z jego miny, miało znaczyć: a to był dobry kawał.”

Mimo tej przygody i ciężkich warunków akcja posuwała się naprzód a nawet uległa przyśpieszeniu. 17 czerwca na wysokości 6250 m stanęły namioty obozu III. Już w dwa dni później czterej Polacy założyli na polu śnieżnym u stóp tzw. Wielkiego Uskoku obóz IV (6400 m). 20 czerwca Bernadzikiewicz i Bujak pokonali i ubezpieczyli dwie trzecie uskoku, w tym pionowy próg skalny. Osiągnięta wysokość - 6700 m - napawała optymizmem i dawała nadzieję na bliski już moment ostatecznego szturmu.

oboz pod nanda devi

Obóz IV (6400 m) i główny szczyt Nanda Devi. Fot. arch. Jana Kazimierza Dorawskiego

 Następnego dnia Bernadzikiewicz i Klarner z Szerpami Dawą Tseringiem i Indżungiem wyruszyli z obozu IV do ataku szczytowego. W świeżym śniegu, przy sporych trudnościach technicznych, pokonali resztę Wielkiego Uskoku, po czym ostrą granią z nawisami dotarli do wysokości 6950 m. W czasie przygotowań do rozbicia namiotów obozu V, pod Inżungiem urwał się olbrzymi nawis śnieżny. I znów szarpnięcie poszło na związanego z nim Dawę Tseringa. Ten klęcząc nad samym brzegiem obrywu czynił rozpaczliwe wysiłki, by utrzymać towarzysza, który wisiał 15 m niżej. Klamer rzucił się ku Tseringowi i gwałtownymi szarpnięciami pomógł mu utrzymać równowagę. Zszokowany Indżung nie potrafił pomóc towarzyszom, toteż wyciąganie go na grań trwało blisko pół godziny. Załamany psychicznie Indżung nie był zdolny do samodzielnego zejścia, wspinacze musieli odłożyć szturm i zająć się sprowadzeniem Szerpy na przełęcz.
Atak próbowali teraz podjąć Bujak i Karpiński. 23 czerwca śnieżyca przeszkodziła im nawet w dotarciu do miejsca planowanego obozu V. Karpiński, który od dawna już odczuwał dolegliwości przewodu pokarmowego, zrezygnował ostatecznie z wierzchołka i zszedł do bazy.

Pozostała trójka rozpoczęła od nowa upartą walkę z niepogodą i ciężkim śniegiem na grani. 30 czerwca wraz z Szerpami Dawą Tseringiem, Boktejem i Nyimą założyli oni obóz V. Stanął on zaledwie 50 m wyżej od miejsca wypadku Indżunga, na skalnej platformie na grani (7000 m). W obozie razem z alpinistami został Dawa Tsering, zaś pozostała dwójka Szerpów odeszła dół.

l lipca szalała nad Nanda Devi huraganowa wichura przy temperaturze -14°C. Zmusiła ona wszystkich do przeczekania w szarpanych wiatrem namiotach. 2 lipca o 5 rano wiał znów silny wiatr, ale niebo było bezchmurne. Było jeszcze zimniej niż poprzedniego dnia, wkrótce jednak słońce zalało grań i temperatura szybko się podniosła. To pomogło podjąć decyzję. Cała czwórka wyruszyła do ataku szczytowego. Prowadzili Bujak z Dawą Tseringiem, rąbiąc stopnie w zlodowaciałym śniegu. W pewnym momencie Bujak stracił czucie w stopach, musiał zdjąć buty i długo nacierać palce aż do przywrócenia normalnego krążenia krwi.

Bujak odzyskał ochotę do wspinaczki, jednak Bernadzikiewicz był w bardzo złej formie. O godzinie 11, u stóp Środkowego Uskoku (7200 m) był już tak wyczerpany, że postanowił zawrócić. Wraz z nim zszedł Dawa Tsering.

Bujak i Klamer pokonali Środkowy Uskok w trudnej wspinaczce po niekorzystnie uwarstwionych zaśnieżonych płytach skalnych. Dalsza część grani wymagała pracowitego rąbania i wybijania stopni w firnie o zmiennej konsystencji. Zaczął się wyścig z uciekającym szybko czasem. Późnym już popołudniem stanęli pod skałami uskoku szczytowego. Z dołu wyglądał on bardzo groźnie, teraz okazał się dosyć łatwy, ze względu na dobre uwarstwienie skał. Prowadzący Klamer po dwóch długościach liny niespodziewanie wynurzył się ze stromizn uskoku na olbrzymią śnieżną rówień. To był szczyt Nanda Devi East!

Obaj wspinacze brnęli teraz zataczając się w głębokim nierównym śniegu i walcząc z silnym wichrem. O godzinie 17 doszli do kulminacyjnego punktu. Przenikliwy wiatr skłonił ich do szybkiego odwrotu. Zrobili zdjęcia panoramy i przemarznięci ruszyli w dół. 20 m poniżej kopuły szczytowej, wśród wystających ze śniegu skałek zostawili metalową puszkę z notatką stwierdzającą wejście. Wkrótce zaskoczyła ich ciemność. Posrebrzoną światłem księżyca granią dwójka zdobywców dotarła o godzinie 21 do namiotów obozu V.

Tak został osiągnięty cel wyprawy i na długie lata największy sukces polskiego alpinizmu oraz polski rekord wysokości. Niestety radość z tego sukcesu szybko uległa przyćmieniu. W czasie próby zdobycia szczytu Tirsuli (7074 m), w nocy z 18 na 19 lipca, pod zwałami lawiny, która zasypała obóz III (6150 m), zginęli Bernadzikiewicz i Karpiński. Ciała ich nie zostały odnalezione.

Taki był - triumfalny i tragiczny - początek polskiego himalaizmu, o którego sukcesach głośno potem było w świecie. Drogo okupione zdobycie Nanda Devi Wschodniej - podówczas szóstego co do wysokości ze zdobytych szczytów - miało być początkiem serii wielkich wypraw. Tymczasem wojna zaprzepaściła na długo wszelkie szanse nowych zdobyczy, a powojenne pokolenia polskich alpinistów musiały od nowa zdobywać doświadczenia na drodze ku wysokim szczytom.

Drugiego przejścia polskiej drogi południową granią Nanda Devi East dokonał w 1951 roku nie kto inny jak późniejszy zdobywca Everestu Tenzing Norgay. Był on uczestnikiem francuskiej wyprawy zamierzającej dokonać trawersowania obydwu szczytów Nanda Devi. Dwójkę szturmową tworzyli świetni wspinacze skalni Roger Duplat i Gilbert Vignes. Weszli oni na główny wierzchołek Nanda Devi i rozpoczęli zuchwały kilkukilometrowy trawers urwistej grani w kierunku Nanda Devi East. Od kilku dni jednak Duplat i Vignes nie dawali znaku życia. Podejrzewano najgorsze. Zadaniem Tenzinga i jego towarzysza Luisa Dubosta było wyjście im naprzeciw poprzez wejście na wschodni wierzchołek.

Wspinaczkę tę wspominał Tenzing Norgay w swojej książce: „Po większej części szliśmy granią - przeciwległą do tej, którą trawersować mieli Duplat i Vignes. W miarę jak posuwaliśmy się naprzód, grań stawała się coraz to węższa i bardziej eksponowana, oblodzona lub też pokryta sypkim, niezwiązanym śniegiem. Nie byliśmy pierwsi na tej drodze. Dwanaście lat temu robili ją alpiniści polscy zdobywając szczyt. Kilkakrotnie napotkaliśmy pozostawione przez nich liny i haki tkwiące jeszcze w lodzie, jednak zbyt już stare i zniszczone, aby można im było zawierzyć. Musieliśmy więc iść własną drogą - poprzez ogromne uskoki i turnie, to znów wąską krawędzią nad 3 kilometrową przepaścią, a przez cały czas po stopniach tak niepewnych, iż w każdej chwili groziły obsunięciem.

Ostatnimi laty zapytywano mnie nieraz, która z moich dróg była najtrudniejsza i najbardziej niebezpieczna. Spodziewano się usłyszeć, że Everest. Ale to nie był Everest. To Nanda Devi East.”

"Klątwa bogini Nanda?"

Dramatyzm losów pozostałych przy życiu uczestników wyprawy sprawił, że zaczęto mówić o fatum prześladującym tych, którzy naruszyli spokój straszliwej bogini Kali. Bowiem Nanda to jedno z imion, a właściwie przydomek bogini śmierci i zniszczenia Kali, małżonki Śiwy.

Początkowo Bujak i Klarner wracają razem do kraju. W Bombaju dotarła do nich wiadomość o napiętej sytuacji w Polsce i przygotowaniach do wojny. 23 sierpnia odpłynęli z Bombaju statkiem „Victoria”, pozostawiając część ekwipunku wyprawy pod opieką polskiego konsulatu. Na Morzu Czerwonym doszła ich wieść o wybuchu wojny. 4 września zeszli na ląd w Port Saidzie, skąd przez Aleksandrię, Constanzę i Bukareszt dotarli 11 września do Lwowa.

Jakub Bujak ruszył ponownie przez Rumunię, a następnie przez Francję trafił do Anglii, gdzie wpierw był mechanikiem w zgrupowaniu lotniczym w Blackpool, a później jako ceniony specjalista od budowy samolotów został przeniesiony do brytyjskiego przemysłu lotniczego. Pracował początkowo w Laleham pod Londynem, następnie w oddziale doświadczalnym zakładów Rolls Royce'a w Derby. W czasie pobytu w Anglii nie zapominał o górach, został nawet członkiem Alpine Clubu. Jednak tutejsze górki nie dają zbyt wielu okazji do bardziej ambitnych dokonań. W pierwszych dniach lipca wyruszył na kolejną wycieczkę w góry Kornwalii.

Ostatni ślad po nim - to opuszczony namiot między osiedlem Zennor a brzegiem morskim, około 5 km na południowy zachód od St. Ives. Nigdy nie znaleziono ciała i władze w końcu przyjęły wersję, że utopił się 5 lipca podczas kąpieli morskiej (te góry były położone przy brzegu morza). Inni mówią, że Jakub Bujak, który pojechał na wycieczkę prawie w przeddzień powrotu do kraju, gdzie pozostała żona, Maria Łomnicka-Bujakowa, również taterniczka, po prostu wiedział zbyt wiele o tajemnicach brytyjskiego przemysłu lotniczego…

Jakub Klarner dotarł do Warszawy, działał w podziemiu, walczył w Powstaniu Warszawskim, w którym był ranny w ramię. Po wojnie mieszkał w Warszawie i jeździł po kraju z odczytami o wyprawie na Nanda Devi. Napisał również książkę o wyprawie. Zimą 1947 roku wspinał się w Tatrach w towarzystwie Bolesława Chwaścińskiego. 17 września 1949 roku wyszedł ze swego mieszkania w Warszawie i wszelki ślad po nim zaginął.

Krótko po upływie 10 lat od zdobycia szczytu żaden z uczestników wyprawy już nie żył. Wtedy zaczęła urastać legenda o zemście krwawej bogini Kali. Gdy niemal dokładnie w 18 lat po tragicznej lawinie na Tirsuli, 17 lipca 1957 roku w Tatrach zginął Marek Karpiński, syn Adama, niektórzy twierdzili, że to kolejna ofiary klątwy góry.

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

--- Adam Karpiński (1897–1939) z zawodu był inżynierem mechanikiem i konstruktorem lotniczym. W czasie I wojny światowej służył w lotnictwie jako obserwator. Później ukończył studia na Politechnice Warszawskiej i stał się jednym z pionierów polskiego lotnictwa sportowego i szybownictwa (m. in. badał możliwości zakładania lotnisk szybowcowych pod Tatrami i w Beskidach). W 1930 roku brał udział w Międzynarodowym Rajdzie Lotniczym dookoła Europy. Taternictwo zaczął uprawiać w 1922 roku. Szczególnie upodobał sobie Tatry zimą. Najbardziej odpowiadały mu przejścia długie, wielodniowe, pionierskie w tych górach.

W zimie 1925 przeszedł samotnie grań Tatr Zachodnich od Bobrowca do Tomanowego Wierchu Polskiego, z czterema biwakami w namiocie. Były to pierwsze noclegi w Tatrach w zimie na tak dużej wysokości. W zimie 1928 wraz z Konstantym Narkiewiczem-Jodką przeszedł jednym ciągiem główna grań Tatr Wysokich od Przełęczy pod Kopą do Białej Ławki z 11 biwakami w namiocie.

W roku 1925 odbył szereg wypraw w Alpy, także w zimie, a w 1933–34 uczestniczył w I Polskiej Wyprawie w Andy, gdzie dokonał m. in. I wejścia na Mercedario (6720 m).

Karpiński był też zapalonym konstruktorem nowych modeli sprzętu alpinistycznego, m. in. świetnego namiotu wysokogórskiego Akar-Ramada, śpiwora oraz nieco mniej udanej konstrukcji - tzw. rako-butów.

Adam Karpiński ożenił się z lekarką, narciarką i taterniczką Wandą Czarnocką (1894–1971), która towarzyszyła mu w wielu zimowych wejściach tatrzańskich. Z tego związku urodziło się dwóch synów, Jacek i Marek. Obydwaj zostali bardzo wcześnie wprowadzeni przez rodziców w góry. Na przełomie lat 40. i 50. bracia ukończyli kurs taternicki i odbywali wspólnie swoje pierwsze samodzielne wspinaczki. Przy taternictwie dłużej pozostał tylko młodszy z nich - Marek, przechodząc w latach 1952–56 szereg poważnych i długich dróg tatrzańskich. Zginął 17 lipca 1957 roku wskutek obrażeń odniesionych w lawinie kamiennej pod Młynarzową Przełęczą.


--- Stefan Bernadzikiewicz (1907–1939) był inżynierem mechanikiem, asystentem na Politechnice Warszawskiej. Trzykrotnie brał udział w wyprawach na Spitsbergen, w tym dwukrotnie jako kierownik, uczestniczył także w wyprawie na Grenlandię i na Kaukaz, gdzie brał udział w trawersowaniu Burdżuli i wejściu na Szcharę.

Poważniejszą działalność tatrzańską rozpoczął w 1929 roku, a w następnych dwóch latach powtórzył liczne wielkie nadzwyczaj trudne tury tatrzańskie. M. in. jest współautorem nowej drogi na pn.-zach. ścianie Niżniej Wysokiej Gierlachowskiej. Intensywnie uprawiał też taternictwo zimowe. Brał udział w pierwszych wejściach zimowych na Żabi Szczyt Wyżni (1930), Pośrednią Śnieżną Turnię (1935) oraz przez Śnieżną Dolinę na Lodowy Szczyt (1935).

Brał żywy udział w pracy organizacyjnej polskiego taternictwa i polarystyki. Od 1930 r. był pierwszym przewodniczącym Koła Wysokogórskiego Oddziału Warszawskiego PTT, a po zjednoczeniu polskiego ruchu wysokogórskiego, w latach 1936–37 był prezesem Klubu Wysokogórskiego PTT. Był współzałożycielem i wiceprezesem (1936) Polskiego Koła Polarnego w Warszawie. Za zasługi w badaniu Spitsbergenu został udekorowany norweskim Krzyżem Kawalerskim św. Olafa I klasy.


--- Jakub Bujak (1905–1945) również z zawodu był inżynierem mechanikiem. W 1930 r. ukończył Politechnikę Lwowską i w tej samej uczelni w 1937 r. uzyskał tytuł doktora nauk technicznych. Był wybitnym specjalistą - konstruktorem silników spalinowych, współautorem (wraz z Adamem Wicińskim) metody doładowania silników spalinowych i jednym z konstruktorów silnika, który zamierzano wprowadzić w kolejnictwie. Bujak miał na swoim koncie wiele nowych, wspaniałych dróg w Tatrach i Alpach, wspinał się w górach Skandynawii i na Kaukazie.

W Tatrach działał głównie w zimie, dokonując m. in. pierwszych wejść zimowych: z Dzikiej Doliny na Durną Przełęcz (1934) i wprost z Suchej Doliny na Lodowy Szczyt (1939). W 1931 roku wszedł samotnie na nartach na dwa najwyższe szczyty Skandynawii: Galdhöppingen (2468 m) i Glittertind (2481 m).

Jakub Bujak odznaczał się wielką erudycją i świetnym teoretycznym przygotowaniem do każdej wyprawy. Mówiono o nim „chodząca encyklopedia”, gdy zaskakiwał kolegów znajomością gór Kaukazu, w których, podobnie jak oni, był po raz pierwszy.


--- Janusz Klarner (1910–1949?), także inżynier mechanik, młody i sprawny sportowiec, ale raczej narciarz i żeglarz niż taternik. Ta kandydatura wywołała początkowo sprzeciw gdyż Klarner uważany był za taternickiego nowicjusza. O jego udziale zadecydowały głównie względy finansowe. Klarner pochodził z zamożnej rodziny i wniósł sporą kwotę, umożliwiając w ten sposób w ogóle dojście wyprawy do skutku. Próbą dla Klarnera była zimowa wspinaczka z Doliny Suchej północno-zachodnią ścianą na Lodowy Szczyt, na którą zabrali go Bujak i Karpiński. Spisał się dobrze, wspinaczka trwała tylko jeden dzień. Karpiński zaufał mu i nie popełnił błędu. Na wyprawie Klarner okazał się nie tylko doskonałym towarzyszem, ale wykazał ogromną determinację i wolę zwycięstwa.

Janusz Kurczab

Napisz komentarz (1 Komentarz)

Damian Granowski instruktor taternictwa PZACześć! Jestem Damian – założyciel bloga drytooling.com.pl . Na mojej stronie znajdziesz opisy czy schematy dróg wspinaczkowych oraz artykuły poradnikowe. Teksty są tworzone z myślą o początkujących, jak i bardziej zaawansowanych wspinaczach. Mam nadzieję, że i Ty znajdziesz coś dla siebie.
Jeśli potrzebujesz dodatkowego szkolenia z operacji sprzętowych, technik wspinaczkowych czy umiejętności orientacji w górach, zapraszam na moje kursy.

Używamy ciasteczek

Na naszej stronie internetowej używamy plików cookie. Niektóre z nich są niezbędne dla funkcjonowania strony, inne pomagają nam w ulepszaniu tej strony i doświadczeń użytkownika (Tracking Cookies). Możesz sam zdecydować, czy chcesz zezwolić na pliki cookie. Należy pamiętać, że w przypadku odrzucenia, nie wszystkie funkcje strony mogą być dostępne.